poniedziałek, 2 grudnia 2013

Edith (20): You can write, but you can't edit(h)



Edith nie śpieszyła się zbytnio na spotkanie z Czapkiem. Stwierdziła, że skoro i tak dostanie opierdol, to lepiej, żeby przyjmowała go z pełnym żołądkiem. Powędrowała więc na stołówkę i zapoznała się bliżej z kanapką wegetariańską, wuzetką oraz herbatą malinową.

Co się odwlecze, to nie uciecze, a do Pointnera nigdy spieszyć się nie należy, jeśli ten ma humor jak rozjechana torebka.

O ile rozjechana torebka może mieć JAKIKOLWIEK humor.

Okej, mniejsza.

Pani Reżyser dopiła szybko herbatę i wstała od stolika. Pokręciła się jeszcze trochę po żarłodajni niczym wrzeciono, po czym wyszła na korytarz z ciężką, zbolałą miną, postanowiwszy w ułamku sekundy przestać przeciągać strunę cierpliwości Najjaśniejszego Trenera.

Przecież również w Edith tkwił jakiś niemrawy kawałeczek Współczucia i drobiazg Obowiązkowości, które od czasu do czasu głośno domagały się racji bytu.

Podobnie jak drobiazg Kompletnego-Ściągania-Na-Siebie-Ochrzanu. Rozwinięty do potęgi nieskończonej.  

Idąc do gabinetu Potwora, Artystka natknęła się znienacka na spieszącego dokądś Gregora. Miała nadzieję, że ów po prostu jej nie pozna, ale nieee.

To byłoby zbyt proste.

Dzieciątko, zauważając nagłe obniżenie energii życiowej koleżanki, przystanęło i zagaiło uprzejmie o efekt rozmowy z Alexandrem (co już samo w sobie było nie tyle przerażające, ile dające do myślenia).

- Pewnie koledzy cię poinformowali, co? – zapytała durnie wyprutym z emocji głosem van der Terneuzen, jakby nie indagowała o zwykłą oczywistość. Następnie westchnęła rozwlekle, by przypieczętować swój smutek, a chwilę później znowu poderwała głowę z ujawnioną wszechmocą. W Schlierenzauera wtopiły się błyszczące oczy.

 – Właśnie zmierzam na tę całą poważną rozmowę. I tak się zastanawiam.. Chyba Pan Selekcjoner nie wykopie mnie stąd za to, że chciałam walnąć go śnieżką, jak myślisz? – wypaliła Kamerzystka głosem o wiele bardziej żałosnym i spanikowanym niżby chciała.

Spoko, van der Terneuzen! Nie zapominaj, że Czapek, gdyby chciał, już dawno zwolniłby cię z OESV na co najmniej sto dwadzieścia spektakularnych sposobów.

W chwili obecnej taka argumentacja jednakże do Artystki nie przemawiała. Dziewczyna potrzebowała pewnego rodzaju zaplecza psychicznego oraz stabilizacji emocjonalnej i przez chwilę aż nie chciało się jej wierzyć, że, między wierszami, o ochłapy zainteresowania prosi nie kogo innego, tylko Monsieur Ugryź.

Oto, co kryzys robi z człowiekiem.

Cudowny w międzyczasie przybrał na ryjek minę, jakby bił się z myślami-tytanami. Wreszcie, po kilkunastu sekundach najwyraźniej wzmożonego wysiłku intelektualno-poznawczego, wydusił z siebie bez zbytniej radości, kiwając melancholijnie czerepem w monotonny takt swoich słów:

- Nie chcę cię martwić, ale..

- Tak – skonstatowała natychmiast Pani Reżyser.

Mogła się tego spodziewać.

- Nie o to chodzi – wznowił wypowiedź Schlierenzauer. – Posłuchaj chwilę. Mam na myśli.. no.. fakt, że Alex nie lubi niesubordynacji. Kiedyś do kadry narodowej miał przejść z kadry A pewien Michael, raczej nie będziesz go znała. Na dzień przed wysłaniem powołań spił się do nieprzytomności. Pewnie z radości, choć nigdy nic nie wiadomo – zaśmiał się krótko, po czym na powrót spoważniał:

- Pointner skądś się dowiedział o jego wyskoku i wywalił go do Ligii juniorów.

Ostatnie słowa wypowiedział tak, jakby były zakazane przez prawo i religię.

Edith przyswoiła, że dla skoczka pokroju reprezentacji kraju zdegradowanie do młodzieżówki musi oznaczać ostatni gwóźdź do trumny. Mruknęła smętnie:

- Ciekawe, do czego mnie zdegraduje pan Alexander? Do roli sprzątaczki? Podnóżka? A może w wolnych chwilach będzie rzucał do mnie piłką lekarską?

Jakby Kamerzystka nie miała na Czapka odpowiedniego haka!

A może i całej garści haków.

Które mogła użyć, dajmy na to, w iście podbramkowej sytuacji…

- Hej!

Reżyserka poczuła serdeczne klepnięcie w ramię.

O!

Z zatrważającą szybkością przezwyciężając miłość własną, Panna spojrzała na Dzieciątko dzikim, spłoszonym wzrokiem, a jej szok rósł wprost proporcjonalnie do poszerzania granic świadomości tego, że oto Gregor uśmiechał się wesoło jakby nawdychał się helu i zachowywał się wstrząsająco przyjacielsko.

Jak nie on. A na pewno jak nie on wobec Edith.

Widać było, że chce pocieszyć swoją, do tej pory obdarzaną cierpką sympatią, znajomą, na co wspomnianej, zupełnie wbrew woli, momentalnie zrobiło się głupio.

– Z tobą nie będzie tak źle, wierz mi! Wiesz, ile razy już zachodziłaś Pointnerowi za skórę? Gdyby miał cię wywalić, zrobiłby to już pomyłkę temu! – dodało jeszcze entuzjastycznie Cudowne Bebe.

Boże.

- Wielkie dzięki! – wymamrotała Edith słabo. – Mimo wszystko.. Będę się trzymać tej twojej ideologii, jest dobra  – przyznała szczerze, odwdzięczając się Cudownemu za empatię lunatycznym smilem.

- Trzymaj się, trzymaj. A po rozmowie daj znać, co i jak – Gregor mrugnął szybko do Pani Reżyser, pożegnał ją serdecznie, po czym odszedł tak szybko, jak się pojawił.

Asystentka patrzyła za nim przez chwilę. Sama nie wiedziała, dlaczego, ale raptownie pozazdrościła Luizie chłopaka, który, co prawda, jest irytujący, lecz także reformowalny. I na pewno nie tworzy na poczekaniu żadnych ptysiopodobnych, mimo iż sympatycznych, przytyków….

Zaraz, zaraz.. Nie, van der Terneuzen nie będzie wylewać na głowę Koflera wiadra pomyj. Nie ma po temu odpowiedniej chwili. Ochoty zresztą też nie.

A zwłaszcza czasu.

Kamerzystka westchnęła jak bohaterka melodramatu, a następnie ruszyła w stronę miejsca przeznaczenia (bardzo celne, bardzo!). Chwilę potem wkroczyła do gabinetu Czapka.

Chyba nic nie będzie tak idealne, jak przypuszczała.

*** Asystentka weszła do Świątyni Potworności najciszej, jak mogła. Zamknęła za sobą drzwi z ledwie słyszalnym trzaskiem, postąpiła kilka kroków naprzód i zatrzymała się, niezdecydowana.

Spojrzała przed siebie.

Na podłodze obok biurka leżały sterty papierów, skoroszytów, folii na dokumenty i długopisów. Aż dziw, jaki z tego Pointnera chomik.

A propos!

Co tak szura? Czyżby sierść szczura?

Haha, prędzej chomika!

Nie, to tylko Nobilitowany Selekcjoner.

Zatem szeleści kurtka wyżej wymienionego, co Edith odkryła, gdy stukanie wewnątrz biurka i mamlane pod nosem wyzwiska naprowadziły ją bez pudła na miejsce rezydowania przełożonego. Podeszła za drewniany mebel.

Już wiedziała, dlaczego cała ziemska papierologia poniewiera się po wykładzinie dywanowej. Czapek wyglądał jak kret, z połową ciała zanurzoną w wybebeszoną szafkę, a drugą wystającą na światło dzienne.

Reżyserka poczuła się jawnie obrażona.

Serio, przyszła po spierdol, więc spodziewała się choć minimalnego szacunku, a teraz zostaje uraczona wątpliwej przyjemności widokiem dupska Jaśnie Pana Trenera.

Coś takiego!

Zastanawiała się, jakim cudem Czapek nie zauważył uwznioślonego milczeniem i nieomal całkowitym bezszelestem przybycia swej najulubieńszej pracownicy, lecz najwyraźniej rycie w biurku jest ciekawsze niż Edith kiedykolwiek przypuszczała.

Ciekawe, czy trener zdobyłby się na jakąkolwiek reakcję, gdyby jego Najlepsza Wspólniczka, Ulubiona Asystentka, Jedyna W Swoim Rodzaju Powiernica y otros y otros bezceremonialnie kopnęła go w zadek.

Hahahaha!

Szatański plan!

Edith lekko się zgarbiła, niczym pantera szykująca się do zeskoku z baobabu, z wdziękiem uniosła prawą nogę…

… a następnie znieruchomiała, niezdecydowana.

Okej.. Może jednak innym razem wyceluje swą zgrabną kończyną w wystający cel obok.

Bez przesady. Szkoda pięknych, skórkowych butów zimowych.

Natomiast nie Potwora. Gdyby akurat miała na sobie sponiewierane buty trekkingowe…

No, cóż.

W związku z powyższym Panna z Kamerą opuściła stopę, a chwilę później, zanim zdążyła dokładnie przeanalizować niespodziewany impuls, nachyliła się i wrzasnęła na całe gardło, mając nadzieję, że zwróci tym na siebie uwagę Potwora w miarę bezboleśnie:

- BONJOUR, MONSIEUR!

Niestety..

..kolejny raz coś jej nie wyszło. Alexandrus krzyknął, gwałtownie podrywając się w górę i przy okazji rąbiąc głową o ściankę biurka. Aż zadudniło, i to z dębowym rezonansem.

Edith pomyślała, że chyba zaraz zemdleje. Poczuła się niczym zamrożona w miejscu. Potwór tymczasem wypadł z szafki , jęcząc oraz  trzymając się za łeb. Doszło nawet do tego, że zdjął sobie czapkę i zaczął rozcierać bolącą kość ciemieniową.

Pani Reżyser szybko wybudziła się z letargu, podskoczyła do szefa i z lamentem pełnym samoudręczenia zaczęła pomagać mu wstać, inicjując zestrachanym tonem głosu:

- Panie Pointner, panie Pointner, MÓJ BOŻE, tak mi głupio, tak mi wstyd..! Ja.. Ja.. J-Ja po prostu myślałam, że pan się przede mną chowa albo coś..

- Głupia dziewczyno – sarknął rozzłoszczony trener, patrząc na Asystentkę spode łba i nadal masując sobie  globus. – Myślałaś, ŻE CO? Że szef CHOWA SIĘ przed swoją pracownicą W BIURKU? Że JA chowam się PRZED TOBĄ?

- Nie.ee.. – zaintonowała słabo Edith, walcząc z natychmiastową chęcią spieprzenia z miejsca zbrodni. – To znaczy.. Bo to pan.. Pan kazał mi tu przyjść..

- Pół godziny temu! – charknął Czapek, obserwując swoje palce.

- Chyba nie cieknie panu krew? – zatroszczyła się błyskawicznie Reżyserka, ale po minie Czapka wiedziała, że niepotrzebnie w ogóle się urodziła.

- Nie, nie cieknie – wydusił z siebie ze złością. Pointner pomacał sobie jeszcze przez moment głowę, nałożył czapkę na łepetynę i skierował wzrok na podłogę. Namierzywszy jakiś papier, podniósł go precyzyjnym ruchem.

Van der Terneuzen wstrząsnął spazm strachu. Ha, dopiero teraz!

- To chyba nie moja umowa?! – pisnęła nim zdążyła się powstrzymać. Potwór wlepił w nią rozbawiono-cyniczny wzrok. Chyba złość powoli mu mijała…

Albo nie.

- Nie, to nie twoja umowa – wycisnął z siebie beznamiętnie.

Rozdarł papier w dłoniach na połowy, zmiął w przepiękną kulkę i rzucił w ścianę.

Następnie westchnął, uklęknął i zaczął na chybił-trafił wpychać do biurka papiery. Edith postanowiła mu pomóc pomimo tego, że zachowanie bossa  zaczęło ją autentycznie przerażać.

Czuła się jak Matka Teresa pomagająca ubogim, ale dzięki jej zaangażowaniu bajzel panujący w Królestwie Alexandra (Alexandrii) szybko został ogarnięty.

Nie zostały natomiast ogarnięte niepokoje we wnętrzu Edith, co zmobilizowało Artystkę do przyspieszenia działań pacyfikacyjnych.

- Panie szefie? – zaczęła nieco lękliwie, prostując się z klęczek i świdrując Potwora pozbawionym pary spojrzeniem.

- Hmm? – mruknął inteligentnie Selekcjoner, czytając właśnie jakiś papierek, zadrukowany gęsto czarną czcionką.

No, miejmy to już za sobą.

- To co, zwolni mnie pan czy nie?

Zapadła cisza. Kamerzystka spięła się wewnętrznie niczym naciągnięty postronek, lecz jej reakcja psychiczna, rodem z amerykańskiego thrillera, zaczęła powoli ustępować… w miarę jak dziewczyna obserwowała rozkwitającą na twarzy Czapka minę człowieka, który, spacerując po Himalajach, zarył w dziurę po Yetim.

- Zwolnię cię..  – wycedził wreszcie Alexander Hitchcock patrząc z wyczekiwaniem na swoją asystentkę. – Zwolnię cię, jeśli następnym razem we mnie nie trafisz! – dokończył, mrużąc oczy w cokolwiek niewiadomej reakcji.

Prychnął jak rozeźlony kuguar i znowu wrył się spojrzeniem w kartkę.

Edith przebiegła przez głowę oczojebna myśl:

Zwariował, zwariował, STOP, zwariował, sfiksował na cacy, zwariował, siostro, maska tlenowa!

- C-co? – wyjąkała. Zamrugała powiekami, po czym podniosła nieznacznie głos, tworząc wypowiedź rozkwitającą:

- Co pan robi, panie Pointner? Czy pan się w tym orientuje? Pomogę panu, bo najwyraźniej w kilku miejscach się pan pogubił: najpierw każe mi pan przyjść do swojego gabinetu, później bawi się ze mną w kotka i myszkę, a na sam koniec.. na sam koniec serwuje mi jakieś kulawe, niby żartobliwe, połajanki. Tak się.. nie.. robi!– zakończyła bez polotu, widząc poszatkowaną nadciągającym sztormem ironii minę Czapka.

- Och, biedna Edith! – wyszarpał ze swojej krtani z markowanym wzruszeniem Pointner. – Myślałaś, że chcę cię zwolnić? Nie, chciałem tylko ci przekazać, że wyjeżdżam na dwa dni. Przez ten czas będziesz pracować z Marcem. Chyba nie muszę ci go opisywać – zakończył zjadliwie.

- Jasne, że nie – powiedziała ostrożnie Asystentka.

Gdzieś czytała, że z wariatami trzeba postępować spokojnie i z rozmysłem. Nie wiadomo, co może im strzelić do łbów. A ona swoim okrzykiem oraz jego konsekwencją pewnie pogorszyła (i tak już nienajlepszy) stan trenerskiego arbuza!

Mimo to…

- .. Nie rozumiem – wyznała szczerze.

- Czego znowu nie rozumiesz? – zirytował się bezrozumnie Czapek.

Owej reakcji Asystentka już nie zdzierżyła. Rozłożyła ręce w bezradnym, wiernopoddańczym geście, zaczynając wyjaśnienie odrobinę zbyt płochliwie:

- No, wie pan.. Zrobił pan taki wstęp, jakbym miała spodziewać się Apokalipsy.. Sądnego Dnia..  Wielu innych nieszczęść.. a nie informacji, że pan bierze sobie wolne! – zakończyła z wkurzeniem, zaciskając pięści.

Alexander wyszczerzył się jak jakiś wielki konsument II rzędu, po czym wytoczył z siebie uciesznie:

- Przykro mi, że masz takie słabe nerwy. Nie wyglądasz na mięczaka.

Uśmiechnął się wesoło i z westchnieniem podniósł się zza biurka. Otrzepał spodnie precyzyjnym ruchem zawodowej pokojówki, a następnie zaczął stanowczo porządkować chaos na blacie mebla. Edith parsknęła, patrząc na owe niespodziewane umiłowanie ładu Potwora. Jasne, skoro nie ma się porządku w życiu, to chociaż można mieć na biurku!

Choć do tego można by wynająć firmę sprzątającą albo Perfekcyjną Panią Domu, w zamian poświęcając swojej, skądinąd najbardziej zaufanej, Asystentce choćby minimum uwagi. I co, Czapek myśli, że ona, Edith, będzie go błagać, aby przekazał jej jeszcze kawałeczek swojej chorej, paranoją podszytej historii życia i twórczości?...

…Cholera jasna. On ją jednak całkiem dobrze poznał…

- Dokąd pan wyjeżdża? – wyraziła uprzejmą ciekawość van der Terneuzen, biorąc do rąk plik skoroszytów i prostując je uderzeniami o drewno, z przymilnym uśmiechem skończonego niewiniątka. Położyła pakiet równo obok innych z precyzją godną poziomicy.

- Do Włoch – oświadczył Potwór, nie podnosząc wzroku znad sprzątanej przestrzeni.

Brzmiał tak, jakby uważał właśnie złożone oświadczenie za kompletnie i nieodwołalne zamknięcie tematu.

Hola, panie A.! Niechże będzie pan łaskawy nie śpieszyć się tak bardzo. Zwłaszcza, że Reżyserka po wyniuchaniu własnej szansy na informacyjny sukces teraz za żadne skarby nie da sobie wyrwać łakomego kąska.

- Mogę wiedzieć, w jakim celu? – drążyła delikatnie Reżyserka, wciąż z miłym grymasem zadowolonej Japonki na ustach. 

No, Pointner, nie bądź żyła, przyznaj się. No bo komu jak nie jej, umiłowanej pomocnicy w Zbrodni i Kłamstwie?

- Chyba nawet powinnaś – walnął po chwili zastanowienia Czapek. Edith znieruchomiała z nową partią papierów w jednej ręce i stojakiem na długopisy w drugiej. Wyglądała jak jakaś biurowa żona Lota (nie mylić z żoną Izajasza).

- Słucham zatem – zgrzytnęła powagą nie spuszczając wzroku z Alexandrusa. – Co też powinnam wiedzieć?

- Jadę … gdzieś. Żeby..

- Stop, stop!

Pani Reżyser machnęła energicznie w powietrzu plastikowym stojakiem na długopisy i inne badziewia, wywalając niechcący kilka ołówków na dywan. Aż dziw, że udało się jej nie nadszarpnąć nieskazitelnej konstrukcji kartek.

– Może niech pan powie całość szczerze, jak na spowiedzi, co? Ja opowiedziałam, jak Louis napastował mnie w kawiarni – zaburczała jak małe dziecko.

Potwór westchnął.

- Dobra, niech będzie. Jadę do Udine. Żeby.. znaleźć tam faceta, który.. hm.. pomoże mi..w.. – ostatnie słowa wyburczał w kołnierz swojego czarnego swetra.

Bardzo ładnie.

- Wszystko zrozumiałam – zakpiła Edith. – Mógłby pan powtórzyć?

- Jadę tam, żeby znaleźć faceta, który pomógłby nam rozwiązać problem z Louisem – oświadczył ze złością Czapek.

Och, nagle „ja” zmorfowało w „nam”! I co, o ów szczegół ta cała furia?

- Nie rozumiem pańskiego gniewu – ćwierknęła grzecznie Pani Reżyser. – Ja tylko grzecznie spytałam.

Potwór zamierzał coś dodać, ale ona przerwała mu, sadząc:

- Mam tylko nadzieję, że na italskiej ziemi nie pozwoli pan sobie zrobić kuku. 

- Bez obaw – uspokoił ją z wyrachowaniem Czapek.

- Aaa.. Co miały oznaczać słowa: „rozwiązać problem z Louisem”? – zaczęła nagle z innej beczki Panna z Kamerą, odkładając biurokrację na blat. Wyszarpała z kieszeni telefon komórkowy Pointnera i przesunęła go doń. – By the way: proszę, to chyba pana. Przez przypadek gwizdnęłam wczoraj owego zacnego Samsunga.

Trener przez chwilę wpatrywał się w Asystentką ze zdziwieniem, po czym wybuchnął śmiechem. Podszedł do Artystki i, zanim ta zdobyła się na wygenerowanie choćby śladowej reakcji, zmierzwił jej włosy jakby a) nie była jego podwładną, b) nie próbowała ciągnąć go za język w najbardziej ogłupiający sposób oraz c) miała tyle samo lat, co on. Czyli coś koło trzystu.

- Co pana tak bawi? – rzuciła Edith, robiąc unik i wyszarpując swoje włosy spomiędzy palców Potwora. – I co pan robi?

- Zachwycam się twoją przebiegłością – wyznał dość radośnie. Znowu się zaśmiał. – No, ale masz rację. Skoro mam powiedzieć ci prawdę, to chyba lepiej od razu wyjaśnijmy sobie pewne rzeczy. „Rozwiązać problem z Louisem” oznacza znalezienie człowieka, który mógłby.. mógłby..  mógłby..– zaciął się jak szpula na kasecie.

Edith westchnęła ukradkiem. W porządku, może Czapek ma problem z myśleniem po uderzeniu w czerep. ALE DLACZEGO AKURAT TERAZ?

- Który mógłby CO zrobić? – zmotywowała Pointnera do gadania bezlitosnym głosem. – CO ten ktoś mógłby zrobić Louisowi? Sprzątnąć go cichaczem? Uciszyć na wieki? Zastraszyć? Wywieźć za Ural?

- Nie – pokręcił przecząco głową Alexander. – Chociaż.. – zastanowił się głęboko. Wyglądał jak święty Hieronim.

Święty Hieronim w głupiej czapce.

– Okej – skapitulował raptownie. – Dobra.  Przyznaję: najbliżej byłaś z zastraszaniem. Choć nie do końca. Ów facet od dawna ma z Louisem na pieńku. Mógłby zatem..

-.. nas wyręczyć. Bardzo, bardzo magnifique – weszła selekcjonerowi w słowo Edith, klaszcząc w dłonie w wyrazie jawnego sarkazmu. – Lepiej mieć czyste ręce, no nie? Po co mieć skalane sumienie?

- Miło mi, że wolisz mnie widzieć w ziemi niż jego – skwitował nieuprzejmie Czapek.

- Nie to miałam na myśli – zaprzeczyła Pani Reżyser.– Dlaczego od razu tak skrajnie przedstawia pan sprawę? Miałam raczej na myśli fakt, że zleca pan nieznanemu komuś wyplątanie nas z kłopotów, w które wtranżoliliśmy się z pana powodu. Zaufa pan tajemniczej personie, widząc ją po raz pierwszy w życiu? – zakończyła z emfazą, wbijając widelec wzroku w szefa.

- Nie mam wyjścia – przyznał dobijająco Potwór. – Richard Nelson to jedyna deska ratunku, jaka mi została.

Edith pokiwała w zamyśleniu głową, kierując przytępione spojrzenie na swoje buty, nie zauważyła więc, jak na twarz Pointnera wypływa znany uśmiech kornika, radującego się na widok dorodnego drzewa w górach Helan Shan.

- Widzę, że wizyta w Thaur była udana – stwierdził całkiem życzliwie.

- Bardzo. Napad.. – zaczęła Edith, ale ledwo rozpoczęła, już ugryzła się w język. Za późno jednak, co stwierdziła dopiero wtedy, kiedy spojrzała rozedrganym wzrokiem na Czapka.

Alexandrus machnął ręką tak, jakby odpędzał szpaki, a nie zachęcał kogoś do dalszych zwierzeń.

- Mów. Szczerość za szczerość.

No… Okej.

- Napadli na mnie jacyś bandyci. Ale w porę uratował mnie patrol policyjny! – dorzuciła błyskawicznie van der Terneuzen. – Nic mi się nie stało. No… Prawie. Ale poza bolącą żuchwą i bolącymi plecami jestem cała i zdrowa.

Uśmiechnęła się słabo i do tego nieszczerze.

No, zaraz się zacznie iście oratorska przemowa. Reżyserka już widziała oczami wyobraźni, jak Pointner otwiera paszczę i zaczyna perorować tonem chińskiego cesarza na temat posłuszeństwa, groźby kalectwa, a nawet groźby nieżycia.

Zacisnęła oczy.

Odczekała sekundę.

Odczekała dwie.

Odczekała trzy..

Otworzyła ślepia.

Trener wcale nie przygotowywał się do zadania ostatecznego ciosu słowem. Wręcz przeciwnie, przejechał sobie dłonią po twarzy i wyglądał tak, jakby nagle stracił cały dobytek w powodzi.

- Nie powiem nic w stylu „A nie mówiłem?”– rzucił tylko szklanym głosem, patrząc na Edith dziwacznym wzrokiem. Przetoczył ciężkim wzrokiem po biurku, wrzucił sobie do kieszeni swetra telefon, po czym wyminął Artystkę, kierując się do drzwi.

- Przepraszam! – krzyknęła w jego plecy Pani Reżyser zupełnie bez pomyślunku. Czapek odwrócił się, nie mówiąc ani słowa.

Tylko się uśmiechnął.

Wyszli razem. Panna dopiero na korytarz przypomniała sobie o aucie Czapka. Chciała szybko zapytać o postęp wczorajszej akcji naprawczej, ale kiedy spojrzała w lewo, Pointnera już nie było obok niej.

Lo impossible.

*** Absencja Potwora nie została zauważona tylko przez Reżyserkę, co ta odkryła z niemałym szokiem.

Choć, w zasadzie i jeśli chodzi o ścisłość, mogła się tego spodziewać.

Mogła spodziewać się również wpadnięcia na Hofera, który wytoczył się z gracją kuli armatniej ze swojego gabinetu. Dyro ledwo wyczaił za pomocą lapnięcia rzuconego Annie, że Pointner dopiero co opuścił szałowe podwoje swojego zastępczego pokoiku, a już zaatakował Asystentkę, która, całkowicie zaskoczona szybkością działania swojego wroga publicznego numer dwa (pierwsze, zaszczytne miejsce wciąż zajmowała Wariatka), nadziała się na przygotowany przez niego werbalny ruszt, brzmiący mniej więcej następująco:

-Edith! Gdzie jest Alexander? Czy to prawda, że zamierza tak nagle wyjechać sobie na dwa dni zagranicę? On chyba oszalał! Kurwa, oszalał! Za chwilę zaczyna się sezon, kadra się sypie, a Pointner, niczym jakiś baron naftowy mający wszystko w głębokim poważaniu, tak, W GŁĘBOKIM POWAŻANIU!, BIERZE SOBIE WOLNE JAKBY TO BYŁ KWIECIEŃ! Jakby nie był GŁÓWNYM TRENEREM tylko jakimś POMOCNIKIEM! Jakby ciągle było mu ZA MAŁO PIENIĘDZY!!

Dziewczyna wpatrywała się w faceta z przerażeniem i dezorientacją, jaką Japończycy okazywali na widok Godzilli w filmie. Nie próbowała nawet udawać, że nadąża za tokiem myślenia Hofera, przeskakującego niczym klatki w kadrze filmowym z tematu Czapka na enigmatycznego potentata ropy i z powrotem.

- Nn.. – odchrząknęła z wdziękiem. – Nie wiem, gdzie jest pan Pointner.  Ale..

- Sprowadź go! – zagrzmiał znowu Dyro, a Edith cofnęła się nieudolnie przed ową agresywną napaścią. Zamierzała wtrynić do dyskursu H. choćby szczątkowy element jakiegoś usprawiedliwienia tak na rzecz siebie, jak i Potwora, ale nie udało się jej to zbytnio. Zaledwie bowiem otworzyła usta, a już Walter zarzucił ją kategorycznym poleceniem:

- Jesteś jego asystentką, znajdź go, do cholery! Powinnaś wiedzieć, gdzie polazł! Za chwilę mamy zebranie sztabu, GDZIE ON SIĘ PODZIEWA!

- Zdaje się, że to mnie szukasz  – usłyszała raptownie Pani Reżyser za plecami. Już drugi raz dzisiaj Alexandrus wyskakiwał jak diabeł z pudełka w najmniej spodziewanej chwili.

Oczywiście, jak to zwykle bywa, najpierw w scenę wparowały 2 kilometry sarkazmu, a dopiero później Najjaśniejszy Trener.

Edith zaczęła podejrzewać, że Pointner chyba nagle nauczył się sztuki teleportacji, czytania w myślach czy czegokolwiek, co tak niepomiernie deprymuje dzisiaj otoczenie wokół niego. Posiadł całą Tajemną Gnozę.

Hmm… Sądząc po minie Dyra, chyba zaraz jedna z jego najnowszych umiejętności bardzo mu się przyda.

Umiejętność Szybkiego Spieprzania Gdziekolwiek, Byle Dalej.

- Raczyłeś się zjawić, Pointex, DOSKONALE. Czy wiesz o tym, że.. – zaczął Hofer, ale Czapek nie dość, że miał minę, jakby właśnie znalazł na chodniku milion dolarów w złocie, to jeszcze przerwał swemu przełożonemu kpiarskim tonem:

- Doskonale wiem o zebraniu. Była o nim mowa już przedwczoraj, a moja pamięć, Bogu niech będą dzięki, nie podpada jeszcze pod Alzheimera. Poza tym.. Nie musisz besztać mojej asystentki. Skąd ona miała wiedzieć, że miałem coś do załatwienia u Marca? Przecież nie jest Duchem Świętym. Nie powiedziałem jej o tym, bo uznałem, że nie musi o tym wiedzieć. Dotarło to do ciebie czy mam powtórzyć wolniej, żebyś na pewno zrozumiał?

Kamerzystka była w centralnym szoku. Nie wierzyła własnym uszom, oczom zresztą też nie.

Gdyby ktoś jej powiedział, że Alexandrus wyskoczy z paszczą na Dyra w jej obronie, niechybnie popukałaby się w czoło.

I to dwa razy.

A tu.. no, no.

- Przy tobie powinna być nawet Sziwą i Buddą. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co ostatnio wyrabiasz – zasadził kategorycznie Hofer. Zmrużył oczy. Przez chwilę Pointnerus i Dyro wpatrywali się w siebie jak kowboje z amerykańskiego westernu. Tylko patrzeć, jak zaczną do siebie strzelać, zaraz po tym, jak wszystkie kolory ich otaczające wytłumią się w sepię, a dystans między nimi przetnie tocząca się kula splątanych traw i chwastów, przywiana przez wiatr z półpustynnych terenów.

Taak..

Niestety, ową iście filmoznawczą chwilę przerwała Amanda, która jechała z wieszakiem uginającym się od kombinezonów w stronę hallu.

- Przepraszam  – mruknęła ledwo otwierając uszminkowane usta i jednocześnie przeciskając się obok Hofera. Ten musiał ustąpić, żeby zrobić miejsce odzieży oraz metalowemu szkieletowi i kontakt wzrokowy z Potworem został przerwany.

Buuu!

Wobec powyższego, Dyro machnął jeszcze do selekcjonera tekstem: „Uważaj, Alex. Wiesz, jak teraz jest. Jeden twój błąd i wylatujesz”, po czym zniknął tak prędko, jak znalazł się na Scenie Wydarzeń.

Edith została sama ze swoją Bezdenną Konfuzją i Pointnerem, nie licząc, oczywiście, kilku innych person, które z niekrywaną ciekawością przysłuchiwały się owej krótkiej potyczce słownej, instynktownie wyłapując nowe tematy do gorących plotek przy kawie z automatu.

- Panie Pointner..

- Nie teraz – pokręcił przecząco głową Potwór w odpowiedzi na nagłos zdania swojej asystentki. Uśmiechnął się z widocznym przymusem. – Chodź, musimy iść na zebranie.

No, jasne.

Ale i tak.. prędzej czy później.. wrócimy do tego.

*** Reżyserka, siedząc przy długiej ławie w sali konferencyjnej, wydatnie nie rozumiała, z jakiego powodu Hofer narobił tyle szumu a propos owego spędu sztabu. Ciągnęło się to-to jak guma do żucia albo podgrzany karmel, a składało się głównie z „porywających serce” odczytów, spontanicznych przemówień i śmiesznej wręcz powagi całej kadry narodowej. Nawet Kofler starannie unikał spojrzenia Edith, wpatrując się niemal boleśnie we właśnie przemawiającego przełożonego panny Stadnickiej – Herberta. Leitner trzeszczał o kondycji skoczków, roztaczał plan zajęć rehabilitacyjnych na następny sezon i generalnie przypominał Kamerzystce wielką meduzę. Nie mając nic innego do roboty, van der Terneuzen pstryknęła więc długopisem i zaczęła trochę na odczepnego rysować pawie pióro w dostarczonym przez jednego ze sponsorów kadry notatniku.

- A teraz pozwolą państwo, że więcej danych na temat stanu zdrowia naszych podopiecznych przybliży nasza polska stażysta z Krakowa, pani Luiza Stadnicka  – obwieścił H. górnolotnie i z niejaką dumą.

Państwo oklaskami obwieścili, że chcą, aby wspomniana dziewczyna dorzuciła do puli swoją garść wypełniających czas słów, co wyraźnie zmotywowało Liz do działania. Uśmiechnęła się, oczy błysnęły jej jak reflektory porszaka, a następnie powstała z powabem Catherine Deneuve. Zaszeleściła papierami, potoczyła wzrokiem po zgromadzonych w pomieszczeniu ludziach, po czym zaczęła z czarem deklamować formułkę.

- Jak zapewne wszyscy z Państwa wiedzą, do drużyny po kilkudniowym pobycie w szpitalu powrócił tryumfalnie Thomas Morgenstern.

Kumple Morgena wydali z siebie przeciągłe, radosne „uuu” i okrasili go brawami, na co Morgeno wstał i ze śmiechem skłonił się w stronę Luizy.

Przez część stołu przetoczyła się beczka śmiechu, na którą Edith zareagowała tylko lekkim wygięciem warg w słabo symulowany uśmiech. Dopiero teraz Andreas zwrócił kawałek własnej uwagi na swoją odzyskaną dziewczynę, na co ona odpowiedziała szybkim zmarszczeniem nosa. Austriak, oczywiście, nie zatrybił, a Pani Reżyser nie chciało się dłużej na nim koncentrować, więc na powrót wbiła wzrok w Polkę, której szybki performance Morgena najwyraźniej przypadł do gustu.

Ciekawe, czy skonsultowali to z Dzieciątkiem.

Obydwoje.

- Jego stan jest bardzo dobry, więc już zaczęliśmy treningi. Nie są one może treningami bazującymi na pełnej wydolności fizycznej zawodnika, ale z każdym dniem widać coraz większe postępy. (uśmiech w stronę Thomasa) Póki co, ćwiczymy po dwie godzinny dziennie.

Jakież to pasjonujące. Mimo iż to jej najlepsza koleżanka produkowała się właśnie pod ostrzałem dziesiątek spojrzeń, van der Terneuzen częściowo się wyłączyła.

Darujcie, nie chciało się jej słuchać o stanie zdrowia Morgena. Już i tak żałowała, że nie wzięła ze sobą zapałek, bo powieki, pomimo wypitej kawy, opadały jej ze znużenia coraz niżej. Znowu powróciła do swojego pióra, mrucząc cicho pod nosem muzykę z piosenki „John the Revelaator”.

Luiza tymczasem zgrabnie przeskoczyła z pszczółki-Thomasa na pszczółkę-Loitzla, mówiąc:

- Wolfgang ma niekiedy problemy z koordynacją mięśniową. Niektóre partie jego nóg podczas wyczerpujących ćwiczeń szybko się męczą, pracujemy więc, wspólnie z panem Leitnerem, nad wzmocnieniem wytrzymałości jego ścięgien. Chcemy, żeby częstotliwość powracania skurczów była jak najmniejsza.

Loitzl dosłownie wyszedł z siebie, kiedy Polka posłała mu uroczy smile. Posłał jej szybkiego całusa na otwartej dłoni, co zaowocowało szturchnięciem w bok przez Gregora. Luiza parsknęła śmiechem i pomachała do skoczka.

Na ten widok Edith poczuła coś jak wielkie, szargające żebra Ukłucie w Boku.

E, no.

Dlaczego ona nie miała takich fajnych kontaktów z kadrowiczami? Owszem, czasem była trochę trudna i przykra w obejściu, ale miała przecież także wiele zalet, które najwyraźniej w pełnej skali dostrzegał tylko Kofler.

Miała wrażenie, że jest wyrzutkiem społeczeństwa, jakąś polsko-holenderską Kozetą, człowiekiem żywcem wyjętym z piosenek Ladytron i dopasowanym do rzeczywistości najbardziej hardkorowej ze wszystkich.

Jak to szło?

„Kak obichashe da se katerish
Kotkata v orel dnes prevarni”…?

Bezwolnie zaczęła zapisywać tekst całej piosenki w notatniku, dopóki w jej działalność nie wtargnęły dźwięczne i głośne, nieomal skierowane do niej, słowa Luizy:

- Dziękuję za uwagę!

Ponownie wybuchła czara z oklaskami. Po niej nastąpiła salwa jakichś śmichów, chichów, poszturchiwań ze strony kadrowiczów i poklepywań ze strony związkowców.

- To my dziękujemy za wystąpienie, pani Luizo! – roześmiał się Hofer, powstając ciężko z krzesła. Sala powoli znowu się uciszała.  

- Widać teraz jak na dłoni, że w tym sezonie wszystko powinno przebiec po naszej myśli. Szczególnie Turniej Czterech Skoczni zapewne przyniesie laury któremuś z naszych podopiecznych.

Znowu to słowo. „Powinno”.

Bleeeee.

- Zaryzykuję stwierdzenie, drodzy państwo, że nasza kadra składa się z samych dzieci szczęścia! Idealne zaplecze..

- Dzieci strukturalizmu – walnęła nagle niespodziewanie i dość głośno Edith. Ledwo to powiedziała, zamarła jak Nefretete w sarkofagu. Oczy obecnych na zebraniu członków sztabu, nawet Kofler i Luiza, spojrzeli na Panią Reżyser z jawnym zdziwieniem.

Bo też co ona wyrabiała?

Dawała tylko pożywkę Dyrowi, który już miał minę, jakby chciał ją poćwiartować.

- Słucham, panno van der Terneuzen? Chciała pani dodać od siebie coś, co pani uważa za mądre i światłe? Jakiś zgrabny, całkiem inteligentny jak na panią komentarz? – spytał z tajonym śmiechem. Kilka osób faktycznie zarechotało bezzębnie.

Asystentka poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Musiała wyglądać fantastycznie – z ciemnym makijażem, blada, z drżącymi ze zdenerwowania wargami i ostrym wejrzeniem zawodowego mordercy.

Ale nie! Nie da się zastraszyć żadnemu Hoferowi!

- Powiedziałam tylko dwa słowa. Dzieci strukturalizmu  – wyszargała lodowato, świdrując Dyra na wylot wiertarką spojrzenia. Chciała, żeby ten uśmiech pełen samouwielbienia zszedł mu z twarzy już, zaraz, natychmiast!! – Czyżby nie wiedział pan, panie Hofer, co oznacza ten termin?

Usłyszała jęknięcie Polki z drugiego końca stołu. Ktoś pod stołem kopnął ją w but, ale Asystentka teraz absolutnie nie dała się zatrzymać. Podniosła się powoli ze swego miejsca, nie spuszczając groźnego wzroku z Dyra.

- Niestety, panno van Terneuzen. Raczy pani mi wybaczyć, ale podczas, gdy pani zgłębiała owe teoretyczne bzdury na uniwersytecie, ja zajmowałem się ciężką pracą na rzecz skoków narciarskich.

- Och – bąknęła pogardliwie Reżyserka. Ktoś szarpnął ją w dół za rękaw swetra, ale ona miała to gdzieś. Musiała się odciąć raz na zawsze od pogardy i lekceważenia swej osoby nawet za cenę utraty pracy.

Albo to albo więcej nie będzie potrafiła z dumą spojrzeć sobie w twarz.

- Takie wytłumaczenie jest najprostsze, panie Hofer  – stwierdziła klarownym głosem Edith i rozłożyła na boki dłonie w stanowczym geście własnej francuskiej imienniczki. – Właśnie, po co marnować energię na rozwój intelektualny? Łatwiej jest powiedzieć o pracy fizycznej. Mam do niej szacunek, ale nigdy nie poświęciłabym się tylko jej. Lecz..Najwyraźniej u pana rozwinęła się tylko tężyzna fizyczna – przerwała teatralnie, po czym zakończyła z sarkastyczną pompą. - U mnie dodatkowo jeszcze rozwinął się rozum.

- WYJDŹ STĄD! – wrzasnął raptownie Pointner, podrywając się z łoskotem. Odbił się od ławy, podleciał do swojej asystentki jak huragan i chwycił Edith mocno za rękę. Zaczął szarpać ją w stronę wyjścia, ale Reżyserka była silniejsza. Ha! Nie dała się. Gniew wewnętrzny zwielokrotnił jej siły fizjologicznie. Wyrwała się Potworowi, a później spojrzała na niego tak, jakby chciała skoczyć mu do gardła. Czapek popatrzył na nią z przestrachem.

- To skandal! Oburzające! Wyrzućcie ją! – rozległy się nagle ekspresyjne okrzyki. Odbijały się od membrany usznej Pani Reżyser jak od afrykańskiego bębna.

- Niezłą masz uczennicę, Pointex – zakpił głośno Hofer. – Szkoda tylko, że przekazujesz jej same najgorsze cechy!

Roześmiał się jak Sauron.

- Pan już nawet takich nie ma! W panu w ogóle nie ma już nic.. nic ludzkiego. A na pewno nic zgodnego z normalnością.. pozytywnie pojmowaną! – wrzasnęła jeszcze Edith. Wyminęła Pointnera, przewróciła krzesło i w huku nieprzyjaznych mruczeń, larum głosów, plątaninie żądań i poleceń, szybko wybiegła z sali. Biegła, nie oglądając się za siebie, dopóki nie dopadła toalety. Tam zaryglowała się w pierwszej wolnej kabinie i przyłożyła czoło do zimnych płytek. Po policzkach popłynęły jej łzy dumy.

Brawo, Edith., pogratulowała sobie w duchu. Strukturalizm górą!



*** Artystka siedziała w klopie, wystukiwała na płytkach rytm jednej z piosenek Electrocute i uspokajała swoje wzburzone jak żyto na wietrze wnętrze. Czuła się dziwnie – niby była z siebie dumna, ale jednak nie do końca. Bo oto zamknęła za sobą pewien etap w wesołym gułagu zwanym OSV; etap, do którego nie wróci już przenigdy.

Etap Niewinnej, Posłusznej Początkującej.

Na rozdrożu życia, zamiast spokojnie skierować się za znakiem „Bezproblemowa Egzystencja w Ciszy”, Pani Reżyser, w swej idealistycznej, autoagresywnej głupocie, tępocie wewnętrznej i impulsywności, skręciła w stronę drogowskazu z obwieszczeniem „Cierp Za Zgodę z Samą Sobą, Lamerko”, za co teraz będzie płacić przez.. jakiś czas.

Dopóki Hofer nie zapomni albo dopóki nie wybaczy.

Dziewczyna westchnęła i potarła dłonią policzek.

Może wreszcie wyszłaby z tego kibla? Ile można siedzieć i myśleć nad tym, co należy zrobić z duchem, żeby przestał być śmieszny?

Dźwignęła się niczym ożywiona betonowa rzeźba, po czym szarpnęła drzwiami od kabiny.

- Uważaj! – usłyszała melodyjne ostrzeżenie. Kuknęła zza dykty. Luiza wyciągała przed siebie dłoń z perfekcyjnym manicurem, chcąc ochronić swoją twarz przed zbyt zdecydowanym ruchem otwierania drzwi, wystosowanym ze strony Asystentki.

Edith kiwnęła koleżance głową w ramach przeprosin, a następnie uśmiechnęła się smętnie.

- Dobrze wiedzieć, że tutaj jesteś – podjęła Polka, patrząc z troskliwym zainteresowaniem na koleżankę. – Szukałam cię w budynku jak głupia. Zaraz jak to felerne spotkanie się skończyło, pognałam w ślad za tobą. Zaangażowałam nawet do pomocy Thomasa, ale gdzieś mi przepadł w trakcie  – Luiza wykrzywiła wargi dobrotliwie.

Hmmm.

Reżyserka oparła się prawym ramieniem o drzwi do kabiny, po czym spytała podciętym, melancholijnym głosem:

- Jak tam się spotkanie toczyło po moim efektownym wyjściu?

Mówiąc to, patrzyła na kafelki podłogowe. Nie miała siły na wpatrywanie się w twarz Polki.

Nie chciała widzieć jakiegoś współczucia, litości, bla, bla, bla, a spodziewała się właśnie czegoś takiego w oczach kumpeli.

Nie, nie, nie.

- Kiedy wypadłaś, rozpętało się prawdziwe piekło. – rozpoczęła relację Luiza. – Najpierw zapadła cisza, jakby wybuchł niewypał…

Gorzkie porównanie.

-… a później Hofer przypuścił słowny szturm na Pointnera. Ten stanął w twojej obronie i tak przegadywał się z Walterem, dopóki nie ustawiło ich na właściwych miejscach wparowanie dyrektora OESV. Facet trochę się zdenerwował, kiedy usłyszał od świadków o treści twojego wystąpienia, ale ostatecznie zbeształ tylko i wyłącznie Hofera. Za „prowokację  – dodała z przekąsem. – Później zebranie oficjalnie się zakończyło… Ale, Edith! Żałuj, naprawdę, ŻAŁUJ, że nie widziałaś miny Waltera, jak dostawał opieprz od dyrektora! A Pointner to był tak zadowolony, że o mało nie uleciał pod sufit!

Luiza zaśmiała się radośnie, a później szturchnęła przyjaźnie zasępioną koleżankę w bok. Dopiero wtedy Pani Reżyser wyprodukowała jakiś słaby, mimiczny odzew.


Natchniuzo

natreść
     mi
  ości
      i
   uzo

- Edith?

Dziewczyna podniosła głowę dosyć apatycznym ruchem. Gdzie się podziała jej radość, jaśniejąca rano jak oświetlona słońcem szyba?

Wyparowała, przeszła, zginęła, jęczy przytrzaśnięta zatrzaskiem brutalnego świata.

- Potrzebuję kawy – powiedziała tylko. Wyprostowała się, odepchnęła dość bezwładnie od dykty, po czym ujęła Luizę za rękę z przyklejonym uśmiechem.

- Chodź, Liz. Chyba.. musimy pogadać. 

*** Dziewczyny wybrały się do „Glonojada”, który to pomysł głodnej Luizy Kamerzystka zniosła nad wyraz mężnie. Zamierzała przełamać sieć nieprzyjemnych wspomnień, związanych z tym barem o całkiem dobrym jedzeniu i przystępnych cenach, a dotychczas nie miała żadnej sprzyjającej okazji, aby tego dokonać.  Tak że w sumie nawet dobrze się złożyło, iż Liz nagle zapałała gorącą chęcią na wtrząchnięcie zupy jarzynowej. Pani Reżyser za to uraczyła się mocną kawą bez cukru.

Usiadły z Polką przy stoliku oddalonym możliwie maksymalnie od wejścia, dbając o jak największą dyskrecję otoczenia. Pouśmiechały się do siebie słodziutko, jakby zamierzały wzajemnie przyznać do popełnionych malwersacji finansowych na skalę ogólnoświatową, po czym na właściwy trop spotkania wpadła Asystentka. Zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca, a następnie wypuściła go powoli, mówiąc:

- Ostatni raz byłam tutaj z Louisem.

Luiza o mało nie zakrztusiła się śmiertelnie brokułem.

- Co ty chrzanisz? – wycharczała, próbując oczyścić krtań z kawałków warzywa. Zakaszlała w chusteczkę, później wbiła w Edith spojrzenie pełne bezdennego zdziwienia.

Ta pokiwała miną z potępiającą miną. Widać było, że myślami jest daleko stąd, cyzelując wydarzenia z katalogów pamięci i starając się nie uronić ani jednego wątku.

Powoli i ze starannością dobieranych wyrazów opowiedziała Polce o obiedzie z Francuzikiem, przechodząc płynnie do jego wybuchu, przybycia Koflera oraz kłótni. Mówiąc o wypadzie do Thaur bacznie obserwowała twarz koleżanki, która, zamiast zajadać zupę, wpatrywała się w van der Terneuzen z niemałym przerażeniem, trzymając łyżkę z marchewką i ryżem w połowie drogi do ust i wyglądając jak jarska podobizna kobiecej rzeźby przedstawiającej Ostateczne Zasłuchanie. Kiedy Pani Reżyser opowiedziała Polce łamiącym się, pękającym głosem o Mathiasie, Liz już kompletnie wypadła ze swojej codziennej równowagi. Wypuściła z dłoni łyżkę, który to sztuciec wdzięcznie spadł do talerza z dźwięcznym brzękiem, wychlapując na ceratę jego zimną zawartość i zdobiąc warzywami jego powierzchnię. Koleżanki wspólnie doprowadziły stół do stanu używalności, a następnie zamilkły. Edith – bo wreszcie dobrnęła do końca swojej opowieści, Luiza – bo była zdumiona, zszokowana i prawie całkowicie pozbawiona zupy.

- Nie wiedziałam.. – zaczęła wreszcie ciężko. Odchrząknęła, zabębniła nerwowo palcami o pojemnik z pieprzem, po czym ponowiła:

- Nie wiedziałam, że miałaś takie ciężkie przeżycia. Nie chodzi mi tutaj tylko o Mathiasa.. Choć to zapewne było dla ciebie szczególnie bolesne.. – uśmiechnęła się do Reżyserki pocieszająco. - .. Ale ogólnie, o całość ostatnich dni.. Ja.. Nie wiem, co mam powiedzieć  – zakończyła trochę bezradnie po polsku.

Widać było, że jest jej głupio z powodu własnej niemocy. Panna z Kamerą pokrzepiła się łykiem kawy.

- Nie musisz nic mówić  – powiedziała cicho po niemiecku. Posłała Luizie radosny smile. – Cieszę się, że mnie wysłuchałaś. Właśnie o to mi chodziło, żeby ktoś mnie wysłuchał  – przerwała na kilka sekund. – Ja.. Musiałam wreszcie wyjść z tego nastroju typowego dla Maszy Prozorow. Albo dla Iriny, bo jednak Olga nigdy nie przypominała mi sobą uczłowieczonego zawodu życiowego. Musiałam… , że tak to poetycko ujmę, odrzucić melancholię, która ostatnio mnie spowiła, jak najdalej od siebie i przy okazji nie stracić do siebie całego szacunku.. Dodatkowo też przestać padać łupem rozczarowania, a wydaje mi się, iż ostatnio spotykają mnie głównie niepowodzenia… Kumasz, o co mi biega? Czytałaś „Trzy siostry” Czechowa? – dodała w pięknej polszczyźnie, kukając na Polkę porozumiewawczo.

Liz popatrzyła na nią dziwnie.

Aha, więc to w biegłym posługiwaniu się językiem polskim tkwi cały ambaras..

- Co jest? Nie wiedziałaś, że potrafię mówić po polsku? – spytała z serdecznym grymasem Studentkę.

- Mówisz prawie bez akcentu – wypuściła z siebie zdumiona koleżanka. Edith machnęła lekceważąco ręką.

- Nasi rodzice zawsze dbali o to, żebyśmy z Gerardem umieli się porozumieć w ich językach ojczystych. Ot, to cała historia. Możemy rozmawiać w taki sposób, jeśli chcesz. Dla mnie to żaden problem – mrugnęła do Luizy Pani Reżyser.

- Dzięki – rzekła Liz z wdzięcznością. – Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie radość choć przez chwilę nie gadać do kogoś po niemiecku – skrzywiła się teatralnie, a później szybko zaśmiała. – Wiesz.. Hmm.. Co do twoich przeżyć.. Chyba już wymyśliłam, co chcę powiedzieć.

- No, to mów. Nie krępuj się  – zezwoliła Asystentka łaskawie i wzruszyła ramionami. – Przecież ta rozmowa ma być szczera. A skoro tak.. To nie bój się mówić, o czym tam sobie myślisz.

- Na początku, kiedy mi referowałaś o tym spotkaniu z Louisem to przez chwilę miałam wrażenie, że zdecydowałaś się .. przejść na jego stronę. Nie denerwuj się! – dodała szybko, mimo iż Edith nie wykazywała żadnej radykalnej reakcji zewnętrznej. – Skąd mogłam wiedzieć, że on zamierza tak ci dokopać? A ostatnio miałaś trochę na pieńku z Pointnerem. Sądziłam, że chcesz się odegrać. – bąkała coraz ciszej.

- Moja droga, ja z Alexandrusem mam na pieńku OD ZAWSZE. Poza tym, jeżeli chodzi o sprawę zemsty, wolę sama odwalać za siebie czarną robotę niż zlecać załatwienie moich interesów komuś innemu. Nie jestem taka jak nasz pan trener, który wyjeżdża sobie do Włoch szukać jelenia na „rozwiązanie problemu” z Louisem – prychnęła pogardliwie.

- No co ty mówisz – zdumiała się Luiza. Uniosła brwi. – Serio?

- Serio. Spada na dwa dni. Moim zdaniem, mógłby przedłużyć wolne na dwa lata.

- Ale chyba za nim nie pojedziesz, co?

Van der Terneuzen pomyślała, że chyba się przesłyszała.

- Sugerujesz, że powinnam jeździć za Pointnerem jak jego bodyguard? – widząc minę Luizy wybuchnęła perlistym śmiechem. – Ooch, proszę cię! Nie bądź niepoważna..

- Już raz wystawiłaś się za niego..

- I dlatego więcej nie mam zamiaru  – zakończyła temat Edith.

Polka westchnęła.

- No, dobra. Chciałabym cię mieć na oku, ale muszę na dwa dni wyjechać do Polski. Mam jednak nadzieję, że będziesz się zachowywać grzecznie – wyraziła dobroduszne przypuszczenie, na które Artystka odpowiedziała, mówiąc, że ona zawsze zachowuje się grzecznie i z taktem i nie rozumie, co Liz insynuuje. Następnie spytała o powód wyjazdu. Polka bez słowa sięgnęła do torebki, wyszargała z niej papierek i podała Edith z poważnym grymasem.

Asystentka już na początku tej sceny z wyjazdem miała złe przeczucia w związku z sytuacją koleżanki. Teraz jej przeczucia pogorszyły się o trzysta procent normy, jak negatywni stachanowcy.

Przebiegła szybko wzrokiem po treści listu. Podniosła wzrok i wpatrzyła się w Luizę z ostrym wejrzeniem.

- Uważaj, jeszcze mnie pokroisz – zaśmiała się Polka, na co Edith pogroziła jej palcem.

- Nie bój się – odparowała, kładąc wezwanie z uczelni Luizy na blacie stołu. – Wszystko będzie dobrze. Przecież oczyszczono cię z zarzutów, dowody są twarde, nikt ci nic nie wmówi – mrugnęła do kumpeli. – A z kimże to wybierasz się do Krakowa? Czyżby z Dziecięciem? I dlaczego Pointner pozwala na demoralizację zawodników?

Polka pokazała Edith język.

- I kto to mówi! Dziewczyna Andreasa Koflera! Myślisz, że nie wiem, co się dzieje na waszych randkach?

- Pewnie ptaszki coś o tym ćwierkały. Albo wiaterek przywiał info  – zbagatelizowała prześmiewczo Pani Reżyser. – Ale, ale, nie wykręcaj kota ogonem. Z kim jedziesz?  

Pytanie okazało się nad wyraz trafne. Luiza stężała, zarumieniła się, a później zbladła.

Chyba jednak nie z Gregorem.

.. Zaraz, no to z kim?

- Z Thomasem – wyznała wreszcie Lu głosem zasmuconego berbecia.

Zapadła cisza.

Edith mruknęła pod nosem coś niezrozumiale. Chciała ustosunkować się jakoś do chwilę temu usłyszanej wypowiedzi, ale Luiza nie dała koleżance dojść do słowa. Zanim Asystentka zdążyła cokolwiek zastukać, Polka już perorowała szybko:

- Musisz wiedzieć, że nie jestem już z Gregorem. Rozstaliśmy się.. przeze mnie. To znaczy, ja się rozstałam z nim. Zostawiłam go – plątała się Liz. – Stwierdziłam, że skoro Julia go kocha..

Masz ci los! Chyba Cudowny miał się nią zająć, czyż nie?

- Zaraz, zaraz. Skąd ty o tym wiesz? – zapytała wstrząśnięta Reżyserka.

Nie ma to jak nawarstwione tajemnice, do ciężkiej cholery!

Luiza westchnęła przeciągle, po czym wydziergała opowieść o swojej romantycznej randce z Dzieckiem nad rzeką Inn, o zdjęciu w brukowcu i o pożałowania godnej reakcji Panny Koali w hallu OESV. Streściła własną reakcję na wizytę rodziców Schlierenzauera i treść przeprowadzonej z nimi rozmowy na temat własnego życia oraz planów matrymonialnych co do ich syna. Nadmieniła też, że Gregor próbował kilkakrotnie wpłynąć na zmianę jej decyzji, ale ona pozostała nieugięta. Czy dobrze zrobiła? Chyba tak, ale teraz już nie była taka pewna.. Tak za nim tęskniła..

- Skoro tęsknisz, to do niego wróć – rzuciła lekko Artystka. Dopiła szybko kawę. – Najwyraźniej on sam nie chce być z Julią, skoro związał się z tobą..

- Żadne „związał”! – skontrowała buńczucznie Liz. – Tylko bez takich! My nie jesteśmy „związani”..

- Wiąże was uczucie, kretynko – nie wytrzymała Asystentka. – Mam ci to napisać fusami na ceracie? O, proszę.

Kamerzystka zanurzyła łyżeczkę w dnie filiżanki, po czym wywaliła fusy na wolną przestrzeń blatu. Topiąc sztuciec w czarnej papce i mając gdzieś chusteczkowe starania Luizy, mające na celu zmiecenie w nicość swojego kofeinowego wysiłku, Pani Reżyser ułożyła zdanie „ Wiąże was uczucie”. W kontrreakcji Polka wydobyła na stół z talerza kilka warzyw, tworząc napis : „Słaba płeć”.

- Jaka słaba płeć? – wyraziła na głos swoje wątpliwości Edith.

Chyba Luiza nie czytała nigdy Simone de Beauvoir.

Błąd.

-  Ja jestem reprezentantką tego odłamu – przysadziła Polka. – Bo nie potrafię stanąć na drodze miłości Gregora i Juliiiiii.. – nieomal załkała.

- Nie umiesz walczyć o własne szczęście – wytknęła jej van der Terneuzen. – Ale, dzięki Bogu, masz mnie. Razem coś wymyślimy.

- Ty na nic mi się nie przydasz. Nawet nie próbuj mi pomagać! – zaparła się kumpelka, sprzątając warzywa z ceraty.

Cóż, nie ma to jak wzajemna życzliwość. Mimo to Edith poczuła się trochę urażona.

Za co to?

- Bo co? Będę delikatna..

- Tkwisz sobie w szczęśliwym związku z Andreasem. Patrzysz przez jego pryzmat na moją sprawę. Możliwe, że nie odbierasz jej takiej, jaką jest.

- Hellou, czy ty się słyszysz? Szczęśliwy? Ostatnio o mało się nie rozleciał w drzazgi. Jak krzesło.

- Był na tyle silny, że wytrzymał. Może związek Gregora i Julii jest taki sam? Poznają się lepiej, zrozumieją, że..

- Przymknij się  – nie wytrzymała Edith. Polka popatrzyła na nią ze zdumieniem.

- Wierzysz w to, co mówisz? Naprawdę? Kto ty jesteś, święta Róża z Limy? Święta Luiza z Krakowa? Dlaczego masz się poświęcać? Żyć w uczuciowej ascezie? Uwierz wreszcie w to, że z Dzieciątkiem jesteście klawą parą i zrób coś samodzielnie, żeby nie zaprzepaścić szansy na szczęście, a nie wylewaj potoków łez i nie przejmuj się Koalą! Ona tam nie myślała o tobie, jak robiła tę wieś w hallu naszego wesołego kieracika! – zakończyła z emfazą Edith. – Przemyśl sobie to i owo, PROSZĘ CIĘ – zakończyła już spokojniej, zerkając na Liz i uśmiechając się do niej pocieszająco.

Świecidło.

Koniec słońca.

Będzie żyło bez końca..

- Wiesz.. Chyba.. O, Boże, muszę już iść!!  – pisnęła nagle Polka, patrząc na zegarek. Szurnął stołek, Edith poczuła cmok na policzku, z ceraty zniknął list, a zza przepierzenia – Luiza.

- Przepraszam! – usłyszała jeszcze Pani Reżyser.

Parsknęła ze złością, wyciągnęła z kieszeni komórkę i wklepała w nią tekst SMS-a: „Chociaż o tym pomyśl. A o mnie się martw. Kłopoty to moja specjalność. Have a nice flight to Poland.”

Koniec sceny, pora gasić światła. 

 *** Po dość burzliwym spotkaniu z Luizą przyszedł czas na ponowną rozmowę z Pointnerem. Edith myślała nad tym, który to już raz podczas swojego niezbyt imponującego pod względem czasowym stażu roboczego w OESV kieruje się do gabinetu swojego przełożonego w wisielczym nastroju i w stanie skrajnej atrofii egzystencjalnej. Głowiąc się nad dookreśleniem tajemniczej liczby, wskakiwała mechanicznie po stopniach prowadzących do budynku organizacji sportowej. Jakaś ponadnaturalna siła, a może zwyczajne przyzwyczajenie, niosły ją w stronę Miejsca Kaźni. Umysł Pani Reżyser nagle przeskoczył z wykonywania obliczeń na gorączkowe wyszukiwanie argumentów za tym, aby Edith jednak nie została wywalona z pracy na zbitą twarz.

Chociaż, patrząc na wariatkowo, jakie się tam ostatnio wytworzyło, nagłe bezrobocie nie byłoby takie złe.

Dziewczyna westchnęła, pukając do drzwi gabinetu Czerwonego Potwora.

Weszła, zanim usłyszała szczękające jak łańcuch zaproszenie do wnętrza, gdzie już zastała Alexandrusa siedzącego za swoim biurkiem jak na szpilkach. Minę miał jak wkurzony chiński smok albo inna bestyja ze wschodnich mitologii.

Nie wyglądał przyjaźnie, ale, po prawdzie, on mało kiedy tak wygląda.

Ciekawe, jak z tą ciekawą cechą charakterystyczną radzi sobie Czapkowa rodzina.

Boże, Edith, o czym ty myślisz?

Asystentka skinęła Pointnerowi bez słowa głową, zasiadając z gracją naprzeciwko niego. Ten nie próbował nawet udawać, że marnuje tak cenne kalorie na jakieś mdławe powitania ze swoją holendersko-polską, nowoczesną i wyszczekaną Hebe.

- Dostałaś drugą szansę  – powiedział wyprutym z uczuć głosem Potwornik, wpatrując się intensywnie w róg biurka.

Edith uśmiechnęła się z radością.

- Niech pan uważa, panie trenerze, bo za chwilę puści pan ten stół z dymem  – odparła soczyście. Dopiero wtedy Alex na nią spojrzał. Jej reakcja chyba mocno go zdziwiła.

- Nie cieszysz się? – wykrztusił z drżeniem paniki.

- Cieszę  – potwierdziła zamaszyście Reżyserka. – Ale, moim zdaniem, powinnam wylecieć. Ja, w każdym razie, będąc na pana miejscu albo na miejscu kogokolwiek, kto decydował o moim przyszłym losie w tej firmie, chyba mocno bym się zastanowiła nad dalszym trzymaniem osoby takiej jak ja tutaj. Zwłaszcza, że większości pracowników niemożebnie działam na nerwy. Na przykład takiemu panu Hoferowi. Swoją drogą, panie Pointner, mam pewne teorie na temat tego, dlaczego nasz szacofffny przełożony nienawidzi całego świata, a w szczególności mnie. ..Może choć trochę poprawi się panu humor po wysłuchaniu moich wstrząsająco odkrywczych hipotez. Chce pan posłuchać?

Uznawszy postawione właśnie pytanie za retoryczne, Asystentka kontynuowała niezrażona, a nawet cokolwiek dumna:

- Nieskromnie zacznę od siebie. Otóż, Hofer nienawidzi mnie, bo jestem inteligentniejsza od niego. Między nami powiem panu, że frustracja dyrektora może wynikać z faktu, iż prawdopodobnie już w żłobku musiał powtarzać rok. Nie uważa pan, trenerze, że mam rację? Mały Walter od dziecka wykazywał patologiczne dysfunkcje w kontaktach międzyludzkich, a zwłaszcza międzypłciowych. Musiał wykazywać. Z owego powodu musiał więc kiblować. Żeby w pełni wpojono mu jakieś zasady, co, jednakże, i tak nic nie dało. A druga teoria.. – ciągnęła z początkowym zapałem Asystentka - .. jest w zasadzie również bardzo prosta. Pan Hofer nienawidzi świata, bo WSZYSCY na nim są inteligentniejsi od niego.

- Mogłabyś okazać więcej taktu – stwierdził w kontrze Czapek głosem sztywnym niczym pień bambusa.

- Jeszcze więcej?

Edith zmarszczyła nos na ułamek sekundy.

- Z całym szacunkiem, panie Pointner, ale wyrozumiałości uprawiać też nie będę. Nie wobec kogoś, kto nawet nie próbuje mnie zrozumieć – wyjaśniła bezceremonialnie.

- Ja wobec ciebie też taki byłem, a jednak dałaś mi szansę.

Wohohoho.

- Bo pana wyczułam przez osmozę, podświadomie.. Albo po prostu potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym ćwiczyć naukę przetrwania.

Pokazanie języka po wygłoszeniu ostatniej kwestii wydało się van der Terneuzen lekkim przegięciem w tej nad wyraz poważnej sytuacji, zalatującej kurzem Dobrego Wychowania niczym z muzealnej sali, dlatego dziewczyna ograniczyła się do przymilnego uśmiechu, pełnego jednocześnie i sympatii, i jadu.

Zapadła cisza. Skądś, z oddali, dobiegało monotonne tykanie zegara, nad głową szurały odsuwane krzesła i stłumione dźwięki jakichś niezrozumiałych rozmów. Zawtórował im nagle wybuch szczerego, radosnego śmiechu.

Pointner nadal milczał.

Edith też. Czekała na jakikolwiek dalszy odzew ze strony selekcjonera. Zazwyczaj nie miewał opóźnionego zapłonu.

W końcu, po milionie lat ciszy, Czapek wyrzucił z siebie najpierw nieskładny chichot, a później następujące słowa:

- Spodobała mi się twoja teoria z kiblowaniem w żłobku, nie powiem. Natomiast, wracając do bieżących spraw.. Teraz oboje dostaliśmy tylko po jednej szansie. Ty o mało nie pożegnałaś się ze stanowiskiem za wiadomy wyskok, z resztą.. hmm.. usprawiedliwiony przez okoliczności i twój temperament, a ja za to, że próbowałem cię bronić. I dlatego.. musiałem odwołać swój wyjazd do Włoch.

W Pani Reżyser obudziły się złe, mroczne, zielone przeczucia. Wypełzły z głębokich jak studnia zakamarków jej wnętrza i podźwignęły się niezręcznie oraz z niejakim oporem w stronę przeładowanego sprzecznymi ideami serca. Owo wzmogło bicie. Dziewczynie zrobiło się gorąco, mimo to zachowała jako taką pokerową przejrzystość swojego wizerunku.

Niestety, Potwór musiał nagle zleźć duchem z niebiańskich chmurek z powrotem na ziemski padół pełen łez i znoju, bo oto wypruł z siebie z nagłą, przerażającą werwą, która odbiła się w uszach Asystentki głośnym brzękiem tłuczonego szkła:

- Oczywiście, nie będę cię prosił, żebyś pojechała tam za mnie. To już byłoby poniżej mojej godności i honoru, szczególnie teraz, kiedy oboje jesteśmy na liście do odstrzału. Sprawa z Louisem dotyczy głównie mnie, więc jawną bezczelnością byłoby ponowne wystawianie ciebie na muszkę.

Jasne, a wypad do Ga-Pa to co to było? Wypadek przy pracy? Efekt zamroczenia koką? Palnięcie na miarę nagrody Jobla?

- Incydent z Garmisch nie może się powtórzyć. Wtedy.. sytuacja była dość specyficzna – odpowiedział na niewysłowione wątpliwości Kamerzystki Alexandrus.

Van der Terneuzen odetchnęła w miarę dyskretnie, usiłując stłumić podniecenie narastające w duszy. Teraz mogła zaatakować! Pointner idealnie wprost nadział się na widelec Sprawy z Papierkami, nadarzyła się zatem bezbłędna okazja do zaatakowania i wzięcia Potwora w krzyżowy ogień pytań o zawartość celulozy.

No, to do dzieła!

 - Bardzo specyficzna  –  skomentowała łagodnie Edith końcówkę wypowiedzi swojego szef. – Niecodziennie ryje się w ziemi za dokumentami z przeszłości mętnej jak dawno niewymieniania woda w akwarium. Które to dokumenty późnią giną w płomieniach – zakończyła z zaśpiewem.

Spojrzała na Pointnera bacznie, z uwagą, a później walnęła z ukrytymi , multiplikowanymi molekułami jątrzącego się zainteresowania w zanadrzu:

- Co właściwie było w tych papierach?

Słowa Artystki wybuchły jak różnobarwne fajerwerki, nieomalże rozsiewając wokół zapach palonej siarki i sfajczonego lontu. Ich efekt właściwie był porównywalny – dużo huku, dużo szumu, jakieś tam kolory jaskrawe jak pióra papugi ara, a później pełen niedosyt. Lub przesyt.

W tym wypadku chyba jednak to ostatnie.

Znowu rozbiła się lampa z ciszą. Jakiś samochód przejechał na Olimipiaweg, trąbiąc klaksonem. Ktoś na zewnątrz krzyknął wesoło. Korytarz też żył swoim życiem. Przechodziły tam różne istoty, mniej lub bardziej świadome swoich obowiązków oraz czasu, jaki został im do końca zmiany. Przelewały się jakieś niezidentyfikowane wyrazy, stukania, szelesty, od czas do czasu tętent energicznego truchtu. Nawet roztocza w wykładzinie dywanowej zdawały się spokojnie układać do snu. A Pointner nadal milczał.

Edith postanowiła, że da mu trochę czasu, powiedzmy 5 minut, po czym, jeżeli nagle znieruchomiały Alexandrus nadal będzie przypominał jednoosobowy monument, ona po prostu wstanie z arystokratyczną wyższością i wyjdzie z jego dusznego gabinetu.

I to by było na tyle.

Koniec z Louisem, koniec z Ga-Pa, koniec w ogóle ze wszystkim..

- W tych dokumentach były dowody mojej winy.

Pani Reżyser udała, że nie słyszy. Zaczęła machać założoną na lewą nogę prawą, podparła się wygodnie na oparciu krzesła i wpatrzyła się w przycisk do papieru, stojący na biurku.

- Kiedyś, kiedy jeszcze startowałem w zawodach jako reprezentant Austrii, dopuściłem się paru… nieuczciwości – rozpoczął Czapek z parsknięciem. -  A, właściwie, po co owijać w bawełnę? Przekupiłem kilku ludzi, żeby wystawili mnie w kadrze narodowej pomimo tego iż moje wyniki nie zawsze były jakieś rewelacyjne albo chociaż zadowalające. Ale ja potrzebowałem tego prestiżu, jaki daje występ w transmitowanych na żywo zawodach. W tamtych czasach.. tylko to miało dla mnie jakąś wartość. Sport, i nic więcej. Liczył się tylko on i osiągane rezultaty, które, szczerze mówiąc, też były poniżej przeciętnej. Ale kiedy chciałem się nagle wycofać okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Ludzie, z którymi prowadziłem interesy, zaczęli, w zamian za wykreślenie mnie z listy, sporej kasy. Musiałem kombinować na różne sposoby, żeby zdobyć pieniądze. I wtedy.. I wtedy z pomocą przyszedł mi twój ojciec.

Noga Asystentki znieruchomiała. Ona sama nie ograniczyła się do żadnej dodatkowej reakcji. Nie podniosła nawet wzroku znad mosiężnego przycisku do papieru w kształcie pawia. Wypowiedź Potwora stawała się coraz bardziej upiorna i intrygująca zarazem.

- Miał wyrzuty sumienia z powodu tego, że kiedyś podrzucił mi trefny towar, więc poprzez tamtą pomoc starał się uspokoić poczucie własnej dumy. Choć możliwe, iż, zupełnie znienacka, w Johannesie obudziły się samarytańskie uczucia..  Pożyczył mi kasę na wieczne oddanie, czyli może precyzyjniej byłoby powiedzieć, że po prostu mi ją dał. Opłaciłem kogo trzeba i sprawa jakoś rozeszła się po kościach. Tak przynajmniej myślałem przez.. jakiś czas. Dopóki nie zjawił się nagle na horyzoncie Louis z informacją o tym, co kiedyś robiłem dla podreperowania własnego ego. Mówił, że ma dowody, żądał pieniędzy i ochrony Christine. Dawałem się urabiać przez jakiś czas, a teraz.. Wypowiedziałem mu wojnę. Nie wiem, jak na tym wyjdę. Może przegram, a może nie. W każdym razie.. dokumentów już nie ma.

- Dostawał pan faktury za te wystąpienia czy co?

Asystentka sama się zdumiała, słysząc swój wymodulowany głos. Popatrzyła na Potwora. Gość wyglądał na totalnie wymęczonego. Nawet trochę poszarzał, jakby ktoś wyprał go w nieodpowiednim proszku do prania.

- Nie dostawałem faktur. Ale w tych papierach były informacje odnośnie do moich .. wyników. Zawyżone średnie, pododawane punkty, nieprawdziwe opinie.. Gdyby Louis to upublicznił, byłbym skończony.

Edith kiwnęła głową, przenosząc wzrok na pawia.

- Tak to wygląda. Nic więcej to ukrycia.. nie mam – sfinalizował opowieść Czapek tonem całkiem połamanym.

Artystka znowu kiwnęła głową. Kuknęła na Szefa.

- A jednak chyba pan ma – oświadczyła sucho. - Głos się panu załamał przed tym „nie mam”. Więc? Jak to jest? Może niech pan powie wszystko od razu. Zaoszczędzi pan sobie nerwów na przyszłość – zaproponowała łagodnie, jednocześnie uśmiechając się przyjaźnie. – Niech pan nie myśli, że ja jestem jakaś wścibska albo obłudna. Ale..

- Nie – przerwał jej Alexander pustym głosem. Opuścił wzrok na swoje buty. – Nie mam nic do ukrycia.

- Przecież może mi pan zaufa..

- Nie rozumiesz, Edith – sarknął nagle Potwór, podbijając wejrzenie i wysyłając z oczu strzeliste, smagłe błyskawice swojej rozmówczyni. – NIE MAM.

Van der Terneuzen przez chwilę nic nie mówiła. Później podniosła się z gracją.

- Jasne. Ale, jak pan zmieni zdanie, to wie pan, gdzie mnie szukać  –rzuciła tylko. Przylepiła sobie do ust uśmiech rosyjskiej fordanserki, po czym, ćwierkając miło: „Do jutra, panie Pointner!” ,odwróciła się i wyszła z gabinetu Potwora. 
 Ciekawe, jakie tajemnice Alexandrus jeszcze tai w swoim czerwonym wnętrzu. 

*** Wiał przeraźliwie zimny, północny wiatr. Edith szczelniej opatuliła się długim szalikiem w etniczne wzory, zatupała nogami i potoczyła pełnym nadziei wzrokiem po ciągnącej się wzdłuż ulicy drodze. Autobus wciąż nie nadjeżdżał. Ludzie tłoczyli się na przystanku, ich wypchane siaty z zakupami obijały się o nogi postronnych osób, a pewna zaróżowiona z ekscytacji, na bank farbowana platyną dziewoja z werwą rozmawiała o czymś przez komórkę. Górska bryza ponownie dała o sobie znać przeraźliwym świstem. Asystentka, Tak Czy Owak Nie Do Końca Przekonana o Prawdomówności Swego Przełożonego, poczuła, jak wpada w nią silny powiew, tym razem jednak było to gorące powietrze gniewu, a nie same chłodne iskierki deszczu i tlenu wraz z wyziewami spalinowymi.
Świetnie, więc przyjdzie jej zamarznąć na tym austriackim wywieju zanim szanowny pan kierowca i jego dzielny przegubowiec raczą się zjawić przed tą zapchaną ludźmi wiatą z obszarpanym rozkładem jazdy na ścianach i reklamami banków! Idealnie wprost!
Na domiar złego ktoś akurat klepnął ją w lewe ramię. Pani Reżyser przekrzywiła głowę z lodowatym spojrzeniem człowieka, z którym nie należy zaczynać, bo może się to skończyć szybkim wylądowaniem na OIOM-ie w stanie krytycznym. Jakież zatem było jej zdziwienie, gdy zorientowała się, że chciała posłać na szpitalne łóżko własnego brata!
Tak, bo to właśnie Gerard patrzył teraz na Edith roześmiany, promienny jak słoneczko Polsatu i bynajmniej nie dygocący z zimna jak jego siostra. Prawdę mówiąc, już samo z nim spotkanie było faktem dość niezwykłym zważywszy na fakt, iż odkąd Asystentka dała dyla z domu, nie kontaktował się z nią ani nawet nie wykonał żadnej próby w tym kierunku.
A teraz nagle materializuje się nieopodal jej roboty, o porze typowej dla właśnie kończącej się zmiany Edith.
Well, well, well..
- Witaj, siostrzyczko! - zapiał radośnie Ge', całując Kamerzystkę w policzek. Ta roześmiała się z wyraźną ulgą, po czym uściskała brata, wymieniając z nim standardowe pytania dotyczące jego zdrowia oraz ogólnego kierunku, w jakim podąża jego egzystencja.
- Zapisałeś się już na odwyk? - zakończyła indagację ostrym pytaniem. Zmrużyła oczy, oczekując odpowiedzi w stylu: "Właśnie jadę do Synanonu, kochana sister" albo "Matka załatwiła mi miejsce w Drogen-Info", ale zamiast tego do jej uszu dotarły słowa:
- Jeszcze nie. Ale.. Zanim cokolwiek powiesz, pozwól mi najpierw załatwić pewną sprawę. Mam do ciebie malutki romans.
Malutki romans. Hmm. Zabrzmiało to zgoła złowieszczo.

Kurwa, znowu coś do załatwienia.
- Jak malutki? Czy policja może się nim zainteresować? – zażartowała z polotem, szturchając brata.
O-o.
Zbladła, kiedy zobaczyła, że Gerard właściwie nie odczytał jej słów jako lekki dżouk bez znaczenia. Prawdę mówiąc, wyglądał tak, jakby policja całego świata już wiedziała o jego enigmatycznych, podejrzanych zamiarach.
- Co ty chcesz.. - zaczęła, ale jej głos rozerwał się jak naszyjnik z koralami pod wpływem nagłego, energicznego i zaaferowanego wtrącenia Gerarda:
- Chodź, jedzie nasz autobus. Pojedziemy do domu, tam ci wszystko wyjaśnię.
Edith ani się obejrzała, a już siedziała na wolnym miejscu naprzeciwko brata i wyglądała przez okno, wpatrując się w znajome krajobrazy rodzinnej okolicy. W jej żołądku tworzyły się małe supełki zdenerwowania. Miała przeczucie, że z prośby Gerarda nie wyniknie nic dobrego.
Jasnacholerajasnacholera, trzeba było w ramach dobrowolnej kary za pyskowanie Hoferowi targać nadgodziny. 


***

I miała rację. Miała pieprzoną rację co do własnych przeczuć. Kobieca intuicja, ha!
 Van der Terneuzen ledwo przekroczyła próg pokoju brata, uprzednio wymieniwszy szybkie przywitanie z Marge, a Ge' od razu przystąpił do rozwijania swojej barwnej jak dywan przemowy, w której dużo było wzniosłych słów w typie "więzy rodzinne", "uczucia łączące rodzeństwo" oraz "familijna solidarność". Edith po kilkunastu sekundach już miała dosyć, więc niegrzecznie wprysnęła się w wypowiedź brata, siadając ostentacyjnie na krześle i mówiąc z werwą:
- Przybastuj, braciszku. Nie przedłużaj, muszę wracać do psa.
To podziałało na chłopaka jak kubeł zimnej wody. Przerwał nowo rozpoczęty monolog w pół słowa, po czym diametralnie zmienił front:
- Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy… Edith, w zasadzie nie wiem, jak mam to powiedzieć ani jak cię o to prosić.. Edith..  Musisz jechać do Berlina, do faceta o pseudonimie Oniegin, żeby zawieźć mu pieniądze za przemyt narkotyków do Włoch, który ukartowałem razem z Francisem.
- Chyba śnię, Gerardzie - parsknęła Pani Reżyser po chwili milczenia, nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy i wyglądając na bardziej rozbawioną niż wstrząśniętą. Dwukrotnie zamrugała powiekami, które to odkrywały, to zasłaniały powiększone z nagłego skoku adrenaliny oczy, po czym podjęła wątek:

- Przed chwilą zdawało mi się, że powiedziałeś coś kompletnie absurdalnego. Coś o jakichś pieniądzach za przemyt..
- .. dragów do Włoch -dopowiedział Gerard, kiwając głową w zadumie. Westchnął, patrząc na siostrę z niepokojem:

- Nie przesłyszałaś się, Edson. To prawda. To wszystko prawda.
Konkretniejszy odzew ze strony Artystki nie nastąpił. W każdym razie, nie od razu. Trawiła ona w sobie ową rewelację przez jakiś czas, wpatrując się intensywnie w kołdrę na łóżku, zaciskając pięści i wargi. Wyglądała niczym Xena zamierzająca rzucić się do ataku na złoczyńców grabiących Bogu ducha winnych mieszkańców zapyziałej i zapuszczonej wioski. Wreszcie rozluźniła chwyt w dłoniach, po czym odparła dumnie:
- Nie będę pytać o twoich współpracowników ani o powody tego dziadostwa, w które wlazłeś jak w psie gówno. Ale skoro raczyłeś nieuważnie chodzić, to teraz sam noś za sobą smród!
Zerwała się na równe nogi. Zamierzała wyjść, ale brat chwycił ją za rękę i gwałtownie pociągnął w swoją stronę.
- Ej, puszczaj! - syknęła Asystentka.
- Proszę cię, Edith - rzekł zbitym tembrem Ge'. Widać było, że czuje się jak ostatni szakal, ale łatwo zauważalna była także pewna zacięta determinacja w całej jego postawie. Przypominał żołnierza idącego na z góry przegraną bitwę.

Och, doprawdy…

- Tylko ty mi zostałaś. Pojechałbym sam, ale jestem w Niemczech spalony, Francis zresztą też. Nie mamy kogo wybrać. Proszę cię, Edith. Nie odmawiaj, nie rób mi tego. Jeżeli to zrobisz to… to już naprawdę będzie koniec - załkał rozdzierająco, puszczając siostrę i klapiąc bezwładnie na materac.

No, kurwa.
Pani Reżyser przez kilka chwil milczała. Wyglądała na spokojną i zdystansowaną, ale w jej umyśle ruszyła machina refleksji. Wszystkie koła zębate pracowały na zwielokrotnionych obrotach, działając sprawnie, z celującą przepustowością oraz godną podziwu wydajnością.
- Znowu ja muszę sprzątać jakiś bajzel - wywaliła z siebie wreszcie ze złością. Brat spojrzał na nią pytająco, ale ona zignorowała ten fakt. Zamiast tego, ciągnęła dalej, patrząc na gałęzie dębu, widoczne przez okno:

- Znowu ja. Jestem jak jednoosobowa firma sprzątająca cudzy, życiowy burdel. "Nie chce ci się ponosić konsekwencji własnej głupoty? Zadzwoń do Edith, ona jest niezrównana w zamiataniu kotów z kurzu kłopotów pod pierdolony dywan!" - przeniosła spojrzenie na brata. Jej wzrok był mrożący, nieustępliwy. Gerard zmartwiał jak dawno nie podlewany tulipan. – Nie wiem, dlaczego i chyba nie chcę wiedzieć, bo w gruncie rzeczy chyba nigdy do końca siebie nie zrozumiem.. I chyba kocham cię bardziej niż myślę, więc zrobię to dla ciebie, baranie, choć miej świadomość, że wizja bycia wspólniczką cwanych dilerów nie napawa mnie zachwytem. Podejmę się tego, ale pod jednym warunkiem - zastrzegła, kiedy Ge' z radości zerwał się na równe nogi, gotowy do uściskania siostry. - Kiedy ja wyjadę, ty pójdziesz na odwyk. I nie to, że najpierw mi obiecasz, a później wystawisz mnie do wiatru. Zanim wyjadę do Berlina, osobiście odprowadzę cię na białą salę, a później zarygluję za sobą wszystkie drzwi, żebyś nie spylił przy pierwszej możliwej okazji, bawiąc się w dziecko na gigancie, ćpające i mające gdzieś resztę świata. Więc jak? Zgoda? - zakończyła podniesionym głosem.
W oczach Gerarda zalśniły łzy. Niestety, Edith nie miała czasu na wyklarowanie jakiejś uszczypliwej uwagi na temat chwiejnej, zatrutej narkotykami duszy brata, bo ten rzucił się na szyję, o mało nie zwalając Pani Reżyser z nóg.
- Dzięki, o, dzięki! - zaintonował ze wzruszeniem, przytulając Asystentkę do siebie. Uwolnił ją z uścisku, a później popatrzył na nią z wdzięcznością. - Jesteś.. jesteś..
- Debilna? - przybyła z usłużną pomocą Asystentka.
- Skądże, jesteś.. jesteś..
-Bezbłędna?
- Bezbłędna  - uwieńczył zdanie Ge'. Zaśmiał się lekko, po czym westchnął.
- Naprawdę, nie wiem, jak mam ci dziękować.
- Przymknij się już  - zdenerwowała się nagle Artystka. - I lepiej zapamiętaj sobie mój warunek. Jeżeli go nie zrealizujesz, z mojego wyjazdu wyjdzie jedno wielkie nic.
- Tak, tak - machnął ręką brat. Podszedł do biurka, otworzył szufladę i zaczął z uwagą poszukiwacza śliny kukułki na polanie przeczesywać jej wnętrze.
- Czy do ciebie dotarło, co ja w ogóle powiedziałam?- obruszyła się Asystentka. - Oczywiście, chodzi mi o część przed "Zgadzam się".
- Pewnie - mruknął Ge'. Wyprostował się, wziął spod myszki komputera jakiś papier, po czym podał go siostrze razem z wypchaną, zaklejoną kopertą. - Tu masz adres, a tu pieniądze. Dla bezpieczeństwa jednak.. Powinnaś, na rzecz swojej misji, zmienić imię i nazwisko. Pomyślałem o tym - dorzucił, zanim E. zdążyła coś dodać- I dlatego zawczasu postarałem się o stosowne dokumenty dla ciebie.
Panią Reżyser wstrząsnęła drgawka wkurwienia. A więc to tak! Więc ten bawół i żłób od początku wiedział, że ona się zgodzi!! Na litość boską, czy jej działania są tak przewidywalne? Czy ona naprawdę jest taka płytka?? CZY ZAWSZE ZACHOWYWAŁA SIĘ JAK POCHRZANIONA IDIOTKA, KTÓREJ DECYZJE BYWAJĄ PRZEWIDYWALNE DLA CAŁEGO ŚWIATA?!

Rzuciła w plecy brata kopertą.
- Imbecylu! - wrzasnęła. Natarła na Gerarda, który, nagle odwrócony twarzą do siostry, wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. - Ukartowałeś to sobie od początku, tak? W jaki sposób zamierzałeś mną manipulować, gdybym się nie zgodziła? Porwałbyś mi Andreasa? Harpuna?
- Uspokój się! - ustawił ją do pionu brat tonem zimnym jak stal, chwytając dziewczynę za ramię. Ta nieomal buchała mu w nos kłębami pary. - Tak, wiedziałem, że się zgodzisz, bo masz dobre serce. Jakiś problem?
Puścił ją, sięgnął po zapisaną kartkę papieru i papierową torebkę z Reserved, a następnie wcisnął pakunek Edith.
- Przestań już się wkurzać. Złość piękności szkodzi - zażartował sztywno, przebiegając wzrokiem papier. - Tutaj masz bilet lotniczy w dwie strony na swoje sfingowane nazwisko. Zabawisz w stolicy Rajchu 2 dni. O wolne w pracy się nie martw, załatwię ci.
- Jakiś ty dobroduszny! - zakpiła Edith, przejmując sprasowany wiecheć celulozy od brata. Nawet nie spojrzała na swoje dane, tylko szybko pomachała Ge' i skierowała się do wyjścia.
- Aha! - odwróciła się jeszcze, chwytając za klamkę i w ów akrobatyczny sposób, przenosząc na pięty ciężar ciała, odwróciła się w stronę brata. - Znajdź sobie miejsce na odwykówce, słonko. Pamiętaj: albo teraz albo nigdy, bo inaczej sama cię rozszarpię. Bye bye!
Poderwała się, szurnęła torebką i zniknęła w głębi korytarza, byle dalej od odmówienia bratu, byle dalej od roztrząsania możliwych konsekwencji, byle dalej od samej siebie i swej kompletnie niezrozumiałej zdolności do szafowania własną głupotą na wszystkie strony.

*** Po powrocie do mieszkania Edith szybko uporała się z odbębnieniem dość długiego spaceru z psem, pochłonięciem mrożonej pizzy i pakowaniem przedmiotów pierwszej potrzeby do małej torby podróżnej. Zastanawiając się, komu powierzyć opiekę nad harpunowym zwierzęciem, jakoś z punktu wpadł jej do głowy Kofler.
No, jasne, chyba może podrzucić mu psa, który, nawiasem mówiąc, był prezentem OD NIEGO?  Poczciwy facet na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. Co tam taki owczarek, którego trzeba regularnie wyprowadzać, karmić i zabawiać na rozliczne sposoby? Drobiazg po prostu!
 Hłe, hłe, hłe.
 Do Pani Reżyser dotarło ponadto przypomnienie o konieczności powiadomienia Andreasa o wyjeździe z daniną za granicę kraju. Nie czuła się z tego powodu zbyt komfortowo. Kofler bywał autorytatywnie nastawiony do sprawy jej bezpieczeństwa od czasu zajścia z wredną Christine, więc Edith martwiła się, czy czasem Austriak w porywie alinacyjnego szału nie zamknie jej w piwnicy i nie będzie karmił na pokrywce od garnka żarciem gotowanym na parze przez najbliższe trzy wieki, dopóki Asystentka nie dokona żywota, przefutrowana kalafiorem, marchewką i hiperwitaminozą.
Powiało groteską.
Cóż, witamy w życiu.
Dziewczyna z westchnieniem zapięła owczarkowi obrożę na szyi. Smycz była już uprzednio do skórzanego paska przyczepiona oraz owinięta wokół nadgarstka Asystentki, więc nagły skok pełen radości, wykonany przez Harpuna o mało nie wyrwał Edith ręki ze stawu. Mamląc pod nosem przekleństwa i szybko przeliczając kasę na taksówkę, Pani Reżyser opuściła swoje mieszkanko, by udać się na spotkanie ze swoim Lubym.

Tym razem podróż do Thaur wypełniona była szumem silnika samochodowego, warczącym na podgłówki Harpunem oraz powoli zapadającym zmierzchem. Reżyserka podparła brodę dłonią i smętnie zapatrzyła się w widok za oknem. Ten z czasem jej obrzydł, cechowany nieukrywaną jednostajnością doznań, więc musiała znaleźć sobie nowe, równie kreatywne zadanie, by z tej nudy nie zwariować. Zaczęła zatem drapać niepokornego psa za uszami, nawiązując jednocześnie elokwentną rozmowę z kierowcą.
- Parszywa pogoda, prawda? I ten wiatr! Ciekawe, co nas jeszcze czeka przed świętami.Pewnie zaczną w okolicznych lasach polować pumy i renifery! Jak na dalekiej Syberii! - ćwierknęła sympatycznie i z mocą, wbijając wyczekujące spojrzenie w lusterko wsteczne, w którym odbijały się niebieskie oczy prowadzącego pojazd. Ten bez słowa oderwał prawą dłoń od kierownicy i wskazał palcem na brązową tabliczkę, umieszczoną między przednimi siedzeniami: "Podczas jazdy uprasza się o nierozpraszanie kierowcy rozmową".
Ouch.
Edith kiwnęła głową, szemrząc "Przepraszam" i na nowo wbijając wzrok w widok za szybą. Kiedy wydawało się jej, że zaraz ostatecznie opuści ją zdrowy rozsądek, a ona napadnie na poczciwego, podstarzałego transportera, wywali go z auta na brudny śnieg autostrady, a sama ukradnie mu auto i na skrzydłach wiatru wróci z psem do domu, zaczęła rozpoznawać budynki oraz otoczenie. Pisnęła cicho z podekscytowania, niebaczna na fakt, że Harpun właśnie gryzie ją w rękę. Kilkanaście sekund później peugeot wgramolił się na wolną przestrzeń przed hacjendą Koflera. Pani Reżyser szybko wcisnęła kierowcy odliczoną należność za podróż, zawołała owczarkowego i wysiadła szybko z auta. Energicznym krokiem podeszła do furtki i, nie tracąc czasu na bawienie się domofonem, wsunęła dłoń przez sztachety, pogmerała przy okrągłej klamce i otwarła sobie wrota do Andreasowego Świata.
Weszła na ścieżkę, zamierzając jak najszybciej znaleźć się w ciepłym wnętrzu domu Austriaka, szarpnęła ciałem i o mało nie wylądowała głową na imponującym, setnie ośnieżonym jałowcu, który razem z kumplami tworzył szpaler pomiędzy domem skoczka a ogrodzeniem. Popatrzyła rozwścieczona na cholernego Harpuna, który był powodem jej nagłego bezruchu oraz chwilowego lęku przed niespodziewaną śmiercią w krzakach. Bestyja leżała tymczasem w zaspie i z maniakalną radością obgryzała grube polano, znalezione nie wiadomo, skąd. Edith przez chwilę patrzyła, jak białe, mocne zęby psa rozprawiają się z jasnym, twardym drewnem, aż w końcu uświadomiła sobie bezsens tej czynności. Zamrugała, szarpnęła smyczą i wytaskała psa z zaspy razem z grubym patykiem. Ruszyła w kierunku schodów, stając oko w oko z roześmianym Koflerem.
Świetnie!
- Jak długo tu sterczysz? - przywitała się czule z chłopakiem, kucając i odpinając psu pasek obroży. Harpun, zwietrzywszy zapach nagłej wolności, wypalił przed siebie jak strzała północy. Przeszusował po schodach w górę, po czym zaczął szczekać na Andreasa jak oszalały, merdając ogonem i próbując ugryźć go w jedną z łydek. Kofler zainteresował się zabawą z kundlem na tyle, że Pani Reżyser miała czas, by zwinąć smycz w pęto oraz wtrynić ją sobie do kieszeni płaszcza. Weszła powoli na schody, przyglądając się, jak Andreas broni się przed napaścią owczarka przy pomocy łopaty do odśnieżania, a Harpun, nic sobie z tego nie robiąc, skutecznie się broni, raz po raz ponawiając strategicznie perfekcyjne ataki.
- Nie przeszkadzajcie sobie. - zajaśniała sarkazmem Edith, stając pewnie na szczycie schodów. Owczarek raptownie wgryzł się zębami w wycieraczkę, jakby ze złości, że Kofler okazał się tak dobry w bronieniu swoich nóg, po czym zaczął machać łbem na wszystkie strony. Po chwili z jego pyska posypały się niewyraźne strzępy materiału korkowego. Asystentka zamarła.
No, to pięknie. Teraz Andreas NA PEWNO Z OTWARTYMI RAMIONAMI przyjmie do siebie jej psa.
Popatrzyła na niego z przestrachem.
Jednak, jak to zwykle bywa w jej przypadku, nie doceniła szaleństwa swojego ukochanego. Kofler nie wyglądał jak ktoś, kto ma zamiar lecieć po tasak, by zemścić się za zniszczenie wycierucha do obuwia, ale jak naukowiec zafascynowany przełomowym odkryciem w genetyce molekularnej. Spojrzał na Edith wesoło, a na jej widok zaśmiał się z rozradowaniem.
- Twoja mina warta jest każdych pieniędzy - powiedział uciesznie, podchodząc do Reżyserki. Ta spojrzała na niego kuso.
- Co chcesz przez to powiedzieć, niedźwiedziu? - wymruczała gniewnie. Próbowała się odsunąć od Austriaka, ale ściana skutecznie jej tego zabraniała. Dziewczyna znalazła się w potrzasku.
Ale nie, żeby tak naprawdę chciała uciekać. Wyrażenie ewentualnego oporu rozważała tylko przez sekundę, dopóki Andreas jej nie pocałował, uprzednio przycisnąwszy ją do chropowatej ściany i podkładając dłoń pod głowę. A później nawet szalejący w przedpokoju parteru Harpun przestał się liczyć.


***

- Zatem mówisz, że wyjeżdżasz, aby pomóc bratu sfinalizować interes oparty na przemycie narkotyków. - zreasumował wyszczerbionym tonem Andreas, wpatrując się poważnie w swój kubek z herbatą. Edith potwierdziła jego przypuszczenia energicznym ruchem czachy. Upiła łyk kawy, a później odstawiła szklankę na szklany blat ławy z Ikei i otarła usta wierzchem dłoni.
Jakoś udało się jej wpleść w długą jak makaron do spaghetti sesję całowania kilka zdyszanych słów o celu niespodziewanej wizyty, co zmusiło Koflera do chwilowego zwolnienia tempa. Udało mu się w miarę sprawnie skierować zajętą czym innym uwagę na bieżący problem opieki nad Harpunem, co doprowadziło go do konstatacji, że w zasadzie mógłby się nim zająć, "bo czemu nie?". Pani Reżyser tak się ucieszyła na ową wieść, że skoczyła Austriakowi na szyję i wycisnęła mu na ustach gorący buziak.
Taak.
A później trzeba było wejść do domu, żeby zobaczyć, w jaki sposób dziki owczarek patroszy sportowe rękawiczki Andreasa, prychając watą na wszystkie strony i walcząc z wrzynającym się w zęby poliestrem.
- Edith?
- Słucham? - odpowiedziała mechanicznie Asystentka, wracając z fali wspomnień na suchy brzeg aktualnych wydarzeń.
- Chyba nie muszę ci mówić, co sądzę na temat twojej altruistycznej decyzji, prawda?
Pani Reżyser zmarszczyła brwi, patrząc niechętnie na Koflera.
- Dlaczego się na zgadzasz? Przecież nic mi się tam nie stanie - burknęła zaczepnie.
- Nie możesz tego wiedzieć - zdenerwował się Baribal. - Zamierzasz wkroczyć w niebezpieczne, nieznane środowisko jako osoba kompletnie z zewnątrz. I co, myślisz, że nie wzbudzisz tym niczyich podejrzeń? Edith.. - zawahał się przez moment. - Przywykłem, wszyscy przywykliśmy do tego, że czasem zachowujesz się nieodpowiedzialnie, że zbyt często działasz pod wpływem nagłego impulsu, ale teraz.. Jestem wstrząśnięty tym, że przystanęłaś na propozycję Gerarda. W ogóle nie pomyślałaś o konsekwencjach, mam rację?
Artystka nic nie odpowiedziała. Bo faktem jest, że niezbyt dokładnie przeanalizowała możliwą skalę zagrożeń. Chwyciła w dłonie szklankę z kawą i wessała się w napój, wgapiając się w Andreasa ze złością. Ten jednak nic sobie z tego nie robił. Mówił dalej, jak nakręcony:
- Oczywiście, widzę, że jednak mam rację. Szczerze mówiąc, wolałbym jej nie mieć. I wolałbym, żebyś odmówiła. Nie masz pojęcia, jacy dilerzy potrafią być bezwzględni. Jeżeli zauważą, że nie masz wprawy w tym, co robisz, ani że nie masz bladego pojęcia o rynku, wezmą cię węszącego szpicla i wydadzą na ciebie wyrok śmierci - ostatnie słowa niezbyt wyraźnie przeszły mu przez gardło. - Edith, dziwię się, że twój brat, wiedząc o tym wszystkim, zdecydował się poprosić o tę durną przysługę właśnie ciebie..
- Widocznie bardzo zalazłam mu za skórę - mruknęła Asystentka. Nie dość cicho jednak. Kofler spojrzał na nią ze złością. Choć nie, właściwie nie: tak naprawdę spojrzał na swoją dziewczynę z jawnym, wręcz buchającym płomieniami gniewem. Poderwał się na równe nogi, krzycząc:
- Mogłabyś choć na chwilę przestać się wygłupiać?! Posłuchaj tego, co do ciebie mówię! Zbyt wiele razy miałem do czynienia z takimi osobami, jak ty, które naiwnie wystawiały się na cel, a później kończyły w dębowej trumnie. I to w najlepszym wypadku! Przestań być taka uparta, słyszysz mnie? Odmów Gerardowi. Odmów mu, pokręcony ptysiu.

- Nie odmówię – orzekła van der Terneuzen ze złością, patrząc na Niedźwiedzia.

Wkurzenie w jego pięknych, granatowych oczach tylko się pogłębiło.

- Nie rozumiesz tego, co mówię? – rzucił pytaniem retorycznym, wpatrując się w Edith dość dziko. – Nie słyszysz, Edith? Jak możesz być tak obojętna na głos zdrowego rozsądku? Jak możesz tak ignorować własne bezpieczeństwo? Przecież to jest… To jest..

- Głupie? – przyszła ukochanemu w sukurs Asystentka, mrużąc oczy.

- Głupie – potwierdził Kofler beznamiętnie. – I niedojrzałe. I niepoważne. I niebezpieczne. Niebezpieczne.. przede wszystkim dla ciebie. Co powtarzam po raz kolejny.

- To może powinieneś sobie znaleźć lepszą dziewczynę.

- Nie chcę lepszej dziewczyny. Ty jesteś tą lepszą. Najlepszą. Ale jak mam ci to udowadniać, gdy będziesz..

Nie skończył. W sumie Edith była mu za to wdzięczna, gdyż dopiero celna pointa całego spektrum wypowiedzi Andreasa naświetliła dziewczynie skalę działania, w jakie się wpakowała z powodu zaskoczenia, zmęczenia, uczuć rodzinnych, marów o doskonałej przyszłości „czystego” brata.. Cokolwiek to było, zadziałało natychmiast, również teraz. Dlatego Reżyserka, próbując wytłumić zachwyt z powodu usłyszenia tak cudnego wyznania Andreasa o sobie samej, powiedziała cicho i dość stanowczo:

- Baribalu, nie jadę do Berlina dla przyjemności. Robiłam już zdjęcia Bramie Brandenburskiej, tyłek w Wannsee też już moczyłam. Musisz zrozumieć, tak, ZROZUMIEĆ, że gdyby.. Gdyby to chodziło o ciebie albo o kogokolwiek, komu ufam i kto ufa mnie, podjęłabym właśnie taką decyzję. Pojechałam za Czapka do Ga-Pa. Pamiętasz? I mniejsza o to, dlaczego. Skoro dałam się wciągnąć w wir kłopotów obcemu człowiekowi, który bardzo mnie wkurza, choć ostatnio jakby mniej, gdyż głównie mu współczuję, to miałabym odmówić BRATU? ODMÓWIĆ BRATU? Nie mogę tego zrobić. Muszę jechać. Muszę jechać, bo to… bo to mój brat. Właśnie dlatego. Gerard to Gerard. On mi pomógł, kiedy nie wyrabiałam. Nie mam prawa go zostawić. Muszę spłacić dług…

- Wobec tego, Edith, nie pozostawiasz mi wyboru… Muszę zrobić to, co planowałem, choć, jak Bóg mi świadkiem, chciałem tego uniknąć..

Nie tyle wyrazy wypowiedziane przez Andreasa, ile ton, którym sportowiec posłużył się podczas odpowiedzi na perswazyjne argumenty Asystentki podziałały na van der Terneuzen niczym kubeł zimnej wody, mrożąc jej w nagłym skoku ruchliwych, cielesnych dreszczy nie tyle ciało, ile przede wszystkim mózg. Świadomość Polko-Holenderki w jednej, krótkiej chwili została zawężona do panicznej w swym ogólnym wyrazie myśli: ZERWIE ZE MNĄ.

ZERWIE ZE MNĄ. WŁAŚNIE TERAZ.

- C-C-C-o ty masz na myśli? – wydukała wbrew własnej intencji.

Kofler obrzucił siedzącą w bliskości blondynkę sondującym, kontrolnym spojrzeniem, po czym rzekł dobitnie i powoli:

- Muszę donieść na Gerarda swojemu szefowi. Moi kumple go przyskrzynią za przemyt narkotyków, a ty przestaniesz robić z siebie męczennicę. Przeżyjesz – dorzucił na koniec pewnie.

Artystkę dokumentnie zamurowało. Nie chciało się jej wierzyć w to, co Niedźwiednik, A Także Najprawszy z Prawych Policjantów, właśnie wszem i wobec zakomunikował.

CO ON ĆPAŁ ZANIM EDITH PRZYJECHAŁA?

- Sły-słyszysz siebie? – wydusiła z siebie Reżyserka, za wszelką próbując utrzymać rozpalone ogniem gniewu nerwy na wodzy. – NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ. NIE MOŻESZ TAK PO PROSTU DONIEŚĆ NA MOJEGO BRATA.

- Mogę – odbił piłeczkę Andreas z niezmąconą pewnością własnych racji. – Co więcej: powinienem. To nie tylko moja praca, ale teraz przede wszystkim obowiązek. Wobec ciebie.

- Nie masz wobec mnie żadnych obowiązków.

- Mylisz się.

- Nie, to ty się mylisz – wkurzyła się Edith. Pełna zacietrzewienia kontynuowała szybko, zanim Kofler Podlec zdołał wtrącić na nowo swoje trzy grosiki:

 – Wydaje ci się, że jak jesteś gliniarzem, o, pardon, POLICJANTEM, to możesz włazić z butami w moje życie? Nie prosiłam cię o interwencję! Nie prosiłam cię o nią, więc po co pchasz nochal w nie swoje sprawy?

- Dla twojego dobra.

- Moim dobrem będzie.. będzie jakiekolwiek zagrożenie czyhające na mojego brata?

- A będzie nim śmierć z rąk dilerów narkotykowych?

Edith zdusiła w ustach sążniste przekleństwo, które wraz z jego koleżankami i kolegami zamierzała napuścić na uszy i zwoje mózgowe Andreasa, żeby wreszcie przestał pieprzyć dyrdymały i po prostu ZROZUMIAŁ..

..zamiast tego pozwoliła, by łza wściekłości spadła jej z prawego, a później lewego oka wprost na przepięknie upudrowane policzki.  Po czym wbiła rozżarzone wkurwieniem oczy w Niedźwiednika Zdrajcę Koflera.

- Nie życzę sobie, żeby twoja cholerna praca i ideały, dla których ją podjąłeś, wpieprzały się w nasze życie – oświadczyła twardo. Naraz jednak ponownie uderzyła w ton błagalno-proszący.

To się nazywa konsekwencja. Świnia.

- Andreas, nie donoś na Gerarda, proszę, proszę, PROSZĘ! Ja już wszystko z nim załatwiłam, naprawdę. Ge’ w zamian za moją przysługę przyrzekł solennie i obowiązkowo stawić się jutro do centrum odwykowego. Pójdzie na terapię! – zakończyła z idiotycznym okrzykiem pełnym optymizmu.

I dopiero wtedy uświadomiła sobie W CAŁEJ OKAZAŁOŚCI, w jakie gówno się wpakowała. Na ów niezwykle toporny fakt naprowadziło Edith jedno słowo.

Słowo „przyrzekł”.

Wzdrygnęła się nieznacznie.

Ile razy Mathias obiecywał jej cuda świata, byleby tylko przestała się pastwić nad jego skołataną duszą narkomana? I dlaczego Edith, niepomna własnych doświadczeń, dopuściła do jakiejkolwiek dyskusji z niewydarzonym, cierpiącym bratem? Wierzyła, że na jej skinienie Gerard przerwie nałóg, NAŁÓG, który niósł go wysoką falą przez Bóg wie, jak długi czas? Że zerwie z samookaleczaniem DLA WŁASNEJ SIOSTRY? I W IMIĘ CZEGO? RODZINY, KTÓREJ NAWET NIE MA. PRZYSZŁOŚCI, KTÓRA JEST RÓWNIE MĘTNA JAK WODA W STARYM STAWIE I RÓWNIE SZARA JAK WODA PO MYCIU NACZYŃ.

DLACZEGO ONA, EDITH, SIĘ NIE SPRZECIWIŁA, DLACZEGO NIE POSTAWIŁA SPRAWY JASNO, NA OSTRZU NOŻA, TYLKO ZNOWU POSTANOWIŁA ODGRYWAĆ ROLĘ ŚWIĘTEJ?

Dlaczego znowu zawierzyła choremu? DLACZEGO?
Zginie. ZGINIE W TYM JEBANYM BERLINIE. BO JEST GŁUPIA. ZGINIE MARNIE, BO PRZECIEŻ AKTORKĄ JEST ŻADNĄ. I JEST GŁUPIAAAAAAAA!

- Widzę, że wreszcie zdałaś sobie sprawę z tego, jak twój komentarz durnowato i nierealistycznie brzmi.

Wypowiedź sportowca przebiła się do świadomości van der Terneuzen niczym promieniowanie gamma przez drewnianą ścianę. Dziewczyna podniosła udręczoną twarz na ukochanego.

Wyglądała naprawdę żałośnie.

- Nie męcz mnie już – poprosiła cicho. – Zrobię, co mam do zrobienia, wrócę i wszyscy zapomnimy o całym tym majdanie.
WRÓCI, JEŚLI NIE ZGINIE, PODKŁADAJĄC SIĘ ZA BRATA, KTÓRY W GŁOWIE MA TYLKO OMAMY PO REAKCJACH CHEMICZNYCH ZACHODZĄCYCH W MÓZGU.

Zapadła cisza, którą po stu latach bezczynności i apatycznego trwania przerwał wielki huk. Do salonu nagle wpadł Harpun, który teraz jednak już nie przypominał owczarka podhalańskiego, ale owczarka piekielnego -  był cały czarny, jakby wytarzał się w smole. Podleciał do swojej pani, szczekając z radością i trzymając w pysku but narciarski Koflera.
- Hej, to moje, ty bestio! - upomniał się o swoje Austriak, wstając i podchodząc do psa. Ten szybko uskoczył za Edith, warcząc jak rasowy obrońca uciśnionych.
- Harpun! - wymamrotała Pani Reżyser, schylając się i przejeżdżając palcami po uchu zwierzęcia. Pies znowu zaszczekał z butem w pysku, co bardziej wyglądało na rezonans obuwniczy niż faktyczny szczek, ale Edith już nie zwracała na to uwagi.
- Puść to  - nakazała cicho, a kiedy usłyszała z boku łupnięcie, spojrzała na Andreasa nieokreślonym wzrokiem.
- Trzymasz w piwnicy węgiel? - spytała arystokratycznie, rozcierając szarą smugę w opuszkach.
- Łotr pewnie się do niego dobrał – zbagatelizował całość zdarzenia Kofler. - Trzymam, trzymam. To znaczy, trzymałem, bo Harpun chyba wyniósł jedną czwartą na sobie – zaśmiał się żabio.
Edith uśmiechnęła się lekko. Krzyknęła cicho ze zdziwienia, kiedy owczarek wskoczył jej na kolana, przechyliła się w bok i walnęła ciałem na podłogę.
- Och, złaź ze mnie, brudasie! - odepchnęła z nerwami psa, który, zanim wypadł z salonu, pożarł ciasto uprzednio położone przez swoją właścicielkę na skraju ławy.
Andreas pomógł Pani Reżyser wstać, wysłuchując przy okazji setki narzekań na "psią naturę", o której można powiedzieć przede wszystkim, że jest z nią "prawdziwe skaranie boskie" i, że ona, Edith, nie wie, co się stało Harpunowi, ale w jej mieszkaniu bydlę zachowuje się "zupełnie inaczej". Nie ma takich "skłonności destrukcyjnych".
- Doceniam to, że tak się o mnie martwisz - zmieniła niespodziewanie front, patrząc na Koflera z tkliwością i uśmiechając się przymglonym grymasem. - Ale ja .. już podjęłam decyzję. Pojadę.. Niezależnie od tego, co o tym sądzisz. Przyjechałam tylko zakomunikować ci ten fakt i prosić o zajęcie się psem.
Wpatrzyła się w dywan. Widać było, że jest jej głupio i atakuje ją poczucie winy, ale dała się też zauważyć pewna determinacja w całej jej zbuntowanej postawie.
Poczuła, że Andreas ją przytula. Z jej piersi wydobyło się ciężkie jak złoto westchnienie.
- A gdybym ci zagroził, że cię zostawię, jeżeli nie zmienisz zdania? Również to na ciebie nie podziała? - spytał cicho, bez przekonania.
Edith uśmiechnęła się złowieszczo.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobisz  - wymruczała w jego ramię. - Bo jesteś tak samo słaby, jak ja, i, tak samo, jak ja, nie zniósłbyś naszego rozstania z powodu tak idiotycznej w całym swym ogóle sprawy. Nie martw się. Jestem trochę kocia – zawsze spadam na cztery łapy.
Odchyliła się i pocałowała Koflera żarliwie w usta.
Mrrau!
Całowała się tak z Andreasem przez jakiś czas, aż w końcu ten zdecydował się przerwać pobijanie nowego rekordu za pomocą słów jakby wyprutych ze swej krtani:
- Nie cierpię tego, jak na mnie działasz. Ale i tak.. nie pozwalam ci jechać. To jest nie do przyjęcia. Czaisz, pokręcony ptysiu? NIE-DO-PRZYJĘCIA. Nie zgadzam się na tę całą eskapadę.
- Podjęłam już decyzję - powtórzyła z naciskiem Pani Reżyser. Położyła Koflerowi palec na ustach i dodała cicho: - I nie zmienię jej. Ten jeden raz.. nie będziesz miał takiego wpływu na mnie, jaki byś chciał. A to dlatego, że.. chodzi o mojego brata.
 Gwałtowny huk przypominający walenie się Nieba przerwał owe romantyczno-egzystencjalne wywody pary zakochanych. Edith odskoczyła od Koflera, tocząc wzrokiem po pomieszczeniu. Jej oczy zatrzymały się na...
No, właśnie.
- Powiedz mi, że ja śnię - wymamlała Artystka i stuknęła Austriaka w rękę. Ten tylko pokręcił przecząco głową, patrząc, jak Harpun z tłumionym jazgotem gryzie perkalową zasłonę, cały owinięty w firanki i ograniczony przez zerwany karnisz.
To kompletnie podbiło Panią Reżyser. Wybuchnęła tak spazmatycznym śmiechem, że nawet Kofler musiał się nieco tępawo uśmiechnąc, mimo iż cała jego sylwetka zawierała się w niewypowiedzianym zdaniu: "O, Boże, nie wierzę, że Yeti istnieje."
Asystentka chwyciła Niedźwiednika za brodę i popatrzyła mu głęboko w oczy, po czym rzekła radośnie:
- Och, kochanie... Może ubezpiecz sobie dodatkowo dom, kiedy mój pies będzie tutaj pomieszkiwać, co? W porównaniu z tym, co owczarek wyprawia, moja wyprawa do Berlina wydaje się dobrym pomysłem!


*** Najpierw ranek pełen pośpiechu zabieganie bez psa bez psa za to z walizką w jednej dłoni i fałszywymi dokumentami w drugiej rozwiane włosy wiatr bucha w twarz po wyjściu z domu a tu trzeba znaleźć szybko taksówkę żeby zdążyć na samolot pęd pęd cały czas pęd! Wreszcie jest samochód żółty jak taxi w Nowym Jorku choć to nie Nowy Jork tylko Innsbruck nie USA tylko Austria zimna wielka bogata lodowata klimatycznie zimowa Austria i miejsce powrotów jak fontanna do której wrzuca się pieniążek miejsce miłości jak jakaś Werona w rozpalonych Włoszech właśnie ciekawe czy Pointner pojedzie jeszcze do tych Włoch za facetem od Louisa Jak jedziesz baranie wrzeszczy nagle kierowca trąbiąc klaksonem na jakieś czerwone audi które niespodziewanie wyskakuje przed maską saaba choć może to nie audi i nie saab Edith nie jest pewna bo z tego zdenerwowania przed lotem już się jej wszystko pomieszało nazwy aut sprawy na które nie ma wpływu i takie które powinny ją obchodzić takie jak na przykład Nazywasz się teraz Wiera Iwanowna Czelabinowa urodzona dwudziestego piątego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w Ufie jesteś zameldowana przy ulicy Aleksandra Puszkina cholera znowu jakiś Alexander dwadzieścia osiem gdyby ktoś Cię o to pytał w Moskwie tak Moskwa to bardzo piękne miasto z tradycjami bogatą historią wszystko tam jest jak trzeba ale Petersburg też nie jest gorszy właśnie a co Ty robisz w Niemczech Wiero Przyjechałam przywieźć pieniądze kuzynowi berlińczykowi którego moja rodzina wspiera zza Uralu bo rodzina moja nie miesza już w Ufie dokąd przeprowadziliśmy się ze stolicy znaczy jakaś tam jej część nie mieszka już w tym pięknym mieście o którym wie setna część setnej części ludzkości zaraz to chyba za dużo albo za mało no to co z matematyki nigdy jakaś dobra nie byłam a chciałam iść na finanse bo to mądrze brzmi ale to śmieszne no to brat popierdala w fabryce stali w Magnitogorsku siostra wyjechała do Grecji z mężem Dimitrisem Diamandisem choć może nie powinnam wyjawiać nazwisk ale i tak nikt nigdy ich nie znajdzie bo oni mieszkają w Salonikach z resztą siostra zmieniła imię z Marfy na jakieś inne ale niech Pani tylko pomyśli jak pięknie się komponowałyśmy kiedy rodzice przedstawiali nas na uroczystościach zakładowych To nasze córki mówiła na przykład matka albo ojciec wskazywali najpierw na najstarszą to jest Marfa ta średnia to Wiera i najmłodsza Katiuszka jak ta broń radziecka z czasów wojny ach jakie to zabawne ale ja zawsze lubiłam to imię wtrąca się wtedy to znaczy wtrącała się matka bo teraz imprez w zakładach już nie ma niekiedy nie ma też zakładów więc matka już nie ma jak się wtrącać w przedstawianie nas zatem to właśnie Marfa już teraz zgreczynniała a druga siostra opiekuje się rodzicami w Ufie właśnie i jest nauczycielką matematyki w tamtejszej szkole podstawowej no to to jest ta Katiusza taka śmieszna jak broń choć broń wzbudzała strach myślę że tak Katia wzbudza przerażenie w swoich uczniach w szkole No właśnie szkoła Szkoła ma czerwone dachówki choć równie dobrze może mieć blachę albo dachu może nie mieć wcale nie jest to ważne teraz właściwie to bynajmniej Więc mam liczną rodzinę ale właściwie dlaczego Pani pyta co Pani taka ciekawska? Ach, kuzyn nasz, ten kuzyn, nazywamy go  Oniegin bo on bardzo lubi pisarstwo Puszkina no widzi Pani znowu ten Puszkin i znowu Aleksander żeby było śmieszniej a może nawet tragicznej Zatem ten kuzyn o lotnisko! Teraz pędem dalej dalej kasa została wydana na opłacenie przejazdu tych nędznych kilometrów które minęły jak z bicza strzelił teraz trzeba pokonać trasę do Berlina i będzie można poczuć się względnie bezpieczną choć Andreas tego nie pochwala ale wiemy już dlaczego Andreas który martwi się o Gregora bo ten odniósł kontuzję wywalił się jak długi na treningu i stłukł kolano a Luiza daleko w Polszcze i kto pomoże Dziecku się pozbierać? Andreas właśnie, kochany Andreas, bo on Dzień dobry, nazywam się Wiera Czelabinowa oto mój paszport oto mój bilet oto moja torba oto ja cała lecę sobie do Niemiec do kuzyna Otóż ten kuzyn ach dziękuję za kartę pokładową Tak mam nadzieję że lot będzie miły Do widzenia zatem ten kuzyn my mówimy na niego Oniegin ach wspominałam o tym No to Oniegin mieszka w Berlinie z żoną Marthą i dzieckiem i odnajmuje mieszkanie samotnie znaczy samotnie w sensie że mieszka tylko ze swoją rodziną a nie teściami czy kim tam jeszcze więc mieszka ten kuzyn w dzielnicy wielkich bloków w Rudow czy Britz-Buckow-Rudow jak chyba brzmi pełna nazwa nie mam pojęcia z resztą  jak tam jest bo nigdy tam nie byłam a on jak przesyła nam pocztówki to nigdy stamtąd właśnież tylko albo z Poczdamu albo z jakimiś monumentami och trzeba ściągnąć pasek ze spódnicy uśmiechnąć się bo kontrola celna otóż wysyła wyciągnąć dokumenty no tak wysyła nam pocztówki z zabytkami jak Brama Brandenburska albo cokolwiek innego nie znam za dobrze jeszcze buty trzeba zdjąć i dzięki Bogu że nie mam podwiązek bo pewnie też musiałabym przez tę bramkę przełazić jeszcze raz po uprzednim ich ściągnięciu a tu co dziękuję mogę iść dalej i jeszcze szczęśliwego lotu pani Wiero a ja mam ochotę im powiedzieć że nie jestem żadną cholerną Wierą tylko Edith van der Terneuzen mieszkającą w Innsbrucku jednak tak jak Wiera która wiezie pieniądze dla kuzyna z Tyrolu to ja nie mówiłam o sobie ach co za gapa ze mnie Ja mieszkam w Thaur z kochankiem i mężem jednocześnie znaczy to jedna i ta sama osoba poznaliśmy się na koncercie Daft Punk w Paryżu jak ja tam byłam na stypendium dla inżynierów chemicznych bo jestem geniuszem pomimo młodego wieku a on tam pracował dla L'orela jako tester a może to była Helena Rubinstein już nie pamiętam tak jestem młoda mam dwadzieścia lat ocalałam z Rosji w wieku dziewiętnastu lat się hajtnęłam o Boże jak to brzmi te ćpuny mi nie uwierzą no to może inną bajeczkę do nich zagaję mianowicie Ziomy moje jestem z Rosji z Innsbrucka przysyła mnie taki to a taki nie znacie go dobrze chłopcy ale on zna Was przesyła kasę za przemyt tu i tu tego i tego wow ale zielony ten korytarz do samolotu tak że jak nie wiecie to to Wasz problem przystojniacy ale ja się zmywam cześć i czołem idę do dyski zatańczyć jakiś szybki taniec teraz więc się tak nie gapcie macie do czynienia z profeską pierwszej klasy pomimo że mam taki akcent jaki mam uroczy uważam że i cenią sobie bardzo go inni w tym mój chłopak też no to na razie i pozdrowienia dla rodzin a pamiętajcie żeby nie dolewać zimnej wody do rozgrzanego oleju bo to może spowodować wybuch jak mojej ciotce z Zakaukazia konkretnie to z Gruzji która w ten sposób straciła dom i piękną skórę a wersja numer trzy zakłada że daję Onieginowi mamonę wbijam do hotelu jako Wieroczka Rosjanka bo innej opcji ja chwilowo nie znaju bez słowa śpię sobie jak dzidzi rano wstaję wsiadam w tram albo metro albo choćby w cokolwiek i jadę na Tegel żeby wrócić do domu do Innsbrucka do pracy ale przede wszystkim do Andreasa do Andreasa i do rodziców i tego barana Gerarda i do Luizy i może nawet do Czapka o panie Czapek chciałabym teraz gonić po OESV jak trzpiotowata zakręcona manikiurzystka z podrzędnego centrum handlowego uganiająca się na długich obcasach za klientami niż jakaś wspólniczka przemytników i te straszne słowa Proszę zapiąć pasy o Boże zaraz umrę i to nawet nie jako Polko-Holenderka tylko jako Rosjanka zwyczajna ruska dziewczyna zza Uralu i nawet nie zdążyłam powiedzieć Koflerowi że O Boże


ZZZIUUUUUU
piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii


To ja może poproszę kawę


____________________
Czeeeść!

Tuszę, iż wszyscy wspaniale bawili się w Andrzejki i, jeśli mogę tak to ująć, nieco stonowani wkroczyli w czas Adwentu ;D Powyższy rozdział bynajmniej stonowany nie jest, ale nie wydaje mi się, żeby to była jakaś niezwykle obrazoburcza wada.. choć finalną decyzję zostawiam, oczywiście, Wam, czytelnicy.
Wszelkie opinie mile widziane.
A tymczasem - miłej lektuuury! ;D
 
PS Czy tylko ja uważam, że Austriacy, odziani w lazury i błękity, to już nie ta sama kadra? 

serdecznie pozdrawiam,