Po dość burzliwej, acz krótkiej, rozmowie z Luizą na temat swojej świeżo podjętej pracy, Edith czuła się trochę skołowana. Nie spodziewała się tak daleko idących oskarżeń, jak te dotyczące jej ewentualnej zdrady, wykopania lojalności na Księżyc i Przejścia na Ciemną Stronę Mocy, więc napastliwa postawa koleżanki trochę ją ubodła. Dość powiedzieć, że Stadnicka wiele elementów znacznie wyolbrzymiła i zrobiła z nich coś w rodzaju machiny wojennej, której celem było zredukowanie morale Artystki do ziarnka piasku i zmuszenie jej do powiedzenia Pointnerowi: „Nie, jednak się nie nadaję do tego, by być pana asystentką, sorry.”.
Ahaa, jakby
już pukała do jego drzwi. Pfff.
Pani Reżyser przeszła przez ulicę, postanawiając nie myśleć już o scysji z Luizą. Mimo wszystko, ich „rozmowa” zakończyła się przecież jako-takim porozumieniem, więc nie warto już tego rozdrapywać. Pewnie, że nie warto, ale Edith i tak czuła się wewnętrznie poharatana. Zawisła niczym jakaś linka na pranie między Potworem a Polką, i świadomość, że oboje będą starali przeciągnąć jak najwięcej sznurka na swoją stronę, przy okazji telepiąc nią na wszystkie strony, była bynajmniej krzepiąca.
Pani Reżyser przeszła przez ulicę, postanawiając nie myśleć już o scysji z Luizą. Mimo wszystko, ich „rozmowa” zakończyła się przecież jako-takim porozumieniem, więc nie warto już tego rozdrapywać. Pewnie, że nie warto, ale Edith i tak czuła się wewnętrznie poharatana. Zawisła niczym jakaś linka na pranie między Potworem a Polką, i świadomość, że oboje będą starali przeciągnąć jak najwięcej sznurka na swoją stronę, przy okazji telepiąc nią na wszystkie strony, była bynajmniej krzepiąca.
Echh.
Artystka skręciła
w lewo i stanęła przed domem Koflera. Półtorej godziny wcześniej „pożyczyła” sobie z dokumentów Potwora,
jej najnowszego Szefa, Bossa i kogo tam jeszcze, adres Andreasa, co nie okazało
się nawet bardzo problematyczne. Kłopotliwe okazało się dotarcie do jego
twierdzy, przed którą Edith ze zdumieniem zauważyła burgundowe subaru (najwyraźniej
przetransportowane sprzed jej domu przez uczynne krasnoludki, gremliny albo
teleportację): najpierw musiała z dworca złapać jakiś podmiejski autobus do
Thaur (swoją drogą, co za urocza inaczej nazwa), a później tak zapatrzyła się w
widok za oknem, że przejechała między innymi przystanek, na którym miała
wysiąść. Ponieważ nie wzięła ze sobą wystarczającej ilości kasy, musiała wracać
piechotą do centrum Przepięknej Wsi (tylko dwa kilometry. W spódnicy. Przy
dmiącym, zimnym jak fiks wietrze. Na obcasach. I przy szosie. Jakieś pytania?),
a stamtąd chyba milion lat kluczyła ulicami, których nazwy nic jej nie mówiły,
wypytywała ludzi o wskazanie kierunku drogi i generalnie coraz bardziej wątpiła
w szczytny idealizm swojego pomysłu, mający dowieść ją do wyjaśnienia sytuacji
z wczoraj. Ostatecznie Edith, krańcowo zmarznięta i zdesperowana oraz wkurzona
na maksa, tryumfalnie stanęła przed domem Koflera. Starała się nie myśleć, co
zrobi, jeśli okaże się, że dom będzie pusty, albo jeśli skoczek nie będzie
chciał jej wpuścić. Z sadystyczną radością wcisnęła na 4 sekundy przycisk
domofonu. Spodziewała się usłyszeć w głośniku zaspany głos Andreasa, który z
tajoną chęcią mordu pyta „Kto tam?”, ale odpowiedział jej tylko brzęk otwieranej
mechanicznie furtki. Artystka zruszyła ramionami, po czym weszła. Miała nadzieję, że
Austriak nie hoduje stada dobermanów albo żądnych krwi owczarków niemieckich.
Zwinnie wskoczyła po schodach przed drzwi wejściowe akurat w momencie, gdy ktoś je otwierał.
Reżyserka szybko przybrała na twarz swój najbardziej zachęcający i promienny
uśmiech, po czym przywitała się z Andreasem wesołym: „Czeeść!”.
Jaka szkoda,
że Kofler nie podzielał jej radości! Prawdę mówiąc, wyglądał, jakby miał
nadzieję na to, że postać Panny van der Terneuzen, szturmująca drzwi wejściowe
jego domu, okaże się tylko wytworem jakiegoś postalkoholowego koszmaru.
Cóż, przykro
nam.
- E.. Edith? - wycharczał nieprzytomnie.
Rozejrzał się dokoła, pewnie myśląc, że ta sytuacja jest tylko kiepską podróbką
epizodu z „Mamy Cię!” albo „Ukrytej kamery”. - Co Ty tutaj robisz?
Och.
Mimo tak
niespodziewanie pokręconego powitania, Pani Reżyser zdecydowała nie pokazać po sobie Bezgranicznego
Niezadowolenia, jakie wywołał w niej marazm Andreasa. Przekrzywiła głowę na bok
i zatupała w miejscu. Nie miała nic przeciwko temu, by
w Koflerze zbudziło się nagle dobre wychowanie, objawiające się tym, że ów zaprosi ją to środka i poczęstuje gorącą herbatą.
Boże, nogi chyba zaraz jej się przemienią w sople lodu w rajstopach, a tyłek chyba się pokruszy.
w Koflerze zbudziło się nagle dobre wychowanie, objawiające się tym, że ów zaprosi ją to środka i poczęstuje gorącą herbatą.
Boże, nogi chyba zaraz jej się przemienią w sople lodu w rajstopach, a tyłek chyba się pokruszy.
- Uważasz, że naprawdę tu jestem? A może tylko
Ci się zwidziałam? - spytała inteligentnie. Zastrzeliła tym skoczka.
Oczywiście, czysto metaforycznie.
Biedny
Andreas odsunął się w bok, szerzej otwierając Wrota do Ciepła. Na jego twarzy malowała
się panika i niezdecydowanie. Faktycznie, oto pożywka dla wpajanej od dzieciństwa
kultury: Zatrzasnąć koleżance drzwi przed nosem i z krzykiem uciec czy zaprosić
ją do kuchni i upić wrzątkiem, a później szybko wygonić?
- Nie, nie
zwidziałaś mi się - uśmiechnął się niemrawo, po czym roześmiał z pewnym
zakłopotaniem. Podrapał się po głowie. - Przepraszam, że zachowuję się tak drętwo, ale po prostu jeszcze nie do końca się
obudziłem.. Proszę, wejdź.
Gdyby ktoś
teraz spytał Edith, jakie najpiękniejsze słowa usłyszała podczas swojego
dwudziestoletniego życia, musiałaby odpowiedzieć, że były to właśnie ”Proszę,
wejdź”. Znowu obudziła się w niej wiara w ludzkość. Dziewczyna wyszczerzyła
zęby, wparadowując szybko do przedpokoju w razie, gdyby Kofler jednak się
rozmyślił i postanowił cofnąć zaproszenie.
Nie cofnął.
A to ci niespodzianka.
Zamiast tego
zaprowadził Panią Reżyser do kuchni, która była wstrząsająco dobrze wysprzątana
oraz połączona z
salonem, co okazało się niewątpliwym plusem. Po standardowej wymianie zdań na temat
tego, co każde z nich ma ochotę wypić (jak się okazało, gin z tonikiem nie
wchodził w rachubę), Kofler rozpoczął żmudny i jakże przewidywalny proces
wyciągania kubków, herbaty itd., co pozwoliło Edith na błyskawiczną zmianę położenia. Zachowując się, jakby
mieszkała w tym domu nie wiadomo, ile lat, podeszła szybko do kanapy, z
zadowoleniem konstatując, że znajduje się tam puchaty koc.
Dzięki Ci, o
Panie.
Błyskawicznie
zrzuciła buty z nóg i wryła się pod miękkie nakrycie z zamiarem ogrzania swojego
przemarzniętego, dygocącego ciała. Owinęła się szczelnie niczym naleśnik i
oparła się o podgłówek. Byłoby miło, gdyby ktoś jeszcze
włączył jakiś grzejnik. Kofler mógł sobie marznąć niczym himalajskie Yeti, ale van der Terneuzen nie zamierzała po wizycie tutaj walczyć z zapaleniem płuc. I tak pewnie będzie żyła o 10 lat
krócej z powodu cennego ciepła, które straciła, podróżując do Andreasa. Chwilę
trwało, zanim Kofler przyczłapał do Artystki z tacą, na której stały kubki z
herbatą, cukiernica i talerz z kruchymi biszkoptami. Podrzucenie ciastek było
bardzo miłe, ale Edith potrzebowała czegoś bardziej konkretnego na ząb.
Postanowiła póki co nie otwierać paszczy na ten temat, tylko zaczekać na rozwój
wydarzeń. Nie chciała się zbytnio rządzić. Poza tym, jeśli będzie miła, to może
Andreas zaprosi ją na jakąś kolację (hahaha).
- Przepraszam, powinienem był sam Ci to
zaproponować - powiedział z lekkim uśmiechem Kofler, stawiając przed Panią
Reżyser kubek z parującym napojem. Kiwnął głową w stronę grzejącej się pod jego kocem dziewczyny. - Tutaj
faktycznie jest zimno, a przecież Ty na pewno jeszcze przemaszerowałaś spory
kawał drogi od przystanku..
- Raczej więcej. Wysiadłam o kilka przystanków
za późno, więc musiałam się wracać - wymruczała niechętnie. Sięgnęła po kubek, wyciągnęła z niego srebrną
łyżeczkę i posłodziła sobie odpowiednią ilością cukru napój. Upiła kilka łyków,
nieomal parząc sobie gardło, ale co tam. Niemal natychmiast poczuła, jak ciepło
przyjemnie rozchodzi się po jej zmarzniętym ciele, roztapiające nagromadzone w nim zimno,
- No, to faktycznie musiałaś nieźle zmarznąć.
Na dworze panuje przenikliwy ziąb - skonstatował z polotem Kofler. Nagle
wyszedł do przedpokoju. Edith usłyszała trzask otwieranej, a później zamykanej
szafy, i po chwili Andreas pojawił się z powrotem w salonie, dzierżąc w dłoni mały
grzejnik. Włączył go do kontaktu obok telewizora i przysunął w stronę Edith,
ustawiając grzanie na „5”. Pstryknął włącznikiem. Po włosach Reżyserki wionęło
przyjemne, ciepłe powietrze, więc przesunęła się razem z kocem bliżej
urządzenia. Andreas w międzyczasie zajął swoje poprzednie miejsce.
Zapadła
chwilowa cisza, którą przerwał odgłos mieszania herbaty. Łyżeczka Edith
metalicznie obijała się o ścianę jej kubka.
- Kto dostarczył Ci samochód? - spytała
wreszcie.
Andreas
popatrzył na nią badawczo, podnosząc swój kubek do ust.
- Kolega - powiedział tylko wylewnie, po czym wytrąbił chyba cały czaj,
jaki miał w ceramicznym naczyniu.
Van der
Terneuzen skwitowała odpowiedź za pomocą dosadnego ”Yhmmm” i szczelniej
opatuliła się kocem.
- Wiesz, ja.. Przyszłam tutaj, żeby Cię
przeprosić.. - wyrzuciła z siebie wreszcie niechętnie. No, dalej, niech się
przyzna, po co tu przyjechała, będzie miała jedną cześć planu z głowy. Podniosła wzrok
ze swoich kolan na Koflera i o mało nie spadła z kanapy, widząc jego oczy
przyszpilone do jej twarzy. Ej, czy Andreas to aby nie podejrzany psychopata?
Chyba już wcześniej o tym myślała. Coś o lodówce też... Na litość boską! - Moje
zachowanie rano było trochę karygodne.
Wykreślmy
„trochę”. I „karygodne”. Wstawmy „sprowokowane przez Twoje beznadziejne
zachowanie w łóżku, notabene, w MOIM łóżku.”
- Nie było - odparł Andreas. Zaśmiał się
lekko, jakby z serca spadła mu nagle z łoskotem tona tłucznia. - Ja na Twoim
miejscu pewnie też chciałbym zamordować kogoś, kto kradnie mi kołdrę- puścił do
Edith oko.
Bardzo
zabawne. Ale cóż, choć to jej przebaczył. Jakby nie patrzeć, zawsze osiągnęła
już jakiś postęp.
- Świetnie. Zatem tę część mamy już za sobą -
zaczęła, ale Andreas jej przerwał:
- Zaczekaj, teraz ja o coś spytam. Skąd masz
mój adres?
Ostatnie
zdanie powiedział tak, jakby tylko siłą woli powstrzymywał się od wybuchnięcia
śmiechem.
Zaczekaj.
Edith zaraz Cię zaskoczy. Wzruszyła ramionami z udawaną
nonszalancją i powiedziała zwiewnie:
- Wzięłam sobie z akt Pointnera. Będąc jego
asystentką, na pewno nigdy mi nie wypomni tej niewinnej, wyrodnej czynności.
Kofler
zakrztusił się biszkoptem tak gwałtownie, że aż oczy wyszły mu na wierzch. Pani
Reżyser wyskoczyła spod przykrycia i podbiegła do kolegi, kiedy ten rzęził i
prychał jak silnik w starym samochodzie, próbując oczyścić krtań z jedzenia.
Zaczęła walić go pięścią w przestrzeń między łopatkami, aż w końcu Andreasowi
udało się odkrztusić ciastko.
- Dobrze się czujesz? - spytała formalnie,
patrząc w zaczerwienioną twarz skoczka. - Zaczekaj, zresztą nic nie mów!
Odpocznij. Przyniosę Ci wodę!
Artystka
rączo przebiegła do kuchni i nalała do wysokiej szklanki zimnej akwy
wodociągówy. Przyniosła ją do salonu, po czym podała Koflerowi. Ten przyssał się do szkła
niczym glonojad do ścianki akwarium, i bezceremonialnie wyduldał całość. Kiedy
skończył odłożył szklankę na bok i otarł sobie rękawem swetra twarz. Edith tymczasem znowu zawinęła się w puch. Łypnęła na
Andreasa z urazą.
- Chyba
trochę przesadziłeś - warknęła nieuprzejmie. - Najpierw Luiza robi mi wymówki
na temat mojej nowej pracy, a teraz Ty o mało nie kończysz żywota z biszkoptem
w krtani. Co się dzieje?
Kofler
powiedział chwiejnym głosem:
- Po prostu.. Zdziwiłem się -
odkaszlnął. - Szczerze mówiąc, byłabyś ostatnią osobą, której, moim zdaniem,
Pointner zaproponowałby tę pracę.
Dla niego
była pierwszą. Ale Potwór to Potwór. Hmm..
- Sądziłem, że się nie lubicie - wzruszył
ramionami Andreas, kończąc temat.
- Bo się nie lubimy - uściśliła Edith. - Okej,
nieważne. Posłuchaj lepiej, co jeszcze chciałam Ci powiedzieć. To znaczy, o co
chciałam Cię zapytać - poprawiła się, po czym urwała.
No, może ktoś to powie za nią?
No, może ktoś to powie za nią?
- Pozwól mi zgadnąć. Ponieważ wczoraj myślenie
nie było Twoją najmocniejszą stroną, a po piątym drinku urwał Ci się dokumentnie film, chcesz
zapytać, co się działo, tak?
Pani Reżyser
zamrugała.
- Tak, rzeczywiście - potwierdziła z wysiłkiem
i niemrawo. Andreas uśmiechnął się przebiegle. Jeżeli ma w taki sposób stopniować
napięcie, to chyba zaraz dostanie programem telewizyjnym w głowę. Albo lepiej!
Kubkiem. Z herbatą. Tym przynajmniej się nie zakrztusi.
- Nie wiem za bardzo, jak to powiedzieć.
Jeżeli powiem, że kompletnie nic się nie działo, to skłamię, bo wczoraj najwyraźniej
był Twój dzień. Najpierw włączyłaś na full muzykę w salonie i zaczęłaś tańczyć,
ale w połowie pogo zebrało Ci się na wymioty, więc poleciałaś do toalety.
Pięknie się
zaczyna.
- Skąd mam wiedzieć, że nie zmyślasz? -
spytała kontrolnie, patrząc na Koflera jak grzechotnik teksański na nornicę.
Andreas
odpowiedział podobnym spojrzeniem.
- Zaufaj mi. Poza tym... - uśmiech znowu
rozświetlił mu twarz. - Podobasz mi się, jak zapewne pamiętasz. A może ta część
też Ci gdzieś wsiąknęła? Zatem, chyba nie mógłbym Cię okłamać, nie uważasz?
Edith nie
uważała, ale na wszelki wypadek wolała tego nie mówić. Kofler i tak już
wystarczająco gadał od rzeczy, po co powodować jeszcze bardziej pomylony słowotok?
- Jasne, pamiętam - kiwnęła głową. - No, i co
było dalej? - zapytała ponaglająco.
- Nie jestem pewien - zamyślił się Andreas. -
Wiesz, ja też trochę wypiłem - dodał wyjaśniająco z lekkim uśmiechem. - Mogę
wszystkiego nie pamiętać w kolejności występowania. Hmm.. później chyba
zaprowadziłaś mnie do tych sów.. jak im tam..
- Anarchii i Konstytucji.
- Tak, Anarchii i Konstytucji. One na mój
widok dostały ADHD i chciały mi wydrapać oczy, ale Ty zachowałaś się nad wyraz
przytomnie.
- Uspokoiłam je mrożoną myszą?
- Nie. Trzymałaś się z daleka od mechanizmu
otwierania klatek.
Wielkie
dzięki.
- I?
- Coś mi o nich opowiadałaś. Chyba to, jak je
dostałaś. Później przeszliśmy do Twojego pokoju i tam nagle zaczęłaś się
histerycznie z czegoś cieszyć. Na moje pytanie, co się stało, odparłaś z
chichotem, że chce chciałabyś mi coś pokazać. Wypchałaś mnie za drzwi, a kiedy
chwilę potem pozwoliłaś mi wejść, miałaś na sobie jakąś wymyślną kieckę z
koro..
- Wystarczy - przerwała Edith. - Nie chcę tego
dalej słuchać. Cokolwiek się działo, niech zginie w swoim własnym grobie zapomnienia.
To, co mówisz, już i tak zakrawa mi na jakiś psychodeliczny wymysł niż na
prawdę.
- Ach, tak. No, cóż, skoro tak sobie życzysz..
- wzruszył ramionami Andreas. Nagle oczy błysnęły mu złowieszczo. Pani Reżyser
czuła się jak bohaterka kiepskiego horroru. Mróz przebiegł jej po plecach. Co ten oszołom zostawił na
sam koniec?
- No, co tam? - wyrzuciła z siebie. Sama była
zdziwiona poziomem grozy, jaki usłyszała w swoim głosie.
- Coś mi się przypomniało - wycedził z
niezmiennym wyrazem twarzy Kofler.
Naprawdę?
Edith dałaby
każde pieniądze za to, żeby Andreas się zamknął, ale ostatecznie postanowiła
jakąś przełknąć rewelację, którą miał zamiar jej zaserwować na talerzu
przybranym sałatą i rzodkiewką. W końcu sama zaczęła ten durnowaty temat. Ma za
swoje. Co nie zmienia faktu, że wolałaby
teraz nie mieć uszu. No i zaraz, jakie on właściwie
uczucie do niej żywi?
- No, mów wreszcie. Ulżyj sobie - zakpiła
jawnie.
Andreas się
zaśmiał.
- Pocałowałaś mnie - wyrzucił z siebie wesoło.
Reżyserkę
zatkało.
No, bez
kitu.
- Tylko tyle? I o to było tyle szumu? Mogłeś
się bardziej wysilić! - napadła na niego.
- W zasadzie.. to nie wszystko - Kofler
uśmiechnął się przebiegle.
- Może
zaczniesz się w końcu normalnie zachowywać - uziemiła go Pani Reżyser. - Gadasz
jak potłuczony. Skoro to nie wszystko, to co, do cholery, jeszcze przede mną
ukrywasz?
- Na dzisiaj zapowiedziałaś powtórkę z
rozrywki.
Głos Austriaka
poszybował pod sufit, po czym spadł niczym błyszczący śnieg na cały salon.
- Nie przypominam sobie, żebym coś obiecywała
- zawarczała Edith. Dopiero, kiedy wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę z
ich monstrualnego bezsensu. Nie mogła ich pamiętać, bo była za bardzo napruta.
A nawet, jeśli nie padły, podły, draniowaty Kofler nigdy się jej do tego nie przyzna. Teraz tylko
powiększył swój pełen zrozumienia uśmiech. Jakie to miłe...
- Zamierzasz wyjść na niesłowną? - spytał
tylko.
Edith
zgrzytnęła zębami. Trudno powiedzieć, co myślała, bo wszystko w niej aż się
gotowało ze złości. Tak, zamierzała wyjść na niesłowną – zamierzała w ogóle
wyjść z tego domu i już tu nie wrócić.
- Wiesz.. Chyba muszę już iść - powiedziała
szybko.
- Nie
zamierzam Cię do niczego zmuszać..
- To dobrze.
Ale ja naprawdę muszę już iść. Coś sobie przypomniałam. Pointner kazał mi
jechać po dokumenty odbioru sprzętu do Zirl. Powinnam załatwić to jeszcze dzisiaj -
szczebiotała, ubierając buty. W ferworze panicznej ucieczki nie zauważyła, że
Andreas nagle zmaterializował się obok niej.
- Edith -
powiedział zduszonym głosem romantycznego kochanka, kiedy podniosła na niego
zdezorientowany wzrok. O mało nie parsknęła śmiechem na tak nagłe podbicie
atmosferą, gdyż zwyczajnie zabrakło jej czasu. Nie zdążyła zareagować. No, może
tylko zamknęła oczy zanim Kofler przycisnął swoje usta do jej ust, a później
otworzyła je wtedy, co on swoje. Mrrau! Dziewczyna niezbyt skupiała się na tym, żeby pocałunek został ładnie
wykończony, choć nerwy, które nagle zaczęły w niej buzować, kotłowały się tylko
przez kilka sekund. Później objęła Andreasa za szyję i przycisnęła go bliżej
siebie, a on objął ją w talii.
Cóż.
Ta cała
sytuacja, oprócz rozdzwonienia w jej wnętrzu ostrzegawczych gongów i
mrugających jaskrawo neonów typu: „Wyglądasz i zachowujesz się jak łatwa
galerianka!” czy „Przestań, co Ty robisz!”, przede wszystkim bardzo się jej
podobała. Edith dała temu wyraz dość nieświadomie, wypuszczając ze swojego
gardła pełne zadowolenia: „Mmm”.
- Andreas?
......I po romantyczności.
Pani Reżyser
szybko odepchnęła od siebie nie mniej zaszokowanego Koflera, po czym energicznie odwróciła się w
stronę przedpokoju. Kiedy zobaczyła smukłą laleczkę z baleyagem, ubraną w
jasnoniebieską kurtkę narciarską, czarne stylowe spodnie i buty trekkingowe,
poczuła się tak, jakby ktoś przypieprzył jej metalowym kijem do golfa. Nowo
przybyła postąpiła krok do przodu, marszcząc idealnie wyregulowane brwi:
- Co tu się
dzieje? - warknęła, patrząc na Andreasa złowieszczo. - Andi..! Kotku..!
- Andi?!
Kotku?! - Artystka skoczyła na równe nogi i spojrzała na Koflera z jawnym
mordem w oczach. Skręciła nogą w bok i z impetem kopnęła grzejnik, który
odleciał do tyłu, uderzając w komodę na telewizor i owego o mało nie zrzucając
na podłogę.
- Edith,
spokojnie.. - Andreas poderwał się na równe nogi i rozłożył na boki ręce w
obronnym geście, ale trafił na zły moment do wpływania na Panią Reżyser.
Powinien był siedzieć cicho niczym marmurowy posąg i wstać dopiero, kiedy Edith
wypadnie z jego domu jak tajfun. Sam się wkopał w sam środek jej ślepej furii i van der Terneuzen nie miała
zamiaru mu współczuć ani go oszczędzać.
- Edith?! -
wrzasnęła dziewczyna. - Kto to jest? - wskazała oskarżycielsko palcem na
dyszącą jak po długim biegu dziewczynę.
- Nie
pokazuj na mnie palcem, idiotko! - wydarła się Asystentka. Tamtą zamurowało.
Podskoczyła do Sportowca i chwyciła go za rękę.
- To
wariatka, kochanie! - powiedziała z mocą. Andreas popatrzył na nią
nieprzytomnie. Było jasne, że kompletnie nie panuje nad sytuacją. - Zrób z nią
coś!
Nie zdążył,
bo Edith sypnęła mu w twarz biszkoptami. Kilka z ciastek rozbiło się też na
idealnym kinolu jego dziewczyny. Pani Reżyser cisnęła talerzem o ścianę, a
później szybko wybiegła z domu. O mało nie spadła ze schodów, ale to nie było
teraz najważniejsze. Pod powiekami czuła łzy wzburzenia. Czuła się zawiedziona i totalnie
wystawiona do wiatru. Mijając samochód Koflera, podniosła z ziemi średniej
wielkości kamień i chwyciła go mocno w rękę. Szarpnięciem otworzyła furtkę,
klnąc w duchu na elektrozaczep. Będąc już za płotem, odwróciła się w stronę
domu Tego, Którego Imienia Ani Nazwiska Nie Chce Więcej Pamiętać. Skrzyżowała z
nim spojrzenia, bo On nagle znalazł się na schodach. Wyglądał na zaaferowanego
sytuacją. Kto by nie wyglądał?
- Z
pozdrowieniami dla Twojej siksy! - wrzasnęła Edith, po czym wymierzyła w górę i szybkim
ruchem wyrzuciła kamień. Ten wykonał imponującą parabolę nad ogrodzeniem, po czym spadł w centralny punkt
przedniej szyby subaru, rozbijając ją na miliardy części. Dziewczyna Andreasa
krzyknęła, a ten szybko dopadł do furtki, ale van der Terneuzen już tego nie
widziała. Chwilę wcześniej bowiem, niesiona gniewem i ogólnym przybiciem
moralno-emocjonalnym, popędziła w dół ulicy w stronę centrum Thaur.
Byle dalej z
tego wariatkowa, byle do domu! O, mamo!
**Sufit w pokoju nie był chropawy. Prawdę mówiąc, cechował się niepojętą
gładkością. Gładkość, tak! Oto słowo-klucz. Coś gładkiego jest bez skazy, nie
ma żadnych nieproszonych bruzd, jest przyjemne w dotyku i kusi swoją
przewidywalnością. Dlatego w porównaniu z sufitem zdarzenie z domu Człowieka
Bez Imienia i Nazwiska wypadało na zdecydowaną niekorzyść. Edith
westchnęła i przewróciła się na brzuch. Położyła głowę na
poduszce, zamknęła oczy, po czym zapadła się w swoje
myśli, przeżywając jeszcze raz powrót do domu z Przepięknej Wsi. Tym razem
udało się jej bez pudła trafić na przystanek docelowy. Znalazłszy się na dworcu
w Innsbrucku, wysiadła z autobusu szybkim krokiem, a następnie ruszyła okrężną
drogą do domu. Idąc jedną z ulic, zauważyła na przejściu dla pieszych
Louisa-Francuzika, trzymającego za rękę jakąś dziewczynę, ale była tak
wzburzona i rozedrgana wewnętrznie, że nawet nie zwróciła specjalnej uwagi na
to, kim była owa towarzyszka. Z resztą, już sam widok trzymającej się za ręce
pary wywołał w niej falę mdłości.
Niech
to szlag!
Już
miała nadzieję na to, że z Koflerem (masz ci los, miała zapomnieć o tym
nazwisku i o osobie, która je nosi!) uda się jej stworzyć jakąś fajną,
pozytywną relację.. Okej, może powiedzmy to sobie wprost: Wczoraj zaskoczył ją
tym, jak powiedział, że Edith się mu podoba. Ona, początkowo, była totalnie
zdezorientowana, ale, koniec końców, myśl o stworzeniu pary z Andreasem bardzo
się jej spodobała. Przecież ona też polubiła go niemal od pierwszego wejrzenia! Czy
tam od pierwszego zderzenia, na korytarzu budynku rodem z głębokiego
socrealizmu. Miłość może to i nie była, ale jakaś nieśmiała fascynacja,
zauroczenie – jak najbardziej. Prawdopodobnie nawet pierwsze stadium
raczkującego zakochania. Stworzenie pary z Austriackim Panem Skoczkiem wydawało
się Reżyserce czymś tak wspaniałym, że aż nieziemskim. Stworzenie pary! Dzisiaj
ten pomysł dostał brutalnie z pięści w twarz, a później, kiedy leżał na ziemi i
ciężko oddychał, ktoś jeszcze kopnął go butem ortopedycznym w kręgosłup.
Cholerny
Kofler i jego cholerna dziewczyna.
Ale
przede wszystkim cholerny Kofler, który nie uważał, że bycie z kimś to fakt, o
którym należy poinformować Panią Reżyser. Bo i po co?
Lepiej mieć dwie laski na raz: jedną od poniedziałku do piątku, a drugą na
weekend.
Szlag
by to trafił.
Artystka
wstała z łóżka z polotem charakteryzującym obróbkę żelaza galwanizowanego.
Ciężko podeszła do okna i oparła się o framugę. Wyjrzała na zewnątrz, na drzewa
poruszane wiatrem, na pusty podjazd i oświetloną latarniami ulicę.
Nie
miała najmniejszej ochoty na nic.
W
sumie sama się dziwiła tym, jak ta historia z Koflerem bardzo ją rąbnęła. Nie
spodziewała się u siebie tak gwałtownej reakcji. Teraz pewnie będzie musiała
wysupłać z kieszeni dukaty na odkupienie mu rozbitej szyby. Ale, jeżeli będzie
ostrożna, może uda jej się zachować kasę i, przy okazji, także i twarz. Edith
westchnęła. Pomimo tego, że od południa nic nie jadła,
nie czuła się głodna. Pić też się jej nie chciało; w ustach nadal miała smak
herbaty z kubka Andreasa. I jego pocałunku.. Zgrzytnęła zębami, patrząc na
spowite wieczorem podwórze. Lepiej, żeby zaczęła myśleć o czymś innym,
nieprawdaż? Inaczej jej zdrowie psychiczne zostanie jeszcze bardziej
nadszarpnięte. Wyobraźmy sobie, o czym optymistycznym Pani Reżyser może
pomyśleć.. Uch!
Temat
nagle walnął Edith jak bumerang. Zimny dreszcz przebiegł jej po
plecach. Przecież ona jutro zaczyna pracę!!!
O,
Boże.
Nie
dość, że przez całe, calutkie osiem roboczych godzin będzie ganiać za
Pointnerem jak sznaucer na smyczy po kampusie OESV czy
jak to tam się fachowo nazywa, to jeszcze bankowo będzie zmuszona odzywać się
do Bezimiennego Człowieka z Thaur. Luizę jakoś mogła przełknąć – w końcu znała
ją dłużej niż Ko.. Kogoś, poza tym w razie czego będzie ją po
prostu ignorować. Ale komunikacja z Osobą Kimś wydawała się jej ponad siły.
Najprawdopodobniej, jeżeli słowa zawiodą, po prostu mu
przywali prosto w nos, zostanie zawieszona za przemoc i wywalona z pracy już w
pierwszym dniu jej odbębniania. Milutko. Van der Terneuzen znowu westchnęła,
opierając czoło o zimną szybę. Chyba powinna iść spać.. Nie, najpierw powinna
przygotować się na jutrzejszy dzień. Wytaskać z szafy jakieś sportowe ciuchy,
dres czy coś w tym rodzaju, oraz znaleźć swoje ulubione, sfatygowane adidasy.
I, przede wszystkim, zadbać o swój wygląd zewnętrzny w zakresie braku cieni pod oczami i napuchniętych oczu. W tym celu należałoby położyć się spać NATYCHMIAST, żeby usnąć jeszcze dzisiaj. Bo
przecież będzie musiała wstać w środku nocy – o 7 rano!!!!Ale jak Pani Reżyser
ma iść spać, skoro zostało jej jeszcze tyle rzeczy do zrobienia?
Ha!
Dziewczyna
odwróciła się, przemaszerowała kilka kroków i walnęła się na łóżko. Naciągnęła
na siebie kołdrę, włączyła lampkę nocną i nastawiła budzik na 7. Później zgasiła
światło, ułożyła się wygodniej na poduszce i starała się zacząć oddychać coraz
spokojniej oraz myśleć o miłych rzeczach, takich jak szemrzące górskie
strumyki, zielone łąki pokryte wiosennym kwieciem i inne motywy typowo krajobrazowe.
Chrzanić
przygotowania, rano z nimi zdąży.
Reżyserka
kręciła się dwie godziny, próbując znaleźć wygodną pozycję do spania, ale
najwyraźniej dzisiaj okazało się to dla niej nieosiągalne. Nie mogąc dłużej
tego znieść, wymacała po ciemku szufladę swojej szafki, po czym wyciągnęła z opakowania dwie pastylki nasenne. Walnęła
je sobie bez popijania i, już uspokojona, położyła się pod kołdrą.
Śnie,
nadchodź.
Po kilku
minutach już miarowo oddychała.
**Dziewczynę
obudził, co ciekawe, nie budzik, ale denerwujący, wręcz wkurwiający, dźwięk
dzwoniącego telefonu, który Gerard (pierwszy podejrzany) zostawił w nogach jej
łóżka. Edith usiadła szybko na łóżku, wzburzone włosy opadły jej na twarz, a
ona sama poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Odgarnęła
włosy na plecy i zgarnęła telefon. Mimowolnie rzuciła rozespanym wzrokiem na
zegarek i całe jej wnętrze zostało zmrożone jak fantazyjnie wyrzeźbione wnętrze
arktycznego lodowca.
Była
9:15.
Kurwa!!!!
Odebrała
szybko telefon niemrawym:
-
Halo?
- EDITH!!!!!!!
Niech
to trafi jasny szlag!! Pani Reżyser odsunęła słuchawkę od ucha, żeby wrzask
Pointnera nie wywalił jej bębenków. Bo tak, toteż właśnie on dzwonił do niej. Cholera!!!
Mogła podać mu wczoraj fałszywy numer telefonu.
- Słucham? - odparła przymilnie, tłumiąc
ziewanie. Niestety, nie dość umiejętnie, co Potwór od razu wychwycił poprzez
swój słuch nietoperza.
- A więc TY JESZCZE ŚPISZ!!! - zagrzmiał. -
DOSKONALE! BRAWO! Ale właściwie, czego mogłem się spodziewać?
- Nie śpię - zaprotestowała słabo. - Teraz..
się obudziłam. Wczoraj byłam bardzo, bardzo zmęczona, spałam mocno i nie
usłyszałam budzi..
- NIE INTERESUJE MNIE, JAK BARDZO ZMĘCZONA
BYŁAŚ WCZORAJ! - wydarł się z uporem oszołoma Pointner. - Miałaś być w pracy na
ÓSMĄ. Twoje spóźnienie w chwili obecnej wynosi GODZINĘ i PIĘTNAŚCIE MINUT. O,
już SZESNAŚCIE. IDEALNIE ZACZYNASZ PIERWSZY DZIEŃ PRACY. JUŻ CI GRATULUJĘ.
- Ja sobie też - wymamrotała Edith. Znowu
ziewnęła. - Panie Pointner, niech Pan się uspokoi. Przyjadę za
<ziewnięcie> Przepraszam. Przyjadę za .. pół godziny? <ziewnięcie>.
Przepraszam!!!
No,
pięknie. Teraz Czapek zrówna ją z ziemią po raz kolejny w
trakcie ich burzliwej znajomości o jakże sinusoidalnym rytmie. Tymczasem, wbrew
katastroficznym przewidywaniom, po drugiej stronie
słuchawki zapadła niepokojąca cisza. Artystka zbeształa się w duchu za to, że
wczorajszej nocy nie poprzestała na jednej pastylce nasennej. Cóż, sama była
sobie winna.
Kolejny
raz.
- Panie Pointner? - odważyła się zagadać Pani
Reżyser.(Oklaski!) Monster mógł dostać nagle jakiegoś ataku albo czegoś
podobnego, i później ona musiałaby łożyć na jego leczenie. Lepiej się nim
zainteresować zawczasu. Być może jeszcze dycha. - Hmm.. Jest pan tam?
- Jestem - warknął niczym tygrys szablozębny.
- Co pan robi? Wypisuje pan moje zwolnienie?
Potwór
westchnął niczym turysta szturmujący K2 w masce tlenowej.
- Jeszcze nie - odpowiedział już spokojniej. -
Ale jeśli nie zjawisz się w pracy za PÓŁ GODZINY, chyba jednak się pofatyguję i
wypiszę Ci piękną czcionką wymówienie.
- Postaram się wyrobić - mruknęła, już
całkowicie przebudzona, choć nadal lekko przymulona, i zakończyła rozmowę,
zanim Czapek dorzucił swój kolejny zjadliwy komentarz.
Pół
godziny?
Czas,
start!
**Niestety, limit czasu wyznaczony przez Pointnera okazał się dla Edith
niewystarczający. Piętnaście minut po zakończonej
rozmowie ona nadal nieomalże siedziała w szafie, wywalając na środek pokoju
ciuchy, i szukała czarnego dresu, który NA PEWNO GDZIEŚ TUTAJ BYŁ. Zasięgnęłaby
porady Marge, gdyby owa była w domu, ale najwyraźniej wybyła na zakupy, bo nie
odpowiadała na wołania Pani Reżyser ani na wariackie dzwonienie interkomem.
Edith zaklęła po raz kolejny, wyciągając wielką czarną
usztywnianą torbę na ciuchy. Otworzyła ją i poczuła, jak jej ciało wypełnia się
bąbelkami szczęścia. Był tam! Jej czarny dres! I nawet nie pachniał molami ani
wnętrzem starej szafy, jak się spodziewała. Wytargała go z reklamówki,
wciskając pod pachę. Nie miała już czasu, żeby sprzątać
bajzel, który własnoręcznie stworzyła, więc tylko obrzuciła składowisko ubrań
kontrolnym spojrzeniem i wypadła z pokoju z prędkością pershinga. Przebiegła do
łazienki, zamykając z hukiem drzwi. Tam szybko wykonała standardowe poranne
czynności pielęgnacyjne, takie jak mycie zębów i podkreślanie oczu (nie
zapuchniętych! Jupi!) czarną, wodoodporną kredką, po
czym, ignorując denerwujące burczenie dobywające się z jej żołądka, Panna
wrzuciła na siebie przesławny dres. Ze zdumieniem stwierdziła, że ów trochę
wisi na niej jak na wieszaku, ale nie miała już czasu, żeby się tym przejmować.
Po prostu po południu
wybierze się do krawcowej, i już. Albo poprosi Marge o zwężenie tego i owego. Dzięki
Bogu, spodnie były w pasie obszyte gumą, dzięki czemu nie spadły jej z tyłka
przy gwałtownym wypadnięciu z łazienki. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby
Edith, walcząc z nieubłaganie mijającym czasem, zaplątała się we własne portki
na środku korytarza! Zbyt luźny sweter mogła jakoś przeboleć. Ubrała pod niego sportowy podkoszulek, więc jakoś przeżyje ewentualne
obnażenie. Trudno. W pokoju skontrolowała czas i z zadowoleniem stwierdziła, że
ma w zapasie jeszcze pięć minut. Zaraz, z zadowoleniem?! Przecież ona musi
jeszcze dojechać do tego powalonego budynku OESV!
A
nawet nie ma butów.
Walcząc
z krańcowym załamaniem nerwowym, Pani Reżyser zbiegła szybko na parter i zaryła
się w szafce z butami. Przekopała niezliczone rzesze szpilek, tenisówek,
halówek, kozaków i półbutów, ale adidasów nie znalazła żadnych.
Spokojnie.
Jeszcze
raz.
Zaczęła
metodycznie przeczesywać zawartość szafki jeszcze raz, ale po
kilku sekundach znowu wróciła do dawnego, nerwowego wywalania butów na
zewnątrz.
Nie
ma ich, nie ma, nie ma!
AAA!
Edith
z radości o mało nie wrzasnęła. Był tam! Jeden z jej srebrno-różowych butów
(aktualnie miała gdzieś zestawienie kolorystyczne) tkwił między czarnym glanem
a czerwoną szpilką od Louboutina jej matki, wepchnięty w najdalszy regał
szafki.
Super,
prawy but już ma. A lewy?
Okazał
się być w przeciwległym końcu.
Zapamiętać:
Kazać Marge posprzątać szafkę. Albo uczynić to samej. W końcu Pointner wkrótce
ją wywali, więc będzie miała duuużo wolnego czasu do spożytkowania. To dobrze,
że wreszcie znalazła cel, do którego może dążyć.
Artystka
energicznie wstała i..
Cóż,
wstała zbyt energicznie.
Guma
w spodniach nie okazała się przesadnie wytrzymała, więc Edith usłyszała szybki
trzask, a później poczuła, jak dres zsuwa się jej w dół. Desperacko chwyciła
portki w pasie, po czym, miotając przekleństwa pod adresem własnej głupoty, poszła powoli do pokoju. Tam jednym
płynnym ruchem ściągnęła spodnie i zamieniła je na obcisłe, niesportowe dżinsy
od Wranglera. Już wiedziała, dlaczego ten dres wylądował na samym dnie szafy!
Już chyba kiedyś zdarzyła się jej ta historia ze spadaniem gaci. Okej, lepiej,
żeby zmieniła też i górę. Rozpięła sweter i rzuciła go na łóżko, a później z
powrotem zaryła w stertę ubrań. Dzięki Bogu, dżinsy, już trochę rozciągnięte,
nie wykazywały tendencji do spadania. Van der Terneuzen wyłowiła ze składowiska
czarną górę Nike. Wciągnęła ją na siebie i pognała po
buty.
Tu
też narobiła bajzel.
Zaczęła
na chybił-trafił wrzucać obuwie do szafki (przecież i tak posprząta, prędzej
czy później), po czym usadowiła się na schodach z
zamiarem ubrania adidasów. Myślała, że coś ją trafi, kiedy spostrzegła prześliczną
dziurę, uśmiechającą się do niej z podeszwy lewego buta.
Kurwa,
do kurwy nędzy!!!
Edith
pomyślała, że chyba zaraz się popłacze. Z miną Marii Antoniny idącej na szafot,
ciężko wstała i podeszła do szafki z obuwiem. Wyciągnęła z niej półbuty do wspinaczki
górskiej, z których jeden był uboższy o kawałek sznurowadła. Tak, mogła
pomyśleć o nich wcześniej. Przyznajemy to z bólem. Niestety, felerne adidasy
wyparły jej z umysłu inny, równie użyteczny rodzaj obuwia. I pomyśleć, że Reżyserka miała wczoraj przygotować się
do dzisiejszego wyjścia (najwyraźniej nieskończonego).
Znowu
westchnęła rozdzierająco.
Ruszyła
w stronę schodów po raz setny tego ranka (może wreszcie
ubierze te cholerne buty!!!), ale plany pokrzyżował jej dzwonek do drzwi. Z
trudem stłumiła chęć, by nie walnąć w nie butami.
Pewnie
Marge nie wzięła kluczy.
Artystka krokiem
golema podeszła do drzwi i otworzyła je szarpnięciem.
Nie,
to nie Marge zapomniała kluczy.
To
Pointner patrzył na Edith z rozbawieniem, merdając w dłoni kluczykami od
terenowego citroena, stojącego na podjeździe.
**Czapkowy Potwór zasiadł niczym rzymski cesarz na krześle w kuchni i ze zniecierpliwieniem zaczął wybijać palcami po blacie stołu nerwowy rytm.
Jakie
to kulturalne.
- Muszę jeszcze znaleźć buty - wymamrotała
Pani Reżyser która po typowej wymianie powitań i zdziwionych fraz typu : „Oo,
co też pan tu robi?” nadal znajdowała się w stanie lekkiego szoku. Teraz,
korzystając z okazji, że nie musi przygotowywać Pointnerowi żadnej kawy,
herbaty ani płynnej trucizny (gdyż on zamierza „tylko poczekać, aż Edith okaże
się WRESZCIE gotowa do wyjścia”), szybko wyskoczyła na korytarz i wzięła do
ręki trekkingowe półbuty. Obadała je analitycznym wzrokiem chirurga naczyń
krwionośnych, po czym z westchnieniem ulgi stwierdziła, że owo obuwie nadaje
się do przetestowania w jej pierwszym (już od początku z lekka porażkowym) dniu
pracy. Wsunęła je na stopy i zawiązała. Okej,
mogą się zbierać. Szczerze mówiąc, Panna bardzo dziwnie się czuła, goszcząc
Monstra w swoim domu.. To było takie nienaturalne! Czuła się trochę sztywno i
nie za bardzo wiedziała, jaka norma zachowania byłaby aktualnie odpowiednia,
więc podziękowała w myślach Bogu za to, że Pointner zaskoczył ją akurat w
końcowym momencie przygotowań do wyjścia. Z resztą, wystarczająco podejrzany i
niepokojący był fakt jego zjawienia się w roli łaskawego i iście
samarytańskiego szofera. Artystka nie zamierzała przeciągać granicy jego
cierpliwości.
Hmm,
chyba powinna była na to wpaść 72 godziny wcześniej.
Ze
sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy stanęła w progu kuchni. Czapek
łypnął na nią sondująco.
- Możemy już wyjść? - spytał niespokojnie,
przestając wygrywać opuszkami palców dziką melodię na stole. Edith ograniczyła
się do wyartykułowania „Tak, jasne” i stworzenia niewyraźnego, szybkiego
uśmiechu.
Wolałaby
połknąć wiadro kałamarnic niż jechać z trenerem samochodem, ale nie miała
wyjścia.
Świetnie.
Wprost
cudownie.
Potwór
akurat wstawał z krzesła, kiedy zadzwonił telefon z salonu. Pani Reżyser
rzuciła kurtuazyjnie:
- Przepraszam! - i poleciała odebrać, zanim
Pointner zdecydował się na jakąkolwiek reakcję.
Dopadła
do słuchawki, wyciągając ją ze statywu energicznym szarpnięciem.
- Tak, słucham?
- Edith?! Witaj, kochanie!
Dziewczyna
zamrugała kilkakrotnie powiekami. Oooooo!
- Mama...?
- Oczywiście, kotku! Co tam u Ciebie? Wybacz,
wiem, miałam zadzwonić wcześniej, ale miałam tyle obowiązków na głowie, że po
prostu zapomniałam! Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
- Nie, no skądże - wymruczała Dziewczyna Z Kamerą. -
Hmm.. Dlaczego dzwonisz o tak wczesnej porze?
Idealne
pytanie, jakie należy zadawać matce po tym, jak nie rozmawiało się z nią
miliard lat. Brawo!
- Kochanie, Ty o tej porze zawsze śpisz,
prawda? - ćwierknęła szczęśliwa z bliżej nieznanego Edith powodu Katarzyna. -
Wiedziałam więc, że będziesz w domu i tym sposobem błyskawicznie dowiesz się
zabójczej nowiny, którą mam na podorędziu!
- Mów - powiedziała jej rozmówczyni bez tchu.
Jeżeli Pointner podsłuchiwał, to na pewno miał niezły ubaw z jej odpowiedzi.
Katarzyna
wciągnęła powietrze do płuc i wykrzyknęła:
- Dostałaś się do Oxfordu, kotku!! Boże mój,
jestem z Ciebie taka dumna!! Ta kobieta, którą spotkałam na konferencji
stwierdziła, że jeszcze NIGDY nie widziała TAK DOBRZE nakręconego AMATORSKIEGO
FILMU! Była POD WRAŻENIEM! Poza tym..
W
tym momencie Edith się wyłączyła. Tabun myśli przeleciał jej przez głowę w tę i
z powrotem, a później jeszcze raz i jeszcze..
Dostała
się. Ona. Do Oxfordu. Do OXFORDU, OXFORDU, OXFORDU. ONA. EDITH VON TERNEUZEN
rzuciła KOMISJĘ REKRUTACYJNĄ NA KOLANA swoim FILMEM z INNSBRUCKA. Właściwie to
jakąś jedną drugą komisji, lecz KOGO TO OBCHODZI? Ale zaraz, ma wyjechać..?
Nie, nie może! NIE, NIE, NIE, ale, BOŻE, czyż nie o TYM MARZYŁA? OXFORD!! AAA!!
- Córeczko?
- Mamo - odparła odruchowo. Znowu zamrugała.
- Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? -
zatroskała się z drugiej strony linii Katarzyna.
Nie, nie wszystko. Nie całkiem.
- Po prostu.. je-je-jestem w szoku - wyjąkała
Reżyserka. - Za-za-dzwoń później. Muszę kończyć. Muszę.. i-iść do pracy.
- Zaraz, nie rozłączaj się! Pracujesz? To
fantastycznie! Opowiedz mi trochę o tym, co robisz! - ponaglała głośno matka.
Jestem
asystentką Twojego bardzo, bardzo byłego chłopaka. Och, i mam zarabiać po 2
patyki miesięcznie, jeżeli Pointner nie wykopie mnie już dziś na zbity pysk.
- Nie..nie mogę. Ju-ż jestem spóźniona.
Pogadamy wieczorem. Za-zadzwoń. Na razie.
Edith
odłożyła słuchawkę nawet nie zawracając sobie głowy wysłuchaniem odpowiedzi
swojej mamy. Siedziała niczym porażona na kanapie, ściskała w dłoni słuchawkę
telefonu i nie myślała o niczym. Wpatrywała się tylko niemrawo, jak zamroczona
insuliną, w jeden punkt na szklanej ławie, dopóki Pointner nie zdecydował się
chrząknięciem zaznaczyć swej obecności w przedpokoju. Dopiero wtedy Pani
Reżyser z wysiłkiem podniosła głowę i skrzyżowała z nim spojrzenia. Jednak o
ile jego wzrok wyrażał wszystko, co złe, z naciskiem na „Może wreszcie się
ruszysz? Nie zamierzam marnować w tym domu całego dnia!”, o tyle spojrzenie Zamulonej
Artystki komunikowało odrobinę bezradnie: „Zaraz.. Pan mówi DO MNIE?”. Czapek
oparł się o ścianę i trochę pochylił w przód, a później pomachał ręką przed twarzą
Edith. Van der Terneuzen bezmyślnie popatrzyła na jego dłoń. Czuła się jak
zwierzątko w zoo, o którym wszyscy sądzą, że nie myśli, a ono skrycie planowało
przejęcie władzy nad światem.
- Edith?
Drgnęła.
- Wszystko gra? Dobrze się czujesz? Strasznie
zbladłaś. Wyglądasz jak śmierć na chorągwi - indagował dalej nagle
zaniepokojony Pointner. Kiedy nie odpowiedziała, ruszył w jej stronę, ale wtedy
ona szybko wstała.
Zbyt
szybko. O mało nie rysnęła w tył.
- Wszystko gra! - wykrzyknęła błędnie.
Odłożyła z trzaskiem słuchawkę na statyw i popatrzyła na Szefa nieprzytomnie. -
Możemy iść!!
Przemknęła
obok Pointnera z prędkością huraganu Katrina i wypadła z domu.
**W samochodzie było jeszcze gorzej. Atmosfera w nim panująca sprawiała, że Artystka mogła skupić się jedynie na wyglądaniu przez szybę. Wiedziała, że winna jest Potworowi choćby naprawdę symboliczne wyjaśnienie swojego apatycznego, niecodziennego stanu, ale nie mogła zdobyć się na sformułowanie ani jednego poprawnego słowa.
Ej,
ile można być w szoku po tak świetnej wiadomości o dostaniu się w progi drugiej
pod względem bycia „pro” wymarzonej budy? I, jakkolwiek by nie patrzeć,
powinien być to szok raczej stymulujący do działania i wzbudzający radość
życia, a nie skołowacenie z biernością tyczki trzciny cukrowej.
Niestety,
Edith prawie nigdy nie da się zrozumieć.
- Czy to coś z Twoją mamą?
Pytanie
Pointnera zestrzeliło Panią Reżyser z powrotem na ziemię. Popatrzyła na niego
dziko.
- O czym pan mówi? - charknęła. Czapek z
namysłem wgapiał się w drogę, więc nie mógł rzucić jej jednego ze swych
bezcennych, przesyconych poczuciem wyższości spojrzeń, ograniczył się
tylko do wykrzywienia warg.
Temu
panu już dziękujemy,
- Wychodząc na korytarz, przypadkowo
usłyszałem, jak mówiłaś głosem pełnym grozy „Mamo”. Pomyślałem więc, że ten ton
ma związek z czymś, co się jej wydarzyło.
Próbował
zachować neutralny stosunek do tego, co mówił, ale, niestety, niezbyt się mu to
udało. Wydobywające się z niego zdania były pełne napięcia, co jeszcze bardziej
zaciekawiło Reżyserkę.
Hej,
Alexander chyba nie dłuży się jeszcze w jej matce…? Proszę bez takich
bezsensownych żartów. Może po prostu nadal ma do niej sentyment..
- Niee, z Katarzynką wszystko OK - wyjaśniła
Pani Reżyser łaskawie. - To, co mi mówiła.. Hmm, dotyczyło mnie.
Nie
dało się nie zauważyć, że Pointnerowi wyraźnie ulżyło. Zaraz jednak zapytał na
nowo:
- Co Cię tak zamurowało?
Ciekawość
to brzydka cecha, Panie Potworze. Ale Edith poczuje się lepiej, jeśli wreszcie
podzieli się z kimś swoim „ nie do końca szczęściem”. Szkoda, że wypadło akurat
na Pointnera, który nie omieszka wbić jej kilkunastu szpili na temat Anglii.
Najeżywszy się wewnętrznie, powiedziała twardo i dobitnie, wwiercając się
spojrzeniem w Bossa:
-
Dostałam się do Oxfordu. Film, który wysłałam tamtejszej komisji rekrutacyjnej,
zrobił na niej fenomenalne wrażenie.
- Wohohohoho! - parsknął Potwór. - Nie
sądziłem, że mierzysz tak wysoko! - rzucił Artystce szybkie spojrzenie i,
widząc jej zdegustowaną minę, szybko zmienił front: - Gratuluję Ci, Edith. To
świetnie, że wybrałaś tak nobilitowaną i szacowną uczelnię! Ale, zaraz.. -
zmarszczył brwi. - Czy rok akademicki już aby się nie zaczął?
- No, tak- mruknęła z przekąsem dziewczyna. -
Ale ja złożyłam podanie o przyjęcie dopiero od stycznia. W trybie..
indywidualnego nauczania.
- Brzmi ambitnie - stwierdził elokwentnie
Pointner. - I czym zamierzasz się zajmować?
Edith
zdębiała. Jak to? Nie będzie szydzenia? Nie będzie pogardy? Poczuła się
nieswojo. Nie przywykła do tego, żeby Czapek zachowywał się tak.. miło. Było to
trochę przerażające. Może ktoś go podmienił, kiedy ona gadała przez telefon z
mamą?
- Myślałam o reżyserii albo finansach
zagranicznych - wyznała wreszcie z wysiłkiem.
Jej
słowa wywołały nową falę wesołości u Potwora, który o mało nie walnął bokiem
auta w inny samochód.
- Masz rozrzut, nie powiem - zaśmiał się.
Edith
też się zaśmiała, chociaż z ogromnym przymusem. Brzmiała trochę jak rozkręcona
pozytywka.
- Odbiegając od tematu, proszę pana.. -
zaczęła. - Dlaczego się pan pofatygował po mnie do domu? Bał się pan, że
zamiast przyjechać do pracy ucieknę do San Marino?
-
Nie - parsknął Pointner. - Tylko.. Cóż, mamy dzisiaj niezły zapieprz w pracy.
Jesteś mi potrzebna, a nie raczyłaś przyjechać na czas, więc postanowiłem nieco
przyspieszyć Twój transport.
- Jaki pan miłosierny! Kto by pomyślał! -
palnęła Edith z sarkazmem zanim zdążyła się powstrzymać.
Ten
tylko popatrzył na nią przenikliwie i odparł spokojnie:
- Mam wiele przymiotów, o których nie wiesz.
Co,
proszę?
______
Cieszcie się rozdziałem bez podziałów jako i ja się cieszę! :D
Mam nadzieję, że jego długość nie przeraża. Naprawdę mam taką nadzieję.
PS Przepraszam za ewentualne literówki, błędy interpunkcyjne itd. Już nie mam siły czytać tego postu po raz kolejny.
PS Przepraszam za ewentualne literówki, błędy interpunkcyjne itd. Już nie mam siły czytać tego postu po raz kolejny.
pozdrowienia,
Kaśka N.