niedziela, 30 grudnia 2012

Luiza (11): Igraszki losu


Luiza maszerowała ulicą w strugach deszczu ze śniegiem w stronę OESV. Wiar szarpał niemiłosiernie jej szalikiem i rozwiewał włosy. Z minuty na minutę przybierał na swej sile. Paskudny dzień. Choć Luiza już dawno nie tęskniła za Polską, to złotej jesieni było jej bardzo brak. I Gregora było jej brak. Tfu! Nie pomyślała tego! Wcale nie było jej go brak! To co się stało, nie powinno było się stać. I nie ma żadnego „ale”. Chociaż w sumie jedno „ale” by się znalazło. Była nim cisza. Od pamiętnego wieczora, którego nie można było przytaczać nawet w najskrytszych myślach, żadna ze „stron” nie pofatygowała się aby zadzwonić. A co dopiero porozmawiać. Blee, znowu poważna rozmowa. Czego jak czego, ale poważnych rozmów Luiza miała już dosyć.
            - cześć Anna! – zawołała niemalże z progu widząc sekretarkę na końcu hallu obładowaną papierami – zaczekaj! – dodała pospiesznie, po czym pobiegła aby dogonić dziewczynę.
            - o, cześć Luiza – przywitała ją ze szczerym uśmiechem. Uśmiech i tempo z jakim się przemieszczała były jej znakami firmowymi. Zboczeniami zawodowymi wytworzonymi w tej fabryce sukcesu – co tam słychać?
            - a dzięki, wszystko w porządku. Tylko tutejsza jesień mi trochę doskwiera – odpowiedziała naciskając odpowiedni guzik w windzie – a tobie jak leci?
            - po staremu. Jak zawsze mnóstwo pracy – skrzywiła usta i spojrzała ze skwaszoną miną na stos papierów pod pachą – na dodatek szykuje się zastępstwo za Pointnera. Ciekawe jaki reżim zapanuje tym razem.
            - ale jak to zastępstwo? A gdzie Pointner? – zapytała zaskoczona Polka.
            - nic nie słyszałaś? – zdziwiła się Anna – podobno trener miał jakiś wypadek. Chodzą słuchy, że go pobili. Podobno wyglądał jak siedem nieszczęść.
To jakoś inaczej? A TFU!
            - co ty gadasz?! – Luiza wytrzeszczyła oczy. Przed obliczem stanęła jej scena kiedy wypomniała trenerowi powiązania z Louisem. A jeżeli to jego sprawka? – a co z Edith?
            - wzięła dziś wolny dzień – stwierdziła Anna w akompaniamencie otwierających się drzwi windy – będzie jutro. Twierdzi, że nie była z Pointnerem.
            - to dobrze – jęknęła Luiza, myśląc jednocześnie: „jasne, nie była z nim” – dzięki za info Anna, do zobaczenia!
Polka pobiegła czym prędzej do swojego gabinetu. Na szczęście był pusty. Zemknęła drzwi i bez ściągania płaszcza rzuciła się do telefonu. Wybrała numer Edith i czekała na połączenie. Niestety, nie doczekała się.  Telefon uparcie milczał, a w Luizie coraz mocniej biło serce. To była jej wina! Jej i tylko jej! Po jaką cholerę mówiła Pointnerowi o Louisie? Ale swoją drogą… po cholerę Pointner o tym komukolwiek powiedział? I czy w ogóle powiedział?
Yhhhhhhhhh. Luiza warknęła pod nosem i opadła na krzesło. Zrezygnowanym wzrokiem zerknęła na obładowane papierami biurko. Świetnie. Perspektywa podniesienia swych kwalifikacji jako księgowej jeszcze bardziej podniosła ją na duchu. Dlaczego Herbert nie może zapisywać sam kogo masuje, po co i czego do tego używa? O wilku mowa… Do gabinetu wszedł Leitner i zmierzył wzrokiem Polkę, która z miną męczennicy siedziała opatulona w płaszcz z rozwalonym szalikiem i potarganymi włosami. Żałosny widok. No porę sobie wybrał idealną, nie ma co.
            - witaj – przywitał się niepewnie – co, ciężka noc? – zapytał lekko się uśmiechając.
            - nie, ciężki poranek – odparła Luiza – i zapowiada się ciężkie popołudnie z tymi papierzyskami.
            - poradzisz sobie – „dodał jej otuchy” szef po czym bez zbędnych ceregieli przeszedł do sedna sprawy – słyszałem, że Thomas wskazał cię na swojego głównego fizjoterapeutę.
Luiza poczuła jak robi się jej gorąco. Po raz kolejny zamarzyła o pancerzu.
            - taak… - odpowiedziała wahając się czy potwierdzić tę informację, czy posądzić Thomasa o amnezję.
            - to duże wyzwanie – zakomunikował jej szef. No jakby nie wiedziała. Usadowił się po przeciwnej stronie jej biurka, podparł łokciami o blat i bacznie wpatrywał się w Luizę w postaci Marzanny.
            - wiem panie Leitner, ale będę się bardzo starać – obiecała starając się opanować drżący głos.
            - tego jestem pewien – uśmiechnął się mężczyzna – ze szkoły otrzymałaś znakomite referencje, dlatego wybraliśmy właśnie ciebie.
            - dziękuję… - uśmiechnęła się delikatnie  przyjmując z ulgą spokojną reakcję przełożonego.
            - i pamiętaj, też, że będziemy cię obserwować – gestem ręki zatrzymał Luizę, która koniecznie chciała coś powiedzieć – spokojnie, będziemy obserwować, bo musimy wystawić ci później opinię – uspokoił Polkę po raz kolejny – i jeszcze jedno, jeżeli będziesz miała jakiekolwiek wątpliwości, zawsze możesz się do mnie zwrócić z prośbą o pomoc.
Luiza uśmiechnęła się i po raz kolejny podziękowała Herbertowi. Jak to możliwe, że był tak inny od reszty sztabu? Nie wkurzył się, że jeden z jego czołowych skoczków woli „oddać się w obce ręce” i jeszcze zaproponował pomoc. A więc możliwe, że w OESV pracują tez normalni ludzie, którzy nie czyhają tylko aby zadać komuś cios w plecy. Takie rodzynki w zakalcu.


***


            - cześć, jak się masz? – zawołała Luiza z promiennym uśmiechem wchodząc do sali Thomasa, który siedział z podpartą o rękę głową i czytał wiadomości sportowe w gazecie codziennej.
            - hej! – rozpromienił się skoczek odkładając gazetę i poprawiając się na łóżku – fajnie, że jesteś - Luiza odpowiedziała ponownie uśmiechem.
            - jak się dziś czujesz? Po twoim humorze widać, że lepiej?
            - o niebo lepiej – odpowiedział wskazując ręką Luizie krzesło po czym zajrzał do koszyka, który przyniosła mu Polka i wyciągnął ze środka soczyste jabłko – lekarze mówią, że niedługo mnie wypuszczą, ale nie chcą podawać konkretnej daty. Już nie mogę się doczekać!
Rzeczywiście, Thomas wyglądał dziś bardzo dobrze. Po sińcach pod oczami nie było prawie śladu, a i jego twarz nabrała zdrowych kolorów. Nie leżał też oszczędzając siły jak jeszcze wczoraj. Nabierał sił w oczach. Widok ten bardzo cieszył Luizę. Pomimo, że znała go najkrócej ze wszystkich, z oczywistych względów, to polubiła go jak resztę teamu.
            - cieszę się, naprawdę – zapewniła skoczka.
            - nie rób tego! Jak wyjdę to dam ci popalić! Nie jestem łatwym pacjentem.
            - ach, to dla tego Herbert nie wkurzył się jak się dowiedział, że mam z tobą pracować, ulżyło mu! ale nie myśl sobie, że mnie złamiesz!
            - nie wiesz na co się porywasz! – rozwalił się na łóżku w pozie greckiego boga i zrobił minę rodem z antycznego posągu.
Luiza wstała i zrobiła pozę niczym modliszka szykująca się do ataku. Thomas spojrzał na nią bystro. Dziewczyna obeszła łóżko dookoła i w momencie gdy chłopak myślał, że dziewczyna chce go tyko postraszyć, rzuciła się na niego i zaczęła go łaskotać po brzuchu. Skoczek podskoczył niczym rażony prądem i bezskutecznie próbował złapać ją za ręce. Wił się niczym wąż, robił uniki, ale wszystko na próżno. Po chwili zostało mu jedynie kapitulować i z łzami śmiechu prosić dziewczynę o litość.
            - mówiłam, że nie da się mnie złamać – zakomunikowała z udawaną wyższością i teatralnie zadarła brodę. To był błąd, bo nie zauważyła, że Thomas w tym czasie wyciągnął spod głowy poduszkę i z całym impetem rzucił nią w Luizę. Dziewczyna pod wpływem uderzenia zgięła się w pół i z trudem zachowała równowagę. Spojrzała na Thomasa z żądzą zemsty w oczach i nie zastanawiając się zbyt długo chwyciła poduszkę, która wylądowała u jej nóg i cisnęła nią w Thomasa. Wtedy niegrzeczna poduszka zrobiła coś, czego robić nie powinna. Rozerwała się i zasypała skoczka piórami. Luiza nie wytrzymała i wybuchła gromkim śmiechem. Thomas po chwili dezorientacji zrobił to samo, w między czasie obrzucając Polkę garścią piór.
            - ok., rozejm – podniosła ręce do góry Luiza i usiadła na łóżku skoczka. Starła z policzka łzę i wyciągnęła z włosów kilka piór – już nie mam siły.
            - dobra, myliłem się, nie dasz się złamać – zaśmiał się Thomas zrzucając z pościeli rozsypany puch, który tylko wzbijał się jeszcze bardziej w powietrze, ponownie wbijając się w ich ubrania.
            - o nie! Co tu się stało! – zawołała od progu przerażona pielęgniarka, która weszła do sali bezszelestnie. Luiza i Thomas spojrzeli na cały bałagan, który zrobili, ale jedyną reakcją, która byli zdolni z siebie wykrzesać był ponowny atak śmiechu. Kobieta wyszła z sali, by po chwili wrócić ze zmiotką i szufelką w ręce. Położyła je pod ścianą z miną wodza wojennego i nakazała: „jak wrócę, ma tutaj być posprzątane”.
            - ach, byłabym zapomniała! – klepnęła się w czoło Luiza gdy się już uspokoiła – masz pozdrowienia od Julii.
            - od małej Julii? Naprawdę? Przyjechała? – ożywił się Thomas.
            - tak. Ponoć z Australii. Rozmawiałam z nią, bardzo miła dziewczyna.
            - niesamowite, tak dawno jej nie widziałem – pokiwał głową z niedowierzaniem.
            - a… - zawahała się dziewczyna – a możesz mi powiedzieć kim ona właściwie jest?
            - Julia? – uśmiechną się Thomas – znamy się praktycznie od dziecka. Kiedy trenowaliśmy przychodziła na nas popatrzeć. Potem dorośliśmy i zostaliśmy przyjaciółmi – Morgi uśmiechną się mimowolnie przypominając sobie czasy dzieciństwa – w swoim czasie była tez dziewczyną Gregora.



***



Gregor miał dziewczynę. Świetnie. Luiza schowała twarz w rękach. A czego ona się spodziewała? Przecież to normalne, że miał dziewczynę! Jest skoczkiem, nie księdzem! Yhhhh. Włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Pchnęła drzwi i weszła do mieszkania. Nadal robiło na niej wrażenie. Podeszła do stolika i naciskając odpowiedni guzik pilota zasunęła rolety w oknach. Ściągnęła płaszcz i poczłapała do kuchni. Padała z nóg. Po posprzątaniu sali Thomasa wróciła jeszcze do OESV uporać się z papierami. Wyszła z budynku niemal ostatnia. Marzyła a gorącej kąpieli i śnie.
Od Thomasa dowiedziała się, że Julia była dziewczyną Gregora. Poczuła wtedy dziwne ukłucie… ale przecież nie była o niego zazdrosna. Nie mogła być o niego zazdrosna! Mimo to, to dziwne uczucie towarzyszyło jej nadal. Ale dlaczego? Przecież Gregor ma swoje życie, może mieć nawet harem i Luizie nic do tego! A jeżeli Julia przyjechała po to, aby go odzyskać? Może odwiedziny Thomasa były tylko pretekstem? Nawet jeśli tak, to przecież nie zabroni Gregorowi spotykać się z Julią! DO CHOLERY JASNEJ! JESTEM PROFESJONALISTKĄ! Walnęła pięścią w blat, aż podskoczył na nim telefon. Chwyciła go do ręki i wybrała numer.
            - halo?
            - cześć Edith. Tu Luiza, mam nadzieję, że nie dzwonię za późno?

 (pełna rozmowa jest w części Edith :))


***


Trening skończył się z kilkunastominutowym poślizgiem. Luizie i Edith nie było dane porozmawiać, bo zastępca Pointnera wysłał ją z jakimś świstkiem do ksera. A co do Edith… widać, że między nią a Koflerem coś zakwita. Na treningu co chwila do niej machał. Gdy na nią patrzył w jego oczach błyskały bliżej nieokreślone iskierki. Nie to co Gregor, który odwracał wzrok za każdym razem gdy Luiza spojrzała w jego stronę. Po treningu wypruł też prosto do samochodu.
            - wszystko w porządku? – zaskoczył Luizę Wolfgang.
            - yyy… tak, tak! – odpowiedziała wyrywając się z zamyślenia – dlaczego pytasz?
            - a bo stoisz taka… niewyraźna – uśmiechną się promiennie – ale jeśli wszystko ok. to się cieszę. Jadę do Thomasa, jedziesz ze mną?
            - nie, dzięki, lepiej żebym się nie pokazywała tamtejszym pielęgniarkom – zaśmiała się na wspomnienie wczorajszej poduszkowej bitwy.
            - ok., w takim razie do jutra – uśmiechnął się i pomachał na pożegnanie.
Po zakończeniu treningu Luiza również miała wolne. Postanowiła więc złożyć komuś wizytę… pozbierała swoje rzeczy i pomaszerowała na parking. Stanęła przed samochodem należącym do OESV, z którego mogła korzystać kadra oraz sztab i nacisnęła guzik w pilocie. Wgramoliła się do środka i pomknęła czarnym Citroenem w zamierzonym kierunku.


***


Zaparkowała na podjeździe blokując samochód Gregora. Przynajmniej jej nie ucieknie. Chyba, że ma w domu radioaktywne pająki lub inne dziwne robactwo, które dodają mu nadprzyrodzonych zdolności. „Piknęła” alarmem i podeszła do drzwi. Nacisnęła dzwonek. Nastąpiła chwila oczekiwania, która przeciągała się w nieskończoność. Stanie na schodach do najprzyjemniejszych czynności absolutnie nie należało, zwłaszcza w porywach przeraźliwie zimnego wiatru, przed którym nie chronił szczelny płaszcz i maksymalnie gruby szalik. Po kilkudziesięciu sekundach drzwi zazgrzytały i uchyliły się ukazując Gregora. Miał na sobie spodnie dresowe i T-shirt, a przez ramię przewieszony miał ręcznik.
            - cześć! – zawołał rozpromieniając się, po zneutralizowaniu zaskoczonej miny. Luiza uniosła jedną brew. Reakcja skoczka nieco ją zaskoczyła. Przygotowywała się raczej na poważną rozmowę (bleee), a nie na przyjacielska pogawędkę – miałem do ciebie dziś jechać, więc dobrze, że wpadłaś – dodał otwierając szeroko drzwi i zapraszając Luizę do środka gestem ręki.
            - mam nadzieje, że nie przeszkadzam? – zapytała przestępując próg i ściągając szalik.
            - ty? Nigdy! – zaprzeczył serwując jej swój sztandarowy uśmiech. Odebrał od dziewczyny płaszcz i odwiesił go na wieszak – wybacz na chwilę, ale pójdę się przebrać, właśnie trenowałem. Rozgość się! – zawołał zanim zniknął w sąsiednim pomieszczeniu. Luiza odprowadziła go wzrokiem po czym rozglądnęła się po mieszkaniu. Było bardzo nowoczesne, podobne do jej apartamentu przydzielonego przez OESV. Ściany i wyposażenie było utrzymane w brązowym kolorze i jego licznych odcieniach. Unosił się w nim zapach wanilii, zupełnie jakby ktoś piekł właśnie coś smakowitego w kuchni. Sprawiało wrażenie bardzo przytulnego. Aż dziwne, że mieszkała w nim tylko jedna osoba. O ile Luiza dobrze się orientowała, rodzina Gregora mieszkała w jego rodzinnej miejscowości kilka kilometrów pod Innsbruckiem. Przeszła kilka kroków do przodu i rozejrzała się po obszernym salonie. Jedna ściana była całkowicie zabudowana czymś w rodzaju regału z asymetrycznymi pólkami. Na nich poukładane były ogromne ilości płyt, kilkanaście książek oraz puchary. Niektóre z nich sięgały niemal do sufitu. W centrum regału stała pokaźnych rozmiarów wieża stereo. Luiza z przerażeniem stwierdziła, że mają z Gregorem podobny gust muzyczny. Na przeciwległej ścianie wisiało kilka czarno- białych zdjęć autorstwa Szanownie Panującemu Nam Władcy Domu i kilka gablotek z koszulkami startowymi, między innymi z Vancouver. Na środku pomieszczenia stał niewielki szklany stoliczek, sofa oraz dwa fotele z jasno brązowej skóry.
            - czego się napijesz? – zapytał Gregor, który tymczasem zdążył się przebrać w jeansy i granatową bluzę z kapturem.
            - wszystko jedno – odpowiedziała Luiza sadowiąc się na fotelu. Po kilku minutach Gregor podał jej kubek z parującym jak szalonym wnętrzem. Z ponownym przerażeniem odkryła, że w środku znajdowała się kawa z mlekiem i łyżeczką cukru. Taka jaką lubiła… Gregor usadowił się naprzeciwko z cwaniacko – triumfalnym wyrazem twarzy.
            - kochanieńki, nie ciesz się tak. Musimy porozmawiać. I to poważnie – starała się na próżno przygasić skoczka. Czuł się jednak tak pewnie, że nic sobie z tych słów nie zrobił. Rozwalił się na sofie i wpatrywał się w Luizę z irytującym uśmiechem.
            - o czym chcesz porozmawiać? – zapytał wreszcie nie odrywając wzroku od twarzy Polki.
            - o tym co się ostatnio stało - wycedziła szybko, zanim strach ścisnąłby jej gardło. 
            - a co się ostatnio stało? – zapytał z miną niewiniątka. Dziewczyna spojrzała na niego ze wzrokiem, jakby chciała go zapytać: „naprawdę jesteś takim idiotą, czy tylko udajesz?”. Chciała unieść jedną brew aby uwydatnić przekaz. Uniosły się obie.
            - chciałabym ci uroczyście przypomnieć, że mnie pocałowałeś – na słowie „pocałowałeś” zadrżał jej głos. Wpatrywała się bacznie w skoczka. Jego mina jednak nawet na chwilę się nie zmieniła. Nie przebiegł przez nią żaden grymas, dosłownie nic.
            - o nie, moja droga – odezwał się wreszcie, przerywając na chwilę aby upić łyk swojego napoju – to ty mnie pocałowałaś – ogłosił strzelając kolejny uśmiech. Luiza otworzyła usta z szoku. Siedziała jak wryta i nie była w stanie się odezwać. Miała ochotę rzucić się na Gregora i powybijać mu te śliczne ząbki.
            - ty sobie chyba kpisz – rzuciła z goryczą w głosie.
            - ależ skąd – zaśmiał się skoczek – mówię jak było. Pocałowałaś mnie. Chciałem wyjść, ale mnie zatrzymałaś. I muszę powiedzieć… nieźle ci to wyszło – dodał z przekąsem.
Luiza pokiwała głową z niedowierzaniem. Jawna kpina. „Powinnaś ostentacyjnie wstać i wyjść” podpowiadał rozum, „daj spokój” – bagatelizowało go serce – „nie udawaj, że nie widzisz, że w tej bluzie wygląda niezwykle seksownie”. Skąd już znała te słowa? Tym razem Luiza postanowiła posłuchać rozumu. Niesamowite, prawda?
            - ta rozmowa nie ma sensu – wypowiedziała zrezygnowana zrywając się z miejsca.
            - zaczekaj! – podskoczył Gregor i złapał ją za rękę. Nie odwróciła się w jego stronę, ale czuła jego obecność tuż za swoimi plecami. Czuła jak sznureczki od jego bluzy łaskoczą ja po karku, a jego ciepły oddech ogrzewa jej szyję. Czuła zapach jego wody toaletowej. Po plecach przeszły jej ciarki – nie uciekaj mi – zamruczał jej tuż obok ucha. Jego stwierdzenie przyprawiło Luizę o łomot serca. Szalone waliło tak mocno jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. W idealnej ciszy było doskonale słyszalne. Super, niech Gregor sobie jeszcze COŚ pomyśli! Jeżeli jeszcze tego nie zrobił… Powoli odwróciła się w jego stronę. Błysk, który zobaczyła w jego oczach sprawił, że chciała uciec. Ale jej ciało miało całkiem inne plany i nie chciało jej słuchać. Gregor odsunął niesforny kosmyk włosów z jej czoła. Stał naprawdę bardzo, bardzo blisko. Była to ostatnia chwila, podczas której mieli nad sobą jakakolwiek kontrolę. Skoczek złapał Luizę za biodra i przycisnął do siebie. Zbliżył swoją twarz i  pocałował dziewczynę w usta. Od tej chwili wszystko inne przestało istnieć.  


***



Luiza obudziła się z twarzą w poduszce. Gdy poczuła, że poszewka szczelnie przylega do jej policzków i zaczyna jej brakować powietrza, a poduszka najzwyczajniej ją dusi, z gracją samicy dinozaura przewaliła się na bok. Poczuła przyjemny aromat świeżo zaparzonej kawy. Mmmmmm… Naciągnęła się i powoli otwarła oczy. Zobaczyła Gregora w jeansach i bez koszuli krzątającego się w kuchni. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się w duchu. Piękny sen. Przytuliła się powrotem do kołdry aby dalej móc trwać w tym stanie. Przerwał jej znowu aromat kawy, tym razem nieco mocniejszy. Zaraz? Czy to możliwe że podczas snu, czuje się zapachy? Ponownie podniosła powieki. Gregor nadal krzątał się po kuchni. Spojrzała na niego, po czym powrotem zamknęła oczy. Przypomniała sobie o uszczypnięciu. Żeby upewnić się, że coś nie dzieje się na niby ludzi się szczypią. Uszczypnęła się zatem w ramię, odrobinę za mocno. Teraz już na pewno się obudziła. Otworzyła oczy z nadzieją, że nie zobaczy już Gregora. Niestety, nadal tam był. Jego obecność jeszcze nie była najgorsza. Gorsze było to, że zmierzał w jej kierunku. Cholera. Luiza znowu zamknęła oczy. Uszczypnęła się ponownie. Co on robi w jej mieszkaniu? Zaraz… otwarła jedno oko. Zmierzyła nim tyle przestrzeni ile zdołała. Świetnie. To nie Gregor był u niej. To ona była u Gregora. Schowała twarz w dłoniach.
            - cześć – szepnął skoczek z czułością w głosie – jak się spało?
Nie odpowiedziała. Rozchyliła dwa palce i zerknęła przez nie na chłopaka, po czym ponownie szczelnie je zamknęła.
            - co ty robisz? – zapytał brunet mrużąc brwi i bacznie przyglądając się dziewczynie.
            - ciebie tu nie ma – zakomunikowała tonem głosu wypranym z jakichkolwiek emocji.
            - nie bądź niemądra – zaśmiał się Gregor – przecież jestem.
            - nieeeeeeeeee, nie gadaj głupot – poprosiła dalej trzymając dłonie na twarzy.
            - Liz, nie wygłupiaj się – powiedział głosem, jakim rodzice uspokajają niesforne dziecko, po czym odsunął ręce z jej twarzy.
            - AAAAAAAAAAA!
            - AAAAAAAAAAA!
            - dlaczego krzyczysz?
            - a dlaczego ty krzyczysz?
            - bo ty krzyczysz!
            - ale ty krzyknęłaś wcześniej – Gregor spojrzał na Luizę ze zmartwiona miną i usiadł obok niej na łóżku. Czyżby postradała zmysły? Luiza spojrzała na niego z wytrzeszczonymi oczami.
            - Gregor, my razem pracujemy – niemal wyszeptała, głos jej drżał, tak, jakby zaraz miała się rozpłakać.
            - a jakie to ma znaczenie? – zapytał. Jego twarz była taka… szczera? Patrzył na Luizę z nadzieją w oczach. Miał nadzieję, że wyrzuci swoje wszystkie wątpliwości i rzuci mu się na szyję z wyznaniem: „kocham cię!”. Nie żeby nie miała na to ochoty…
            - Gregor, my nie możemy…
            - …ciiiii!  - przerwał przytykając jej palec do ust – pozwól, że to my będziemy decydować o tym co nam wolno, a czego nie.
            - a jeżeli ktoś się dowie? – pytała nadal z rozpaczą w głosie.
            - niech się dowie! Niech się wszyscy dowiedzą! – uśmiechną się od ucha do ucha – nie mam zamiaru niczego ukrywać. Niech wszyscy wiedzą, że… - urwał i odwrócił wzrok.
            - …że? – ponagliła go Luiza. Gregor spojrzała na nią powrotem. Pogładził ją wewnętrzną dłonią po policzku i zajrzał głęboko w jej źrenice.
            - że chyba się w tobie zakochałem… - wypowiedział to powoli i wyraźnie. Nie było mowy o przesłyszeniu. Luiza poczuła jak napełnia ja fala radości, fala euforii. Rzuciła się skoczkowi na szyję i przytuliła się do niego z całej siły.



***



Luiza była tego dnia w wyśmienitym humorze. Nic dziwnego. Rano usłyszała najprawdopodobniej najpiękniejsze zdanie w swoim życiu. Oczywiście słyszała wyznania miłości z ust Nicka, ale jak później czas pokazał były one całkowicie bez pokrycia. Teraz miała w pamięci iskierki w oczach Gregora, wpatrującego się w nią z tak zaciętym wyrazem twarzy...
Siedziała w gabinecie z zamkniętymi oczami i rękami założonymi za głową. Tak, siedziała w gabinecie pomimo, że miała dzień wolny. Ale tego dnia miała tyle energii, że nie mogła usiedzieć w domu. I trzeba dodać, że nie w swoim domu… Przyjechała prosto do OESV z Gregorem, który musiał się grzecznie stawić na trening. Przygotowania do sezonu szły pełną parą i nie było litości. Polka zaszyła się w gabinecie. Ukazywanie się Pointnerowi nie byłoby najlepszym pomysłem. Znając go, najpewniej pozbawiłby Luizę wolnych weekendów, skoro i tak ma za dużo wolnego czasu. Chociaż z powodu zawodów i tak weekendów wolnych mieć nie będzie. Mimo to, słowo trenera jest święte i zawsze trzeba się z nim zgadzać. Jeżeli ma się wątpliwości co do poprzedniego stwierdzenia, to należy do niego ponownie wrócić. Luiza obróciła się na fotelu i wyjrzała przez okno. Była piękna pogoda. Niebo było bezchmurne a promienie słońca oświetlały wszystko dookoła. Zwłaszcza ośnieżone szczyty gór, które odbijały światło tak mocno, że nie dało się na nie patrzeć. Okulary słoneczne były dziś niezbędnym dodatkiem. Jednak nie można było pozwolić sobie na złudzenie złotej jesieni. Powietrze było przeraźliwie zimne. Jednak nie przeszkadzało już ono Luizie tak bardzo jak kiedyś.  Coraz bardziej przekonywała się do Austrii. Prawdopodobnie jej przyszłego domu.
            - Luiza? Ileż można pukać? – zapytał męski głos z nieukrywaną radością. Luiza podskoczyła i odwróciła się w stronę drzwi.
            - Thomas?! – zawołała szeroko otwierając oczy – co ty tutaj robisz? – zapytała piskliwym głosem i nie zastanawiając się długo podbiegła w jego stronę i rzuciła mu się na szyję.
            - wypisali mnie, więc wpadłem na trening – zaśmiał się obejmując dziewczynę jedną ręką i jednocześnie zmykając drzwi – Gregor powiedział mi, że tutaj jesteś.
            - dlaczego nie powiedziałeś, że wychodzisz? Przyjechalibyśmy po ciebie z chłopakami – zagroziła mu palcem Polka, udając właśnie strzelającego się focha.
            - bez urazy, ale pracownicy szpitala mają was już trochę dosyć – zaśmiał  się blondyn dając Luizie pstryczka w nos w po czym rozsiadł się wygodnie na fotelu. Luiza pocierając koniec nosa zrobiła to samo – wpadłem bo musimy ustalić naszą współpracę – obwieścił z szerokim uśmiecham. Luizie już zbytnio do śmiechu nie było. Oczywiście czuła się niemal zaszczycona tym, że będzie osobistym fizjoterapeutą samego Morgensterna, ale perspektywa tego co ją czeka napawała ją przerażeniem.
            - lekarz zalecił dwie godziny ćwiczeń dziennie – kontynuował skoczek – kiedy masz czas?
            - mam czas cały czas – zaśmiała się nieco zaskoczona jego pytaniem – ja bym proponowała godzinkę przed południem i godzinkę po. Żeby wysiłek rozłożyć w czasie. Będziesz miał więcej sił a i efekty będą szybciej widoczne – zakomunikowała głosem profesjonalisty po czym otwarła opasły kalendarz – hmmm… - podrapała się po brodzie zagłębiając w własne notatki – o 10 i o 15. Może być?
            - tak jest pani doktor! – zawołał ochoczo Thomas salutując dziewczynie na pokaz, po czym pochylił się nad biurkiem jakby chciał przekazać Luizie najbardziej tajną informacje na świecie – wiesz, że Edith i Kofler coś tam ten?
            - cos tam ten? – zapytała Polka unosząc jedną brew.
            - była dziś u mnie, potem przyszedł Andreas. Widać, że ich do siebie ciągnie – sprecyzował.
            - ah, o to chodzi! – zaśmiała się dziewczyna – tak, tak – uśmiechnęła się kiwając głową – pasują do siebie, chciałabym, żeby im się udało.
            - taak – potwierdził skoczek – Andreas zbyt długo był sam. Wreszcie ma inne zajęcie oprócz treningów i policji. Jest na tyle zajęty, że nie ma go dziś na treningu. Chociaż to po trochu moja wina, wysłałem ich na randkę. Ale co złego to nie ja! – uniósł ręce po czym roześmiał się na cały gabinet – a propos „coś tam ten” – pochylił się znowu – słyszałem, o tobie i Gregorze.
            - eh, plotkarze – pokiwała z dezaprobatą „pani doktor” – nic się przed wami nie uchowa
            - przecież wiesz, że my jak jedna wielka rodzina!
Na szczęście nagłe wtargnięcie Noelke do gabinetu uchroniło Luizę od odpowiedzi na pytania Thomasa. Chociaż czy wejście trenera można nazwać szczęściem?
            - pani Luizo, jak dobrze, że pani jest! – zawołał od progu. Na te słowa Luiza pożałowała, że za plecami Noelke nie stoi Edith z kamerą. Jej mina byłaby godna uwieńczenia.
            - coś się stało? – poderwała się z miejsca gdy do gabinetu kuśtykając wszedł Loitzl asekurowany przez Kocha i Gregora.
            - Wolfganga na treningu złapał skurcz, a Herberta oczywiście nie ma jak jest potrzebny, mogłaby pani…?
            - tak, oczywiście! Proszę – odpowiedziała wskazując ręką drugie pomieszczenie. Poszkodowany na znak przeskoczył na jednej nodze próg, czego od razu pożałował słysząc ryk trenera.
            - LOITZL! DO CHOLERY JASNEJ! NIE SKACZ NA JEDNEJ NODZE! OD CZEGO MASZ KUMPLI! PRZESILISZ TĘ NOGĘ I ZNOWU BĘDZIESZ MIAŁ PROBLEM Z ODBICIEM! NA KOZETKĘ MARSZ!
Biedny Loitzl pomaszerował na wspomnianą kozetkę, a skoczkowie czym prędzej wyszli z gabinetu żeby nie narażać się jeszcze bardziej.

                   ***

            - skończyłaś? – zapytał Gregor zaglądając do gabinetu w momencie kiedy Luiza myła ręce.
            - tak – odpowiedziała z uśmiechem swojemu chłopakowi – na szczęście uraz Wolfganga to nic poważnego. Zwykły skurcz. Już może normalnie trenować.
            - to świetnie – odpowiedział brunet zamykając za sobą drzwi po czym podszedł do dziewczyny, złapał ją w biodrach i pocałował w kark a potem w policzek – jak dobrze znasz Innsbruck? – zapytał
            - słucham? – zapytała Luiza z nieukrywanym zdziwieniem.
            - no, jak dobrze znasz Innsbruck? – powtórzył.
            - przecież słyszę!
            - to po co pytasz?
            - po co ty pytasz?
            - ale o co?
            - jak to o co? Sam nie wiesz o co mnie pytasz?
Gregor wydał z siebie przeciągłe: „yyyyyyy” po czym złapał dziewczyną za rękę i pociągnął za sobą w stronę wyjścia – znasz czy nie, nie ważne. Pokaże ci miejsca w których na pewno nie byłaś.

____________________________________________________________
Cześć :) 
Oto i kolejna część. Coś tam ten... się dzieje xD Thomas wychodzi ze szpitala i na dobre zagości w opowiadaniu. Jak zawsze zachęcam do czytania i komentowania :) 
Mamy koniec roku. Naszemu blogowi stuknęła kilka dni temu rocznica. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziecie go czytać z równą wytrwałością. 
Mam też nadzieję, że dobrze spędziliście święta. Nie przejedliście się i wciśniecie się w sylwestrowe kreacje :) Chciałybyśmy Wam wraz z Kaśką N. życzyć szalonej zabawy (i litościwego kaca :)) a w Nowym Roku wszystkiego co najlepsze. Samych sukcesów i spełnienia najskrytszych marzeń. A nam wszystkim weny ;)
Happy New Year! ;)




Nitro

sobota, 1 grudnia 2012

Edith (14): Jest tam kto?



Edith wpatrywała się w Pointnera nieomal z namaszczeniem. Sprawdziła mu już puls, który, swoją drogą, początkowo spowodował przyspieszenie jej własnego swoją niewyobrażalną wprost słabością, przewróciła go w bok do pozycji bocznej ustalonej i przykryła swetrem, który wytargała z plecaka, a o którym kompletnie zapomniała.
Jednak zdawała sobie doskonale sprawę, że to za mało. 
Kurwa, gdyby miała telefon, który używa raz na ruski rok! 
Kurna..! Sekundeczkę.. Nagłe oświecenie niemal przewróciło dziewczynę w tył. 
Na pewno Potwór ma fona!
Reżyserka poczuła się trochę nieswojo, myśląc o trenerze w chwili obecnej tak niemiło, ale szybko zepchnęła tę myśl na drugi plan.
To, jak nazywa Czapka jest nieważne; grunt, żeby sprawiła, iż nie wykorkuje z hipotermii.
Delikatnie zaczęła rozpinać kieszenie jego kurtki i wywalać ich zawartość na śnieg, ale w żadnej nie znalazła komórki.
Jak na nieszczęście, pogoda wymiotła chyba wszystkich turystów ze szlaku, a ochrona jeszcze nie pofatygowała się na obchód tras, więc Artystka była zdana tylko na siebie.
I ta świadomość bynajmniej się jej spodobała.
Przeszukując odzienie Potwora, natknęła się nagle na coś twardego i kwadratowego.
Bingo!! 
Szef miał jeszcze wewnętrzną kieszeń na piersi, której możliwość istnienia kompletnie wyleciała Edith z głowy. Ale raczej nie można jej się dziwić.
Modląc się, aby telefon, który wydobyła z kurtki, okazał się naładowany i miał nieskończone zaplecze finansowe, nacisnęła przycisk odbierania rozmowy.
Hah, Pointner się zabezpieczył - komórka, która najprawdopodobniej uratuje mu życie, była samsungiem wodo- i kurzoodpornym (najwyraźniej również zabójcoodpornym), z żelaznym zapasem baterii.
Ekran zamigotał jasno, ukazując gęsto zapisany tekst. Van der Terneuzen przysunęła telefon do twarzy.
.. Raptownie jej serce zaczęło tańczyć skoczny pląs. Hop-hop-hop-kurna-hop-hop-hop.
Co to, do cholery, jest? Te jakieś domki, spady na ekranie..? Rebus dla chorych psychicznie? Anagram? Wiadomość od wróżki?!
Fuuuck! FUCK! Przecież Artystka (Z Amnezją..!) wklepała w rubryce >>języki obce i ich znajomość<< w pamiętnej, powalonej ankiecie biegłe przyswojenie rosyjskiego! A to właśnie w takim języku była napisana informacja, która teraz kłuła Panią Reżyser w oczy.
Nie, żeby Panna zawarła w tabelce nieprawdę. Po prostu nie posługiwała się bukwami od kilkunastu tygodni. Miała jednak nadzieję, że, mimo wszystko, nadal potrafi odczytywać te wschodniosłowiańskie kreski i zawijasy.
Uświadamiając sobie fakt płynięcia czasu, a co za tym idzie, uciekającego w wieczność życia Pointnera, Edith ponownie wlepiła oczy w telefon, mrużąc powieki przed zbyt agresywną jasnością ekranu.
«Edith!», głosiło rozpoczęcie tekstu «Jeżeli teraz czytasz tę wiadomość, to znaczy, że albo ten telefon w jakiś dziwny sposób wpadł Ci w ręce albo mnie wydarzyło się coś przykrego..»
Przykrego? Toż to eufemizm!
«Sytuacja nr 2 obliguje Cię do zadzwonienia pod podany poniżej numer telefonu. Wykręć go w odwrotnej kolejności, niż został zapisany. Z góry dzięki. A.P. 230950812»
Dziewczynę rozśmieszyło trochę ironiczne stwierdzenie «Z góry dzięki». Poczuła się, jakby Pointner puszczał do niej oko z zaświa... Niee!
Szybko wklepała cyfry zgodnie z poleceniem i nawiązała połączenie.

*** Facet, który odebrał, miał głos metaliczny, niczym żołnierz na warcie. Edith pomyślała, że pewnie cały dzionek warował przy telefonie na wypadek czyjegoś (okej, jej) rozpaczliwego telefonu. Nie wiedząc, w jakim języku ma zacząć apel o pomoc, chlapnęła machinalnie po rosyjsku:
- S.O.S! S.O.S! Niech mi pan pomoże!
- Edith, prawda?
Jak to jest, że WSZYSCY znają jej imię? Ach, ta sława..! Okej, nieważne!
- Tak, to ja. Niech pan posłucha.. - zawiesiła dramatycznie głos Wzmiankowana. Podniosła szybko wzrok na falujący w porywach wiatru śnieg, a później na sinego Potwora. Znowu zakręciło się jej w głowie. - Pan Pointner ma hipotermię. Jesteśmy w Ga-Pa, na drodze do wąwozu. Ktoś mu nieźle przyfanzolił, poza tym trener chyba zaraz wykorkuje z tego ziąbu, który panuje na dworze. Znajdujemy się gdzieś tak w połowie trasy. Nie wiem, gdzie ani kim pan jest, ale niech pan się POŚPIESZY!.. Na litość boską, proszę mnie nie zostawiać!
 - Już jadę!
Ding-ding. I koniec rozmowy.
- Świetnie! – mruknęła Pani Reżyser, chowając telefon do plecaka. Znowu sprawdziła Czapkowi tętno. Albo jej się zdawało, albo jego już nie było..
- Niech pan nie umiera! – lapnęła jeszcze do Pointnera nieprzytomnym ze strachu i niepewności tonem, jakby takie werbalne działanie miało zmotywować trenera nie tyle do przeżycia, ile do podniesienia się ze zmarzliny i energicznego powrotu do domu. Edith formalnie czuła, jak ogarnia ją coraz większa panika. Chciała krzyczeć, chciała uciec jak najdalej, żeby sprowadzić pomoc szybciej niż Nieznajomy Z Komórki zdąży dojechać do traktu, ale nie mogła tego zrobić.
Nie mogła zostawić Potwora samopas bez względu na to, jak bardzo ją wkurzał i jak bardzo jej zazwyczaj zawadzał. Okej, był dziwny. Okej, miał różne podejrzane grzeszki na sumieniu, różne poupychane w zmrożonej glebie tajemnicze papierki.. Ale, tak czy tak, należało udzielić mu pomocy. Choćby dlatego, że gdyby Reżyserka tego nie zrobiła, później do końca życia prześladowałyby ją wyrzuty sumienia z powodu zaniedbania i olewactwa. Mocno zwątpiłaby również w siłę ludzkiej etyki oraz, zupełnie na marginesie, również w siebie samą. A przecież nie chciała być morderczynią..
Wszak nawet zwierzęta nie lekceważą rannego członka tej samej grupy.
Ot, co.
Należało zatem nie zostawiać Czapka do czasu, aż nie nadjedzie rydwan z Enigmatycznym Wybawicielem.
Panna Z Kamerą zamknęła oczy i, normalizując oddech, zaczęła powoli liczyć czas, aby choć na chwilę zająć czymś przerażony umysł.
Wiatr huczał dalej, a temperatura imponująco spadała.

**** Światła reflektorów omiotły Edith dokładnie 184 sekundy później. Akurat, w jakimś ostatecznie samarytańskim odruchu, kończyła sesję rozmasowywania Potworowi skostniałych rąk, przezwyciężając początkowe obrzydzenie i mrzonki o kawie, kanapce oraz grzejniku elektrycznym. Dziewczyna poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka gula, kiedy terenowe cielsko napędzane benzyną zatrzymało się kilka metrów od niej. Mężczyzna, który wyskoczył z auta, spojrzał szybko na Artystkę-Sopel Lodu Szczękający Zębami, po czym rzucił w eter krótką komendę:
- Chwyć go za nogi!
Edith z miarkowaną (bo zmrożoną dogłębnie) werwą wykonała polecenie, obserwując z bekiem na końcu zaczerwienionego nosa, jak Nieznajomy podnosi korpus Pointnera do dość umownie rozumianego pionu. Reżyserka nagle uświadomiła sobie, że jeszcze chwila i kompletnie się rozklei. To już nie byłby bek – za węgłem czaiła się bowiem płaczliwa lambada, okraszona nie tyle współczuciem, ile szeroko pojętą świadomością własnej bezradności zmiksowanej z omdlewającym zmęczeniem.
Aby zaradzić nadciągającemu sztormowi, dziewczyna szybko wyzwała się w duchu od sentymentalnych, rozedrganych idiotek, lecz, niestety, nawet napominający beszt nie na wiele się zdał. Łzy potoczyły się Edith po policzkach zanim zdążyła zareagować. Jednocześnie przepełniła ją głęboko niechęć do samej siebie. Gdyby mogła, zaczęłaby okładać się pięściami po głowie z ogłuszającym wyciem albo przywaliłaby sobie w czerep czymś ciężkim.
Głupia, głupia!
Mogła przykryć trenera tym cholernym swetrem dokładniej!
Mogła w ogóle nie przyjeżdżać do tej pieprzonej Bawarii!
Mogła w ogóle.. No, mogła w ogóle!!
- Nie płacz! – rzucił w stronę van der Terneuzen Nieznajomy, kiedy pomagała mu usadowić Alexandra na tylnym siedzeniu auta-żarłacza. – Wszystko będzie dobrze! – dorzucił jeszcze pokrzepiająco z lekkim, ciepłym uśmiechem.
Edith zamrugała błyskawicznie, żeby w miarę oczyścić sobie z łez pole widzenia i dopiero wtedy zauważyła, że Ratownik ma na nosie okrągłe okulary, których szkła zdążyły mu już częściowo zaparować, oraz gęstą białą brodę.
Ohoho! Nagłe odwrócenie scenerii z horroru w groteskę sprawiło, że Artystka parsknęła histerycznym śmiechem.
O, hahaha! Może faktycznie Pointner był sekretarzem Świętego Mikołaja, który teraz samodzielnie pofatygował się uratować życie swego oddanego pracownika?
Edith, kretynko!.. Iiiiihihihihihihihi!
- Wsiądź z tej strony – poinstruował tymczasem dziewczynę Święty, wskazując jej miejsce za przednim siedzeniem pasażera w kobylastym samochodzie. Pani Reżyser, zagryzając dolną wargę, żeby znowu nie zarechotać niczym ostatni, walnięty przygłup, dość kulawo przemieściła się we wskazane miejsce. Zajmując wyznaczoną przestrzeń, Edith otrzymała jeszcze krótką instrukcję tego, jak ma trzymać Czapka za ramię, żeby ten, w razie gwałtownego hamowania, nie rysnął ciałem w przód, powiększając tym samym liczbę swoich możliwych obrażeń, i, zanim Reżyserka zdążyła pomyśleć o dalszym ciągu tego szalonego wieczoru, Mikołaj zapuścił silnik i wycofał samochód z asfaltowo-śniegowej drogi.
Pani Reżyser, walcząc z obezwładniającą ją apatią i podchodzącą do gardła sennością, mocniej zacisnęła rękę na ramieniu lodowatego jak kra na Jeniseju Potwora, a później zamknęła oczy.
Nie chciało jej się już formalnie nic.
Nie chciało jej się wyczuwać zimna, jakie wypromieniowywało z Pointnera, nie chciało jej się snuć prognoz na przyszłość ani chichrać z imidżu Ratownika.
Nie chciało jej się nic poza wstrzymaniem czasu i cofnięcia go do konkretnego momentu w przeszłości, w którym na prośbę trenera o wybranie się w szemranym celu do Ga-Pa Edith odpowiada stanowczym „Nie”.
A później uśmiecha się i wychodzi, niepomna na nawoływania rozjuszonego Czapka oraz fruwającego w powietrzu groźby natychmiastowego zwolnienia.
Ale teraz na wszystko było już za późno.
Aaalbooo wszystko miało potoczyć się właśnie tak…
Aaalboo może, może, może, może…
Najważniejsze, żeby Potwór nie wykorkował.
…Boże, niech oni już będą w domu Świętego!..
Reżyserka miała tylko nadzieję, że facet faktycznie nie przytryndał teraz do Ga-Pa z dalekiego Rovaniemi.

****Edith oparła stopy na krawędzi sofy i mocniej ścisnęła trzymany w dłoniach kubek z gorącą herbatą. Jeszcze raz przejechała sondującym spojrzeniem po pokoju, w którym przyszło jej siedzieć podczas gdy Święty Mikołaj zajmował się patroszeniem Czapka, próbując umocnić jego funkcje życiowe.
Dobrze, może słowo „patroszenie” niezbyt pasowało do kontekstu i podniosłości chwili, ale była już północ, a van der Terneuzen nie spała od 20 kilku godzin, w dodatku była cholernie zmęczona bezsensownym pałętaniem się po Alpach, najpierw z zalecenia Czerwonego Kommandant, a później z powodu szukania idealnej drogi wyjścia z głuszy i dziczy. Czarę goryczy (czy też czarę użycia energii) przepełniło natomiast niańczenie Potwora połączone stresowaniem się jego spierdalającym życiem.
Reasumując, Edith miała prawo coś palnąć, nie bacząc na skutki. 
Ecchhh…
Dziewczyna oparła głowę na oparciu i westchnęła głęboko.
Kiedy tylko terenowe sanie Świętego zatrzymały się w nadzwyczaj oświetlonym garażu, Pani Reżyser wyskoczyła z auta i pomogła Mikołajowi (oraz ratownikowi GOPR na pół etatu) wytaskać bezładnego Potwora z tylnego siedzenia.
Wybawca w sposób niebywale mężny samodzielnie podjął się przetransportowania bezwładnego Pointnera do wnętrza domu, autorytarnym tonem nakazując Edith otwarcie i przytrzymanie jakichś ponadludzko ciężkich, wahadłowych drzwi. Jak się okazało, kryło się za nimi coś, co Reżyserka w duchu szybko określiła mianem Domowy Oddział Ratunkowy. W powietrzu dało się wyraźnie wyczuć charakterystyczny dla szpitala zapach leków, środków dezynfekcyjnych i nieszczęścia.
Ouch. Najwyraźniej ktoś w wyprzedzeniem przygotował się na przyjęcie w swe skromne progi ledwo zipiącego Alexandra.
Była to myśl mało odkrywcza, lecz również dość dobijająca, dlatego Artystka z radością wykonała polecenie „pójścia na górę” i „zajęcia się sobą”.
Boże.
Zostawiła trenera na pastwę losu.
To dobrze czy źle?
Ale zaraz.. Kto powiedział, że van der Terneuzen powinna warować przy Potworze niczym pies pasterski? Czapek sam się prosił o kłopoty. Znaczy, chyba.
A jeżeli on teraz zostaje dawcą organów..?
Bleee! Na samą myśl o takiej ewentualności do gardła Edith skierowała się potężna fala soków żołądkowych. Chcąc jakoś zdusić proces coraz mniej hipotetycznego haftowania, Reżyserka szybko wypiła kilka łyków czarnej herbaty z cukrem. 
Jednak nawet owa czynność nie zdołała przepędzić z myśli Artystki niepokoju o obecny stan Pointnera.
Nagły impuls nerwowy o mocy analogicznej do średniego wyładowania atmosferycznego nieomal poderwał Kamerzystkę na równe nogi, co było tyleż nieprzewidziane, co szokujące, głównie dla samej Pani Reżyser.
Bo też ona chyba zupełnie zwariowała! Jak mogła zająć się sama sobą, podczas gdy piętro niżej Mikołaj (być może) wykorzystuje właśnie cenne sekundy, by zrealizować jakiś pomylony plan o zemście na Czapku? Kto wie, ilu ludziom Najjaśniejszy Trener zdążył zalać sadła za skórę? Może nawet nie powinien ufać własnemu, notabene, kumplowi? MIKOŁAJOWI OD ORGANÓW!
Panna z werwą umiejscowiła kubek na szklanym blacie stojącego nieopodal stolika dokładnie w chwili, gdy z piwnicznych przepaści wychynął Święty.
W tamtej chwili Edith niezbyt już się kontrolowała – raczej machinalnie niż z faktycznej potrzeby błyskawicznym ruchem wyszargała z plecaka pistolet Franza, po czym z precyzją wycelowała jego lufę w klatkę piersiową setnie zdezorientowanego Ratownika.
Acha, raczej „Ratownika”! Wichrzyciela!
Ten ograniczył się tylko do rozłożenia rąk w obronnym geście.
- Edith, co ty… - zaczął, lecz Zagadnięta przerwała mu jednym celnym cięciem zimnego głosu zawodowej terrorystki z Baader-Meinhof:
- Zamilcz! Cofnij się pod ścianę i nie próbuj wykonywać żadnych gwałtownych ruchów!
Święty posłusznie wykonywał kategoryczne komendy. Dziewczyna mimo to jednak nie opuszczała broni.
Przezorny zawsze ubezpieczony. Ale czy po fakcie też?
- Odłóż pistolet – sapnął nagle Mikołaj. – Nie potrafisz się nim posługiwać. Zrobisz krzywdę sobie i mnie.
- Potrafię! – sarknęła rozzłoszczona Reżyserka. Naraz zrobiła minę jak kot z Cheshire i oświeciła Świętego słodkim głosem: - Kiedy byłam małą dziewczynką, ojciec regularnie prowadzał mnie razem z bratem na strzelnicę i uczył strzelać do ludzkiej makiety z odległości 20 metrów.
- Można powiedzieć, że masz sokoli wzrok! – zaśmiał się wesoło na takie dictum Mikołaj. Pewnie pomyślał sobie, że udało mu się przejąć kontrolę nad sytuacją.
Cóż, czeka go brutalne przebudzenie.
- Chce pan sprawdzić? – ćwierknęła niewinnym głosikiem Edith.
Ratownika zamurowało.
Haha!
- Nnie – wycharczał następnie. Szybko wessał powietrze do płuc, a następnie wybuchnął nerwowo oraz z niejaką pretensją:
- Dziecko, czego ty ode mnie chcesz?!
- Wyjaśnień! – odkrzyknęła w odpowiedzi Artystka. - Kim pan jest, do cholery? Co to za miejsce? – zatoczyła dłonią kółko. – Co się stało Pointnerowi? Czy on.. nooo.. czy on przeżyje? ..Nic mu nie będzie?
- Opuść broń i pozwól mi usiąść, a wszystko ci wyjaśnię – zakomenderował usłużnie Mikołaj. – Zresztą i tak bym to zrobił.. – uzupełnił, opuszczając wyciągnięte ręce. – Ale rozumiem twoje zdenerwowanie. Pewnie na twoim miejscu sam próbowałbym uzyskać jakiekolwiek informacje wszystkimi możliwymi sposobami – dodał jeszcze błyskawicznie, widząc skonsternowaną minę Edith.
Pani Reżyser rzuciła Wybawcy ostre spojrzenie, po czym położyła powoli broń na stoliku. Usiadła na kapanie, nic nie mówiąc, za to nadal wpijając dyskredytujący wzrok w Świętego. Raptownie postanowiła mu nie ufać, dopóki ten nie wyłuszczy jej czegoś, co będzie mogła uznać za prawdę i przyjąć za pewnik bez mrugnięcia okiem.
- Swoją drogą nieźle wywijasz tą berettą! – zaśmiał się Mikołaj, klepiąc ciężko na fotel. – Większość dziewczyn pewnie bałaby się z nią cokolwiek zrobić, a ty, widzę, pełen profesjonalizm! – znowu się roześmiał.
Van der Terneuzen wygięła usta w lekkim uśmiechu.
- Może przejdziemy do rzeczy? – zaproponowała, zakładając nogę na nogę.
- Jasne, oczywiście – zgodził się szybko Święty. Rozparł się wygodnie w wielkim meblu, a później spytał rezolutnie:
- Od czego chciałabyś zacząć?
…Od początku?
- Może od tego, dlaczego nie pojechaliśmy z Pointnerem do szpitala. Zamierza go pan leczyć jak Frankensteina?
Ratownik wybuchnął śmiechem, który o mało co nie rzucił go z wywołanej radości na podłogę. Dziewczyna w odpowiedzi posłała siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie zdziwiono-pobłażliwe spojrzenie.
Ej, zadane pytanie nie taką reakcję miało wywołać!!
- Coraz bardziej cię lubię! – wyznał niespodziewanie Mikołaj, kiedy już się uspokoił. – Wiesz.. Przypominasz mi ojca.
- Pana ojca? – odbiła piłeczkę nagle spanikowanym głosem Edith, pełna jak najgorszych przeczuć.
O, nie, tylko nie tooo!
- Nie, swojego – walnął Święty, kręcąc głową z dziwną miną.
Boże w niebie! Ile jeszcze osób w Alpach zna Johannesa? Milion trzysta tysięcy?!
Boże! Teraz na Panią Reżyser przyszła kolej niemrawego powstrzymania się od glebnięcia głową w szklany stolik.
- Skąd wy się znacie?! – spytała dramatycznie. Miała wrażenie, że sufit sypie się jej na głowę.
Chyba znalazła się w centrum jakiejś totalnie dennej sztuki teatralnej, na którą przychodzą tylko znudzeni emeryci i matki z małymi dziećmi. Przy czym owe dzieci, zamiast gapić się na scenę z zachwytem w oczach, duszą co sił w palcach klawisze gameboyów do trzeszczącej, plastikowej obudowy, by zdobyć kolejnego pokemona.
- Pogadamy o tym później - zakończył temat Mikołaj. - Najpierw odpowiem na Twoje pytania, dobrze? Te wcześniejsze - uśmiechnął się uprzejmie, a później odchrząknął w zaciśniętą pięść. - Nie pojechaliśmy do szpitala, bo tam, hmm... zaczęliby nam zadawać za dużo pytań, na które my... nie moglibyśmy odpowiedzieć.
Tralala. Sraty-pierdaty.
 - Ale DLACZEGO? Jakie Pointner właściwie odniósł obrażenia? - spytała z mocą Edith.
Święty spojrzał na nią uważnie.
 - Rozumiesz, że nasza rozmowa jest POUFNA, prawda?
Nie, nie rozumiała.
 - Oczywiście - zapewniła żarliwie Reżyserka, na wszelki wypadek jeszcze podkreślając słowa hucznym uderzeniem się w piersi.
Święty westchnął niczym spracowany marynarz, po czym przemówił:
 - Alexandra ktoś naszprycował mieszanką paraliżującą układ nerwowy. Twój szef ma nad łokciem ślad po opasce uciskowej. A na wewnętrznej żyle przedramiennej ślad po igle.
Zaraz, zaraz.. Jakie: naszprycował?? CZYM?
- Preparat, który mu wstrzyknięto, okazał się być połączeniem temazepamu, alkoholu etylowego i cheleretryny - odparł bez zająknienia Mikołaj, widząc minę Edith. - W dużej dawce takie połączenie powoduje senność, spowalnia percepcję bodźców zewnętrznych, dezorientację i zwiotczenie mięśni. W połączeniu z hipotermią wykończyłoby Alexandra w ciągu godziny.
Hehehe. Ale numer. O, Boże. O, Boże. Hehe. O, Boże!
 - Jak.. jak pan to stwierdził po tak krótkim czasie? - wydukała słabo Edith, czując się tak, jakby od wewnątrz była całkowicie wypełniona powietrzem. 
Z Czarnobyla albo Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego.
 - Mam swoje sposoby - zaśmiał się beztrosko facet. - Poza tym.. Alex ma skręcony nadgarstek, liczne siniaki i stłuczenia.
 - A.. A pan..
 - Jestem jego kolegą. Czasem sobie pomagamy - uśmiechnął się lekko Zbawca. - Uwierz mi, to wszystko, co powinnaś wiedzieć.
 - Ale..
 - Naprawdę, Edith. To WSZYSTKO - zakończył stanowczo Święty.
Ahhaaaa..
 - Kiedy..no.. będę mogła go stąd zabrać? Znaczy.. Kiedy Pointner będzie mógł wrócić do domu? - zapytała powoli Reżyserka trochę wbrew sobie.
 - Nieprędko. Najpierw musimy.. doprowadzić go do porządku.
Elektrowstrząsami? Matko Boska!
 - Chcę go zobaczyć - oświadczyła z mocą Pani Reżyser, wstając z kanapy.
 - Pewnie, pewnie - zakrzątnął się Mikołaj. Podszedł do drzwi i otworzył je, a następnie uczynił ręką zapraszający gest. - Chodź za mną!
Zniknął w czeluściach szybciej, nim Kamerzystka się zorientowała. 

****Pointner leżał na łóżku lekarskim, obstawiony jakimiś urządzeniami, których nazwy i przeznaczenia Pani Reżyser mogła się tylko domyślać. Kiedy zobaczyła stan twarzy swojego przełożonego w jaskrawym świetle halogenowych lamp myślała, że padnie – facjata trenera wyglądała gorzej niż gorzej. Była rożowawa, z odcieniami bladości i fioletu.
Nigdy nie przypuszczała, że może się jej kiedykolwiek kogokolwiek zrobić tak żal, jak Czapka w tej chwili!
 - A co z jego żoną? - spytała cicho, odwracając się do Świętego.
Ten nie wykazał zbytniego zainteresowania tematem.
 - Nie zawracaj sobie tym głowy. Wymyśli się jakąś nagłą konferencję czy zjazd we Włoszech – stwierdził dość beznamiętnie, po czym wzruszył ramionami.
Ach, tak. To jasne. Wymyśli się.
Edith znowu popatrzyła na nieprzytomnego Potwora.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Święty zdjął mu z głowy czapkę. Tak, jakby to śmiesznie nie brzmiało, Artystkę z jakiegoś powodu to odkrycie bardzo dobiło. Bez niej Pointner nie wyglądał już jak rzucający pociskami słów, pewny siebie, dynamiczny człowiek, którego znała, tylko jak normalna, słaba, śmiertelna istota, w dodatku wepchnięta w sam środek jakiejś dziwnej wojny albo konfliktu, którego stawką jest życie w szczęściu i święty spokój.
Poczuła pod powiekami łzy, a na ramieniu silną dłoń Mikołaja.
 - Chodź - szepnął do niej Wybawca. - Nie płacz. Jesteś zmęczona. To był długi dzień. Pokażę ci, gdzie możesz odpocząć, a rano odwiozę cię do domu.
Reżyserka pokiwała głową cokolwiek nieprzytomnie, a później przeszła, człapiąc, i starając się nie patrzeć na łóżko, do korytarza, stamtąd zaś do małego pokoju, urządzonego trochę w stylu klasztornej celi.
Zauważyła na marnej jakości stoliku jakieś kanapki, ale nawet nie udała, że jest nimi zainteresowana. Od razu skierowała się do łóżka. Opadła na nie trochę bezwolnie, przykrywając twarz poduszką i ciskając w kąt plecak, który, tknięta przeczuciem, wzięła ze sobą z piętra.
- Przyjdę po ciebie rano - zapowiedział jeszcze smutno Święty, po czym zgasił światło i zamknął drzwi.
A, przychodź sobie.
Edith była szczęśliwa, że wreszcie jest sama. Teraz mogła sobie spokojnie popłakać. 

****
- Halo?
- Dzień dobry, mówi Edith van der Terneuzen...
 - Cześć, Edith! Co u ciebie? Jak się miewasz w Bolzano?
 - Hmm, właściwie to niezbyt dobrze.
 - Haha! Mówisz takim tonem, jakbyś nie do końca się orientowała, o czym mówię.. No, jak to, przecież to tam pojechałaś z Pointnerem na tę organizowany na łapu-capu trening juniorów, w trakcie którego nasz ulubiony trener o niebywale potulnym sposobie bycia miał sobie wybrać kogoś do kadry A? A może się mylę?
 - Niee, Anette. Masz rację. Po prostu.. źle się czuję, więc wróciłam do domu raptem po dniu bytowania we Włoszech. W tej sprawie dzwonię. Żądam wolnego. Przełączysz mnie do Anny?
 - Jasne, jasne, moja miła. Ale uchyl mi choć rąbek tajemnicy – czy nasz drogi Alexander ma na oku jakiegoś skoczka? Oczywiście, nie w sensie dosłownym ani metafo..
 - Możesz mnie wreszcie przełączyć do tej Anny? Ja naprawdę muszę się położyć, a nie mogę tego zrobić, kiedy z tobą rozmawiam. Zlitujże się nade mną!
- Okej, okej. Bądź sobie tak skryta jak tylko chcesz, ale i tak prędzej czy później puścisz parę z gęby! Do usłyszenia, Edith.

****
- Tak, słucham?
- Anna?
- Edith? Cześć. Przepraszam, nie poznałam cię. Przez telefon masz taki dziwny głos..
- Hah, ty też.
- Jak się miewasz?
- W związku z tym dzwonię, bo kiepsko. Wróciłam z Włoch do domu.
- Ojej, dlaczego?
- Nie bój się, to nic poważnego. Chyba czymś się strułam. Żołądek mnie boli jak nigdy, w nocy prawie nie spałam. Zatem Pointner ukazał swe bardziej ludzkie oblicze i pozwolił mi zrejterować dla podratowania zdrowia. Jednym słowem, wzruszył się moim losem. Przyjechałam porannym pociągiem.
- To dobrze! Kuruj się i wracaj do nas jak najszybciej!
- Dzięki, to naprawdę miłe. Więc.. wiem, że jako nowy pracownik nie przysługuje mi jeszcze urlop, więc musisz uszczknąć trochę wolnego na żądanie. Sądzę, że jeden dzień wystarczy. Jutro wrócę zwarta i gotowa do traveaux forces.
- Jesteś pewna, że chcesz tylko jeden dzień? Może weź dwa albo trzy.. Wykorzystaj to, że Pointnera nie ma. Jak wróci z Bolzano, trudno ci będzie złapać chwilę oddechu.
- Dam radę. Wyśpię się, przegłodzę i mi przejdzie.
- Mówisz?
- Mam nadzieję.
- Świetnie. Wobec tego odszukam Twoje papiery i wpiszę ci tam out. Hmm.. do zobaczenia! Do jutra!
- Na razie. I dzięki.


- Halo?
- Edith? Edith van der Terneuzen?
- Nie, Edith Piaf. Matko, Andreas, nie poznajesz mnie?
- Wybacz. I nie, nie poznaję, przez telefon masz głos jak małe dziecko.
- Dzięki. Co słychać?
- Dzwonię, bo.. Słyszałem, że wróciłaś z Włoch, gdyż źle się czujesz. Pomyślałem więc, że zadzwonię i spytam, jak się miewasz. Zatem.. Jak się miewasz?
- Niespecjalnie. …Mógłbyś do mnie przyjechać? Twoje odwiedziny na pewno baardzo by mi pomogły.
- Nie mogę, Edith. Za chwilę jadę do pracy.
- Aha. I tak pomyślałeś o mnie w wolnej chwili między jedzeniem kanapki a łapaniem kluczyków do ręki? Jakiś Ty milutki.
- Słowo daję, jesteś dziś strasznie niemiła. Ja tu dzwonię w szczytnym celu, a Ty..
- To przez ten ból brzucha. Przepraszam, misiu.
- Że co?
- Powiedziałam: Przepraszam, misiu. To chyba ładnie brzmi, nie?
- Nawet bardzo. Możesz powtórzyć?
- ..
- Edith?
- Misiu.
- Dzięki, ustawiłaś mi całe popołudnie pracy. Na szczęście to mój ostatni dyżur w tym roku! Muszę uciekać. Do zobaczenia, bo podobno jutro wracasz. Pewnie spotkamy się, jak zwykle, na korytarzu.
- Bywaj. I..
- Tak?
- Uważaj. Nie daj się zabić.
<klang>
- Edith?
<klang>

- Słucham?
- Edith? Tu Luiza. Przepraszam, że dzwonię o tak później porze.. Chyba cię obudziłam.
- Niee, nie szkodzi. Tak tylko.. leżałam sobie na łóżku i przygotowywałam się psychicznie na jutrzejszy powrót do pracy.
- To świetnie, że jednak wracasz i, że czujesz się lepiej. Pytałam Annę, czemu cię nie ma, więc opowiedziała mi o tej całej niespodziewanej konferencji czy treningu w Bolzano oraz o twoim paskudnym samopoczuciu.
- Bez przesady, nie było takie paskudne. Choć pogorszyło mi się, kiedy zobaczyłam, co narobiły w piwnicy moje sowy.
- Uciekły, napadły na Koflera i przywlekły go do ciebie?
- Bardzo zabawne. Lepiej posłuchaj tego newsa – wyłamały dziobami kratę w swoim więzieniu i dobrały się do zamrażarki z żarciem! Numer stulecia, co nie?
- Jak to: wyłamały?
- Normalnie, mają chyba genetycznie pancerne dzioby. W każdym razie, kiedy wróciłam do domu, skonana niczym plantator tytoniu, Gerard od razu przyleciał do mnie wkurzony jak rozjuszony grizzly i zaciągnął przemocą do pomieszczenia z Ana' i Ko'. Zastałam je w samym środku ucztowania. Gdyby ktoś mi to opowiedział, w życiu bym nie uwierzyła, ale tak – nie miałam wyjścia.
- Faktycznie niesamowite.. Ale, hmm, dzwonię w nieco innej sprawie.
- Domyślam się, koleżanko. Zatem.. co tam toczy Twój umysł?
- Z zasady nie zajmuję się plotkami..
- To przecież jasne.
- Ale Martha, wiesz, ta brunetka z recepcji, powiedziała mi, że.. hmm..
- No, dalej, wyduś to z siebie! Co ci powiedziała Martha, ta brunetka z recepcji?
- Podobno ktoś widział Pointnera, jak wysiadał z samochodu przed swoim domem skrajnie poobijany. Kulał i generalnie wyglądał jak upiór. Ponoć przywiózł go jakiś typ z rodzaju tych spod ciemnej gwiazdy.
- ..
- Edith?
- Tak?
- Czy ty wiesz, co się stało?
- …Dlaczego tak uważasz?
- No, nie wiem.. Trochę cię znam i myślę, że tak naprawdę nie było żadnego treningu, żadnej konferencji w żadnym Bolzano. To była po prostu zasłona dymna.
- ..Posłuchaj, nie węsz wszędzie teorii spiskowych.
- Nie węszę wszędzie. Jedynie tutaj. Dlaczego nie chcesz się przyznać, że wiesz, co spotkało twojego ukochanego Potwora? Czy tam, gwoli ścisłości, naszego.
- Ukochanego? Tylko bez takich. A tak w ogóle.. Nie powinnyśmy o tym rozmawiać przez telefon. I już odpowiadam na jeszcze niezadane przez ciebie pytanie: dlatego. Pogadamy jutro w pracy, zgoda? Okej, cieszę się, że jesteśmy umówione. Do widzenia, papa!
- Edith!!
- Co tam znowu?
- Czy ty masz z tym coś wspólnego?
- Wybacz, muszę kończyć. Gerard musi pilnie zadzwonić do kolegi. Na razie!
- Edith!! Proszę, nie rozłączaj..
<klang>
- EDITH! CHOLERA!
<klang>

**** Edith dreptała do pracy zamarzniętym chodnikiem, opatulona niczym Eskimos na Dalekiej Północy. Była godzina 7 rano, a ona postanowiła dziś olać komunikację miejską Innsbrucka na rzecz rozwijania swoich własnych mięśni.
Pożałowała tej decyzji już na drugim zakręcie, kiedy lodowaty północny wiatr o mało nie zwalił jej z nóg.
Zaklęła pod nosem, lecz werbalny wyraz wulkanicznych, ekspresywnie negatywnych emocji natychmiast został pochłonięty przez fałdy szalika.
Cholerne zimno, cholerna jesień w centrum cholernych Alp.
Reżyserka zrobiła krok w prawo i o mało nie wyrżnęła ciałem na wyjątkowo ściśniętej mrozem płycie chodnikowej. Znowu rzuciła symbolicznym mięsem, po czym energicznie zatupała butami.
Wznowiła marsz, przyspieszając tam, gdzie droga wydawała się jej w miarę antypoślizgowa i względnie bezpieczna.
Pani Reżyser wstała dziś ze swego nadobnego łoża boleści o godzinie szóstej rano, szybko wrzuciła do siebie jakąś mikstę, złożoną z kawałka chleba z kiełbasą oraz kubka herbaty z pomarańczy, po czym ulotniła się z hacjendy niczym kamfora.
Zaiwaniała ulicami, mijając spieszących do swoich codziennych, robotniczych kieratów ludzi, i usiłowała nie myśleć o tym, jakie rewolucje czekają ją na miejscu, tzn. w budynku OESV.
Niechybnie powinna zostać przedstawiona zastępcy Pointnera, którym miał okazać się Ktoś Bliżej Nieznany, bo Artystka szczerze wątpiła w dzisiejszą prezencję Alexandra. Poza tym, czekała ją przeprawa z Luizą na temat tego, co stało się Przesławnemu Trenerowi w Ga-Pa, a o czym Polka nie wiedziała, co z kolei spowodowało jej wczorajszy, pełen tajonej frustracji, telefon.
No i należałoby skontaktować się z Czapkiem, skoro ptaszki ćwierkały o tym, że ów powrócił na łono rodziny. Kamerzystka po prostu wtryni trenerowi te dokumenty w łapki i niech Potwór, Teraz Trochę Poobijany, Nie Tylko Przez Życie, zrobi sobie z nimi, co żywnie chce.
Może nawet je przeczytać.
Dziewczyna podniosła głowę i ledwo nie wylazła z siebie z radości na widok otwartej kawiarni Starbucks. Czmychnęła do środka z prędkością ściganego fenka, kupiła pierwszą lepszą kawę za drobnicę, którą posiadała w kieszeniach płaszcza, i wyszła z Przybytku Kofeiny.
Do pracy dotarła koncentrycznie rozgrzana, zadowolona i pełna dumy.
Hmm, o tak powalonej porze pewnie nikogo jeszcze nie będzie w OESV, Pani Reżyser będzie zatem mogła trochę popracować (tak, rychło wczas) nad swoim savoir-vivrem, by wywołać u Nieznanego, Zastępczego Szefa jak najbardziej pozytywne pierwsze wrażenie.
Artystka zgrzytnęła zębami, ściągając w szatni płaszcz po uprzednim wyplątaniu się z fałdów chyba dwukilometrowego szalika. Przed Pointnerem przynajmniej nie musiała udawać kogoś, kim nie jest.
Szkoda, że dopiero teraz spostrzegła, jaki to plus.
Cóż..
 - Cześć, Edith!
Dziewczyna z werwą i pulsującym zdziwieniem odwróciła się, a ujrzawszy przed sobą roześmianego od ucha do ucha Gregora pomyślała, że od jutra znowu zacznie się spóźniać. Błysnęła zębami w sztucznym uśmiechu zadowolenia.
- Hej! - mruknęła wylewnie, po czym jednym szarpnięciem zgarnęła torebkę i zamierzała wyminąć Cudowne Dziecko (Najwyraźniej Cierpiące Na Treningoholizm), lecz owe chwyciło ją za rękę.
 - Zaczekaj! - rzekło z uśmiechem szczęśliwej z życia żaby. - Coś Ty taka wczesna dzisiaj?
Tysiącwatowy smile bijący z jego ust o mało nie oślepił złapanej w potrzask Pani Reżyser.
 - Zamierzam dziś być perfekcyjną pracownicą, co w sumie przekłada się na to, że po raz pierwszy się nie spóźnię - wymamrotała wkurzona.
Austriak wykazał ledwie śladowe, stricte grzecznościowe, zainteresowanie, mówiąc:
 - Widzę, że brak Pointnera działa na Ciebie stymulująco.
 - Taak, oczywiście – skwitowała van der Terneuzen z nieuprzejmym uśmieszkiem. -  Niczym uran z Czarnobyla
Dziecko zrobiło wielkie oczy.
Dobra, pora skończyć ten kabaret, niewart nawet jednego pomidora.
 - Muszę uciekać, słoneczko - walnęła słodyczą Pani Reżyser, machając do Gregora.
 - Być może zobaczymy się jeszcze później.. choć może zostanie nam to oszczędzone – dodała jeszcze na odchodnym.
 - Zaraz! - ocknął się z matni bezmyślności Gregor, biegnąc za Edith. Zrównał z nią krok, na co ona dyskretnie westchnęła z rozczarowaniem. - Może chcesz wiedzieć, kto przyjdzie do nas zamiast Alexa?
Eccchhh..!
 - Możesz się podzielić tą wiedzą - mruknęła bez zapału Kamerzystka. - W końcu i tak jedziemy na tym samym wózku.
Gregor udał, że nie usłyszał jej słów. Huh, cóż za spryt!
- Gość nazywa się Marc Noelke - oznajmił z chłodną miną. Uśmiechnął się krzywo. - O ile zakład, że nie wiesz, kto to jest?
- O nic, bo i tak byś wygrał - zaśmiała się Pani Reżyser. – Hej, Dzieciątko! - zagaiła wesoło, zatrzymując się i kładąc Austriakowi dłoń na ramię oraz spoglądając na niego bystro. - A gdzież to zgubiłeś Luizę? Mam z nią do pomówienia na pewien niezwykle ważny temat.
Reakcja Schlierenzauera okazała się kuriozalnie słodka, a przy tym wszystkim nieco niespodziewana. Chłopak zamilkł, zaczerwienił się niczym dojrzewająca w pełnym słońcu brzoskwinia, zamrugał powiekami z wdziękiem modelki od Diora, po czym powiedział drewnianym głosem, wyprutym choćby z najmniejszej emocji:
 - Nie wiem. Nie mam pojęcia.
Edith roześmiała się na całe gardło.
 - Świetny z Ciebie gość! - skomplementowała Dziecko tonem doświadczonej matki dzieciom. Brakowało tylko tego, żeby uszczypnęła go w policzek i zaczęła tarmosić za włosy. - Pasujecie do siebie z Luizą - dorzuciła jeszcze, puszczając oko do Cuda, po czym posłała mu szybkiego całusa i zniknęła za załomem korytarza, zanim Gregor zdążył wydobyć się z dna szoku, w którym przyszło mu tkwić.
****
- Tak, Gregor miał rację. - potwierdziła domniemania Pani Reżyser Anna, pośpiesznie wertując zapisane kartki w czerwonym skoroszycie. - Marc Noelke.. Drugi trener kadry narodowej oraz kadry A, w momencie absencji Pointnera, czyli teraz, przejmuje jego obowiązki do czasu, aż pan Alexander nie wróci ze zwolnienia.
Suuuper.
 - To znaczy? – dokręciła śrubę Edith, patrząc na koleżankę z wyczekiwaniem.
Sekretarka wzruszyła ramionami, ponownie skacząc w niespokojne tonie papierów i skoroszytów.
 - Do soboty - oznajmiła wreszcie. Rzuciła stojącej nad jej biurkiem dziewczynie szybkie spojrzenie zaniepokojonych oczu:
 - To znaczy, że będziesz musiała jakoś dogadać się z Marciem przez dwa dni – doprecyzowała jeszcze tonem nauczycielki matematyki.
Chyba dwa cholernie długie dni.
- Cudownie – mruknęła Panna. - Cóż, jakoś sobie poradzę - uśmiechnęła się przelotnie do Anny. - Dzięki za info i plan zajęć.
- Nie ma sprawy. Noelke już wczoraj kazał mi się tym zająć, kiedy stało się jasne, że Pointner nie przyjdzie dziś do pracy. A.. Jak się czujesz?
- Dziękuję, lepiej - powiedziała trochę nieprzytomnie Artystka, wgapiając się w oszołomieniu w listę rzeczy do zrobienia.
Dwadzieścia punktów.
Dwadzieścia.
DWADZIEŚCIA!!
Pointner, wracaj!!!
O, Boże.
DWADZIEŚCIA!
Niech to szlag!
- A czy.. no, wiesz.. A.. hmm.. - jąkała się tymczasem Anna, świdrując Edith dziwnym wzrokiem, którego Reżyserka nie potrafiła za bardzo zdefiniować.
Napaść? Współczucie? Niezdrowa ciekawość? Wszystko na raz…?
 - Co? - warknęła ostro. Zaraz jednak zmitygowała się szybkim: - Och, przepraszam, nie chciałam.. Po prostu.. - machnęła kartką w powietrzu. - Ten grafik trochę mnie dobił.
Sekretareczka zaśmiała się z wyraźnym przymusem, jakby stawką tego zagrania było jej życie albo wygrana w lotka.
 - Nie dziwię się - chlapnęła soczyście. - Aa.. może wiesz..
 - Co się stało z Panem Trenerem Numero Uno - wyprzedziła ją Edith grobowym głosem. Wciągnęła powietrze w płuca, po czym, tonując uczucia i cedząc powoli słowa, oświadczyła nieustępliwie:
 - Nie, nie wiem. Chyba naprawdę NIKT nie potrafi zapamiętać, że ja z Bolzano wróciłam wczoraj rano, podczas gdy Pointner ledwo dokuwikał się do domu wczorajszego popołudnia w stanie, podobno, strasznym. Przynajmniej z tego, co fama niesie.
 - Wybacz - mruknęła smutno Anna. - Faktycznie, wrócił około osiemnastej. Bo wiesz.. - przerwała, niezdecydowana, czy ma mówić dalej.
 - No, mów. - sapnęła ze zniecierpliwieniem Pani Reżyser, poganiając koleżankę. Chciała już być po tej ciągnącej się jak guma do żucia rozmowie bez sensu. Nie oznacza to jednak, że nagle zachciało jej się rzucać w wir pracy..
W WIR DWUDZIESTU PUNKTÓW DO ZREALIZOWANIA PRZED PRZERWĄ OBIADOWĄ.
- Ty ostatnio jesteś jedyną osobą, z którą Pointner normalnie rozmawia! - wybuchnęła nagle i niespodziewanie sekretarka tłumionymi emocjami, gorącymi jak lawa w Etnie.- Na wszystkich innych się drze niczym ta maszkara z „Wrót do piekieł” albo gada jak z czubkami zamkniętymi w psychiatryku. Wszyscy zauważyli, że odkąd zaczęłaś się kręcić po OESV, jemu totalnie odbiła palma. Już wcześniej był denerwujący, fakt, ale przy tobie stał się nie do zniesienia! - zakończyła z polotem, po czym wbiła w Artystkę przepraszające spojrzenie.
- Nie dziw się więc, że każdy myśli o tym jego wypadku, czy co się mu tam stało, w połączeniu z tobą - dorzuciła jeszcze jakby na piątym biegu.
Yyyy…
Pani Reżyser poczuła się cokolwiek dziwnie.
Nieokreślenie.
Kurwa. Kurwarwarwarwa.
Zaraz, co ta Anna powiedziała? Co ona powiedziała..?
NIE! Co ona ZAINSYNUOWAŁA…?
OŚMIELIŁA SIĘ ZAINSYNUOWAĆ….?!
Edith odchrząknęła.
Musiała jakoś wybrnąć z tego idiotycznego impasu.
Nie, nie pozwoli się wkręcić w takie tanie pomówienia.
Jarmarczne.
Haha!
 - Wiesz co? - zagaiła lekko i zarazem słodziutko, patrząc na skuloną sekretarkę wzrokiem czającego się na antylopę lamparta.- Może gdybyś, zamiast zajmować się plotkami, wzięła się do porządnej roboty, zauważyłabyś, że to, co mi dałaś, wzbogacone jest przypiętym na drugiej stronie rachunkiem za prąd, a nie spisem pierdół do wykonania w tej zaplutej budzie! Ale czego mogę się spodziewać…? – zawiesiła głos van der Terneuzen, aby wzmocnić finalny wydźwięk właśnie szykowanej obelgi, a później zakończyła sycząc z pogardą:
– Jakie przedsiębiorstwo, taka i SEKRETARKA.
Szurnęła oderwaną kartką po biurku, po czym krokiem żołnierza na defiladzie wyszła z pokoju na korytarz.
Chciała tam od razu walnąć się na pierwsze lepsze krzesło, ukryć twarz w dłoniach i rozbeczeć się niczym dziecko z rozwalonym kolanem z bezsilnej złości, ale musiała trzymać poziom.
Ona jeszcze pokaże tym idiotom z OESV.
Nauczy ich szacunku do siebie.
Co insynuowała ta, pożal się, Boże, sekretareczka z odrostami?
Przekaz podprogowy brzmiał nie inaczej, tylko: „Strzeż się! Jesteś kolejnym łóżkowym celem pana Pointnera!”.
Jezu Chryste, czy wszyscy poszaleli?!
Co im siedzi w głowach?
Bo na pewno nie mózgi.
Chyba tylko siano.
Sterty siana..
I błoto!
W ogóle, to fajnie, że naród podjął się wiwisekcji jej kontaktów z Czapkiem raptem po jednym dniu pracy z nim...
Chore to wszystko, bardzo, bardzo chore.
Boże. Boże. Boże. Romans w pracy. A, to dobre! Romans. Z na wpół żywym Pointnerem….
Kamerzystka niespodziewanie zablokowała dalsze wytwarzanie podobnych myśli. Dość tego dobrego, dziewczyno. Pora iść pokazać się żądnemu plotek kieracikowi. Wrednym pyskom. Wrednym mózgom.
Edith przykleiła do twarzy fałszwywie nonszalancki uśmiech i popłynęła korytarzem, nucąc pod nosem Depeche Mode, prosto na spotkanie z Marcem Noelke. 

___________________________



Wiem, że dużo, no. Ale ja już tak mam – chcę Was obdzielić jak największymi porcjami zdarzeń i emocji, skoro widzimy się raz na miesiąc. Służba nie drużba, studia studiami i dlatego są wymagające, szczególnie na III roku. Dobra, kończę już z formułowaniem łzawych frazesów, bo im więcej ich piszę, tym wydają mi się one mniej wiarygodne. :D
Reasumując fabułę oraz niejako spoilując: Coś się zaczyna. Tutaj mamy preludium, bardzo niepewne i bardzo wielowymiarowe. Dotyczyć będzie wszystkich bohaterów, z jakimi do tej pory się zetknęliśmy, oraz kilka epizodycznych, ale barwnych postaci, których jeszcze na tym blogu nie było. Jak się ów wstęp rozwinie i jak się skończy dowiedzą się jednak tylko ci z Was, drodzy Czytelnicy, którzy nie zechcą w najbliższej przyszłości wtrącić mnie do celi za wklepywanie zbyt wielu znaków w jeden post, a, co za tym idzie, nadal będą wiernie kibicować swoim faworytom i przy okazji tworzonej tu historii. I jej autorkom. ;)
PS Wspominałam już, że nie jestem zbyt dobra w pisaniu streszczeń?

Serdeczne pozdrowienia!