wtorek, 14 sierpnia 2012

Edith (12): Jouez avec moi!


Po dość burzliwej, acz krótkiej, rozmowie z Luizą na temat swojej świeżo podjętej pracy, Edith czuła się trochę skołowana. Nie spodziewała się tak daleko idących oskarżeń, jak te dotyczące jej ewentualnej zdrady, wykopania lojalności na Księżyc i Przejścia na Ciemną Stronę Mocy, więc napastliwa postawa koleżanki trochę ją ubodła. Dość powiedzieć, że Stadnicka wiele elementów znacznie wyolbrzymiła i zrobiła z nich coś w rodzaju machiny wojennej, której celem było zredukowanie morale Artystki do ziarnka piasku i zmuszenie jej do powiedzenia Pointnerowi: „Nie, jednak się nie nadaję do tego, by być pana asystentką, sorry.”.
Ahaa, jakby już pukała do jego drzwi. Pfff.
Pani Reżyser przeszła przez ulicę, postanawiając nie myśleć już o scysji z Luizą. Mimo wszystko, ich „rozmowa” zakończyła się przecież jako-takim porozumieniem, więc nie warto już tego rozdrapywać. Pewnie, że nie warto, ale Edith i tak czuła się wewnętrznie poharatana. Zawisła niczym jakaś linka na pranie między Potworem a Polką, i świadomość, że oboje będą starali przeciągnąć jak najwięcej sznurka na swoją stronę, przy okazji telepiąc nią na wszystkie strony, była bynajmniej krzepiąca.
Echh.
Artystka skręciła w lewo i stanęła przed domem Koflera. Półtorej godziny wcześniej „pożyczyła” sobie z dokumentów Potwora, jej najnowszego Szefa, Bossa i kogo tam jeszcze, adres Andreasa, co nie okazało się nawet bardzo problematyczne. Kłopotliwe okazało się dotarcie do jego twierdzy, przed którą Edith ze zdumieniem zauważyła burgundowe subaru (najwyraźniej przetransportowane sprzed jej domu przez uczynne krasnoludki, gremliny albo teleportację): najpierw musiała z dworca złapać jakiś podmiejski autobus do Thaur (swoją drogą, co za urocza inaczej nazwa), a później tak zapatrzyła się w widok za oknem, że przejechała między innymi przystanek, na którym miała wysiąść. Ponieważ nie wzięła ze sobą wystarczającej ilości kasy, musiała wracać piechotą do centrum Przepięknej Wsi (tylko dwa kilometry. W spódnicy. Przy dmiącym, zimnym jak fiks wietrze. Na obcasach. I przy szosie. Jakieś pytania?), a stamtąd chyba milion lat kluczyła ulicami, których nazwy nic jej nie mówiły, wypytywała ludzi o wskazanie kierunku drogi i generalnie coraz bardziej wątpiła w szczytny idealizm swojego pomysłu, mający dowieść ją do wyjaśnienia sytuacji z wczoraj. Ostatecznie Edith, krańcowo zmarznięta i zdesperowana oraz wkurzona na maksa, tryumfalnie stanęła przed domem Koflera. Starała się nie myśleć, co zrobi, jeśli okaże się, że dom będzie pusty, albo jeśli skoczek nie będzie chciał jej wpuścić. Z sadystyczną radością wcisnęła na 4 sekundy przycisk domofonu. Spodziewała się usłyszeć w głośniku zaspany głos Andreasa, który z tajoną chęcią mordu pyta „Kto tam?”, ale odpowiedział jej tylko brzęk otwieranej mechanicznie furtki. Artystka zruszyła ramionami, po czym weszła. Miała nadzieję, że Austriak nie hoduje stada dobermanów albo żądnych krwi owczarków niemieckich. Zwinnie wskoczyła po schodach przed drzwi wejściowe akurat w momencie, gdy ktoś je otwierał. Reżyserka szybko przybrała na twarz swój najbardziej zachęcający i promienny uśmiech, po czym przywitała się z Andreasem wesołym: „Czeeść!”.
Jaka szkoda, że Kofler nie podzielał jej radości! Prawdę mówiąc, wyglądał, jakby miał nadzieję na to, że postać Panny van der Terneuzen, szturmująca drzwi wejściowe jego domu, okaże się tylko wytworem jakiegoś postalkoholowego koszmaru.
Cóż, przykro nam.
 - E.. Edith? - wycharczał nieprzytomnie. Rozejrzał się dokoła, pewnie myśląc, że ta sytuacja jest tylko kiepską podróbką epizodu z „Mamy Cię!” albo „Ukrytej kamery”. - Co Ty tutaj robisz?
Och.
Mimo tak niespodziewanie pokręconego powitania, Pani Reżyser zdecydowała nie pokazać po sobie Bezgranicznego Niezadowolenia, jakie wywołał w niej marazm Andreasa. Przekrzywiła głowę na bok i zatupała w miejscu. Nie miała nic przeciwko temu, by 
w Koflerze zbudziło się nagle dobre wychowanie, objawiające się tym, że ów zaprosi ją to środka i poczęstuje gorącą herbatą. 
Boże, nogi chyba zaraz jej się przemienią w sople lodu w rajstopach, a tyłek chyba się pokruszy.
 - Uważasz, że naprawdę tu jestem? A może tylko Ci się zwidziałam? - spytała inteligentnie. Zastrzeliła tym skoczka. Oczywiście, czysto metaforycznie.
Biedny Andreas odsunął się w bok, szerzej otwierając Wrota do Ciepła. Na jego twarzy malowała się panika i niezdecydowanie. Faktycznie, oto pożywka dla wpajanej od dzieciństwa kultury: Zatrzasnąć koleżance drzwi przed nosem i z krzykiem uciec czy zaprosić ją do kuchni i upić wrzątkiem, a później szybko wygonić?
- Nie, nie zwidziałaś mi się - uśmiechnął się niemrawo, po czym roześmiał z pewnym zakłopotaniem. Podrapał się po głowie. - Przepraszam, że zachowuję się tak drętwo, ale po prostu jeszcze nie do końca się obudziłem.. Proszę, wejdź.
Gdyby ktoś teraz spytał Edith, jakie najpiękniejsze słowa usłyszała podczas swojego dwudziestoletniego życia, musiałaby odpowiedzieć, że były to właśnie ”Proszę, wejdź”. Znowu obudziła się w niej wiara w ludzkość. Dziewczyna wyszczerzyła zęby, wparadowując szybko do przedpokoju w razie, gdyby Kofler jednak się rozmyślił i postanowił cofnąć zaproszenie.
Nie cofnął. A to ci niespodzianka.
Zamiast tego zaprowadził Panią Reżyser do kuchni, która była wstrząsająco dobrze wysprzątana oraz połączona z salonem, co okazało się niewątpliwym plusem. Po standardowej wymianie zdań na temat tego, co każde z nich ma ochotę wypić (jak się okazało, gin z tonikiem nie wchodził w rachubę), Kofler rozpoczął żmudny i jakże przewidywalny proces wyciągania kubków, herbaty itd., co pozwoliło Edith na błyskawiczną zmianę położenia. Zachowując się, jakby mieszkała w tym domu nie wiadomo, ile lat, podeszła szybko do kanapy, z zadowoleniem konstatując, że znajduje się tam puchaty koc.
Dzięki Ci, o Panie.
Błyskawicznie zrzuciła buty z nóg i wryła się pod miękkie nakrycie z zamiarem ogrzania swojego przemarzniętego, dygocącego ciała. Owinęła się szczelnie niczym naleśnik i oparła się o podgłówek. Byłoby miło, gdyby ktoś jeszcze włączył jakiś grzejnik. Kofler mógł sobie marznąć niczym himalajskie Yeti, ale van der Terneuzen nie zamierzała po wizycie tutaj walczyć z zapaleniem płuc. I tak pewnie będzie żyła o 10 lat krócej z powodu cennego ciepła, które straciła, podróżując do Andreasa. Chwilę trwało, zanim Kofler przyczłapał do Artystki z tacą, na której stały kubki z herbatą, cukiernica i talerz z kruchymi biszkoptami. Podrzucenie ciastek było bardzo miłe, ale Edith potrzebowała czegoś bardziej konkretnego na ząb. Postanowiła póki co nie otwierać paszczy na ten temat, tylko zaczekać na rozwój wydarzeń. Nie chciała się zbytnio rządzić. Poza tym, jeśli będzie miła, to może Andreas zaprosi ją na jakąś kolację (hahaha).
 - Przepraszam, powinienem był sam Ci to zaproponować - powiedział z lekkim uśmiechem Kofler, stawiając przed Panią Reżyser kubek z parującym napojem. Kiwnął głową w stronę grzejącej się pod jego kocem dziewczyny. - Tutaj faktycznie jest zimno, a przecież Ty na pewno jeszcze przemaszerowałaś spory kawał drogi od przystanku..
 - Raczej więcej. Wysiadłam o kilka przystanków za późno, więc musiałam się wracać - wymruczała niechętnie. Sięgnęła po kubek, wyciągnęła z niego srebrną łyżeczkę i posłodziła sobie odpowiednią ilością cukru napój. Upiła kilka łyków, nieomal parząc sobie gardło, ale co tam. Niemal natychmiast poczuła, jak ciepło przyjemnie rozchodzi się po jej zmarzniętym ciele, roztapiające nagromadzone w nim zimno,
 - No, to faktycznie musiałaś nieźle zmarznąć. Na dworze panuje przenikliwy ziąb - skonstatował z polotem Kofler. Nagle wyszedł do przedpokoju. Edith usłyszała trzask otwieranej, a później zamykanej szafy, i po chwili Andreas pojawił się z powrotem w salonie, dzierżąc w dłoni mały grzejnik. Włączył go do kontaktu obok telewizora i przysunął w stronę Edith, ustawiając grzanie na „5”. Pstryknął włącznikiem. Po włosach Reżyserki wionęło przyjemne, ciepłe powietrze, więc przesunęła się razem z kocem bliżej urządzenia. Andreas w międzyczasie zajął swoje poprzednie miejsce.
Zapadła chwilowa cisza, którą przerwał odgłos mieszania herbaty. Łyżeczka Edith metalicznie obijała się o ścianę jej kubka.
 - Kto dostarczył Ci samochód? - spytała wreszcie.
Andreas popatrzył na nią badawczo, podnosząc swój kubek do ust.
 - Kolega - powiedział tylko wylewnie, po czym wytrąbił chyba cały czaj, jaki miał w ceramicznym naczyniu.
Van der Terneuzen skwitowała odpowiedź za pomocą dosadnego ”Yhmmm” i szczelniej opatuliła się kocem.
 - Wiesz, ja.. Przyszłam tutaj, żeby Cię przeprosić.. - wyrzuciła z siebie wreszcie niechętnie. No, dalej, niech się przyzna, po co tu przyjechała, będzie miała jedną cześć planu z głowy. Podniosła wzrok ze swoich kolan na Koflera i o mało nie spadła z kanapy, widząc jego oczy przyszpilone do jej twarzy. Ej, czy Andreas to aby nie podejrzany psychopata? Chyba już wcześniej o tym myślała. Coś o lodówce też... Na litość boską! - Moje zachowanie rano było trochę karygodne.
Wykreślmy „trochę”. I „karygodne”. Wstawmy „sprowokowane przez Twoje beznadziejne zachowanie w łóżku, notabene, w MOIM łóżku.”
 - Nie było - odparł Andreas. Zaśmiał się lekko, jakby z serca spadła mu nagle z łoskotem tona tłucznia. - Ja na Twoim miejscu pewnie też chciałbym zamordować kogoś, kto kradnie mi kołdrę- puścił do Edith oko.
Bardzo zabawne. Ale cóż, choć to jej przebaczył. Jakby nie patrzeć, zawsze osiągnęła już jakiś postęp.
 - Świetnie. Zatem tę część mamy już za sobą - zaczęła, ale Andreas jej przerwał:
 - Zaczekaj, teraz ja o coś spytam. Skąd masz mój adres?
Ostatnie zdanie powiedział tak, jakby tylko siłą woli powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
Zaczekaj. Edith zaraz Cię zaskoczy. Wzruszyła ramionami z udawaną nonszalancją i powiedziała zwiewnie:
 - Wzięłam sobie z akt Pointnera. Będąc jego asystentką, na pewno nigdy mi nie wypomni tej niewinnej, wyrodnej czynności.
Kofler zakrztusił się biszkoptem tak gwałtownie, że aż oczy wyszły mu na wierzch. Pani Reżyser wyskoczyła spod przykrycia i podbiegła do kolegi, kiedy ten rzęził i prychał jak silnik w starym samochodzie, próbując oczyścić krtań z jedzenia. Zaczęła walić go pięścią w przestrzeń między łopatkami, aż w końcu Andreasowi udało się odkrztusić ciastko.
 - Dobrze się czujesz? - spytała formalnie, patrząc w zaczerwienioną twarz skoczka. - Zaczekaj, zresztą nic nie mów! Odpocznij. Przyniosę Ci wodę!
Artystka rączo przebiegła do kuchni i nalała do wysokiej szklanki zimnej akwy wodociągówy. Przyniosła ją do salonu, po czym podała Koflerowi. Ten przyssał się do szkła niczym glonojad do ścianki akwarium, i bezceremonialnie wyduldał całość. Kiedy skończył odłożył szklankę na bok i otarł sobie rękawem swetra twarz.  Edith tymczasem znowu zawinęła się w puch. Łypnęła na Andreasa z urazą.
- Chyba trochę przesadziłeś - warknęła nieuprzejmie. - Najpierw Luiza robi mi wymówki na temat mojej nowej pracy, a teraz Ty o mało nie kończysz żywota z biszkoptem w krtani. Co się dzieje?
Kofler powiedział chwiejnym głosem:
 - Po prostu.. Zdziwiłem się - odkaszlnął. - Szczerze mówiąc, byłabyś ostatnią osobą, której, moim zdaniem, Pointner zaproponowałby tę pracę.
Dla niego była pierwszą. Ale Potwór to Potwór. Hmm..
 - Sądziłem, że się nie lubicie - wzruszył ramionami Andreas, kończąc temat.
 - Bo się nie lubimy - uściśliła Edith. - Okej, nieważne. Posłuchaj lepiej, co jeszcze chciałam Ci powiedzieć. To znaczy, o co chciałam Cię zapytać - poprawiła się, po czym urwała. 
No, może ktoś to powie za nią?
 - Pozwól mi zgadnąć. Ponieważ wczoraj myślenie nie było Twoją najmocniejszą stroną, a po piątym drinku urwał Ci się dokumentnie film, chcesz zapytać, co się działo, tak?
Pani Reżyser zamrugała.
 - Tak, rzeczywiście - potwierdziła z wysiłkiem i niemrawo. Andreas uśmiechnął się przebiegle. Jeżeli ma w taki sposób stopniować napięcie, to chyba zaraz dostanie programem telewizyjnym w głowę. Albo lepiej! Kubkiem. Z herbatą. Tym przynajmniej się nie zakrztusi.
 - Nie wiem za bardzo, jak to powiedzieć. Jeżeli powiem, że kompletnie nic się nie działo, to skłamię, bo wczoraj najwyraźniej był Twój dzień. Najpierw włączyłaś na full muzykę w salonie i zaczęłaś tańczyć, ale w połowie pogo zebrało Ci się na wymioty, więc poleciałaś do toalety.
Pięknie się zaczyna.
 - Skąd mam wiedzieć, że nie zmyślasz? - spytała kontrolnie, patrząc na Koflera jak grzechotnik teksański na nornicę.
Andreas odpowiedział podobnym spojrzeniem.
 - Zaufaj mi. Poza tym... - uśmiech znowu rozświetlił mu twarz. - Podobasz mi się, jak zapewne pamiętasz. A może ta część też Ci gdzieś wsiąknęła? Zatem, chyba nie mógłbym Cię okłamać, nie uważasz?
Edith nie uważała, ale na wszelki wypadek wolała tego nie mówić. Kofler i tak już wystarczająco gadał od rzeczy, po co powodować jeszcze bardziej pomylony słowotok?
 - Jasne, pamiętam - kiwnęła głową. - No, i co było dalej? - zapytała ponaglająco.
 - Nie jestem pewien - zamyślił się Andreas. - Wiesz, ja też trochę wypiłem - dodał wyjaśniająco z lekkim uśmiechem. - Mogę wszystkiego nie pamiętać w kolejności występowania. Hmm.. później chyba zaprowadziłaś mnie do tych sów.. jak im tam..
 - Anarchii i Konstytucji.
 - Tak, Anarchii i Konstytucji. One na mój widok dostały ADHD i chciały mi wydrapać oczy, ale Ty zachowałaś się nad wyraz przytomnie.
 - Uspokoiłam je mrożoną myszą?
 - Nie. Trzymałaś się z daleka od mechanizmu otwierania klatek.
Wielkie dzięki.
- I?
 - Coś mi o nich opowiadałaś. Chyba to, jak je dostałaś. Później przeszliśmy do Twojego pokoju i tam nagle zaczęłaś się histerycznie z czegoś cieszyć. Na moje pytanie, co się stało, odparłaś z chichotem, że chce chciałabyś mi coś pokazać. Wypchałaś mnie za drzwi, a kiedy chwilę potem pozwoliłaś mi wejść, miałaś na sobie jakąś wymyślną kieckę z koro..
 - Wystarczy - przerwała Edith. - Nie chcę tego dalej słuchać. Cokolwiek się działo, niech zginie w swoim własnym grobie zapomnienia. To, co mówisz, już i tak zakrawa mi na jakiś psychodeliczny wymysł niż na prawdę.
 - Ach, tak. No, cóż, skoro tak sobie życzysz.. - wzruszył ramionami Andreas. Nagle oczy błysnęły mu złowieszczo. Pani Reżyser czuła się jak bohaterka kiepskiego horroru. Mróz przebiegł jej po plecach. Co ten oszołom zostawił na sam koniec?
 - No, co tam? - wyrzuciła z siebie. Sama była zdziwiona poziomem grozy, jaki usłyszała w swoim głosie.
 - Coś mi się przypomniało - wycedził z niezmiennym wyrazem twarzy Kofler.
Naprawdę?
Edith dałaby każde pieniądze za to, żeby Andreas się zamknął, ale ostatecznie postanowiła jakąś przełknąć rewelację, którą miał zamiar jej zaserwować na talerzu przybranym sałatą i rzodkiewką. W końcu sama zaczęła ten durnowaty temat. Ma za swoje. Co nie zmienia faktu, że wolałaby teraz nie mieć uszu. No i zaraz, jakie on właściwie uczucie do niej żywi?
 - No, mów wreszcie. Ulżyj sobie - zakpiła jawnie.
Andreas się zaśmiał.
 - Pocałowałaś mnie - wyrzucił z siebie wesoło.
Reżyserkę zatkało.
No, bez kitu.
 - Tylko tyle? I o to było tyle szumu? Mogłeś się bardziej wysilić! - napadła na niego.
  - W zasadzie.. to nie wszystko - Kofler uśmiechnął się przebiegle.
- Może zaczniesz się w końcu normalnie zachowywać - uziemiła go Pani Reżyser. - Gadasz jak potłuczony. Skoro to nie wszystko, to co, do cholery, jeszcze przede mną ukrywasz?
 - Na dzisiaj zapowiedziałaś powtórkę z rozrywki.
Głos Austriaka poszybował pod sufit, po czym spadł niczym błyszczący śnieg na cały salon.
 - Nie przypominam sobie, żebym coś obiecywała - zawarczała Edith. Dopiero, kiedy wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę z ich monstrualnego bezsensu. Nie mogła ich pamiętać, bo była za bardzo napruta. A nawet, jeśli nie padły, podły, draniowaty Kofler nigdy się jej do tego nie przyzna. Teraz tylko powiększył swój pełen zrozumienia uśmiech. Jakie to miłe...
 - Zamierzasz wyjść na niesłowną? - spytał tylko.
Edith zgrzytnęła zębami. Trudno powiedzieć, co myślała, bo wszystko w niej aż się gotowało ze złości. Tak, zamierzała wyjść na niesłowną – zamierzała w ogóle wyjść z tego domu i już tu nie wrócić.
 - Wiesz.. Chyba muszę już iść - powiedziała szybko.
- Nie zamierzam Cię do niczego zmuszać..
- To dobrze. Ale ja naprawdę muszę już iść. Coś sobie przypomniałam. Pointner kazał mi jechać po dokumenty odbioru sprzętu do Zirl. Powinnam załatwić to jeszcze dzisiaj - szczebiotała, ubierając buty. W ferworze panicznej ucieczki nie zauważyła, że Andreas nagle zmaterializował się obok niej.
- Edith - powiedział zduszonym głosem romantycznego kochanka, kiedy podniosła na niego zdezorientowany wzrok. O mało nie parsknęła śmiechem na tak nagłe podbicie atmosferą, gdyż zwyczajnie zabrakło jej czasu. Nie zdążyła zareagować. No, może tylko zamknęła oczy zanim Kofler przycisnął swoje usta do jej ust, a później otworzyła je wtedy, co on swoje. Mrrau! Dziewczyna niezbyt skupiała się na tym, żeby pocałunek został ładnie wykończony, choć nerwy, które nagle zaczęły w niej buzować, kotłowały się tylko przez kilka sekund. Później objęła Andreasa za szyję i przycisnęła go bliżej siebie, a on objął ją w talii.
Cóż.
Ta cała sytuacja, oprócz rozdzwonienia w jej wnętrzu ostrzegawczych gongów i mrugających jaskrawo neonów typu: „Wyglądasz i zachowujesz się jak łatwa galerianka!” czy „Przestań, co Ty robisz!”, przede wszystkim bardzo się jej podobała. Edith dała temu wyraz dość nieświadomie, wypuszczając ze swojego gardła pełne zadowolenia: „Mmm”.
- Andreas?
......I po romantyczności.
Pani Reżyser szybko odepchnęła od siebie nie mniej zaszokowanego Koflera, po czym energicznie odwróciła się w stronę przedpokoju. Kiedy zobaczyła smukłą laleczkę z baleyagem, ubraną w jasnoniebieską kurtkę narciarską, czarne stylowe spodnie i buty trekkingowe, poczuła się tak, jakby ktoś przypieprzył jej metalowym kijem do golfa. Nowo przybyła postąpiła krok do przodu, marszcząc idealnie wyregulowane brwi:
- Co tu się dzieje? - warknęła, patrząc na Andreasa złowieszczo. - Andi..! Kotku..!
- Andi?! Kotku?! - Artystka skoczyła na równe nogi i spojrzała na Koflera z jawnym mordem w oczach. Skręciła nogą w bok i z impetem kopnęła grzejnik, który odleciał do tyłu, uderzając w komodę na telewizor i owego o mało nie zrzucając na podłogę.
- Edith, spokojnie.. - Andreas poderwał się na równe nogi i rozłożył na boki ręce w obronnym geście, ale trafił na zły moment do wpływania na Panią Reżyser. Powinien był siedzieć cicho niczym marmurowy posąg i wstać dopiero, kiedy Edith wypadnie z jego domu jak tajfun. Sam się wkopał w sam środek jej ślepej furii i van der Terneuzen nie miała zamiaru mu współczuć ani go oszczędzać.
- Edith?! - wrzasnęła dziewczyna. - Kto to jest? - wskazała oskarżycielsko palcem na dyszącą jak po długim biegu dziewczynę.
- Nie pokazuj na mnie palcem, idiotko! - wydarła się Asystentka. Tamtą zamurowało. Podskoczyła do Sportowca i chwyciła go za rękę.
- To wariatka, kochanie! - powiedziała z mocą. Andreas popatrzył na nią nieprzytomnie. Było jasne, że kompletnie nie panuje nad sytuacją. - Zrób z nią coś!
Nie zdążył, bo Edith sypnęła mu w twarz biszkoptami. Kilka z ciastek rozbiło się też na idealnym kinolu jego dziewczyny. Pani Reżyser cisnęła talerzem o ścianę, a później szybko wybiegła z domu. O mało nie spadła ze schodów, ale to nie było teraz najważniejsze. Pod powiekami czuła łzy wzburzenia. Czuła się zawiedziona i totalnie wystawiona do wiatru. Mijając samochód Koflera, podniosła z ziemi średniej wielkości kamień i chwyciła go mocno w rękę. Szarpnięciem otworzyła furtkę, klnąc w duchu na elektrozaczep. Będąc już za płotem, odwróciła się w stronę domu Tego, Którego Imienia Ani Nazwiska Nie Chce Więcej Pamiętać. Skrzyżowała z nim spojrzenia, bo On nagle znalazł się na schodach. Wyglądał na zaaferowanego sytuacją. Kto by nie wyglądał?
- Z pozdrowieniami dla Twojej siksy! - wrzasnęła Edith, po czym wymierzyła w górę i szybkim ruchem wyrzuciła kamień. Ten wykonał imponującą parabolę nad ogrodzeniem, po czym spadł w centralny punkt przedniej szyby subaru, rozbijając ją na miliardy części. Dziewczyna Andreasa krzyknęła, a ten szybko dopadł do furtki, ale van der Terneuzen już tego nie widziała. Chwilę wcześniej bowiem, niesiona gniewem i ogólnym przybiciem moralno-emocjonalnym, popędziła w dół ulicy w stronę centrum Thaur.
Byle dalej z tego wariatkowa, byle do domu! O, mamo! 
**Sufit w pokoju nie był chropawy. Prawdę mówiąc, cechował się niepojętą gładkością. Gładkość, tak! Oto słowo-klucz. Coś gładkiego jest bez skazy, nie ma żadnych nieproszonych bruzd, jest przyjemne w dotyku i kusi swoją przewidywalnością. Dlatego w porównaniu z sufitem zdarzenie z domu Człowieka Bez Imienia i Nazwiska wypadało na zdecydowaną niekorzyść.  Edith westchnęła i przewróciła się na brzuch. Położyła głowę na poduszce, zamknęła oczy, po czym zapadła się w swoje myśli, przeżywając jeszcze raz powrót do domu z Przepięknej Wsi. Tym razem udało się jej bez pudła trafić na przystanek docelowy. Znalazłszy się na dworcu w Innsbrucku, wysiadła z autobusu szybkim krokiem, a następnie ruszyła okrężną drogą do domu. Idąc jedną z ulic, zauważyła na przejściu dla pieszych Louisa-Francuzika, trzymającego za rękę jakąś dziewczynę, ale była tak wzburzona i rozedrgana wewnętrznie, że nawet nie zwróciła specjalnej uwagi na to, kim była owa towarzyszka. Z resztą, już sam widok trzymającej się za ręce pary wywołał w niej falę mdłości.
Niech to szlag!
Już miała nadzieję na to, że z Koflerem (masz ci los, miała zapomnieć o tym nazwisku i o osobie, która je nosi!) uda się jej stworzyć jakąś fajną, pozytywną relację.. Okej, może powiedzmy to sobie wprost: Wczoraj zaskoczył ją tym, jak powiedział, że Edith się mu podoba. Ona, początkowo, była totalnie zdezorientowana, ale, koniec końców, myśl o stworzeniu pary z Andreasem bardzo się jej spodobała. Przecież ona też polubiła go niemal od pierwszego wejrzenia! Czy tam od pierwszego zderzenia, na korytarzu budynku rodem z głębokiego socrealizmu. Miłość może to i nie była, ale jakaś nieśmiała fascynacja, zauroczenie – jak najbardziej. Prawdopodobnie nawet pierwsze stadium raczkującego zakochania. Stworzenie pary z Austriackim Panem Skoczkiem wydawało się Reżyserce czymś tak wspaniałym, że aż nieziemskim. Stworzenie pary! Dzisiaj ten pomysł dostał brutalnie z pięści w twarz, a później, kiedy leżał na ziemi i ciężko oddychał, ktoś jeszcze kopnął go butem ortopedycznym w kręgosłup.
Cholerny Kofler i jego cholerna dziewczyna.
Ale przede wszystkim cholerny Kofler, który nie uważał, że bycie z kimś to fakt, o którym należy poinformować Panią Reżyser. Bo i po co? Lepiej mieć dwie laski na raz: jedną od poniedziałku do piątku, a drugą na weekend.
Szlag by to trafił.
Artystka wstała z łóżka z polotem charakteryzującym obróbkę żelaza galwanizowanego. Ciężko podeszła do okna i oparła się o framugę. Wyjrzała na zewnątrz, na drzewa poruszane wiatrem, na pusty podjazd i oświetloną latarniami ulicę.
Nie miała najmniejszej ochoty na nic.
W sumie sama się dziwiła tym, jak ta historia z Koflerem bardzo ją rąbnęła. Nie spodziewała się u siebie tak gwałtownej reakcji. Teraz pewnie będzie musiała wysupłać z kieszeni dukaty na odkupienie mu rozbitej szyby. Ale, jeżeli będzie ostrożna, może uda jej się zachować kasę i, przy okazji, także i twarz. Edith westchnęła. Pomimo tego, że od południa nic nie jadła, nie czuła się głodna. Pić też się jej nie chciało; w ustach nadal miała smak herbaty z kubka Andreasa. I jego pocałunku.. Zgrzytnęła zębami, patrząc na spowite wieczorem podwórze. Lepiej, żeby zaczęła myśleć o czymś innym, nieprawdaż? Inaczej jej zdrowie psychiczne zostanie jeszcze bardziej nadszarpnięte. Wyobraźmy sobie, o czym optymistycznym Pani Reżyser może pomyśleć.. Uch!
Temat nagle walnął Edith jak bumerang. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Przecież ona jutro zaczyna pracę!!!
O, Boże.
Nie dość, że przez całe, calutkie osiem roboczych godzin będzie ganiać za Pointnerem jak sznaucer na smyczy po kampusie OESV czy jak to tam się fachowo nazywa, to jeszcze bankowo będzie zmuszona odzywać się do Bezimiennego Człowieka z Thaur. Luizę jakoś mogła przełknąć – w końcu znała ją dłużej niż Ko.. Kogoś, poza tym w razie czego będzie ją po prostu ignorować. Ale komunikacja z Osobą Kimś wydawała się jej ponad siły. Najprawdopodobniej, jeżeli słowa zawiodą, po prostu mu przywali prosto w nos, zostanie zawieszona za przemoc i wywalona z pracy już w pierwszym dniu jej odbębniania. Milutko. Van der Terneuzen znowu westchnęła, opierając czoło o zimną szybę. Chyba powinna iść spać.. Nie, najpierw powinna przygotować się na jutrzejszy dzień. Wytaskać z szafy jakieś sportowe ciuchy, dres czy coś w tym rodzaju, oraz znaleźć swoje ulubione, sfatygowane adidasy. I, przede wszystkim, zadbać o swój wygląd zewnętrzny w zakresie braku cieni pod oczami i napuchniętych oczu. W tym celu należałoby położyć się spać NATYCHMIAST, żeby usnąć jeszcze dzisiaj. Bo przecież będzie musiała wstać w środku nocy – o 7 rano!!!!Ale jak Pani Reżyser ma iść spać, skoro zostało jej jeszcze tyle rzeczy do zrobienia?
Ha!
Dziewczyna odwróciła się, przemaszerowała kilka kroków i walnęła się na łóżko. Naciągnęła na siebie kołdrę, włączyła lampkę nocną i nastawiła budzik na 7. Później zgasiła światło, ułożyła się wygodniej na poduszce i starała się zacząć oddychać coraz spokojniej oraz myśleć o miłych rzeczach, takich jak szemrzące górskie strumyki, zielone łąki pokryte wiosennym kwieciem i inne motywy typowo krajobrazowe.
Chrzanić przygotowania, rano z nimi zdąży.

Reżyserka kręciła się dwie godziny, próbując znaleźć wygodną pozycję do spania, ale najwyraźniej dzisiaj okazało się to dla niej nieosiągalne. Nie mogąc dłużej tego znieść, wymacała po ciemku szufladę swojej szafki, po czym wyciągnęła z opakowania dwie pastylki nasenne. Walnęła je sobie bez popijania i, już uspokojona, położyła się pod kołdrą.
Śnie, nadchodź.
Po kilku minutach już miarowo oddychała. 
**Dziewczynę obudził, co ciekawe, nie budzik, ale denerwujący, wręcz wkurwiający, dźwięk dzwoniącego telefonu, który Gerard (pierwszy podejrzany) zostawił w nogach jej łóżka. Edith usiadła szybko na łóżku, wzburzone włosy opadły jej na twarz, a ona sama poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Odgarnęła włosy na plecy i zgarnęła telefon. Mimowolnie rzuciła rozespanym wzrokiem na zegarek i całe jej wnętrze zostało zmrożone jak fantazyjnie wyrzeźbione wnętrze arktycznego lodowca.
Była 9:15.
Kurwa!!!!
Odebrała szybko telefon niemrawym:
- Halo?
 - EDITH!!!!!!!
Niech to trafi jasny szlag!! Pani Reżyser odsunęła słuchawkę od ucha, żeby wrzask Pointnera nie wywalił jej bębenków. Bo tak, toteż właśnie on dzwonił do niej. Cholera!!! Mogła podać mu wczoraj fałszywy numer telefonu.
 - Słucham? - odparła przymilnie, tłumiąc ziewanie. Niestety, nie dość umiejętnie, co Potwór od razu wychwycił poprzez swój słuch nietoperza.
 - A więc TY JESZCZE ŚPISZ!!! - zagrzmiał. - DOSKONALE! BRAWO! Ale właściwie, czego mogłem się spodziewać?
 - Nie śpię - zaprotestowała słabo. - Teraz.. się obudziłam. Wczoraj byłam bardzo, bardzo zmęczona, spałam mocno i nie usłyszałam budzi..
 - NIE INTERESUJE MNIE, JAK BARDZO ZMĘCZONA BYŁAŚ WCZORAJ! - wydarł się z uporem oszołoma Pointner. - Miałaś być w pracy na ÓSMĄ. Twoje spóźnienie w chwili obecnej wynosi GODZINĘ i PIĘTNAŚCIE MINUT. O, już SZESNAŚCIE. IDEALNIE ZACZYNASZ PIERWSZY DZIEŃ PRACY. JUŻ CI GRATULUJĘ.
 - Ja sobie też - wymamrotała Edith. Znowu ziewnęła. - Panie Pointner, niech Pan się uspokoi. Przyjadę za <ziewnięcie> Przepraszam. Przyjadę za .. pół godziny? <ziewnięcie>. Przepraszam!!!
No, pięknie. Teraz Czapek zrówna ją z ziemią po raz kolejny w trakcie ich burzliwej znajomości o jakże sinusoidalnym rytmie. Tymczasem, wbrew katastroficznym przewidywaniom, po drugiej stronie słuchawki zapadła niepokojąca cisza. Artystka zbeształa się w duchu za to, że wczorajszej nocy nie poprzestała na jednej pastylce nasennej. Cóż, sama była sobie winna.
Kolejny raz.
 - Panie Pointner? - odważyła się zagadać Pani Reżyser.(Oklaski!) Monster mógł dostać nagle jakiegoś ataku albo czegoś podobnego, i później ona musiałaby łożyć na jego leczenie. Lepiej się nim zainteresować zawczasu. Być może jeszcze dycha. - Hmm.. Jest pan tam?
 - Jestem - warknął niczym tygrys szablozębny.
 - Co pan robi? Wypisuje pan moje zwolnienie?
Potwór westchnął niczym turysta szturmujący K2 w masce tlenowej.
 - Jeszcze nie - odpowiedział już spokojniej. - Ale jeśli nie zjawisz się w pracy za PÓŁ GODZINY, chyba jednak się pofatyguję i wypiszę Ci piękną czcionką wymówienie.
 - Postaram się wyrobić - mruknęła, już całkowicie przebudzona, choć nadal lekko przymulona, i zakończyła rozmowę, zanim Czapek dorzucił swój kolejny zjadliwy komentarz.
Pół godziny?
Czas, start!
**Niestety, limit czasu wyznaczony przez Pointnera okazał się dla Edith niewystarczający. Piętnaście minut po zakończonej rozmowie ona nadal nieomalże siedziała w szafie, wywalając na środek pokoju ciuchy, i szukała czarnego dresu, który NA PEWNO GDZIEŚ TUTAJ BYŁ. Zasięgnęłaby porady Marge, gdyby owa była w domu, ale najwyraźniej wybyła na zakupy, bo nie odpowiadała na wołania Pani Reżyser ani na wariackie dzwonienie interkomem. Edith zaklęła po raz kolejny, wyciągając wielką czarną usztywnianą torbę na ciuchy. Otworzyła ją i poczuła, jak jej ciało wypełnia się bąbelkami szczęścia. Był tam! Jej czarny dres! I nawet nie pachniał molami ani wnętrzem starej szafy, jak się spodziewała. Wytargała go z reklamówki, wciskając pod pachę. Nie miała już czasu, żeby sprzątać bajzel, który własnoręcznie stworzyła, więc tylko obrzuciła składowisko ubrań kontrolnym spojrzeniem i wypadła z pokoju z prędkością pershinga. Przebiegła do łazienki, zamykając z hukiem drzwi. Tam szybko wykonała standardowe poranne czynności pielęgnacyjne, takie jak mycie zębów i podkreślanie oczu (nie zapuchniętych! Jupi!) czarną, wodoodporną kredką, po czym, ignorując denerwujące burczenie dobywające się z jej żołądka, Panna wrzuciła na siebie przesławny dres. Ze zdumieniem stwierdziła, że ów trochę wisi na niej jak na wieszaku, ale nie miała już czasu, żeby się tym przejmować. Po prostu po południu wybierze się do krawcowej, i już. Albo poprosi Marge o zwężenie tego i owego. Dzięki Bogu, spodnie były w pasie obszyte gumą, dzięki czemu nie spadły jej z tyłka przy gwałtownym wypadnięciu z łazienki. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby Edith, walcząc z nieubłaganie mijającym czasem, zaplątała się we własne portki na środku korytarza! Zbyt luźny sweter mogła jakoś przeboleć. Ubrała pod niego sportowy podkoszulek, więc jakoś przeżyje ewentualne obnażenie. Trudno. W pokoju skontrolowała czas i z zadowoleniem stwierdziła, że ma w zapasie jeszcze pięć minut. Zaraz, z zadowoleniem?! Przecież ona musi jeszcze dojechać do tego powalonego budynku OESV!
A nawet nie ma butów.
Walcząc z krańcowym załamaniem nerwowym, Pani Reżyser zbiegła szybko na parter i zaryła się w szafce z butami. Przekopała niezliczone rzesze szpilek, tenisówek, halówek, kozaków i półbutów, ale adidasów nie znalazła żadnych.
Spokojnie.
Jeszcze raz.
Zaczęła metodycznie przeczesywać zawartość szafki jeszcze raz, ale po kilku sekundach znowu wróciła do dawnego, nerwowego wywalania butów na zewnątrz.
Nie ma ich, nie ma, nie ma!
AAA!
Edith z radości o mało nie wrzasnęła. Był tam! Jeden z jej srebrno-różowych butów (aktualnie miała gdzieś zestawienie kolorystyczne) tkwił między czarnym glanem a czerwoną szpilką od Louboutina jej matki, wepchnięty w najdalszy regał szafki.
Super, prawy but już ma. A lewy?
Okazał się być w przeciwległym końcu.
Zapamiętać: Kazać Marge posprzątać szafkę. Albo uczynić to samej. W końcu Pointner wkrótce ją wywali, więc będzie miała duuużo wolnego czasu do spożytkowania. To dobrze, że wreszcie znalazła cel, do którego może dążyć.
Artystka energicznie wstała i..
Cóż, wstała zbyt energicznie.
Guma w spodniach nie okazała się przesadnie wytrzymała, więc Edith usłyszała szybki trzask, a później poczuła, jak dres zsuwa się jej w dół. Desperacko chwyciła portki w pasie, po czym, miotając przekleństwa pod adresem własnej głupoty, poszła powoli do pokoju. Tam jednym płynnym ruchem ściągnęła spodnie i zamieniła je na obcisłe, niesportowe dżinsy od Wranglera. Już wiedziała, dlaczego ten dres wylądował na samym dnie szafy! Już chyba kiedyś zdarzyła się jej ta historia ze spadaniem gaci. Okej, lepiej, żeby zmieniła też i górę. Rozpięła sweter i rzuciła go na łóżko, a później z powrotem zaryła w stertę ubrań. Dzięki Bogu, dżinsy, już trochę rozciągnięte, nie wykazywały tendencji do spadania. Van der Terneuzen wyłowiła ze składowiska czarną górę Nike. Wciągnęła ją na siebie i pognała po buty.
Tu też narobiła bajzel.
Zaczęła na chybił-trafił wrzucać obuwie do szafki (przecież i tak posprząta, prędzej czy później), po czym usadowiła się na schodach z zamiarem ubrania adidasów. Myślała, że coś ją trafi, kiedy spostrzegła prześliczną dziurę, uśmiechającą się do niej z podeszwy lewego buta.
Kurwa, do kurwy nędzy!!!
Edith pomyślała, że chyba zaraz się popłacze. Z miną Marii Antoniny idącej na szafot, ciężko wstała i podeszła do szafki z obuwiem. Wyciągnęła z niej półbuty do wspinaczki górskiej, z których jeden był uboższy o kawałek sznurowadła. Tak, mogła pomyśleć o nich wcześniej. Przyznajemy to z bólem. Niestety, felerne adidasy wyparły jej z umysłu inny, równie użyteczny rodzaj obuwia. I pomyśleć, że Reżyserka miała wczoraj przygotować się do dzisiejszego wyjścia (najwyraźniej nieskończonego).
Znowu westchnęła rozdzierająco.
Ruszyła w stronę schodów po raz setny tego ranka (może wreszcie ubierze te cholerne buty!!!), ale plany pokrzyżował jej dzwonek do drzwi. Z trudem stłumiła chęć, by nie walnąć w nie butami.
Pewnie Marge nie wzięła kluczy.
Artystka krokiem golema podeszła do drzwi i otworzyła je szarpnięciem.
Nie, to nie Marge zapomniała kluczy.
To Pointner patrzył na Edith z rozbawieniem, merdając w dłoni kluczykami od terenowego citroena, stojącego na podjeździe.

**Czapkowy Potwór zasiadł niczym rzymski cesarz na krześle w kuchni i ze zniecierpliwieniem zaczął wybijać palcami po blacie stołu nerwowy rytm.
Jakie to kulturalne.
 - Muszę jeszcze znaleźć buty - wymamrotała Pani Reżyser która po typowej wymianie powitań i zdziwionych fraz typu : „Oo, co też pan tu robi?” nadal znajdowała się w stanie lekkiego szoku. Teraz, korzystając z okazji, że nie musi przygotowywać Pointnerowi żadnej kawy, herbaty ani płynnej trucizny (gdyż on zamierza „tylko poczekać, aż Edith okaże się WRESZCIE gotowa do wyjścia”), szybko wyskoczyła na korytarz i wzięła do ręki trekkingowe półbuty. Obadała je analitycznym wzrokiem chirurga naczyń krwionośnych, po czym z westchnieniem ulgi stwierdziła, że owo obuwie nadaje się do przetestowania w jej pierwszym (już od początku z lekka porażkowym) dniu pracy. Wsunęła je na stopy i zawiązała. Okej, mogą się zbierać. Szczerze mówiąc, Panna bardzo dziwnie się czuła, goszcząc Monstra w swoim domu.. To było takie nienaturalne! Czuła się trochę sztywno i nie za bardzo wiedziała, jaka norma zachowania byłaby aktualnie odpowiednia, więc podziękowała w myślach Bogu za to, że Pointner zaskoczył ją akurat w końcowym momencie przygotowań do wyjścia. Z resztą, wystarczająco podejrzany i niepokojący był fakt jego zjawienia się w roli łaskawego i iście samarytańskiego szofera. Artystka nie zamierzała przeciągać granicy jego cierpliwości.
Hmm, chyba powinna była na to wpaść 72 godziny wcześniej.
Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy stanęła w progu kuchni. Czapek łypnął na nią sondująco.
 - Możemy już wyjść? - spytał niespokojnie, przestając wygrywać opuszkami palców dziką melodię na stole. Edith ograniczyła się do wyartykułowania „Tak, jasne” i stworzenia niewyraźnego, szybkiego uśmiechu.
Wolałaby połknąć wiadro kałamarnic niż jechać z trenerem samochodem, ale nie miała wyjścia.
Świetnie.
Wprost cudownie.
Potwór akurat wstawał z krzesła, kiedy zadzwonił telefon z salonu. Pani Reżyser rzuciła kurtuazyjnie:
 - Przepraszam! - i poleciała odebrać, zanim Pointner zdecydował się na jakąkolwiek reakcję.
Dopadła do słuchawki, wyciągając ją ze statywu energicznym szarpnięciem.
 - Tak, słucham?
 - Edith?! Witaj, kochanie!
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie powiekami. Oooooo!
 - Mama...?
 - Oczywiście, kotku! Co tam u Ciebie? Wybacz, wiem, miałam zadzwonić wcześniej, ale miałam tyle obowiązków na głowie, że po prostu zapomniałam! Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
 - Nie, no skądże - wymruczała Dziewczyna Z Kamerą. - Hmm.. Dlaczego dzwonisz o tak wczesnej porze?
Idealne pytanie, jakie należy zadawać matce po tym, jak nie rozmawiało się z nią miliard lat. Brawo!
 - Kochanie, Ty o tej porze zawsze śpisz, prawda? - ćwierknęła szczęśliwa z bliżej nieznanego Edith powodu Katarzyna. - Wiedziałam więc, że będziesz w domu i tym sposobem błyskawicznie dowiesz się zabójczej nowiny, którą mam na podorędziu!
 - Mów - powiedziała jej rozmówczyni bez tchu. Jeżeli Pointner podsłuchiwał, to na pewno miał niezły ubaw z jej odpowiedzi.
Katarzyna wciągnęła powietrze do płuc i wykrzyknęła:
 - Dostałaś się do Oxfordu, kotku!! Boże mój, jestem z Ciebie taka dumna!! Ta kobieta, którą spotkałam na konferencji stwierdziła, że jeszcze NIGDY nie widziała TAK DOBRZE nakręconego AMATORSKIEGO FILMU! Była POD WRAŻENIEM! Poza tym..
W tym momencie Edith się wyłączyła. Tabun myśli przeleciał jej przez głowę w tę i z powrotem, a później jeszcze raz i jeszcze..
Dostała się. Ona. Do Oxfordu. Do OXFORDU, OXFORDU, OXFORDU. ONA. EDITH VON TERNEUZEN rzuciła KOMISJĘ REKRUTACYJNĄ NA KOLANA swoim FILMEM z INNSBRUCKA. Właściwie to jakąś jedną drugą komisji, lecz KOGO TO OBCHODZI? Ale zaraz, ma wyjechać..? Nie, nie może! NIE, NIE, NIE, ale, BOŻE, czyż nie o TYM MARZYŁA? OXFORD!! AAA!!
 - Córeczko?
 - Mamo - odparła odruchowo. Znowu zamrugała.
 - Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? - zatroskała się z drugiej strony linii Katarzyna.
 Nie, nie wszystko. Nie całkiem.
 - Po prostu.. je-je-jestem w szoku - wyjąkała Reżyserka. - Za-za-dzwoń później. Muszę kończyć. Muszę.. i-iść do pracy.
 - Zaraz, nie rozłączaj się! Pracujesz? To fantastycznie! Opowiedz mi trochę o tym, co robisz! - ponaglała głośno matka.
Jestem asystentką Twojego bardzo, bardzo byłego chłopaka. Och, i mam zarabiać po 2 patyki miesięcznie, jeżeli Pointner nie wykopie mnie już dziś na zbity pysk.
 - Nie..nie mogę. Ju-ż jestem spóźniona. Pogadamy wieczorem. Za-zadzwoń. Na razie.
Edith odłożyła słuchawkę nawet nie zawracając sobie głowy wysłuchaniem odpowiedzi swojej mamy. Siedziała niczym porażona na kanapie, ściskała w dłoni słuchawkę telefonu i nie myślała o niczym. Wpatrywała się tylko niemrawo, jak zamroczona insuliną, w jeden punkt na szklanej ławie, dopóki Pointner nie zdecydował się chrząknięciem zaznaczyć swej obecności w przedpokoju. Dopiero wtedy Pani Reżyser z wysiłkiem podniosła głowę i skrzyżowała z nim spojrzenia. Jednak o ile jego wzrok wyrażał wszystko, co złe, z naciskiem na „Może wreszcie się ruszysz? Nie zamierzam marnować w tym domu całego dnia!”, o tyle spojrzenie Zamulonej Artystki komunikowało odrobinę bezradnie: „Zaraz.. Pan mówi DO MNIE?”. Czapek oparł się o ścianę i trochę pochylił w przód, a później pomachał ręką przed twarzą Edith. Van der Terneuzen bezmyślnie popatrzyła na jego dłoń. Czuła się jak zwierzątko w zoo, o którym wszyscy sądzą, że nie myśli, a ono skrycie planowało przejęcie władzy nad światem.
 - Edith?
Drgnęła.
 - Wszystko gra? Dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś. Wyglądasz jak śmierć na chorągwi - indagował dalej nagle zaniepokojony Pointner. Kiedy nie odpowiedziała, ruszył w jej stronę, ale wtedy ona szybko wstała.
Zbyt szybko. O mało nie rysnęła w tył.
 - Wszystko gra! - wykrzyknęła błędnie. Odłożyła z trzaskiem słuchawkę na statyw i popatrzyła na Szefa nieprzytomnie. - Możemy iść!!
Przemknęła obok Pointnera z prędkością huraganu Katrina i wypadła z domu.

**W samochodzie było jeszcze gorzej. Atmosfera w nim panująca sprawiała, że Artystka mogła skupić się jedynie na wyglądaniu przez szybę. Wiedziała, że winna jest Potworowi choćby naprawdę symboliczne wyjaśnienie swojego apatycznego, niecodziennego stanu, ale nie mogła zdobyć się na sformułowanie ani jednego poprawnego słowa.
Ej, ile można być w szoku po tak świetnej wiadomości o dostaniu się w progi drugiej pod względem bycia „pro” wymarzonej budy? I, jakkolwiek by nie patrzeć, powinien być to szok raczej stymulujący do działania i wzbudzający radość życia, a nie skołowacenie z biernością tyczki trzciny cukrowej.
Niestety, Edith prawie nigdy nie da się zrozumieć.
 - Czy to coś z Twoją mamą?
Pytanie Pointnera zestrzeliło Panią Reżyser z powrotem na ziemię. Popatrzyła na niego dziko.
 - O czym pan mówi? - charknęła. Czapek z namysłem wgapiał się w drogę, więc nie mógł rzucić jej jednego ze swych bezcennych, przesyconych poczuciem wyższości spojrzeń, ograniczył się tylko do wykrzywienia warg.
Temu panu już dziękujemy,
 - Wychodząc na korytarz, przypadkowo usłyszałem, jak mówiłaś głosem pełnym grozy „Mamo”. Pomyślałem więc, że ten ton ma związek z czymś, co się jej wydarzyło.
Próbował zachować neutralny stosunek do tego, co mówił, ale, niestety, niezbyt się mu to udało. Wydobywające się z niego zdania były pełne napięcia, co jeszcze bardziej zaciekawiło Reżyserkę.
Hej, Alexander chyba nie dłuży się jeszcze w jej matce…? Proszę bez takich bezsensownych żartów. Może po prostu nadal ma do niej sentyment..
 - Niee, z Katarzynką wszystko OK - wyjaśniła Pani Reżyser łaskawie. - To, co mi mówiła.. Hmm, dotyczyło mnie.
Nie dało się nie zauważyć, że Pointnerowi wyraźnie ulżyło. Zaraz jednak zapytał na nowo:
 - Co Cię tak zamurowało?
Ciekawość to brzydka cecha, Panie Potworze. Ale Edith poczuje się lepiej, jeśli wreszcie podzieli się z kimś swoim „ nie do końca szczęściem”. Szkoda, że wypadło akurat na Pointnera, który nie omieszka wbić jej kilkunastu szpili na temat Anglii. Najeżywszy się wewnętrznie, powiedziała twardo i dobitnie, wwiercając się spojrzeniem w Bossa:
- Dostałam się do Oxfordu. Film, który wysłałam tamtejszej komisji rekrutacyjnej, zrobił na niej fenomenalne wrażenie.
 - Wohohohoho! - parsknął Potwór. - Nie sądziłem, że mierzysz tak wysoko! - rzucił Artystce szybkie spojrzenie i, widząc jej zdegustowaną minę, szybko zmienił front: - Gratuluję Ci, Edith. To świetnie, że wybrałaś tak nobilitowaną i szacowną uczelnię! Ale, zaraz.. - zmarszczył brwi. - Czy rok akademicki już aby się nie zaczął?
 - No, tak- mruknęła z przekąsem dziewczyna. - Ale ja złożyłam podanie o przyjęcie dopiero od stycznia. W trybie.. indywidualnego nauczania.
 - Brzmi ambitnie - stwierdził elokwentnie Pointner. - I czym zamierzasz się zajmować?
Edith zdębiała. Jak to? Nie będzie szydzenia? Nie będzie pogardy? Poczuła się nieswojo. Nie przywykła do tego, żeby Czapek zachowywał się tak.. miło. Było to trochę przerażające. Może ktoś go podmienił, kiedy ona gadała przez telefon z mamą?
 - Myślałam o reżyserii albo finansach zagranicznych - wyznała wreszcie z wysiłkiem.
Jej słowa wywołały nową falę wesołości u Potwora, który o mało nie walnął bokiem auta w inny samochód.
 - Masz rozrzut, nie powiem - zaśmiał się.
Edith też się zaśmiała, chociaż z ogromnym przymusem. Brzmiała trochę jak rozkręcona pozytywka.
 - Odbiegając od tematu, proszę pana.. - zaczęła. - Dlaczego się pan pofatygował po mnie do domu? Bał się pan, że zamiast przyjechać do pracy ucieknę do San Marino?
- Nie - parsknął Pointner. - Tylko.. Cóż, mamy dzisiaj niezły zapieprz w pracy. Jesteś mi potrzebna, a nie raczyłaś przyjechać na czas, więc postanowiłem nieco przyspieszyć Twój transport.
 - Jaki pan miłosierny! Kto by pomyślał! - palnęła Edith z sarkazmem zanim zdążyła się powstrzymać.
Ten tylko popatrzył na nią przenikliwie i odparł spokojnie:
 - Mam wiele przymiotów, o których nie wiesz.
Co, proszę?
 ______
Cieszcie się rozdziałem bez podziałów jako i ja się cieszę! :D
Mam nadzieję, że jego długość nie przeraża. Naprawdę mam taką nadzieję. 
PS Przepraszam za ewentualne literówki, błędy interpunkcyjne itd. Już nie mam siły czytać tego postu po raz kolejny. 

pozdrowienia, 
Kaśka N.