czwartek, 7 stycznia 2016

Edith (28): It seems it would be easier not to be acquainted.

*** Morgeno, wydobywszy z opakowania przyniesionych przez siebie karmelowych rurek jedno ciasteczko, bezceremonialnie włożył sobie słodycz do ust. 
- Mniam, jest naprawdę świetne! Dlaczego nie spróbujesz? – spytał patrzącą na niego z powątpiewaniem Edith. Dziewczyna tylko pokiwała przecząco głową.
 - Nie mogę – dorzuciła jeszcze widząc, jak Thomas sięga dłonią po kolejną bombę kaloryczną. Trzasnęła go w rękę, wzbudzając tym samym rechocząco-krztuszącą się radość umazanego czekoladą Gregora. – Hej, ho, panie Morgenstern! Nie trzymasz diety! Czy mój stary o tym wie?
- Nieeee... – wymeczał Morgeno, również pokładając się ze śmiechu. Didi uniosła brwi w uprzejmym, kontrolowanym zdumieniu.
 - No, proszę – wymruczała, po czym wzięła w łapki kubek z miętową herbatą, stojący na szafce nocnej.
- Jak się czujesz? – zagaił wreszcie Dzieciątek, chwilowo odwracając uwagę od miętego w dłoniach papierka po czekoladce.
- Miło, że ktoś wreszcie spytał – prychnęła Edith. Zachichotała, o mało nie wylewając na siebie połowy gorącego naparu. – Całkiem nieźle – dorzuciła szybko. – Bywało lepiej, ale wiadomo, jak to w chorobie.. Szczególnie takiej paskudnej, z potem, rzyganiem… Oo, przepraszam! – kląsknęła z uśmiechem, posyłając w stronę zdegustowanego Morgena szybki uśmiech. – Nie chciałam ci obrzydzić kolejnej porcji słodyczy, którą po raz setny wkładasz sobie do przepastnej buzi zamiast dbać o formę i ROZMAWIAĆ ZE MNĄ! Chyba, że przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby mnie objeść. Tak jak ty. – wycelowała w Dziecko srebrną łyżeczką.
Skoczkowie spojrzeli po sobie, jawnie spłoszeni. 
- Yyy.. Tego… - wymamrotał wyraźnie zakłopotany Gregor. Zmieszanie nie przeszkodziło mu jednak w pochłonięciu połówki orzechowej pralinki.
Edith tylko spojrzała na kolegę krytycznie, przekrzywiając odrobinę głowę. Wróciła do poprzedniej pozycji i wypiła pół kubka herbaty, po czym z wdziękiem i brzękiem odłożyła naczynko na szafkę nocną. Tymczasem werbalnie oraz samokrytycznie produkował się Thomas:
- Wybacz, Didi. Po prostu.. To, że z tobą nie rozmawiamy nie znaczy, że nie mamy na to ochoty.. Tylko.. Te czekoladki są takie pyszne.. Iiii…Pogadamy, jak zjemy, dobrze? Mamy z tobą.. do pomówienia.
Pani Reżyser w odpowiedzi machnęła tylko ręką, a później puściła skoczkom perskie oko z filuternym uśmiechem.
- Okej, już rozumiem – odparła specjalnie wymodulowanym głosem. Zharatane gardło sprawiło, że tembr tylko pogłębił się o kilka tonów, więc, gdy van der Terneuzen charczała nad poduszkami jak dobroduszny palacz w ostatnim stadium raka gardła, Dziecko spojrzało na nią z przestrachem, a Morgen przestał mulać w ustać żutą właśnie czekoladkę. – Kręci was nie tyle dowiadywanie się o mój stan zdrowia, co jedzenie, które sami przynieśliście. Ale niech wam będzie – wszak żarcie kiedyś się skończy, a ja.. nadal tutaj będę!
Oślepiający uśmiech, jaki Reżyserka wyprodukowała w ramach finalizacji wypowiedzi był tak migotliwy, że Edith szczerze się zdziwiła, iż żaden z austriackich sportowców nie wyjął z zanadrza okularów przeciwsłonecznych i nie wtarabanił ich sobie na nos. 
Skoczek podumał, podumał, po czym popisał się wiedzą lingwistyczną, rycząc „Na greckie Kalendy!!!!” na cały regulator i w łacince tak, że po kilku sekundach wzmożonej ciszy, przypominającej martwotę po wybuchu bomby jądrowej, do pokoju wpadł zaaferowany Czapek.
- Co tu się dzieje?! – spytał wrzaskliwie. Jego wzrok padł niemal natychmiast najpierw na Edith, a później..
O, szlag…
…na opróżnione niemal całkowicie opakowania po słodyczach. Spowodowało to, że oczy ojcotrenera nieomal wypadły z orbit, zaś twarz zrobiła mu się cokolwiek różowawa.
SZLAG!
- SCHLIERENZAUER – walnął tonem Predatora, podchodząc bliżej i zgarniając nie znoszącym sprzeciwu gestem kartonowo-plastikowe opakowanie. Kuknął w prawo. – MORGENSTERN.
Thomas usłużnie podał trenerowi pudełeczko, lecz minę miał przy tym nieszczególną.
Ups.
UPS. UPS. UPS.
Edith znała ten stan Potwora. Co więcej, patrząc na skoczków wiedziała, że oni też go znają. Nazywało się to Cisza Przed Burzą, Która Nastąpi Już Zaraz, Jeśli Ktoś Jej Nie Zatrzyma. Didi pomyślała, że to ona może być tym kimś, wychynęła więc słodko i na potęgę lukrowato:
- To jaaaa..
Reakcja była natychmiastowa - Alexander, gdyby mógł, przygwoździłby ją wzorkiem do ściany.
Dobrze, że nie ma nadnaturalnych zdolności.. Nie, zaraz. Gdyby miał, Edith z pewnością nie dożyłaby tej chwili.
Już dawno byłaby przygwożdżona.
- NIE PRÓBUJ ICH BRONIĆ – zagroził tylko złowieszczo Pointner. Pokiwał opakowaniami po słodyczach przed oczami skoczków. – CO TO MA ZNACZYĆ? CZY KTÓRYŚ Z WAS RACZY MI ODPOWIEDZIEĆ NA TO PYTANIE JUŻ DZISIAJ CZY DOPIERO JUTRO, PO PRZEBIEGNIĘCIU 40 KILOMETRÓW W RAMACH TRENINGU? I TO DWA RAZY?!
Nastała cisza, gęstsza niż melasa. Ach, i przerywana raz po raz przez podszyte lekkim wkurwieniem sapanie Selekcjonera.
Thomas podjął trzy próby wyartykułowania czegoś mądrego, ale za każdym razem jego „wypowiedź” kończyła się w momencie  otwierania ust. Gregor natomiast do pewnej chwili w ogóle nie wykazywał niczego ponad skrajną skruchę. Wreszcie burknął odważnie:
- Przecież nic się nie stało. Owszem! – dorzucił szybko widząc, jak Czapek pąsowieje. – Stało się! Tak, ma pan rację! – dokładał dalej z przestrachem. – Ale.. O co chodzi? Przecież my i tak to spalimy…
Pointner prychnął tak straszliwie oraz z tak galopującą pogardą, że Dziecko aż skuliło się w sobie.
- SPALICIE – zasadził ironicznie. – CHCIAŁBYM TO WIDZIEĆ.
- Panie… Ojcotrenerze…
Edith trochę się zdziwiła, słysząc swój głos wypowiadający słowa, bardziej jednak zaskoczyła ją niema prośba 5-letniej dziewczynki, czająca się w tle. Boże, to chyba było jakieś podświadome rzucanie się na ratunek tonącemu. Czy też raczej - weryfikując rzeczywistość – tonącym. Patrząc na trenera – jakże straceńcze rzucanie się na ratunek.
Oj, oj, oj, oj.
- CO CHCIAŁAŚ POWIEDZIEĆ? NO, DALEJ, NIE KRĘPUJ SIĘ! POWIEDZ MI, JAK MAM WYKONYWAĆ SWOJĄ PRACĘ! JAK MAM ICH – wskazał palcem w stronę zestrachanych Austriaków – MOTYWOWAĆ DO TRZYMANIA DYSCYPLINY, SKORO NAWET RACJONALNE ARGUMENTY NIE POMAGAJĄ?!
O, kurwa. Z kryzysu żywieniowego zrobił nam się kryzys światopoglądowy!
- Nie przesadzaj, co? – syknęła mocno Artystka. – O co się ciskasz, że co? Że Morgeno i Schlierenzauero zjedli trochę za dużo słodyczy..
- TROCHĘ ZA DUŻO?! – Pointner zaśmiał się jak Nosferatu. – DZIWIĘ SIĘ, ŻE W OGÓLE MOGĄ SIĘ JESZCZE RUSZAĆ!
- No, faktycznie, przesadzili, ale po co od razu się na nich drzesz? Po co krzyczysz i się pieklisz? Kolesie mają wyrzuty sumienia, wiedzą, że zrobili źle, a ty…
- ANI SŁOWA WIĘCEJ, EDITH.    
Brr.
Ten ton był taki mrożący, że Didi ze wstydliwą chęcią się zamknęła. Na kilka chwil, bo później lapnęła podobnie:
- NIE MÓW MI, CO MAM ROBIĆ.
Thomas cicho gwizdnął, za co trener trzepnął go po głowie, a Gregor patrzył na van der Terneuzen z tak nabożną czcią, że dziewczyna aż się przeraziła. No co? Podkłada się. Znowu. W czyjeś imię. Ale nowość!
Dla Czapka jednak chyba było to pewne novum. Choć nie powinno. Rzekł, zbity z tropu i już bez poprzedniej pary:
- Co proszę?
- TO PROSZĘ.
Uuuuuuuuu-hahahahaha!
W Edith jak nic Pointnerowe geny dały o sobie znać.. Zaraz. Nie, wcale nie!
- NIE ZADAWAJ GŁUPICH PYTAŃ. WIESZ RÓWNIE DOBRZE JAK JA, ŻE SPRAWA NIE JEST WARTA TYLU NERWÓW.
W tej samej chwili do pokoju wtargnęła niczym widmo Katarzyna. Zakomunikowała drewnianym głosem, że komórka Alexandra dzwoni już w kuchni któryś raz z rzędu, więc może by odebrał? Na to Pointner przystał jak na darmową wyżerkę w ulubionej knajpie. Rzucił jeszcze córce karcąco-mroczne spojrzenie, ani chybi Zapowiedź Końca, a później się wyniósł w lepszy świat,jawnie lekceważąc struchlałych podopiecznych. Ojej.
I znowu ta cisza. I spojrzenia, rozchylone japy, te rzeczy.
- Okej, dzieci szczęścia! – przerwała brak słów Reżyserka wesolutkim głosikiem. – Powiem wam, co to za zdanie chociaż ty, Morgeno, nie zdążyłeś podać swojego typu. A może chcesz zrobić to teraz?
Thomas na pewno chciał, ale ewidentnie przeszkadzała mu w tym złota rybka, którą chwilę wcześniej się stał.
Szkoda.
Didi ponowiła więc numer z wtrząchaniem orzechowych słodkości (o które niedawno stoczyła tak zażarty bój, skazując się na banicję i pewnie jeszcze jakiś rodzaj dziedziczno-ojcowskiego ostracyzmu), po czym, żując, uchyliła rąbek tajemnicy:
- „Starzy Rzymianie jadali byli leżąc". – przełknęła pralinki, zaśmiała się i dodała dumnie: - Stara Dita także jadała była leżąc.
- Boże.. – wydusił z siebie raptownie Thomasso po kilku ułamkach sekund. Pochylił się, oparł łokcie na kolanach i wydukał:
- A ponoć byłem blisko!
Edith zarechotała trochę wzgardliwie, a trochę sympatycznie, co bardzo spodobało się Gregorowi, bo Austriak posłał Reżyserce całusa na otwartej dłoni. W reakcji Didi tylko zakrztusiła się śliną.
- A mówiłem, żebyś nie jadła na leżąco – zmartwił się Morgeno, łącząc z sobą niewłaściwe elementy układanki. Zaraz jednak zmienił temat: - Dzięki za obronę – zastukał z wdzięcznością. Dziecko ograniczyło się do:
- Morgi ma rację. Bez ciebie byłoby z nami źle.
- Beze mnie w ogóle nie byłoby tej sytuacji – wyprostowała sprawę Didi. Westchnęła.
- Powiedz… - chciał wiedzieć Morgenstern. – Przy tobie Pointner też jest taki.. taki..
- Apodyktyczny?
- Być może, ale szukam innego słowa..
- Autorytarny? – przyszedł z pomocą Gregor.
- Nie.. Despotyczny. – ulga Thomasa ze znalezienia odpowiedniego słowa była nieomal namacalna. Skoczek uśmiechnął się smętnie. – Ciebie też tak ustawia?
- A jakże – ucieszyła się bezrozumnie Edith. – Co ma okazję, to mnie wychowuje.
- I dzisiaj… Też? Znaczy, kiedy już twoje sowy odleciały..? – zagaił Sch.
- No, jasne – wzruszyła ramionami Dita. – Przybył, zobaczył, zwyciężył. Cały Pointner.
Dziewczyna osuszyła kubek z resztek herbaty.
- Ahaaa – wypruł Pan Policjant z bólem. – Bo wiesz.. On nawet Andreasa.. Nie oszczędza..
Edith zamarła.
Boże. A już się zdawało, że wszystko będzie cacy-buzi… Blondynka poczuła, jak poziom adrenaliny w jej krwi gwałtownie wzrasta. Okej, tylko spokojnie. Prawdopodobnie nie ma się czym denerwować. Spróbuj temat ogarnąć logicznie na chybcika, Reżyserko. Jak sądzisz, czy Czapek miałby jakikolwiek racjonalny argument, aby jawnie pastwić się nad Koflerem wszem i wobec? NIE.
Ale van der Terneuzen wiedziała także, że to, co dla niej byłoby drobiazgiem, dla selekcjonera – jakże często działającego dość chaotycznie, impulsywnie, spontanicznie i niestandardowo - mogło okazać się sprawą wagi państwowej, obrażającej jego honor i drażniącej jego dumę.
Należy to wyjaśnić. Im szybciej, tym lepiej.
A PÓŹNIEJ PRZYGOTOWAĆ SIĘ I NADZIAĆ TRENERA NA WIDELEC NIEWYGODNYCH PYTAŃ.
Jakby miała mało kłopotów do sprostania,jakby miała mało stresów...
Stwórco. Ani chwili spokoju…
Dziewczyna przysunęła się do skoczków, lekko wzdychając.
- Co to znaczy,że ojcotrener nie oszczędza mojego Niedźwiedzia? – spytała z przymilnością i nachalnością jednocześnie. - I tak, zgadzam się na jeszcze niesformułowaną umowę – w ramach zapłaty za waszą szczerość możecie wyjeść wszystkie słodycze, jakie znajdziecie w tym mieszkaniu!

 **** - Przepraszam za ten cyrk, którego byliście świadkami – wycharczała Didi znad paczki chusteczek, kierując swe słowa do Thomasa i Gregora.
Skoczkowie, wciąż siedzący kamieniem w jej mieszkaniu, okazali się całkiem równymi towarzyszami niedoli – nie tylko pomogli Edith w dojściu do siebie po chwilowym załamaniu nerwowym, ale także wybitnie przyczynili się jej nagle obniżonej samoocenie, komplementując Reżyserkę na różne sposoby. Poza tym, w ramach solidarnych działań z bardziej poszkodowaną przez los, oddali Didi także dobrowolnie wszystkie słodycze, jakie jeszcze zostały luzem.
Zatem teraz Dita siedziała, z opuchniętą od płaczu twarzą, wtrajała niezdrowe wafelki kakaowe i starała się nie myśleć o tym, że jej stary jest beznadziejny i że najwyraźniej coś mu pedagogicznie dzwoni, ale chyba w prawosławnym kościele, bo z dwudziestoletnim opóźnieniem. Nie mówiąc już o tym, iż sam autorski pomysł Pana Na P., aby w jakikolwiek zauważalny sposób wpierdalać się w życie uczuciowe najstarszej córki, można było z punktu uznać za poroniony i bezsensowny.
Ale spokojnie.
Niech tylko Czapek się jej napatoczy, Didi zaraz go uświadomi.
Co do wszystkiego.
- Wiesz.. – szturchnął blondynkę sympatycznie Thomas, łyskając uśmiechem rekina. – Nie przejmuj się Pointnerem. On nie ma pojęcia, o czym mówi.
- Tyle to i sama wiem – wyburczała Edith.
- Zmierzam do tego, że, odkąd zaczęliście się spotykać, Andreas wyraźnie się zmienił – uzupełnił Morgeno cierpliwie.
- Masz rację – poparł kumpla Gregor. Popatrzył na Didi z niejakim.. hej, uznaniem? – Nie wiem, jak ty to robisz, ale przy tobie Kofi stał się.. innym człowiekiem. Przy tej Ines non stop chodził skwaszony, jakiś taki dobity, ledwo miał ochotę, żeby czasami się z nami powygłupiać, chociaż żartowanie to poniekąd jego druga natura. – skoczek uśmiechnął się lekko. – Miał cały czas ogólny zamuł. Trudno było go poznać.
- No – skomentował elokwentnie Morgeno. – Już po waszej pierwszej randce wiedziałem, że było warto was na nią wysłać. – mrugnął do Edith porozumiewawczo, na co dziewczyna odpowiedziała szybkim wykrzywieniem twarzy w pełen podzięki grymas. – Nie wiem, jak to ująć opisowo, więc powiem tak: Przy tobie wrócił stary, dobry Andi.
- I tego się trzymajmy – parsknęła Dita. Strzepnęła z kołdry i własnej piżamy okruchy wafelka na podłogę. Podniosła wzrok.
- Dzięki, chłopaki – powiedziała szczerze. – Naprawdę, złote z was elementy. Jesteście.. prawdziwymi kumplami.
Przypieczętowała swoje stwierdzenie delikatnym uśmiechem, na widok którego Thomas udał, że szybciej bije mu serce. Nawet Dziecko wyglądało na zadowolone.
Tylko Edith w duchu trochę niedomagała, ale to chyba zaczynało zakrawać na jakąś absurdalną normę. Zamaskowała doskwierającą jej melancholię wykwitem uśmiechu.
- A jak tam ma się Luiza? – spytała gładko, sięgając po kolejnego wafelka.
Cudowny odpowiedział, wyjąwszy z dłoni Didi całość kalorycznej dobroci:
- Już w miarę dobrze. Zaczęła rehabilitację. Stawia pierwsze kroki.
Starał się mówić w miarę statycznie i z opanowaniem, ale Reżyserka widziała, jak Gregora wprost rozpierają radość i duma. Było to zauważalne nawet znad wafelka kakaowego.
Klasnęła w dłonie, piszcząc z zacieszem, a później delikatnie kopnęła Sch. w goleń.
- Nie bądź taki sztywny jak drewniany pagaj, słodziutki! – poradziła mu dobrotliwie tonem zatroskanej matrony. – Uciesz się, to przecież nie jest karalne!
Dziecko poczerwieniało niczym wystawione na słońce jabłuszko, wzbudzając tym szamoczącą się wesołość Morgena. Skoczek zaczął pocieszająco-ironicznie poklepywać kumpla po plecach, rżąc przy tym jak lama i śmiejąc się tak, jakby chwilę wcześniej nałykał się zbyt dużej ilości gazu rozweselającego.
- Odczep się! – szurnął znienacka podenerwowany Gregor, strącając rękę Thomasa z własnego ramienia. Popatrzył na Edith z urazą.
- Oj, no, nie bocz się, milusi – poprosiła Dita, której również udzieliła się głupawka Morgensterna. – To nic złego, że Luiza ci się podoba. Mój miły, to wręcz cudownie!
Austriak, z przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem, wyglądał jakby nie do końca jej wierzył, więc Pani Reżyser postanowiła ukłuć go z innej strony.
- A, tak, jasne. Nie doceniaj mojej roli w tym wszystkim, proszę bardzo, ja się wcale nie obrażę!
- Twojej roli..? – nie przyswoił Cudowny, a Thomas z dezaprobatą popukał się w czoło.
- Po wypadku – walnęła Didi, mrużąc oczy i celując w Dziecko nagle łapsniętym wafelkiem. – Nie mów tylko, że już nie pamiętasz tego, jak cię wielokrotnie dokarmiałam.. Dotrzymywałam ci towarzystwa, chociaż z językami obcymi było wtedy u mnie różnie.. A ty teraz śmiesz mi się w oczy zadziwić!
Gregor sam nie wiedział, jak zareagować na słowa koleżanki, postanowił więc na wszelki wypadek nie zmieniać pobłażliwo-dobrotliwego uśmiechu, jaki podczas jej przemowy wylazł mu na usta; zaśmiać natomiast zdecydował się Morgeno.
- Ale wiesz, Greg, to prawda – poświadczył jeszcze solennie, obejmując Didi ramieniem.
- Dobra, nieważne – zastopowała dalszy rozwój dyskusji Dita, ze śmiechem wtulając głowę w ramię Thomasa.
- No, no, no – zarechotał Cudowny. Odsunął się w tył, po czym sprokurował z dłoni ramkę na zdjęcie i, udając żywy zoom, to zbliżał ją, to odsuwał. – Teraz to nic, tylko zrobić wam zdjęcie i wysłać Andreasowi!
- Osobiście, polecam Pointnera – wyrwała się Edith. – Ciekawe, co by zrobił, gdyby się okazało, że jednocześnie randkuję z jego dwoma podopiecznymi?
- Ucieszyłby się – stwierdził poważnie Morgeno, na wszelki wypadek odsuwając się od Dity na bezpieczną odległość. Ta spojrzała na niego z żalem.
- Gdzie uciekasz, luby? Ecch.. – westchnęła znienacka, po czym podniosła wzrok na zasupłanego jak węzeł Gregora. – Powiedz coś więcej. „Już w miarę dobrze” jest, co prawda, lakoniczne, ale za to nie dostarcza zbyt wielu informacji. Uzupełnij się albo spadaj. – wskazała głową na Thomasa. – Bo zniszczyłeś mój związek.
Morgenstern dopiero po chwili zorientował się, że to o nim mowa w połączeniu ze związkiem, zajęty wtrajaniem malinowego lizaka. Uśmiechnął się z wyższością, z patyczkiem między zębami. Dziecko tylko pokręciło czerepem jakby chciało powiedzieć: „Nie wierzę, że naprawdę razem siadamy na tej samej belce startowej!”.
- Cóż, ujmując to możliwie najrozwleklej: Luiza ma się z każdą chwilą coraz lepiej. Nadal, co prawda, jest przykuta do łóżka, choć, jak wspomniałem, chwilami jest zwalniana z tej ponurej konieczności, bo na nowo uczy się chodzić, i wciąż bierze rozmaite lekarstwa. Odwiedzają ją rodzice.. – urwał na chwilę. – A ona.. stara się jakoś z nimi porozumieć. Nie jest łatwo, bo, jak zapewne ci wiadomo.. – spojrzał bacznie na Didi, a później na równie zaciekawionego Thomasa - .. i ci też, Luiza ma z nimi niewielki kontakt, jeśli nie powiedzieć: zerowy. Oni nic o niej nie wiedzą.. tak sądzę. Albo bardzo mało.
- A kim są z zawodu? – spytała Edith, podejrzanie tknięta niepokojem. Nie, żeby nie wiedziała wcześniej tych rewelacji o starych Lu, ale nagle poczuła się czymś zaniepokojona. Niestety, gdyby ktoś ją spytał, nie potrafiłaby powiedzieć, co tak jaskrawo się jej nie spodobało w tym, co mówił Gregor.
- Właśnie.. Nie wiem – wyrzucił z siebie z trudem Cudowny. Trochę sklęsnął, jak dawno nie podlewany rododendron. – To znaczy, nie: wiem – są policjantami – ale coś mi nie gra w wersji faktów, które przedstawia mi Luiza..
- Sądzisz zatem, że cię okłamuje?
Boże, Didi nieomal czuła się jak psycholog. Zadawała pytania od czapy, ale, w tym wypadku, musiała – Thomas siedział na podłodze po turecku jak mumia, międląc w ustach patyczek z lizaka i wsłuchując się z zainteresowaniem w słowa kolegi, nie biorąc werbalnego udziału w uroczych rozważaniach, więc to na barkach Edith spoczywał ciężar prowadzenia konstruktywnej rozmowy. A że zamierzała dowiedzieć się czegoś o dawno niewidzianej przyjaciółce.. I o rodzicach tej przyjaciółki, też dawno niewidzianych, a do tego nieziemsko tajemniczych.. Musiała więc czasem zachowywać się jak jakiś doktor nauk medycznych z pięcioma habilitacjami i Bóg wie, czym jeszcze. Czyli: musiała zachowywać się w miarę sprytnie, żeby Gregor jej nie wyczuł i żeby nakręcał się leksemowo dalej, poszerzając zakres jej wiedzy.
- Nie wiem – zmartwił się skoczek. – To, że nie mówi mi prawdy nie znaczy, że mnie okłamuje.. – uśmiechnął się cynicznie do kołdry. – Mam pojęcie, jak to brzmi, ale to naprawdę tak wygląda. Może Luiza boi się czegoś mi powiedzieć albo to coś jest dla niej zbyt bolesne.. Choć przecież nie powinna mieć obaw. Przecież jesteśmy parą, postarałbym się jej pomóc..
- Albo i to, i to – wymamrotał tonem Dalajlamy Morgeno z podłogi.
- Ale co miałaby ukrywać? – drążyła niebezpiecznie Didi. – Kim mogą być jej rodzice, że ona z taką zaciekłością broni do nich informacji..? Kurczę, mamy szczęście, że chociaż znamy ich imiona.
- Wiktoria i James? – upewnił się szybko Thomas z paniką w oczach. Gregor kiwnął potakująco globusem.
- Tak. Powiem wam coś – szarpnął się naraz zdecydowanie – Ja mam swoje podejrzenia i, póki co, nie podzieliłem się nimi jeszcze z Luizą, bo nie chcę jej denerwować. Ale chcę być z wami szczery..
Didi o mało się nie rozpłakała z radości na dźwięk tych słów.
- No, to dawaj, mi amore – zdopingowała Austriaka, podając mu na zachętę dwa wafelki kakaowe. Cudowny dar, oczywiście, przyjął, i to z pewną radością, po czym wyrzekł prędko, jakby się bał, że odpowiednie słowa w kluczowym momencie spierdolą mu z języka:
- To pracownicy jakiejś tajnej policji!
Zapadła cisza.
I Thomas, i Dita przetrawiali zapodane im przez Dziecko przypuszczenie, ale miny oboje mieli nieszczególne: coś jak wtedy, gdy masz garaż pełen trotylu i nie wiesz, co z tym zrobić.
Tak było również tym razem. Edith sama nie wiedziała, czy ma się roześmiać, czy przyklasnąć domysłowi Gregora.
- Tak zupełnie z gałęzi to nie jest – ośmieliła się wreszcie podzielić komentarzem po kilkunastu sekundach duchowej rozkminy. Popatrzyła pytająco na Morgena, który tymczasem patrzył na nią. – A ty? Co myślisz?
- Właśnie… - podrapał się po czerepie skoczek. – Nie jestem pewny. Schlieri może mieć rację.. Ale z drugiej strony.. Sorry, stary. – Morgeno spojrzał na kumpla ze współczuciem – Twoja opinia jest jednak za bardzo wybujała nawet jak na dzisiejsze czasy, w których nikomu nie można ufać..
- Luiza nie ma z nimi kontaktu – rozgorączkował się Gregor, wyczuwając w powietrzu zalążek nadchodzącego wyśmiania. - Tak kiedyś mówiła. A teraz to widać. Bo co to za rodzice..? – zawiesił na chwilę głos, wzmagając napięcie. – Prawdziwa matka po takim wypadku, jaki przeżyła Lu, powinna siedzieć przy córce dniami i nocami, a ojciec powinien poszkodowanej ciągle znosić jakieś maskotki, czasopisma i czekoladki..
- Akurat od czekoladek to ty się odczep – kujnęła go Edith z miną leniwca.
Dziecko było jednak tak zaaferowane swoją oracją, że nawet się nie przejęło tym ironicznym wtrąceniem. Mówiło za to dalej, jak natchnione:
- Oczywiście, nie twierdzę, że Wiktoria i James nie mogą mieć swoich spraw, którymi muszą się zajmować. Ale, dajcie spokój.. – urwał na moment. – Nawet, jeśli Luiza ich nie chce widzieć tak często, jak oni chcą widzieć ją, to powinna przynajmniej COŚ o nich powiedzieć. Wyjaśnić tę sytuację. Jakoś się ustosunkować do tego wszystkiego. – machnął ręką. – Z resztą, nie wierzę, że faktycznie nie chce ich widzieć..
- Całość szyta jest grubymi nićmi – skwitowała Didi, trawiąc słowa sportowca. Zamyśliła się na chwilę. – Istnieje jeszcze jedna opcja, o której nie wspomniałeś.
- Jaka? – zainteresowali się równocześnie Thomas i Cudowny.
- Starzy Lu zaleźli jej kiedyś dość mocno za skórę – zaczęła powoli Dita. - Prawdopodobnie tym, że zostawili ją samą sobie, kiedy miała raptem 12 lat, i wyjechali gdzie pieprz rośnie. A nastolatki mają to do siebie, że potrzebują rodziców, choćby wyznawały anarchizm czy antypatriarchat. Stąd nieufność i brak sympatii. Nie mówię, że nienawiść, to jest jednak za duże słowo.. Ale pomyślcie, z jednej strony – mogę mieć rację, a z drugiej – mogę mieć rację.. plus rację może mieć także Gregor twierdząc, że Luiza ich nie chce. Bo jakie dziecko chciałoby rodzica, które nawet nie wie, jak ma na imię jego ukochany miś z dzieciństwa..?
Edith mimowolnie pomyślała o Czapku i aż nią zatrzęsło z niemego oburzenia. Postanowiła jednak nie okazywać światu swego roztrzęsienia z powodu powrotu pamięcią w okolicę persony Pana na P. Ciągnęła więc niewzruszenie dalej:
- Rodzice Luizy nie zachowują się jak typowi rodzice, bo nie mieli sposobności, żeby nauczyć się być rodzicami. W ich świadomości Lu może być nadal dzieckiem, które należy pouczać, żeby nie jadło piasku i nie wrzucało zabawek do fontanny. A Luiza, jak wiemy, lubi być sobiepanią i rządzić się samodzielnie. Może z resztą nie tyle lubi, co.. przywykła do tego. Nie umie się poddać woli starych, denerwują ją, narzucając swoją wolę, a oni się denerwują, bo ona się denerwuje ich zachowaniem. Tak też obie strony.. tracą szansę na choćby nikłe porozumienie – zakończyła smutno, po czym westchnęła.
- Noo.. To ma sens – przyznał Morgeno.
- Ale dlaczego ją zostawili? – nie ustępował Dzieciątek. Najwyraźniej temat Wiktorii i Jamesa w całości go pochłonął.
Didi wzruszyła ramionami.
- A bo ja wiem? Może faktycznie.. pracują w Scotland Yardzie czy czymś takim innym.. – wymruczała ze zmęczeniem. – KGB, odłamy STASI..
- Tajni agenci? – zasadził Thomas, po czym wybuchnął rechotliwym śmiechem, o mało nie dławiąc się patyczkiem.
- Dziwnie to brzmi – skonstatował po chwili Gregor bez cienia rozbawienia na twarzy. Spojrzał na Edith wyczekująco. – Nie uważasz, koleżanko?
Koleżanka tylko uniosła brwi.
- Fakt – powiedziała po prostu. – A wracając do samej Luizy.. Mówiłeś, że zachowuje się dziwnie..
Dziecko na momencik odpłynęło myślami na Kajmany.
- Taak.. – wybąkało wreszcie dość niemrawo. Odchrząknęło w zaciśniętą pięść: - Chodziło mi o to, że ona.. Ukrywa coś..
- To już wiemy – zauważył bystro Thomas, częstując się po raz nie wiadomo już, który orzechową czekoladką. – Powiedz coś nowego! – dorzucił jeszcze w trakcie żucia.
- Ona.. Rodzice to nie jedyny temat, na który ze mną nie rozmawia – zmienił niespodziewanie front Sch. – Mam wrażenie, że ona coś przede mną ukrywa. Coś dużego..
Morgeno dostał ataku śmiechu, z którego wybudziło go dopiero solidne trzaśnięcie poduszką w głowę przez równie uhahaną Didi.
Gregor tylko spojrzał na znajomych z jawną, geometrycznie wzrastającą pogardą.
- Szydercy – palnął lodowato. – Ja tutaj mówię o poważnych sprawach..
- Ależ nikt tego nie neguje, kotusiu – uspokoiła do Edith. Mrugnęła do skoczka. – No, dawaj dalej. Zainteresowałeś nas tą DUŻĄ sprawą.
- Mam do Luizy żal, że nie jest ze mną szczera – oznajmił nagle Dzieciątek smutno-płaczliwym tonem.
Aż takiego wywnętrzania się Didi nie spodziewała się nawet w snach, pozwoliła więc sobie rozchylić trochę japę i rozszerzyć oczka, żeby zaprezentować światu bezgraniczność swego zdumienia.
- No co ty – palnęła głucho.
- Co ja – zdenerwował się Gregor. – A ty byś się ucieszyła, gdyby Andreas miał przed tobą jakieś tajemnice..?
Akurat w tym związku owe kwestie też działały w drugą stronę. Ale Reżyserka nie zamierzała tego ujawniać. Potwierdziła więc jedynie słowa Sch. powolnym potrząśnięciem głową.
- Właśnie – westchnął Cudowny. – Ja nie chcę rzucać oskarżeniami ani pustymi domysłami..
- A co robimy cały czas? – wtrącił się nieelegancko Thomas, przysuwając się bliżej łóżka. Gregor jednak zignorował luźną uwagę kumpla, kontynuując wzięty na tapetę wątek.
- ..Ale mam przeczucie, że tajemniczość Luizy wynika z przeszłości. Sam nie wiem.. Albo to ci rodzice, albo… - urwał na chwilę. – Sam już nie wiem.. I nie mam sposobności, żeby się dowiedzieć – Lu ucina wszelkie niewygodne tematy…
Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Edith zrobiło się szczerze żal Mistrza Dedukcji. Fakt faktem – bywało, że wkurzał ją niemiłosiernie, ale to przecież jej kolega. A ona powinna mu pomóc, jak na prawdziwą przyjaciółkę (czy kim tam dla niego jest) przystało.
- Może to przez ten wypadek? – zastanowiła się zatem na głos Artystka, pocierając czoło.
Zapadła cisza, którą zdecydował się przerwał niewyraźnym dziamganiem Pan z Podłogi:
- A propos, nie pytajcie, czy mamy już coś nowego. Bo nic nie mamy – dorzucił ze złością. Zmiął w dłoni papierek po cukierku. Ściśnięta folia wydała krótki, zduszony szelest. – Ten, kto wjechał w Luizę i Andreasa, poruszał się wózkiem bez blach, za to genialnie podrasowanym, co widać na monitoringu z autostrady. W Innsbrucku, co prawda, jest tylko kilka takich dopieszczonych sztuk, ale to jeszcze nic nie znaczy. Trudno jest znaleźć właściciela rzadkiego wozu, a o czym dopiero mówić, kiedy samochód nie miał tablic rejestracyjnych, a właścicieli jest kilka.. I każdy, z tego, co mi wiadomo, ma alibi..
- Może ktoś pożyczył sobie jakiś okaz na ten szczególny wieczór? – podsunęła pomysł Didi. – Kluczyki rąbnął albo wcześniej skądś skombinował, samodzielnie lub przy pomocy osób trzecich. Wiedział, że właściciel nie będzie podejrzany, bo, na przykład, w ten dzień czy tam wieczór nie będzie go w domu, więc ktoś poświadczy za jego niewinność i tym samym..
- Ale policja może zażądać sprawdzenia auta – wrył się Morgeno. – W celu zrobienia chociażby daktyloskopii.. Poza tym.. – uśmiechnął się cynicznie. - .. TAKIE stłuczenie na masce i w jej okolicach raczej trudno ukryć…
- Nie słyszałeś o szybkiej blacharce? – miauknęła Edith.
- Didi.. – jęknął Thomas, chwytając się za głowę. – Nie w takim tempie! To by chyba musiała być naprawa laserowa!
- To może jednostka jest spoza miasta? – próbowała dalej Reżyserka, patrząc z niepokojem na coraz bardziej blednącego Gregora. Przeniosła wzrok na Thomasa. – Albo spoza kraju? Wiesz, granice mamy otwarte, każdy może sobie wjechać i wyjechać, kiedy tylko chce..
Cudowny jęknął z goryczą.
Dita wcale się mu nie dziwiła. Choć dziwiła się sobie. Jej ukochany Niedźwiedź o mało nie zszedł w zgniecionym subaru, podobnie zresztą jak luba przyjaciółka, a Didi mówi o tym w sposób, jakby wspominała biel zeszłorocznego śniegu w poszczególnych dniach lutego. W duchu wyzwała się od nieczułych kretynek, po czym szybko na nowo wbiła pazury w toczoną rozmowę:
- Mogło tak być.. Albo ktoś sprowadził gablotę nielegalnie. Albo legalnie, na potrzeby akcji, z tym, że jeszcze nie zdążył jej zarejestrować na lipne nazwisko..? Albo zarejestrował, ale tablice, na wszelki wypadek, i tak zdjął..?
- Kurwa – sapnął znienacka Cudowny. Didi i Thomasso wbili w kumpla pytające spojrzenia. – A jak to przez rodziców Luizy?!
- Nawet nie ma jak ich sprawdzić – wyrzęził po stu latach ciszy Morgeno. – Próbowałem, ale kartotekę mają zablokowaną.. – urwał.
- Odbiło wam? Jaki rodzic chciałby sprzątnąć własne dziecko..? – zdumiała się półgłosem Edith.
- Nie o to nam chodzi – wydukał nadal oszołomiony Sch. – Może to ktoś od nich..
- Albo Louis – warknęła rozeźlona nagle Didi. – Dajcie spokój z tymi teoriami spiskowymi! Przecież one są nieprawdopodobne! Kto miałby się mścić na rodzi..
Przerwała.
No, właśnie, kto miałby się mścić na rodzicach? Na takim Czapku, choćby? Louis. A na Johannesie? Oniegin. Edith znała takie rzeczy z autopsji, nie powinna więc wciskać skoczkom kitu. Ale musiała. Jeszcze któryś z nich zacznie się babrać w tę sprawę, dostanie kulkę, a ona później będzie musiała żyć z wyrzutami sumienia, że nie przeciwdziałała tragedii!
Aha, już.
- Hej, ho! – pomachała dłonią, żeby zwrócić na siebie uwagę przymulonych Tres Sportif. – Nie dobijajcie się, proszę was. Jakkolwiek by to brzmiało, teraz myślicie coś zupełnie bez sensu. Taaak, słusznie się dziwicie! Ogarnia was paranoja, umiłowanie teorii spiskowych z braku dowodów! Jeszcze sobie wmówicie, że wasze miotające się scenariusze to prawda.. Odstawcie to na bok, okej? Skupcie się na rozpoczynającym sezonie, na Luizie, na pocieszaniu Andreasa.. Obiecuję, że będę trzymać rękę na pulsie, jak wyjedziecie, ale nie chcę już więcej słyszeć o żadnych idiotycznych teoriach!
Austriacy patrzyli na nią z niemym podziwem.
- Naprawdę.. Będziesz.. – zacinał się Gregor. W końcu nie wytrzymał – rzucił się na Didi i mocno ją uściskał, o mało nie rozwalając koleżance pęcherzyków płucnych.
- Dzięki – wymamrotał, cmokając Edith w policzek.
Reżyserka czuła, że się rumieni. Zaśmiała się nerwowo.
- Nie ma za co, Dziecko – mruknęła.
- Ale jak to.. Nie jedziesz z nami..?
Thomas wyglądał na autentycznie dobitego zasłyszanym faktem.
- Nie – zmartwiła go Didi, odsuwając się od Gregora. – Nie chcę pracować z Pointnerem o węchu dobermana. Pewnie bałabym się wymknąć na randkę z Andreasem, żeby następnego dnia nie usłyszała o tym cała kadra!
I wtedy w korytarzu rozdzwonił się telefon.

*** Edith odebrała dopiero za drugim razem. Pierwszą próbę nawiązania z nią kontaktu przez zagadkowego osobnika Pani Reżyser zignorowała, w międzyczasie całą sobą oddając się rozświetlonemu jak cekiny pożegnaniu z parą austriackich sportowców. Ponieważ zarówno Katarzyna, jak i Alexander kilkanaście chwil wcześniej opuścili lokum panny van der Terneuzen, pierwotnie przeprowadzając z nią mini wywiad na temat jej samopoczucia oraz jakości i ilości posiadanych sił witalnych, a także oznajmiając swe wyjście z mega kurtuazją i zachowawczością (Pointnerowi najwidoczniej udało się opanować wkurwienie na skoczków) oraz informując o rychłym powrocie, Kamerzystka sama musiała czynić honory.
Po ostatnim „Do widzenia!”, które wysypało się z ust Gregora i Thomasa jak żwir albo szumna zapowiedź zbawienia, Didi posłała skoczkom na wpół oklapnięty uśmiech i zamknęła drzwi na klucz.
Westchnęła rozdzierająco.
Z jednej strony cieszyła się nieziemsko, że Tres Sportif już sobie poszli w sobie tylko znaną siną dal, ale z drugiej…
Samotność wcale się Edith nie podobała. Między Bogiem a prawdą – wolała już bezsensowne, a chwilami zbyt fanatyczne trajkotanie Morgena o nowych wiązaniach do nart lub też słodkie jak miód i lukier rozważania Dziecka, dotyczące nadziei na pasmo zwycięstw w nadchodzącym sezonie skoków narciarskich niż tę brzęczącą ciszę, z rzadka przecinaną tylko przez sapiący, zduszony oddech śpiącego jak Rycerz z Giewontu Harpuna.
Reżyserka ponownie westchnęła, poprawiając pasek przy szlafroku, którym ciasno się owinęła.
Niech to szlag.
A tu jeszcze czeka ją rozmowa z Panem Na P.
Tymczasem…
Po raz drugi zadzwonił telefon. Tym razem Edith odebrała.
Chwilę później już tego żałowała, jednocześnie dziękując Bogu za fakt chwilowej samotności w mieszkaniu.

- Moje uszanowanie, pani van der Terneuzen! – dobiegło Ditę radosne pienie ze słuchawki.
Dziewczyna potrzebowała zaledwie dwóch sekund, żeby zorientować się, czyj głos słyszy po drugiej stronie linii i ledwo sobie uświadomiła ów nienajlepszy fakt, poczuła, jak krew ścina się jej w żyłach skutym lodem, a przed oczami zaczynają tańczyć kolorowe plamki i
światełka.
Reżyserka zachwiała się. Przed upadkiem wyratowało ją tylko szybkie chwycenie się drewnianej framugi najbliższych drzwi.
- Niezmiernie mi miło pana słyszeć, panie Hochschtampferze – wyszemrała głosem zimnym jak kra na Bajkale. – Czy też może przejdziemy na „ty”? Hmm? Panie Nugzari? – dorzuciła jeszcze dziewczęco, mrugając powiekami, żeby choć trochę wrócić do pionu.
Miała gdzieś, czy Gienio zdziwi się, słysząc Edith wypowiadającą jego imię i nazwisko, cokolwiek utajnione. To nawet byłoby lepiej, gdyby poczuł się zaskoczony. Niech sobie nie myśli, że Didi nie ma swoich dojść, że jest słaba, schorowana i zdenerwowana... Ani, że najchętniej posłałaby go tam, gdzie diabeł mówi „dobranoc”. Hłe, hłe, hłe.
Chwała Alvarezom. Mimo to, Artystka czuła, jak drży jej trzymająca słuchawkę ręka.
Oniegin wydał z siebie ni to gwizd, ni to świst, tak pełen podziwu, co i politowania.
- No, proszę, proszę, pani van der Terneuzen! – chlasnął następnie Eugeniusz z zaśpiewem. - Jak widzę, nie próżnuje pani ani trochę! Przyznam się szczerze, że jestem pod niejakim wrażeniem szybkości i precyzji pani działania… Aczkolwiek nie na tym polu, na którym jakakolwiek aktywność powinna być obserwowana, przyznam bez ogródek. Krótko mówiąc, pani van der Terneuzen - dlaczego jeszcze nie zbiera pani żądanej kwoty? Tak bardzo pani NIE zależy na honorze swojej, było nie było, rodziny? Muszę do pani dzwonić i upominać się o swoje jakbym nie był uczciwym biznesmenem tylko ostatnim przestępcą?
Edith zgrzytnęła zębami. Po karku przebiegł jej mroźny dreszcz.
Kurwa.
Zupełnie zapomniała o tej pierdolonej sprawie!
Aż do teraz gniła sobie w walce z wirionami, leżąc w łóżku z głową w chmurach i myśląc o niebieskich migdałach, zamiast..
Moment, ale Alvarezowie też by się mogli odezwać..
Didi mimowolnie jęknęła. Właśnie, Alvarezowie! Dlaczego oni się nie odzywali, do cholery? Co ich zjadło? Wyjechali na Marsa?! A może z dnia na dzień przestali dla niej pracować?!
Szybko, szybko, Reżyserko, powiedz coś temu kaukasko-germańskiemu frajerowi, szybko, szybko, cokolwiek!
- Mam pan nieaktualne informacje – wydusiła z siebie Edith do słuchawki. – Zbieram pieniądze. Wszystko.. idzie zgodnie z planem.
- Mam nadzieję, pani van der Terneuzen – zgodził się Gienio skwapliwie.
Dita wyobraziła sobie Gruzino-Niemca kiwającego z zastanowieniem głową i na samą myśl o tym zapragnęła rozkwasić ten zakuty czerep jakimś ciężkim, solidnym przedmiotem.
Przełknęła ślinę.
Kilka sekund później przełknęła ją jeszcze raz, ale z większym zacięciem, bo gangster ni z tego, ni z owego powiedział wesoło:
- Może nieco zainteresuje panią fakt, że do naszej zorganizowanej grupy dołączył pan Louis Delacroix. Z jego strony chciałbym panią bardzo pięknie poprosić, pani van der Terneuzen, o uwagę i solidność w wykonywaniu naszych poleceń. Z tego, co mówił pan Delacroix, a czego ja również się dowiedziałem, ponieważ swoich ludzi mam równie kompetentnych, co pani, wynika, że jest pani w stanie posiadania przyrodniego rodzeństwa. Konkretnie czwórki. Wymienię losowo imiona tych dzieci, nie zważając na prawo starszeństwa. Max, Nina, Paula, Lilith. Mam rację? A może się mylę?
W żołądku Didi przewaliła się wielka fala enzymów i nadtrawionych wafelków kakaowych, która to masa chyżo zdążała do przełyku dziewczyny, zamierzając wydostać się na światło dzienne. Edith jednak na to nie zważała. Tak, jak stała, osunęła się powoli, prawie bez życia, na podłogę, odrobinę rąbiąc głową w drewniane drzwi do łazienki. Po chwili szoku przez mózg Reżyserki bezwolnie przetoczyła się jedna myśl: ty skurwielu, jeżeli tkniesz choćby jedno z nich, rozwalę cię w drobiazgi, nawet twoja matka cię nie pozna po zwłokach albo wyznaczę za ciebie taką nagrodę, że własne odbicie w lustrze będzie chciało ci przypierdolić. Jak Boga kocham, tknij ich, a dorwę cię i wypatroszę jak dziką świnię. Dzieci Pointnera nie mają z tą sprawą nic wspólnego, do kurwy nędzy, nie waż się robić im krzywdy!
Niewiele myśląc, powiedziała to na głos. 
Gienio znowu gwizdnął. Tym razem z konsternacją.
- Pani van der Terneuzen, i po co te nerwy? Po co groźby? To, co pani przekazałem, to jedynie ostrzeżenie i swego rodzaju przysłowiowa marchewka, żeby wreszcie zaczęła pani traktować mnie i moje żądania poważnie. Niech się pani weźmie do roboty, pani van der Terneuzen. Ma pani jeszcze 4 dni. Później nie dość, że zostanie pani bez honoru, to jeszcze bez przyrodniego rodzeństwa. Chce pani dostać w prezencie za niesubordynację ładnie opakowane ramię młodszej siostry?

*** W jednym z pokoi stały, bezpiecznie schowane za dość rozłożystym stołem, dwie ciężkie, metalowo-drewniane walizki. Edith bez namysłu, za to z  nieprzeniknioną determinacją w oczach oraz z zaciętą miną, wytargała ciężkie pudełka za uszy, przenosząc je z trudem do swojej sypialni. Reżyserka przy wykonywaniu tej czynności zmęczyła się sowicie, sapała jak stara łada, ale obiecała sobie, że nie odpuści.
Sprawy za daleko zaszły, kurwa. Nie mogła pozwolić sobie teraz na choćby najmniejsze przeoczenie czy uchybienie. Zwłaszcza, że teraz jedno jej niedopatrzenie może oznaczać urwanie czyjejś nici życia. Już na samą myśl o groźbach Oniegina Didi cierpła skóra. Nie zamierzała konfrontować się z urzeczywistnionymi zapowiedziami Gienia, NIGDY. Powiedzmy sobie wprost: nie chciała uczestniczyć w potrzebie opłakiwania nikogo ze swojego przyrodniego rodzeństwa. Odkopywała od siebie jak najdalej supozycje o tym, jak Czapek zareagowałby na wieść, że, dajmy na to, jego synowi ktoś odciął nożem stopę, a córce – rękę. Nie dbając o subtelności, jakieś zasypianie dziecka.. Kurwa. Dlatego teraz ona musi działać stanowczo. I ostrożnie. A, co najważniejsze, w tajemnicy przed Panem Na P. Bo Andreas.. No, właśnie…
Edith przerwała bieg swoich myśli, w sypialni lokując walizki na łóżku i czule opatulając je kołdrą, jakby były to dzieci specjalnej troski, a nie ciężkie jak ołów przedmioty o rażącej zawartości.
Dopiero po tym Dita pozwoliła sobie skończyć myśl.
Bo Andreas.. No, właśnie.. Zamierzała się z nim podzielić niewesołymi kawałeczkami swojego żywota. Pomna tego, jak Kofler zareagował na Berlin, Edith nawet nie próbowała się łudzić, że i teraz Niedźwiedź nie odbierze sobie przyjemności odwodzenia jej od różnych, mniej lub bardziej zbrodniczych, czynów. Ale co tam! Dała sobie słowo, że się nie zrazi. I się nie zrazi. Aczkolwiek w gardle urosła jej wielka gula na myśl, że Andreas, na maksa zdenerwowany i nakręcony galopującą zwierzęco bezmyślnością swojej dziewczyny, mógłby ją w szale po prostu rzucić, bynajmniej się nie patyczkując.
Na to nie była przygotowana. Na coś takiego nie potrafiła, nie umiała się przygotować. I nie chciała.
Edith zamrugała nerwowo, prostując się z klęczek i obrzucając wyłaniające się z horyzontu Alpy nieuprzejmym spojrzeniem.
Liczyła w duchu na to, że Kofler jednak posłuży się tym olejem, co to ma go w głowie, i nie będzie próbował jej szantażować. „Albo się odwalisz od tej sprawy, albo to ja się odwalę. Od ciebie. Raz a dobrze”.
Niespodziewanie dla samej siebie, Didi uświadomiła sobie znienacka durnowatość własnych refleksji. Zupełnie jakby ktoś wyłączył w jej głowie drogowskaz „jeden kierunek ruchu”.
O, cholera.
Boże!
Przecież.. Andreas spał przy niej w czasie choroby! Znosił głupawe docinki jej starego! Opiekował się nią! Nie rzucił jej wcześniej, jak poleciała z pogańską radością do Berlina, podkładać się za brata, a później o mało się nie wysadziła i nie wpadła pod metro z żalu po tym, jak jakiś palant ją okradł podczas zakupu frytek! Był przy niej! KOCHAŁ JĄ! JAK ONA ŚMIE W NIEGO WĄTPIĆ!
Edith poczuła się jak ostatnia słodka idiotka. Czupidron z odzysku. Niemrawa lolitka. Plasnęła się w czoło i pokiwała z goryczą głową, dalej wyzywając się w duchu. Najwyraźniej leki na grypę żołądkową wyrabiały dziwne rzeczy w jej mózgu. Albo ona już taka była od dawna – tylko jej pierwotne „ja” uległo uśpieniu na czas choroby..
Ale okej, do dzieła. Coś w końcu zaczęła robić!
Nie rozwodząc się dalej nad cokolwiek negatywnymi myślami, Didi ponownie skoczyła w głąb swojego wychuchanego mieszkanka.
Z kolejnego pokoju wytaskała jeszcze jedno pudło, a dwa następne – z szuflady komody, stojącej w sypialni. Omal nie łamiąc sobie kręgosłupa i krzyża, podniosła jednocześnie trzy ogromne, niebotycznie wręcz ciężkie walizy, po czym przetransportowała je do swojej sypialni. Tam ułożyła je obok aluminiowo-mahoniowych poprzedniczek z czułością matki opiekującej się nowonarodzonym maleństwem, a później zaryła się z chusteczkami z mikrofibry pod kołdrą, uprzednio włączywszy w odtwarzaczu CD swojej Wielkiej Imienniczki.
Nucąc „Mon Legionnaire” do wtóru z wielką Edith Piaf, Didi otworzyła najbliższą z waliz, wyciągnęła z niej lśniącego jak zorza polarna sig-sauera, rozłożyła go na części pierwsze i zaczęła czyszczenie, kompletnie odsuwając od siebie wszelkie zbędne, Andreasowe myśli.

**** Właśnie na takim nieprawomyślnym, podejrzanym działaniu zastał córkę Czapkowy.
Edith właśnie z zapałem i oddaniem zajmowała się czyszczeniem magazynka w wiekowym naganie z tradycjami, kiedy Pointner wtargnął w jej samowystarczalny, bezpieczny świat, sadząc z progu pokoju prostolinijnie i zbyt głośno, chcąc jednocześnie przekrzyczeć śpiewającą z taśmy madame Piaf:
- Didi! Co ty robisz, u licha?!
Dita spojrzała na Potwora z bezbrzeżnym politowaniem oraz niezrozumieniem. Zakręciła zręcznie magazynkiem trzymanego w dłoni pistoletu z nieprzeniknionym uśmiechem zblazowanej, profesjonalnej zabójczyni, popatrzywszy wcześniej w niezmiernie zdziwioną, no, wprost centralnie zamurowaną w wyrazie niedowierzania twarz Pana Trenera.
Shocking, papo?
- Witaj! – walnęła trochę nawiedzonym tonem. Znowu uderzyła palcami w magazynek, wprawiając pokarbowany cylinder w ruch, a później docisnęła element do reszty konstrukcji spluwy z półgłośnym trzaskiem. – Czyszczę broń.. Nie widać? – dopowiedziała jeszcze w ramach wyjaśnienia.
Pointner wykonał nieokreślony ruch głową. Zdawało się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagle zabrakło mu pomysłu na to, co by to mogło być. Odrzucił więc tę czynność; w zamian podszedł do Didi i usiadł w bezpiecznej odległości od córki. Jego pusty, pytająco-wykrzyknikowy wzrok przetoczył się jak mistral po wybebeszonych walizkach, a następnie z gracją wylądował na trzymanej w dłoniach dziecka broni palnej.
- Co ty… Skąd ty… - wydukał niemrawo, nagle się zaczerwieniając.
No, proszę!
Dita z lekkim uśmiechem hostessy sklepowej pochyliła się i podała Selekcjonerowi już złożonego, błyszczącego jak obsydian nagana. Pan Na P. jednak odsunął się w odpowiedzi jeszcze dalej, bojąc się pewnie, że Edith w niespodziewanej chwili wystrzeli nabojem z wygrawerowanymi na nim własnymi inicjałami w jego czachę.
Taaa, jakby dało się komukolwiek odstrzelić głowę z pustym magazynkiem!
- Dlaczego się boisz? – parsknęła ironicznie, chowając broń z drwiącą miną do pudła. Zamknęła walizkę na zatrzaski i odłożyła ją na bok, po czym zajęła się zawartością innej. Trzask-trzask, szast-prast i na kolanach Dity wylądował śliczny mauser, z rączką z masy perłowej. Cudo!
Reżyserka ledwo się powstrzymała przed zadowolonym mlaśnięciem.
- Obawiasz się, że zrobię ci krzywdę? – posłała Trenerowi nieprzyjazne spojrzenie. Zaraz jednak zaśmiała się wdzięcznie. – O, Boże, ale masz minę! Jak naprany Miś Uszatek!
Pointnerowi nie przypadło do gustu to zjadliwe porównanie. Ani trochę.
- Czym ty się zajmujesz? I skąd masz tę broń? – zapieklił się gwałtownie, wbijając w córkę mordercze spojrzenie.
Córka tak się tym przejęła, że aż ziewnęła w lewą dłoń.
- Męczą mnie twoje pytania – stwierdziła sucho, po czym wzruszyła ramionami, pocierając rączkę mausera ściereczką. – Zajmuję się tym, co widzisz. A broń mam od ojca. Od Johannesa – dorzuciła jeszcze, żeby nie było wątpliwości. Później podjęła szybko przerwany wątek: - Od dzieciństwa umiem strzelać. Matka pewnie ci mówiła. Zatem poczciwy rodziciel, jako kochany opiekun, odpowiednio zadbał o mój zapas broni palnej, żebym w każdej wolnej chwili mogła oddawać się swojej pasji, ćwiczyła warsztat, bla, bla, bla. A teraz, skoro ten element został już wyjaśniony, chciałabym z tobą porozmawiać o czymś innym. Ważniejszym. – zerknęła na Selekcjonera bystrze. – Domyślasz się?
Jakkolwiek by się to mogło wydawać śmieszne, Czapek nie był głupi. Taak, wbrew temu, co Edith jeszcze niedawno sobie myślała, kiedy dowiedziała się o niedawnych wybrykach Potwora, nagle ponownie oddała mu sprawiedliwość.. Oczywiście, czasami pogrywał dziwnie, to fakt, w dodatku taki, któremu nijak nie mogła zaprzeczyć. Ale Pointner umiał myśleć logicznie i rozumować jak sam Mistrz Einstein. Toteż teraz powoli podniósł się z materaca, a później zaczął wycofywać w stronę drzwi, mrucząc jak wkurzona panda i ciskając ze zmrużonych oczu błyskawice:
- Może porozmawiamy, jak już skończysz bawić się tymi automatami.
Edith wybuchnęła radosnym, szczerym śmiechem.
- A niech mnie! Naprawdę mi nie ufasz! – zaraportowała fakt, po czym szybciutko wróciła do rozczłonkowywania mausera, kręcąc z niedowierzaniem głową. Spojrzała na ojca przez sekundę, mówiąc: - A ja myślałam, że tę część materiału mamy już za sobą!
Potwór nie wyglądał na przekonanego (a to ci niespodzianka!). Wręcz przeciwnie – chyba w tamtej chwili na bank uświadomił sobie, że jego córka zwariowała.
Nie zmieniając pozy ani o milimetr, powiedział dość sztywno, cyzelując dokładnie bijące z wypowiedzi przekonanie i wiarę w to, co mówi z dokładnością i umiejętnościami najwybitniejszego propagandzisty naszych czasów:
- Chodzi o to, że jesteś narwana. Impulsywna. Masz wulkaniczne nastawienie do życia. Jak zacznę ci przedstawiać moją wersję zdarzeń, związanych z Andreasem, gotowa jesteś wpaść w szał i wysłać mnie na spotkanie z Bogiem jednym celnym strzałem! A mnie się tam jeszcze nie spieszy!
- Usiądź – prychnęła po prostu Edith, do reszty wpieniona, machając nerwowo Mauserem. – Nie wygaduj tutaj głupot. Sprawiasz mi tylko przykrość – dokończyła niespodziewanie słabo.
Stwórco, Didi nagle poczuła się kompletnie wystrychnięta na dudka. Po co ona odgrywa ten teatr z wyszczekaną, bezczelną córą? Wiadomo, że drewniany Czapek tego nie kupi. Nie przejmie się ani troszeczkę; nie pomyśli „Coś jest nie tak! Może ktoś jej zagraża!”. Nie spyta sam siebie: „Dlaczego ona wyciągnęła te narzędzia śmierci AKURAT TERAZ?”. Tylko dlatego, iż Edith w przeważającej części zachowywała się zbyt butnie, zbyt dumnie i zbyt dziwnie, Pointner nie stwierdzi w swojej siwiejącej łepetynie, że może jej doskwierać cokolwiek poza lekkim szaleństwem i obsesją. Skąd może mu nagle zawirować w czerepie pomysł o Louisie i Onieginie (o którym nigdy wcześniej nie słyszał, tak nawiasem mówiąc), wbijających jej w ciało igły szantażu i przerażające groźby? Naiwny Czapek, pewnie sobie kmini, że „Tej właśnie córki śmierć się nie ima”. Czy coś w tym rodzaju. Jasne, że się nie ima... A tak w ogóle… Didi miała rację, kiedy myślała, że jej… że Pointner to kawał durnia. Bać się własnego dziecka! No i za kogo on ją ma! To szanowny papa już nie pamięta, jak ona ryzykowała własnym istnieniem, żeby uratować jego..?
Niedoszła ojcobójczyni.
Gdyby mogła, rozpłakałaby się ze złości. Ale nie chciała dawać Potworowi.. satysfakcji? Kto wie, co on sobie ubzdurał w tym swoim ściśniętym czapką mózgu!
- Serio myślisz, że jestem tak zdegenerowana, że mogłabym zabić własnego ojca? – prychnęła cicho, zaciskając pięści - Jeśli tak, to chyba naprawdę nie mamy o czym rozmawiać – zakończyła chłodno.
Zamrugała, żeby pozbyć się łez, które zgromadziły się jej w kącikach oczu, a później całą swoją uwagę przeniosła na pucowanie Mausera, kompletnie ignorując nadal czającego się w okolicach wyjścia z pokoju ojcotrenera.
Niech sobie tam tkwi choćby do końca świata i rozkminia, czy Didi mogłaby go zabić, czy też jednak nie. Czy jest warta jeszcze jego uwagi, czy też nie. Czy jest godna choćby jednego jego słowa, czy też nie. Czy ma wszystkie klepki w głowie na swoich miejscach i potrafi być uczciwym człowiekiem, a jeżeli tak, to jakim cudem maskowała brak tych pierwszych przez tak długi czas i jak radziła sobie z byciem oddaną, miłosierną, wspierającą pomimo rozlicznych przeciwności losu… Przecież mała wiele okazji, żeby kropnąć Czapka już wcześniej. Do cholery, nie musiała tyle czekać! Mogła to załatwić choćby w Ga-Pa!...
I ta pozbawiona podstaw insynuacja, że nie można jej ufać.
Jej.
Akurat jej….
Dita nie zdawała sobie sprawy z tego, czym zajmuje się Pogięty Pan Na P. do czasu, aż zupełnie bez uprzedzenia Edith Piaf nagle przestała produkować się z głośników. Zamilkła, i było to dosyć dziwne. Jej imienniczka usłyszała zaś chwilę później ciężkie kroki, krótkie jak odgłos wystrzału skrzypnięcie materaca, kiedy Czapek siadał nieopodal.. No i słowa. Pewnie niebywale symboliczne, o drugim dnie znaczenia.. a może po prostu rzucone od niechcenia, w celu rozładowania przeładowanej elektrostatycznie atmosfery. Potwór mówił niby do córki, niby do siebie, co trudno było Reżyserce stwierdzić, skoro dziewczyna z uporem polerowała już i tak jaśniejącą czystością perłową rączkę i przy okazji toczyła bój z własnymi myślami:
- Przepraszam cię, Edith. Nie chciałem sprawić ci przykrości. Ja.. Po prostu się przestraszyłem, kiedy zobaczyłem, w jakim otoczeniu się znajdujesz.. Te wszystkie walizki, ta broń i twoja mina.. Myślałem, że chcesz sobie zrobić krzywdę… Zdenerwowałem się. Przepraszam cię bardzo. Nie chciałem sprawić ci przykrości..
- Gadaj zdrów! – żachnęła się Didi, zanim zdążyła pomyśleć. Podniosła raptownie głowę, wwiercając się Trenerowi w twarz płonącym ze złości i rozgoryczenia spojrzeniem. Z emocji pobladła, co było dość niezwykłe, zważywszy na to, że zazwyczaj w podobnych sytuacjach na jej policzki zwykł wypełzać prześliczny, karminowy rumieniec. Ale w tamtej chwili Edith formalnie czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Wybuchł w niej zamiar natychmiastowego wygarnięcia Potworowi WSZYSTKIEGO. Wszystkich żali, wszystkich niepewności.. Żeby wreszcie zaczął traktować ją poważnie. Jednowymiarowo, a nie sinusoidalnie. I żeby zobaczył, że ona.. też ma uczucia, a nie same metafizyczne przewody, którymi jest spięta w środku, na litość boską! – Przepraszasz! Znowu! Zawsze tak jest, zauważyłeś to? Zanim pomyślisz, już coś spaprzesz, a później przepraszasz..
Jak ja.
- ..Nie chcę więcej słyszeć o tym, jak to się poświęcasz dla mojego dobra! Wiem, co mi powiesz: „Edith, dziecko, CÓRECZKO, ja i twoja jaśniepańska mama martwiliśmy się o ciebie tak bardzo oraz tak dalece, że aż postanowiliśmy wytypować mnie, rozumiesz, MNIE, abym to JA poszedł do Andreasa i wypytał go o to, w jakie nieładne rzeczy zabawiacie się na waszych nielicznych, ale jednak, randkach! MARTWIŁEM SIĘ!”. Tak, oczywiście, nie mogło być inaczej! Niepewność męczyła cię tak bardzo, że aż musiałeś zacząć poniżać mojego Niedźwiedzia na oczach wszystkich jego kolegów z kadry, robiąc z niego niewydarzonego, niewyżytego nastolatka! Dlaczego to zrobiłeś, co? I w ogóle popatrz, jaki ty jesteś! W jednej chwili głaszczesz mnie po głowie, pomagasz mi w chorobie, a w następnej.. W na-następnej włazisz z buciorami w MOJE życie, zamiast właściwie pokierować swoim! Okej, chcesz mi pomóc! Ładne to, nawet bardzo, i do tego nawet chwalebne..! Poświęcasz się, jak powinien każdy rodzic dla swojego dziecka, jak pewnie twoi rodzice poświęcali się dla ciebie. Zacnie, gratulacje! Ale czy nigdy, NIGDY nie przyszło ci do głowy, że ja mogę nie chcieć TAKIEGO wsparcia? Wsparcia przez… przez jakąś krecią robotę zamiast prostą, szczerą rozmowę? Właśnie tak zachowuje się normalny ojciec? Działa podziemiem zamiast jawnie? Taki jest typ rodzica w Austrii? Swojemu synowi czytasz SMS-y, sprawdzasz pocztę mejlową i łazisz za nim na jego randki w przebraniu listonosza?!
Reżyserka już w połowie monologu przestała wyrabiać wentylacyjnie, z gniewu o mało co się kilka razy nie udławiła, ale mimo to postanowiła kontynuować. Cieszyła się, że Bezmyślnie Działający Czapek jej nie przerywał, tylko siedział jak zaczarowany, całkowicie przytłoczony owym zmasowanym atakiem, i sama sobie w duchu szybko pogratulowała sukcesu. Nie chcąc słabo wypaść, ciągnęła więc wciąż, niezmordowanie, z tajoną niechęcią, ale także z silnym przekonaniem służenia wyższej, słusznej sprawie:
- O czym ja w ogóle mówię? Przecież od razu widać, że swoje ślubne dzieci będziesz traktować inaczej niż mnie! Sto razy lepiej! One już i tak mają fory; nie dość, że byłeś przy nich przez całe ich życie, to jeszcze umiesz o nich coś sensownego powiedzieć! A ja? Wiesz przynajmniej, kiedy się urodziłam? I gdzie? Czym się interesowałam, kiedy byłam małą dziewczynką? Do jakiej szkoły podstawowej chodziłam? W jakich przedmiotach byłam najlepsza? Gdzie najczęściej spędzałam wakacje albo kiedy wypaliłam swojego pierwszego papierosa? Znasz imiona moich ulubionych lalek? Wiesz, czy kiedyś miałam zapalenie opon mózgowych? Może spadłam ze schodów? Wiesz to wszystko?
Przerwała na chwilę. Otarła wierzchem dłoni łzy, które od kilku chwil ściekały jej rzeką po twarzy, a później dokończyła, ale już wyraźnie słabiej i ciszej:
- Nie twierdzę, że masz mnie stawiać na równi z Maxem czy Paulą. Wiem, że nigdy im nie dorównam. Ale.. Mogę cię chociaż prosić, żebyś mnie mierzył tą samą miarą, co ich? Nie traktował jak gorszy, uszkodzony model, w dodatku taki, któremu trzeba pomóc się naprawić, bo sam tego nie potrafi…? Nie wiem, jak to jest ani jak ty działasz, ale ostatnio ja ciągle czuję się jak człowiek niższej kategorii. Jak córka… Która właściwie nie ma prawa, żeby nazywać się córką, bo ty, TY, nie-nie jesteś w stanie traktować mnie jak swoje dziecko.. Mam wrażenie, że, z twojej perspektywy, roszczę sobie do ciebie jakieś ponadnaturalne, nie-nienormalne prawa, do tego zupełnie bezpodstawne i nie wynikające z niczego konkretnego, więc za każdym razem, kiedy dowiesz się czegoś, co mogłoby w jakiś sposób zmienić twoje do mnie nastawienie na lepsze, zachowujesz się tak, żeby natychmiast wskazać mi moje miejsce w szeregu.. Te wszystkie upokorzenia, które doznaję z twojej strony.. Jeszcze ta patrosząca mnie choroba.. Problemy, które mam, a o które ty nigdy nie pytasz, zakładając pewnie, że moim jednym kłopotem, kłopotem na miarę mojego mózgu, jest wybór koloru błyszczyka na randkę… bo na inne jestem po prostu za głupia.. Nie bierzesz pod uwagę, że mogę CIERPIEĆ JAK CZŁOWIEK, KTÓREMU WSZYSTKO WALI SIĘ NA GŁOWĘ.. Który z dnia na dzień traci dotychczasowe życie, zaczyna nowe, w dodatku SAM, gdyż jego najbliżsi mają go w dupie, zajmując się sobą, nie mając dla niego czasu, więc musi być tak samowystarczalny jak to tylko możliwe, i do tego ze stalową psychiką.. A ja-a takiej nie posiadam już od dawna. Straciłam ją dawno temu, kiedy mój pierwszy chłopak.. u-umarł. W dodatku nieomal przy mnie-e... Rze-rzeczy, na które nie mam wpływu, już dawno mnie przerosły.. A ty zajmujesz się nie tym, co jest, ale tym, czego nie ma!! Kłopotami, których nie ma, na przykład tak zwanym kryzysem w moim związku z Andreasem, o którym to związku, notabene, pewnie gucio wiesz, skoro skupiasz się tylko na dowiadywaniu się, ile razy ja i Kofler spaliśmy już ze sobą..!!  A tu przecież.. I matka… I Johannes.. Zwłaszcza on… Ii Gerard… I… I to wszystko, co wywleka prasa… Mathias… Ja już nie mam siły..!
Zdruzgotana własnym monologiem i koncertowo przybita Didi podniosła głowę, którą, podczas przemowy, bezwiednie opuściła, kiedy z jej rozpalonych ust płynął rzęsisty i kryształowo czysty szczerością potok słów. Popatrzyła smutno na Pointnera.
- Pomóż mi – poprosiła ciszej, rozpaczliwie, mrużąc oczy od łez, które nieprzerwanymi falami podchodziły jej do oczu. Podniosła ręce jak ptak upierzone skrzydła, z zamiarem wzbicia się w powietrze, ale taki ptak, który, tuż po wyrzuceniu lotnych elementów swego kruchego ciała wzwyż, nagle uświadamia sobie, że zamknięty jest w przyciasnej klatce, więc, zamiast odlecieć w dal, łamie sobie kości na stalowych prętach, ograniczających jego ruchy. Następnie Edith dała bezwładnie opaść lewej ręce z krótkim szelestem na kołdrę, a prawej - z sekundowym hukiem na zamkniętą walizkę. Wygięła wargi w smutnym grymasie, po czym dokończyła takim głosem, jak zaczęła:
- Nie odpychaj mnie i nie poniżaj.  Zwłaszcza teraz, kiedy Johannes… umiera… Tato…Tato…
Nic już więcej nie dodała. Zamiast tego oparła się lekko na poduszkach umieszczonych za plecami i otarła sobie twarz mokrymi dłońmi, a później szybko ją nimi zasłoniła.
Przez kilkanaście sekund ani Potwór ani jego córka nic nie mówili. Didi, wciąż w marmurowej pozie niewzruszenia, cechującej nagrobny posążek skatowany żalem i bólem, trwała w dopiero co przyjętej postawie, wyrażającej tyleż kapitulację z podjętego działania, co całkowite rozczarowanie rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stabilizowała powoli naderwany jak ścięgno oddech i rozkoszowała się dość do tej pory nieprzyjemnym, a w tej chwili wyjątkowo kojącym, uczuciem posiadania mokrych rąk, przylepiających się jej do twarzy. Dita miała świadomość tego, że to, co teraz zrobi albo powie ojcotrener, będzie niebywale wiążące dla rozwoju ich dalszych, wspólnych relacji.
Z jednej strony bardzo chciała, żeby jej nie odtrącił, tylko pomógł w rozwiązaniu ważkich spraw najlepiej, jak umie, zmieniając sposób swojego postępowania na bardziej empatyczny i cechujący się większą z nią współpracą, ale z drugiej – trochę się tej pomocy bała. Nie wiedziała, czy będzie umiała dostosować się do ryz, w jakie niewątpliwie wrzuci ją działalność Czapka.. Ale zaraz, czy posiadanie jednego sprzymierzeńca więcej naprawdę byłoby takie złe..?
Przecież o to jej chodziło!
Pointner nagle odchrząknął głucho, z łatwo słyszalnym trudem, a później zaczął ciężko oddychać. Po chwili znowu odchrząknął i chrapliwie westchnął, jakby w przełyku zebrały się mu błotniste koleiny.
Edith bardzo chciała zobaczyć wyraz malujący się na twarzy trenera, zmusiła się więc do oswobodzenia lic z zasłony dłoni, które ułożyła na swoim brzuchu w geście niepewności, zamrugała kilkakrotnie, po czym spotkała się z pustym jak studnia wejrzeniem Starego.
Aż się wzdrygnęła na ten widok.
Jeszcze nigdy w życiu nie widziała, żeby czyjakolwiek twarz emanowała takim żółtym, żrącym porażeniem, nieomal bezgranicznym niedowierzaniem i piorunującym zaskoczeniem, jakie w tamtej chwili przepełniały oblicze cynicznego dotąd Czapka.
Didi uchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie miała bladego pojęcia, jak ubrać w słowa myśl, która już zdążyła ulecieć, ustępując miejsca innej, kiedy Potwór zaczął mówić cicho, z widocznym trudem i zaangażowaniem:
-  Urodziłaś się 19 grudnia 1990 roku o godzinie 19:45 w Kazaniu. Mimo iż przyszłaś na świat w istniejącym jeszcze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, twoja matka nie zgodziła się, abyś w metryce urodzenia miała podaną tę informację, wraz zresztą z nazwą miasta... Całość naprostował dopiero Johannes, kiedy, w 1997 roku, wyjechaliście z Nowosybirska, w którym wtedy mieszkaliście, do Amsterdamu i samodzielnie.. przyczynił się do naprawy twojej sfałszowanej metryki. Oprócz tego, imię „Edith” wymyślił ci Johannes. W hołdzie dla Edith Piaf, jak już wiesz. Bo Katrina chciała, żebyś nazwała się Ulrike. Ale znowu twój.. ojciec nie mógł znieść tego imienia. Przekonał twoją mamę. Postawił na swoim. No i dlatego nazywasz się Edith. Jako dziecko, również za sprawą Holendra, przejawiałaś ogromne zainteresowanie bronią palną. Podobno.. w wieku 7 lat potrafiłaś szybciej składać i rozkładać broń niż major.. van Oytenhecht, którego pewnego razu przywiózł do waszej posiadłości w Terneuzen Johannes, abyś od prawdziwego wojskowego nauczyła się bezbłędnego mierzenia do celu.. Interesowałaś się również rysunkiem. Matka pokazywała mi kilka twoich obrazków, które zachowała z czasów wojego dzieciństwa. Zgodnie.. uznaliśmy, że naprawdę miałaś.. masz talent. Wielki talent. Szkoda tylko, że nie udało ci się go rozwinąć, no, ale ty widziałaś przecież tylko ojca i broń. Wszystko się zmieniło, kiedy matka na ósme czy tam dziewiąte urodziny kupiła ci kamerę.. Zaczęłaś wszędzie z nią łazić. Nagrywałaś to, co, twoim zdaniem, na to zasługiwało. Pewnie się zdziwisz, ale Katrina do tej pory przechowuje jeszcze te filmy.. Ostatnio oglądała kilka z nich. Puściła mi też na odtwarzaczu nagranie waszego psa – Kindżała – pływającego nieopodal jednej z łódek w amsterdamskim kanale. Swoją drogą, co za oryginalne imię dla zwierzęcia.. O co jeszcze pytałaś..? Ach, o szkołę podstawową. Wybacz, ale jestem zbyt dobry z niderlandzkiego, choć pewnie powinienem, nie potrafię więc wypowiedzieć nazwy placówki, do której uczęszczałaś. Ta nazwa jest dość skomplikowana. Pamiętam jednak, że była pod wezwaniem świętej Joanny d’Arc, patronki Francji. Uczyłaś się tam wielu, twoim zdaniem nieprzydatnych, rzeczy, takich jak chemia czy matematyka, choć zawsze dobrze radziłaś sobie z fizyką. I z historią. No i z językami obcymi, ale to już chyba najbardziej jest zasługa twojej matki, która wysyłała cię na różne kursy do szkół językowych.. Na wakacje najczęściej jeździliście w jeszcze nieodwiedzane przez was miejsca świata. Choć często wracaliście do już znanych lokalizacji. Z tego, co się dowiedziałem, wynika, że ty zawsze lubiłaś jeździć do rodziny matki i ojca. Do Polski i po Holandii. I do ciotki do Rosji. I bardzo lubiłaś, jak Ingrid zabierała cię do irkuckiego ZOO, gdzie mogłaś robić zdjęcia małym fokom i zachwycać się widzialnej miękkości ich futerek. Edith… Nie pamiętam, o co jeszcze pytałaś, ale mam nadzieję, że przynajmniej w minimalnym stopniu rozwiałem twoje wątpliwości co do mojego zainteresowania tobą i twoim życiem. Wiem, że jeszcze wiele mam do nadrobienia. Cholernie wiele. Wiem też, że pewnych rzeczy, jak to kiedyś trafnie ujęłaś, nie da się już poskładać. Nie da się też wyuczyć. Ale, naprawdę.. Mam nadzieję, że potrafisz mi wybaczyć. Chociaż trochę. Chociaż.. trochę. Nie będę mówił, że wszystko to, co mówiłem i robiłem, czyniłem dla twojego dobra, ponieważ głęboko wierzę, iż to rozumie się samo przez się. Pytając o Andreasa, ingerując w proces twojego leczenia.. I wcześniej, kiedy zatrudniłem cię w OESV.. Przecież tak naprawdę miałem na celu, aby poznać cię jak najlepiej. Żeby, znając cię bardziej, jeszcze skuteczniej umieć ci pomóc w razie potrzeby. Ale najwyraźniej bardzo przeceniłem własne możliwości i skalę twojej tolerancji.
Rozwijając swoją przemowę, nie patrzył córce w oczy, jakby się bał, że znowu oskarży go ona o grzebanie w jej życiu, w przeszłości, która aktualnie przypominała rozsypujący się w zastraszającym tempie zamek z piasku. Może bał się mimicznej reakcji jej twarzy, wyrazu spojrzenia, jakie mogłaby mu rzucić, gdyby powiedział nie to, co spodziewała się usłyszeć; może bał się, że Edith znowu powie mu przykre słowa, od których całe wnętrze zamarzło mu jak lodowce na Kole Podbiegunowym i uwydatniło tym samym dotychczasową niewystarczalność, bezcelowość, jałowość jego działania… Może obawiał się świadomości poniesienia kolejnej porażki. Wpatrywał się więc z uporem maniaka w skraj łóżka, w miarę kontynuowania biograficznej tyrady wyraźnie się uspokajając.
Edith tymczasem patrzyła na Pointnera oczami pełnymi łez. Trudno jej było zliczyć, ile razy, wciągu jego przemowy, jej serce zaczynało bić szybciej, kiedy dziewczyna uświadamiała sobie, jak niesprawiedliwa była wobec ojca i jak jednoznacznie go sklasyfikowała. Reżyserce było bardzo przykro głównie z powodu tego, że, do tej pory, Alexander nie umiał w odpowiedni sposób roztoczyć nad nią swojej opieki, tak przecież potrzebnej. Ale coś ciężkiego uciskało ją też w przełyku, kiedy Didi słuchała, jak ojciec podczas przemowy kilkakrotnie się zacina, chrząka, nabiera łapczywie powietrza albo waha się nad odpowiedzią, zupełnie jakby zdawał egzamin maturalny, a nie popisywał się przed własną córką wątłym zbiorem wiedzy na jej temat. Mimo to, Edith niepomiernie cieszyła się, że ojcotrener nie zawalił. Miała świadomość tego, iż jakakolwiek pomyłka, nieprzemyślanie wypowiedziana przez niego w dobrej przecież wierze, już na zawsze podkopałaby jej do niego zaufanie. A tak.. Dita mogła jeszcze liczyć na to, że powoli, mozolnie, po tej rozmowie pełnej bólu, łez i wzajemnego obwiniania się, jej stosunki z ojcem będą zdążały w stronę względnej chociaż normalizacji. Chcąc więc okazać własną satysfakcję z dobrze udzielonych odpowiedzi, Reżyserka uchyliła usta i, przyspieszając oddech, zacharczała ciężko:
- Widzę, że naprawdę odrobiłeś lekcje. Piątka z plusem. 
Pointner podniósł głowę i spojrzał na córkę pytającym, trochę nieobecnym wzrokiem. Rozluźnił się jednak, kiedy spostrzegł, że dziewczyna uśmiecha się do niego przyjaźnie, i sam odwzajemnił uśmiech. Później, jak na komendę wypowiedzianą niedosłyszalnym głosem, równocześnie ojciec i córka opuścili oczy na pomiętą kołdrę w wiosenne, kolorowe kwiaty, obsiane tu i ówdzie częściami z mausera i walizkami z bronią, zmieniając też wyrazy ust na takie, które znamionują daleko posuniętą rezerwę. Każde z nich wiedziało, że teraz powinny paść słowa świadczące o wspólnej akceptacji przeszłości i o gotowości do wprowadzenia w życie leczniczych zmian o optymistycznym wydźwięku, ale ani Edith, ani Alexander nie wiedzieli, jak rozpocząć rozmowę dotyczącą finalizacji rodzinnego kryzysu. Czy w ogóle istnieją odpowiednie słowa? Pointner pierwszy się przełamał. Znowu podniósł głowę znad czerwonego maku i uchwytu z masy perłowej, znowu spojrzał na jakby wklęśniętą, przybitą pannę van der Terneuzen, która jeszcze do niedawna stanowiła wyłącznie wkurzający dodatek do jego wspomnień z Ga-Pa, trzymającą na kołdrze mocno zaciśnięte pięści. Patrzył na jej pobladłą twarz, zsiniałe usta, splątane, lniane włosy i świecące w czaszce zielonym, ognistym blaskiem oczy, wpatrzone w pościel, po czym nagle podjął decyzję. Zanim Edith zdążyła się zorientować, co się dzieje, trener pochylił się, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, mocno zamykając w ojcowskim, przyjacielskim uścisku. Reżyserka poczuła się przez kilka chwil kompletnie zszokowana. Miała wrażenie, że znowu wpada w jakąś ciemną, mroczną pułapkę, ale raptownie przez jej umysł przeleciała błyskawica rozsądku. Walcząc z oporem i przezwyciężając początkowe uprzedzenia, Didi ślamazarnie oddała ojcu uścisk, kładąc głowę na jego ramieniu i tym samym podkreślając od tej pory łączący ich sojusz krwi. 
Trwało to kilkanaście sekund. Po tym czasie Dita jako pierwsza uwolniła się z uścisku. Posłała Najmiłościwiej Selekcjonującemu słaby uśmiech, po czym spytała cienkim głosem:
- Czy mogłabym skorzystać z twojego telefonu? Chciałabym zadzwonić do swojego ochroniarza. Muszę mu zlecić pewne zadanie do wykonania. 

*** Edith poprawiła z namysłem czarną linię, wytworzoną przez kredkę w załomie dolnej powieki lewego oka, po czym odsunęła się na kilka centymetrów od szklanej tafli lustra i spojrzała na siebie krytycznie.
Okej, fazę przygotowywania do wyjścia można uznać za zakończoną.
Didi walnęła kosmetyk na szafkę, zakręciła wdzięczny piruet w swoich kozakach na obcasie, po czym prężnym krokiem wyszła z łazienki.
Nie było widać na niej żadnego śladu ani dopiero co przebytej choroby (dziękujemy ci, Maybelline), ani przeprowadzonej zaledwie czternaście i pół minuty temu rozmowy z ojcem na temat rzeczy ważnych. Edith jednak nieco dziwnie się czuła. Dziwnie się czuła, prostując stosunki z Pointnerem. Do tej pory przypominały one raczej pole minowe, ogrodzone zasiekami z drutu kolczastego, gotowe wysadzić ją w powietrze przy jednym, choćby minimalnie nieostrożnym, ruchu, i to bez jakiegokolwiek pardonu. Teraz wspomniane pole nie dość, że zostało bezwzględnie zdemilitaryzowane, to jeszcze zasadzono na nim jakieś do rzygania miłe kwiatuszki, zamieniając do niedawna śmiercionośną strefę w bezpieczny azyl rodem z dennych, amerykańskich filmów fabularnych o pogodzonej po stu latach sprzeczek rodzinie z Karoliny Północnej.
Dita westchnęła, przestępując próg kuchni. Sama chciała poprawy kontaktów z Potworem, którego ingerencja w jej życia od kilku dni przypominała nie tylko ostateczną parodię, ale również absurd wzięty w kosmosu, ma więc teraz to, co chciała. Nalewając sobie do szklanki akwę wodociągówę i wypijając w kilku konkretnych łykach całą zawartość szkła, Edith wspominała, jaką reakcję wytworzył Pointner, kiedy córka oznajmiła mu:
- Widzę twój wzrok. Pozwól więc, że wyjaśnię: Dzwoniłam do Hektora, swojego ochroniarza. Kazałam mu przyjechać pod blok, bo chcę, aby mnie zawiózł do Andreasa.
Alexander, swoim zwyczajem, oczywiście się postawił. Nigdzie nie pojedziesz. Dopiero podźwignęłaś się z choroby żołądka. Powinnaś jeszcze trochę odpocząć. A Kofler o tym dobrze wie i niczego od ciebie nie wymaga. Didi, nie bądź nierozsądna. Nie jedź. I te de.
Ale Reżyserka postanowiła być nierozsądna. Do tej pory średnio na tym wychodziła, ale skoro Czapek nie do końca zerwał ze swoimi starymi jak paleolit zagraniami, to ona też nie.
Przy czym nie jest mściwa. Raczej ma taki charakter, jak on.
Uświadomiwszy sobie ten fakt, Edith lekko się wzdrygnęła. Sekundę później zagłębiła się w przypomnienie o pytaniu ojcotrenera, które dotyczyło faktu posiadania przez van der Terneuzen ochroniarza. Spryciarz, pewnie myślał, że gdy spyta o niego dopiero w drugiej kolejności, zaskoczy tym swoją latorośl i zarazem przyprze ją do muru tak dalece, że córka z uśmiechem na ustach oraz radosnym pośpiechem wyjawi mu swe najskrytsze tajemnice oraz domniemane powody, dla których Johannes obdarzył ją ogonem. „Tak, panie Pointner, mam ochroniarza, ponieważ jakiś chory pojeb próbuje mnie szantażować oraz zniszczyć rodzinę van der Terneuzen za pomocą sfabrykowanych oświadczeń sądowo-administracyjnych. Aha, i dołączył do wzmiankowanego pojeba Louis. Który się odgrażał, że zrobi krzywdę pana ślubnym dziatkom, jeżeli nie wypełnię określonych finansowych oczekiwań. Ochroniarze, poza swymi standardowymi obowiązkami monitorująco-kontrolującymi, najprawdopodobniej rozpracowują tę szajkę łotrów, a dodatkowo pracują u mnie na licencji szoferów. Czy chciałby pan, abym któryś element dokładniej wyjaśniła?”.
Cholera.
Reżyserka zasunęła ojcu suchą bajeczkę o tym, jakoby ochroniarza miała OD ZAWSZE, zmieniać się miała tylko jego narodowość i wiek oraz stopień wyszkolenia. A czy jakiś związek z nimi ma obecność broni na jej łóżku? I jej niepokój? Hmmm… To pytanie zacukało Edith jedynie na ułamek sekundy. W następnym momencie już automatycznie wyjaśniała ojcu skomplikowane wytyczne dotyczące harmonogramu odpowiedniej konserwacji broni palnej, który ostatnio zaniedbała, ponieważ musiała a) ratować swój związek z Andreasem, b) stawiać czoła skomplikowanym i zmultiplikowanym problemom rodzinnym oraz c) walczyć z chorobą własnego organizmu. Na końcu dorzuciła jeszcze jakiś lapidarny żart, w efekcie którego na twarzach jej i jej rozmówcy wykwitły śliczne uśmiechy świadczące o przedniej zabawie.
No i dobrze.
Van der Terneuzen włożyła w swą opowieść tyle powera oraz przekonania, że, gdyby sama siebie słuchała bez znajomości prawdy, uwierzyłaby sobie w trymiga.
No, jasne. Konserwacja broni. A Johannes bał się o swą koronę króla wydawnictw wszelakich, dlatego też zatrudnił do ochrony swej rodziny wyspecjalizowanych i wykwalifikowanych bodyguardów. Nie chciał, by jego sukces był okupiony krwią i tkankami.
Ja pierdolę.
A jeśli ojcotrener nie do końca uwierzył w te bujdy?
Lepiej by było dla wszystkich, gdyby jednak nie okazał się małej wiary. I nie zechciał samodzielnie zgłębiać tych wrażliwych tematów.
Boże, niech on się w to nie miesza! Niech uwierzy, że to wszystko jest zdumiewająco niewinne!
W tej samej chwili denna melodyjka niczym z dworca kolejowego oznajmiła przybycie przed drzwi mieszkania panny van der Terneuzen zapewne nikogo innego, tylko Alvarezowego.
Artystka uśmiechnęła się ni to kwaśno, ni to z podziwem. Spojrzała na zegarek.
Równe piętnaście minut. Perfect timing.
Kocim krokiem przeszła do przedpokoju i, nie bawiąc się w ceremonialnie odpytywanie „Kto tam?”, jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, po czym przywitała miłym skinieniem głowy Hektora.

- Dobrze, że pan przyjechał, panie ochroniarzu – zagaiła uprzejmie Edith, zapinając szczelnie zimową kurtkę. – Inaczej pewnie bym sobie pomyślała, że, z dnia na dzień i do tego bez uprzedniej informacji, przestał pan dla mnie pracować.
Alvarez zrobił dziwną minę osoby, która nie może wypluć przyklejonej do podniebienia gumy do żucia.
- Nie ujawniałem się, ale czuwałem, pani van der Terneuzen – wyjaśnił prostolinijnie z właściwym sobie polotem.
Reżyserka tylko się zaśmiała.
- I dlatego nie dawał pan znaku życia? A tymczasem Oniegin wydzwaniał do mnie jak po ogień i groził mi, że kropnie moje przyrodnie rodzeństwo jak spróbuję wystawić go do wiatru. A co przecież, podejrzewam, zamierzam uczynić.
- Wiem o tym, proszę pani.
Kurwa.
- Cóż, świetnie – zezłościła się Didi, szarpiąc z gniewem Bogu ducha winny pasek, przyczepiony do kurtki. – Miło mi, że mnie pan o tym poinformował, naprawdę. Złoty z pana człowiek. Nic, tylko postawić na cokół jako pomnik, ku uciesze tłumu.
Hektor wykrzywi się z bólem, a następnie odparł tonem, który trudno było jednoznacznie zaklasyfikować jako „przymilna uległość i pewność siebie w jednym”:
- Proszę, niech się pani nie denerwuje. Ja i moi bracia śledzimy Oniegina, wiemy więc, co robi, do kogo dzwoni i z kim się kontaktuje. A że stało się tak, jak się stało i żaden z nas nie zdążył pani uprzedzić o tym, że Nugzari może zacząć do pani dzwonić.. Cóż, nie będę owijał w bawełnę, ale to głównie moja wina. Tak się zamotałem w organizowanie lipnych pieniędzy na okup, że zupełnie zapomniałem o Bożym świecie – Alvarez westchnął, pełen poczucia winy. – A teraz może mnie pani rozstrzelać, pani van der Terneuzen – dodał jeszcze głosem zbitego baranka.
Edith mimowolnie się roześmiała. O, Stwórco, co za typ!
- Przekomiczny pan jest – stwierdziła łaskawie, patrząc na ochroniarza z rozbawieniem. Trzasnęła klamerką paska. – Ale to nie zmienia faktu, iż takiego zagrania Oniegina się nie spodziewałam i o mało co nie zeszłam ze stresu, kiedy zaczął mi wyłuszczać rekinim głosem wszystkie swoje wymyślne groźby..
- Toteż mówię, żeby mnie pani zastrzeliła, pani van der Terneuzen – chlasnął jeszcze raz Hektor, wciąż z miną nienagannego spaniela, który nie wie, za co go łajają. Koleś skinął głową w stronę sypialni i rozcapierzonych na pościeli walizek z mauserem i sig-sauerem. – Widzę, że ma pani czym. Od razu będzie po problemie. Nie będę mógł więcej zrobić niczego nie tak.
Dita tylko uśmiechnęła się z politowaniem, pokręciła czerepem i walnęła Hektora w ramię zapasową smyczą Harpuna, błyskawicznie ściągniętą z kołka.
- Niech pan uważa, drogi panie, bo jeszcze kiedyś wezmę pana za słowo – zagroziła bodyguardowi rzemieniem, machając mu nim przed nosem. Alvarez kuknął na pasek ze szczerą radością i satyrycznym humorem w ciemnych oczach, jakby wizja zostania obitym po głowie smyczą bardzo się mu spodobała. – A teraz niech pan powtarza za mną. „Zupełnie zapomniałem o Bożym świecie”.
- „Zupełnie zapomniałem o Bożym świecie” – skopiował posłusznie Hektor bez śladu zdziwienia na twarzy. Dopiero po powtórzeniu przekrzywił głowę i spytał Didi wzrokiem: „Co ty odwalasz, dziewczyno? Egzaminujesz mnie z niemieckiego? Nagle zaczął ci przeszkadzać mój akcent?”.
- Spokojnie – pisnęła Edith, walcząc z beczką śmiechu podchodzącą jej do gardła. W końcu nie mogła już wytrzymać i parsknęła iście żabim rechotem. – Ja nie mogę, ale pan fajnie to wymawia!
Alvarez skłonił się niczym wierny sługa.
- Do usług, pani van der Terneuzen. – plasnął zwężonymi ustami, co tylko podbudowało paranoicznie-histeryczną wesołość Reżyserki. Dita zawyła jak hiena i wykrztusiła z trudem:
- Jeszcze raz! Jeszcze raz!
- Do usług, pani..
- Nie, nie to! O Bogu!
- O Bogu.
- O świecie.
- O świecie – małpował posłusznie Hektor z nieprzeniknioną miną sfinksa i ubawem w oczach.
- Nie, nie! O, matko! – parsknęła z udawaną złością Edith. – Nie o to mi chodzi! Niech pan powie.. Jak to było..?
- „Zupełnie zapomniałem o Bożym świecie”? – spytał dobrodusznie Alvarez z powątpiewaniem. Didi znowu trzasnęła go w ramię. Tym razem szalikiem, którym właśnie zamierzała owinąć się wokół szyi. Pewnie zabolało go jak rana po gangrenie.
- Tak. No, dalej.
- „Zupełnie zapomniałem o Bożym świecie”.
Hektor westchnął z wysiłkiem. Zaraz, zaraz.. Czegoś tutaj Edith nagle zabrakło. A raczej – kogoś. Kogoś czerwonego. I ojcowego.
- A gdzie mój ojciec? – rzuciła informatywnym tonem, jakby nie zadawała pytanie tylko udzielała na nie odpowiedzi.
Alvarez uśmiechnął się szelmowsko.
- A gdzie mój ojciec?
Teraz Reżyserka przekrzywiła głowę jak lemur. W czapce.
- Panie Hektorze, proszę.. Gdzie wcięło mojego starego?
- Gdzie wcięło mojego starego? – zaczął Latynos z tym swoim uroczym akcentem. – Pani stary, czy też raczej dla mnie pan Pointner, jest przed blokiem. Kiedy go widziałem po raz ostatni, usiłował utrzymać na uwięzi pani psa, jednocześnie rozmawiając z moim bratem, Fernandem, na temat piłkarskiej ligi rosyjskiej. Obydwaj bardzo się denerwowali z powodu ostatniej przegranej Zenitu Sankt Petersburg z Dynamem Moskwa.
Edith świsnęła z podziwem, usłyszawszy, jak Alvarez wymawia wschodniosłowiańskie nazwy klubów z akcentem wydeukowanego Rosjanina, a nie zaśpiewem Hiszpana czy innego Argentyńczyka.
- Umie pan rosyjski? – spytała z żywym zainteresowaniem, kiedy Hektor otwierał przed nią drzwi do mieszkania. Zgasił światło i odpowiedział, wzruszywszy ramionami:
- Trochę. Prawie, że biegle.
Widząc zdumioną minę Didi, dodał jeszcze tym samym, lekceważącym tonem, choć z tajemniczym uśmiechem, od którego porobiły mu się zmarszczki w kącikach oczu:
- Taka praca, proszę pani.
Zatrzasnął wrota do domu Edith, ucinając tym samym na amen dyskusję na temat własnych możliwych zdolności lingwistycznych. 



___________________________________
Drodzy Czytelnicy,

wszelkiej pomyślności w Nowym Roku! Mnóstwa zdrowia, sukcesów, pieniędzy, miłości i radości! ;) 
Co do rozdziału - jednak nie umiem pisać scenek rodzajowych... Nauka tego kunsztu jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że reszta odcinka ma mniej-więcej wyrównany poziom, a emocji - mimo ważnych przetasowań fabularnych - nie zabrakło. ;D

Uwierzycie, że od czasu dodania ostatniego posta zostałam magistrem filologii polskiej? Ja sama jeszcze nie daję temu w pełni wiary, ale stało się! ;D

Serdecznie pozdrawiam,