sobota, 10 listopada 2012

Luiza (10): A dajcie mi wszyscy spokój...


Luizę obudził dźwięk telefonu. Przez moment leżała zdezorientowana rozglądając się po swoim nowym mieszkaniu. Zmierzyła niemrawym wzrokiem najbliższy kąt. W oczy rzuciło się jej duże czarno-białe zdjęcie powieszone tuż obok drzwi. A telefon nadal dzwonił. Dziewczyna nie miała jednak ani siły, ani ochoty się podnieść, by go odebrać. Wpatrywała się w zdjęcie. Przedstawiało park jesienią, starą ławkę, na tle nagich drzew i pokrytą liśćmi. W tle jakaś rozmazana para trzymała się za ręce. Iskierka miłości w tym szarym, pozbawionym kolorów świecie. Luiza powoli podniosła się z łóżka i spuściła nogi. Dotknęła bosymi stopami zimnej posadzki. W telefonie po przeciągłym „biiiiiiiiiiiip” odezwał się głos Herberta, nakazujący Luizie odebranie jakiś próbek w drodze do pracy. W tym momencie Polka przypomniała sobie o zbrodni. Jej serce natychmiast zaczęło mocniej bić. Podkuliła nogi i przycisnęła je do klatki piersiowej. Oparła brodę o kolana, a później wydała z siebie przeciągły jęk. Miała ogromnego kaca. Kaca moralnego. Co ona najlepszego narobiła! Całowała się ze swoim… podopiecznym! Z kimś, z kim miała pracować przez najbliższe miesiące; z kimś kogo traktowała jak swojego przyjaciela. Teraz wszystko przepadło, przyjaźń została zniszczona. Przez ułamek sekundy przez głowę Luizy przemknęła nadzieja, że to był tylko sen, lecz rozum utwierdził ją w brutalnej rzeczywistości. Jak ona teraz miała pokazać mu się na oczy? Miała zadzwonić? Niee… co ona sobie wyobrażała? Jak mogła na to pozwolić…?!
Położyła z powrotem bose stopy na posadzce i pomaszerowała do kuchni. Po przeszukaniu kilku szafek wreszcie znalazła słoik z kawą. Zaparzyła sobie siekierę. Czuła się jakby dostała obuchem w głowę. Nie miała najmniejszej ochoty iść do pracy. Marzyła o powrocie do łóżka i przespaniu całego dnia, obudzeniu się nazajutrz i odkrycia swojego szalonego snu. Jakby tego było mało, chciała jeszcze porozmawiać dziś z Thomasem.
Obładowana tubkami, flaszeczkami i saszetkami z różnymi żelami, kremami i balsamami Luiza przestąpiła próg gabinetu szefa. Zaraz, także swojego gabinetu. Odłożyła pudło na biurko i odwiesiła płaszcz na wieszak. Dmuchnęła ciepłym powietrzem w zaciśnięte, zmarznięte dłonie, poczym rozpoczęła rozpakowywanie towaru. Poranny kac moralny i chandra ustępowały powoli rozdrażnieniu. Fakt, że całowała się z Gregorem zaczął ją po prostu wkurzać. W fascynującym zajęciu przeszkodził jej dzwoniący telefon.
- halo? – bąknęła po naciśnięciu zielonej słuchawki.
- cześć… - odpowiedział nieśmiało ktoś po drugiej stronie.
- Thomas?! – zapytała upuszczając z wrażenia buteleczkę z jakimś płynem. Gdyby była ze szkła, na pewno roztrzaskałaby się w drobny mak.
- mam nadzieję, że nie przeszkadzam – obwieścił dosyć przyjemnym głosem, przynajmniej na tyle, że nie zapowiadał nadchodzącej katastrofy .
- nie, skąd – zaprzeczyła Luiza, czując jednocześnie, że jej ciało zaczyna drętwieć.
- miałabyś czas, żeby dziś do mnie wpaść? Chciałbym porozmawiać .
- ja… - zająknęła się, chciała mu odpowiedzieć, że absolutnie nie. Nie ma takiej opcji, nie ma jej w domu, nie ma jej w pracy, nie ma jej w Austrii. Najlepiej powiedzieć, że wyjeżdża w kosmos – jasne… – wycedziła przez zęby bez przekonania. Innego wyjścia nie było. Im bardziej odwlekałaby tę rozmowę, tym stałaby się trudniejsza.
- świetnie. Będę czekał.
O ile dla Thomasa rozmowa miała być „świetna”, to dla Luizy miała być męczarnią. Po raz kolejny miała udowadniać komuś, że nie jest trucicielką. A tym kimś nie był nikt inny tylko główny aktor przedstawienia. Przedstawienia, w którym Luiza czuła się jak marionetka, sterowana przez kogoś z góry, pociągającego za odpowiednie sznureczki. Z warknięciem przypominającym charkot wściekłego wilka, założyła płaszcz i wyszła z gabinetu.

Podczas drogi do szpitala z trudem opanowała drżenie rąk. Pomimo że nie miała się czego bać, nie była w stanie się uspokoić. Thomas nawet, gdyby chciał ją udusić własnymi rekami, nie miał na to wystarczająco dużo siły. Przynajmniej jeszcze nie teraz… pocieszająca perspektywa. Nie ma to jak czekać na wyrok. Chociaż Luiza zdawała sobie sprawę z tego, że przesadza i popada w paranoję, to wisielczy nastrój nie pozwalał wyklarować w jej umyśle nieco bardziej pozytywnych odczuć. Albo chociaż neutralnych. Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi od sali Thomasa. W tym samym momencie pożałowała swojej decyzji. I to gorzko. Naprzeciwko Thomasa stała Christine. Wyglądała niesamowicie. Niczym siostra bliźniaczka. Spojrzała na Luizę. Na jej twarzy zagościł szok i panika. A Polka? Polka w tym momencie przeszła na ciemną stronę mocy. Wpatrywała się w źródło swoich problemów i pozwalała, żeby wzbierający gniew opanował ją w całości. Przez ułamek sekundy w jej umyśle przemknęły obrazy z upokarzającego zatrzymania, pobytu w więzieniu, gnojenia przez Pointnera. Jej starania o uniewinnienie i powrót do pracy. Jakieś niejasne sprawki trenera. Poczuła jak w skroni zaczyna pulsować jej krew. Przypomniała sobie nawet wczorajszy wieczór z Gregorem. Akurat to zdarzenie nie miało z resztą niczego wspólnego, ale to nic. Wszystko się teraz liczyło, byleby mogło jej tylko dodać sił. Poczuła się jakby właśnie wyciągała świetlny miecz Jedi. Niewiele myśląc zaczęła podchodzić do Christine. Ta widząc wzburzoną Luizę cofnęła się o kilka kroków. Thomas wyprostował się na łóżku. Miał tak samo przerażony wzrok jak jego była dziewczyna. 
- jak śmiałaś w ogóle tutaj przyjść – wycedziła Luiza tonem głosu przypominającym syk rozjuszonego grzechotnika – przyszłaś dokończyć swoje dzieło? No to masz pecha moja droga! – kontynuowała nadal się zbliżając. 
- Luiza… co ty chcesz zrobić?! – zapytał Morgenstern starannie dobierając każde słowo.
- o mało nie niszczyłaś mi życia – mówiła powoli Polka nie spuszczając Christine z oka i zupełnie ignorując pytanie Moriego. – wrobiłaś mnie. Wykorzystałaś to, że jesteśmy do siebie podobne, bo niby dlaczego nie? Pomyślałaś, że się uda. Nie ważne, że zniszczysz komuś życie! Ważne, żebyś mogła się odegrać! ODEGRAĆ ZA SWOJE CHORE AMBICJE! – wykrzykiwała. Stanęła tuż przed Christine, która opierała się już placami o ścianę. Nie miała żadnej drogi ucieczki. Chyba, że za jej plecami nagle zmaterializuje się jakieś tajemnicze przejście. Na nic takiego jednak się nie zanosiło – jak możesz tutaj jeszcze przychodzić? Jak możesz pokazać się Thomasowi? Jak możesz spojrzeć mu w oczy?! 
- uspokój się! – wykrzyknęła Osaczona, stojąc jak słup – o co ci chodzi? Zwariowałaś…?! – dodała starając się zrobić minę niewiniątka. Jednak jej twarz na zawsze wykrzywiona w grymasie wyższości nie znała innej mimiki. Spojrzała w geście rozpaczy na Moriego. Ten jednak w ciężkim szoku nie był w stanie nawet mrugać. Nadal nikt nie wyjaśnił mu całego zamieszania. 
- zwariowałam? Możliwe! – obwieściła Luiza z teatralnym śmiechem – w końcu sama doprowadziłaś mnie do takiego stanu.
- nie zbliżaj się do mnie! – zarządziła Christine grożąc Polce przed nosem palcem wskazującym. Marnym jednym paluszkiem. Myślała, że nim może ją zatrzymać. O, jakże się myliła. 
- o nie, moja droga – strąciła palec rywalki. – to ty nie waż się do mnie zbliżyć! Nigdy więcej! Bo sprawię, że twoja śliczna buzia już nigdy nie będzie podobna do mojej!
- grozisz mi? – zapytała Christine ze swoja miną pełną wyższości.
- jeszcze nie. To jest dopiero ostrzeżenie. I radzę ci, żebyś się do niego dostosowała!
- odejdź ode mnie WARIATKO! Nie będę słuchała twoich żałosnych oskarżeń! – wybuchła otrząsając się z szoku – otrułaś Thomasa, a teraz chcesz zrzucić na mnie swoją winę!
<<PLASK>>
Tego dla Luizy było już za wiele. Nie chciała zniżać się do takiego poziomu, ale oskarżenie z ust podejrzanej o zatrucie zabodło ją tak bardzo! Christine na oczach Thomasa jawnie z niej kpiła i chciała ją jeszcze bardziej pogrążyć. O nie, nie tym razem. Już dosyć tego pomiatania. Niech Christine wie, że nie pójdzie jej z nią tak łatwo. Już nie. Zacisnęła usta i wymierzyła napuszonej panience siarczysty policzek. Zaskoczona stanęła jak wryta dotykając się w czerwoną część twarzy i z otwartymi ustami spojrzała na Thomasa. Ten mimo że nie został spoliczkowany miał taką samą minę. Spojrzał zdezorientowany na Polkę po czym ponownie na Christine.
- Thomas, zrób coś! – zapiała niczym kogut o poranku. Thomas spuścił wzrok. Zagryzł wargę i zabłądził wzrokiem po podłodze.
- Christine, czy ty… - nie dokończył.
- nie! – zaprzeczył czym prędzej klon Luizy – przecież wiesz, że ja cię ko…
- …wyjdź – przerwał jej w połowie słowa chowając twarz w dłoniach.
- Tho… - starała się cos powiedzieć.
- …wyjdź! I proszę, nie wracaj…
Luiza opadła na krzesło. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Nie myślała nic. Miała w głowie totalną pustkę. Jej ciało drżało, a serce waliło jak oszalałe. Pomimo tego, nie była w stanie myśleć nad niczym. A trzeźwy umysł był jej teraz bardzo potrzebny. Bo atrakcje dopiero się zaczynały. Czekała ją w najbliższych chwilach poważna rozmowa z Thomasem. Tylko dlaczego to akurat ona musiała wszystko mu tłumaczyć? Dlaczego żaden jego kumpel z drużyny nie mógł tego zrobić? Znali się przeciecz dłużej. 
Opuściła głowę i otworzyła oczy. Thomas tymczasem bacznie się jej przyglądał. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Po raz kolejny. Jego zimne oczy wbijały się w Luizę. Niemal zadawał jej ból.
- a więc to ona? – zapytał wypranym z emocji tonem głosu.
- jeszcze nie wiadomo… - odpowiedziała Polka spuszczając wzrok.
- opowiedz mi wszystko – poprosił z łagodniejszym wyrazem twarzy. Możliwe, że nie zagreguje jak Luiza na widok Christine…
Luiza wyprostowała się na krześle i rozpoczęła monolog. Thomas nie przerwał jej ani jeden raz. Siedział na łóżku i nadal bacznie wpatrywał się w dziewczynę. Jego wyraz twarzy zmieniał się z obojętnego, przez lekko przestraszony po autentyczny szok, gdy dziewczyna po kolei opowiadała o bankiecie, jego zasłabnięciu, przybyciu policji, zatrzymaniu, oskarżeniach i powiązaniach Pointnera z jakimiś dziwnymi ludźmi. Nie oszczędziła mu żadnych szczegółów. Chciała mieć za sobą tę rozmowę, bez niepotrzebnych niedomówień. 
- czyli to Christine za wszystkim stoi? – zapytał ponownie Thomas. Jego oczy błyszczały, a na ich dnie gromadziły się łzy. Luiza nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ten silny skoczek, którego oglądała w telewizji dzierżącego zwycięstwa, siedział teraz naprzeciwko niej niczym bezbronne dziecko i był o krok od uronienia łez. Chciała usiąść obok niego i mocno go przytulić, ale nie wiedziała czy to dobry pomysł.
- jeszcze nic nie wiadomo – odpowiedziała wymijająco. Tej wiadomości chciała mu oszczędzić. Nie chciała, żeby dowiedział się, że jego była dziewczyna dopuściła się do czegoś podobnego – a… co ona tutaj w ogóle robiła?
- chciała ze mną koniecznie o czymś porozmawiać. Mówiła, że ma niewiele czasu, bo wyszła za kaucją i lada chwila może z powrotem iść do więzienia. Nie miałem pojęcia o czym mówi. Do teraz…
- bardzo mi przykro, Thomas. Naprawdę. I przepraszam, że tak tu wpadłam… pewnie chciałeś z nią porozmawiać, a ja wam nie dałam na to szansy…
- twoja reakcja była zrozumiała – odpowiedział łagodnie skoczek unosząc lekko lewy kącik ust – mnie również jest przykro – dodał po chwili. – przykro mi, że musiałaś tyle przejść. I przepraszam za wczoraj. Za moje zachowanie. Byłem po prostu w szoku.
- przestań, nie przepraszaj mnie. Jesteś absolutnie ostatnią osobą, która powinna to robić – oburzyła się Polka. – i nie martw się o mnie. Teraz ty jesteś najważniejszy. Musisz jak najszybciej dojść do siebie. Twoi koledzy z drużyny bardzo mi pomogli w ostatnim czasie. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. I ciebie też – uśmiechnęła się nieśmiało.
- dzięki za szczerość – odezwał się Thomas. Jego twarz już nie przypominała kamienia. Jego policzki lekko się zaróżowiły, ale pod oczami nadal miał lekkie sińc.e – to dla mnie wiele znaczy. I wybacz, że znów musiałaś do wszystkiego wracać.
- jeszcze raz mnie przeprosisz albo powiesz, że ci z mojego powodu przykro, to cię palnę. I nie żartuję – powiedziała poważnie Luiza, na co Morgenstern odpowiedział jej uśmiechem. Coraz lepsza atmosferę przerwał im lekarz, który właśnie wszedł do Sali.
- dzień dobry! – krzyknął od drzwi rażąc świetnym humorem. – jak się dziś czuje nasz pacjent?
- nie najgorzej – odpowiedział Thomas. W sumie nie kłamał. Może różnica w porównaniu do poprzedniego dnia nie była porażająca, to mimo wszystko wyglądał nieco lepiej – niech mi pan powie, ile będziecie mnie tutaj jeszcze trzymać?
- a co się pan tak wyrywa? źle panu u nas? – śmiał się nadal lekarz. Swoją drogą, dziwny facet – cierpliwości. Jeszcze trochę – odpowiedział nieco poważniej zerkając na kartę z wynikami badań. – wszystkie parametry w normie, ale musimy pana poobserwować.
- nie da się tego jakoś przyspieszyć? – drążył Thomas. – rozumie pan, sezon! – puścił oczko do lekarza.
- zobaczymy – odpowiedział ten, drapiąc się po brzuchu. – tym czasem niech pan odpoczywa – rzekł, po czym odwiesił kartę i skierował się ku drzwiom.
- aha! – zawołał jeszcze – jak przyjdzie do pana fizjoterapeuta, to niech do mnie zajrzy. Musimy ustalić warunki pana rehabilitacji
- panie doktorze… - zatrzymał go Morgi. Spojrzał na Luizę, która siedziała cicho i przysłuchiwała się rozmowie – tak właściwie… to mój fizjoterapeuta właśnie tutaj jest!
„świetnie!”pomyślała Luiza. Po raz kolejny będzie musiała zbierać szczękę z podłogi.


Luiza siedziała w swoim gabinecie zawalona papierami. Jeżeli bycie asystentką fizjoterapeuty ma tak wyglądać, to powodem do dumy to nie jest. Ale już niedługo… Polka miała ruszyć pełną parą zaraz po wyjściu Thomasa ze szpitala. Do tej pory zajęcia miał ze szpitalnym fizjoterapeutą. „Osobisty Fizjoterapeuta Thomasa Morgensterna”… - nieźle brzmi. Ale zadanie to miało tez drugą stronę medalu. Lu mogła się domyślać, co o tym pomyśle powie Pointner… Dziewczyna głośnio westchnęła i wczytała się w instrukcje od lekarza Thomasa. Szczerze mówiąc, poczuła się jak idiotka. „Wskazówki”, które dał jej doktor musiała znać po pierwszym semestrze studiów. Czytała dalej z nadzieją, że znajdzie informację o tym, że noga zgina się w kolanie… Ale dobrze, jest skrupulatny i w sumie chwali mu się to. Chwali się też to, co powiedział Thomas. „Któż inny mógłby mnie przywrócić skokom?” – brzmiało Luizie w głowie „Najpierw wpadasz tu i miażdżysz Christine, a potem stajesz w mojej obronie, jesteś idealną kandydatką”. Te słowa były jak miód dla jej duszy. Ale po co duszy miód…? Nieważne. Polka oparła się wygodnie na krześle, założyła ręce za głowę i uśmiechnęła się do siebie. Odepchnęła się i obróciła na biurowym krześle o 180 stopni. Wyjrzała przez okno. Na zewnątrz wiał wiatr, a z nieba padał deszcz zmieszany z płatkami śniegu. Zima w Alpach przychodziła dosyć wcześnie. Dziwne jest to życie – rozmyślała dziewczyna. Nie lubiła zimy, za to kochała lato, a los rzucił ją w miejsce, gdzie zima była najważniejszą częścią roku. Odepchnęła się powrotem w stronę biurka i chwyciła słuchawkę telefonu. Wybrała odpowiedni numer i czekała na odpowiedź
- recepcja, słucham? 
- cześć Anette, tu Luiza, połącz mnie proszę z Edith, nie pamiętam numeru.
- cześć Luiza, niestety, ale Edith nie ma, wyjechała z Pointerem.
- a… aha… - wydukała zszokowana – ok., dzięki, miłego dnia – rzuciła uprzejmie po czym nie czekając na odpowiedź odłożyła słuchawkę. Wyjechała? Z trenerem? No to pięknie. Pomimo to Luiza poczuła tak jakby… ukłucie? Ale skoro Edith chciała to zachować w tajemnicy to jej sprawa. Dziewczyna zabrała się znowu do papierów gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- proszę – odpowiedziała, nie podnosząc głowy znad dokumentów.
- o, cześć! – zapiszczało coś, uchylając drzwi.
- Julia? – zaskoczona Polka wytrzeszczyła oczy – co ty tutaj robisz?
- szukam Herberta, chciałam go podpytać o Thomasa – odparła równie zaskoczona. – a ty co tutaj robisz?
- Herberta teraz nie ma, a ja… no cóż… pracuję tutaj.
- naprawdę?! Nie wiedziałam, że tutaj– wrzasnęła, po czym szybko zamknęła drzwi i usadowiła się po drugiej stronie biurka. Luiza siedziała i patrzyła na nią zdezorientowana trzymając nadal plik kartek w dłoniach – byłaś u Thomasa?! – zapytała i czekała na odpowiedź z miną psa, któremu macha się kością przed nosem. Ok., to było niemiłe porównanie.
- t… tak, właśnie wróciłam.
- i co? I co u niego? – świergotała z nadal tak samo wyczekującą miną.
- c… coraz lepiej – jąkała się Luiza nadal nie mogąc powrócić do ładu po burzy śnieżnej, która opanowała jej gabinet – napijesz się czegoś? – zaproponowała podnosząc się z miejsca.
- ależ siedź! – zawołała Julia podnosząc się z fotela. – sama się obsłużę – po czym podeszła, a nawet niemal podbiegła do stolika i nalała sobie z dzbanka gorącej herbaty. Nalała również dla Luizy i postawiła jej kubek przed nosem z taką ekspresją, że kilka kropel wydostało się z wewnątrz. Miała szczęście, że nie oparzyła Polki, ani nie zlała jej dokumentów. Luiza siedziała oszołomiona drugim uderzeniem burzy. Żałowała, że nie jest teraz owadem. Mogłaby wytworzyć pancerz, który uchroniłby ją przed kolejnym atakiem – opowiadaj! Co u niego? Kiedy wyjdzie ze szpitala? Jak się czuje? Mówił coś…
- …powoli! – zatrzymała ją Luiza, pomagając sobie gestem ręki. - po kolei. Czuje się coraz lepiej, wyniki ma dobre, samopoczucie… też ok – tu skłamała, ale nie miała ani ochoty ani upoważnienia do udzielania takich informacji. Trzymała się oficjalnej wersji dla prasy. – jest teraz na obserwacji, może niedługo wyjdzie ze szpitala.
- oh! To całe szczęście! – wzniosła ku niebu oczy blondynka. – biedny Thomas, że coś takiego musiało mu się przydarzyć! – lamentowała, wymuszając jednocześnie wzrokiem na Luizie potwierdzenia własnych słów.
- taak…- wydukała Polka.– a tak w ogóle, to co ty tutaj robisz?
- ach, wpadłam odwiedzić moich chłopców! – zaświergotała Julia niczym skowronek z szerokim uśmiechem. – ale u Thomasa jeszcze nie byłam. Wolałam najpierw dowiedzieć się, jak się czuje. Nie chcę go odwiedzać w szpitalu, bo na pewno jest zmęczony i ma dużo gości
- ależ powinnaś! – nie zgodziła się Luiza. – na pewno wniosłabyś tam powiew świeżości! – dodała ze śmiechem na ustach. Na pewno wniosłaby powiew. Tylko, że jego siła mogłaby wszystko roznieść, a potem wywiać na cztery strony świata.
- w takim razie pozdrów go ode mnie! – bardziej rozkazała niż poprosiła. – mówiłam ci, że specjalnie przyjechałam z Australii? Ach, mówiłam! – roześmiała się i poklepała dłonią w czoło. – jestem taka zakręcona!
Luiza żałowała, że nie może teraz widzieć własnej miny. Musiała być bezcenna. Spoglądała na Julię z szeroko otwartymi oczami i z mimowolnym uśmiechem na twarzy. Słuchała jej świergotu i śmiała się razem z nią. Mimo że praktycznie jej nie znała, to zapałała do niej autentyczną sympatią. Powiew świeżości jaki niosła swoja osobą mógł być trochę destrukcyjny, ale był wciągający.

________________________________________________

Witam ;) Oj wiemy, wiemy, że troszkę tutaj jest zaległości, ale postaramy się wziąć w garść i się poprawić :) Mamy nadzieję, że nie zniechęca Was to do czytania. Przynajmniej macie więcej czasu na zapoznanie się z postami xD 
Mam nadzieję, że pozostawicie po sobie ślad i pod tym rozdziałem. U Luizy trochę gorąco. I mogę zdradzić, że to dopiero początek... Czekam na Wasze zdanie i gorąco pozdrawiam ;) 

Nitro