wtorek, 22 stycznia 2013

Edith (15): Excuse me no



Edith patrzyła z rosnącym znudzeniem, jak kadra narodowa austriackich skoczków narciarskich, razem ze swoimi kolegami z kadry A, biega niczym błędne owce w kółko po wielkiej hali sportowej. Nie było to zajmujące. 

Właściwie - wręcz przeciwnie. 

Echh. Nuuudddaa! 

Hm. W razie, gdyby wspaniałości chwili było jednak za mało, Reżyserka miała jeszcze dość innego, równie irytującego szczególiku - mianowicie tego, że Andreas trochę zbyt często machał jej dłonią przed nosem, kiedy przebiegał obok.

Okej, podobała mu się. Okej, on jej też. Ale ileż można?

Reżyserka straciła więc w końcu cierpliwość, co stwierdziwszy, podniosła się z godnością i przeszła na ławkę usytuowaną w tyle hali, na której siedziała już pełna zadumy Luiza. 

Asystentka rozpromieniła się niczym supernowa na widok koleżanki. Zdążyła już zapomnieć o jakże chwytających za serce i gardło nowościach na temat Pointnera i jego domniemanego związku ze swoim żeńskim, blondwłosym popychadłem, a skoro w swej wspaniałomyślności Artystka doszła już do tego, postanowiła również puścić płazem fakt, iż trener Noelke notorycznie mylił jej imię z innymi nazwami własnymi, wołając na swoją najnowszą pomocnicę Mildred, Judith, Meredith, Astrid albo Ingrid.

Bo tak, zupełnie wbrew głośnemu oświadczeniu własnego imienia podczas autoprezentacji, mającej miejsce kilkadziesiąt minut temu, Edith dalej mylona była z setką innych kobiet, w dodatku z przyprawiającą o zawrót głowy częstotliwością. Czary goryczy przepełniło ponadto dość chłodno-przewrotne skwitowanie Hofnera,.. Hofera!, który tkwił w gabinecie Marca akurat w chwili, gdy wparowała tam zaaferowana (i słodziutko uśmiechnięta) van der Terneuzen, po czym przedstawiła się krótko oraz zwięźle.„A więc to TY”, wycyzelowane niczym ułamek ułamka ironicznym tonem nie nastrajało optymistycznie. Było zimne, z dodaniem nieżyczliwego zmrużenia oczu i zalążkiem pogardy na końcu zmarszczonego nosa.. Poza tym zawierało wewnątrz uzupełnienie złożone z hipotezy w stylu: „To o TOBIE od rana trąbi cała firma? To z TOBĄ Alex ma się przespać? To TY ściemniasz, że byłaś we Włoszech? To TY? To TY? To TY? Na pewno? Nie wydaje mi się. Jesteś zbyt nijaka, bejbi.” 

Ouch. 

Znowu coś do skontrowania. 

Artystce jednak nie chciało się ponownie łamać arbuza nad dookreśleniem tematów i kształtów plotek, które zapewne od rana przetaczają się po Kieraciku w związku z Pointnergate i nią samą. Nie miała też ochoty na kminienie nad zupełnie nieobliczalnym oraz dziwnym zachowaniem Dyra, z radością klapnęła więc obok wyjątkowo ponurej dzisiaj Polki. Ta na jej widok ledwo raczyła skinąć głową.

Oho, czyżby Pani Reżyser miała zmierzyć się z kolejnym kryzysem światopoglądowym? No, nieeee.. Co to? Blue Monday? W środku tygodnia?   

 - Cześć, Luizo! - przywitała się oficjalnie, zerkając kuso na siedzącą obok kumpelę.

 - Witaj, Edith! - odparła tamta jeszcze bardziej sztywno, po czym zaczęła nerwowo układać na kolanach jakieś oprawione w folie kartki papieru o bliżej nieznanej Pannie treści.

 - Cieszę się, że choć Ty potrafisz zapamiętać, jak mam na imię - powiedziała lekko i jednocześnie wyjaśniająco van der Terneuzen. Na widok zdumionej twarzy Luizy podjęła ponownie temat: - Najszacowniejszy pan Noelke, z całym respektem, jaki żywię dla jego niebagatelnych umiejętności, ma jedną wadą, za to dotkliwą: imię „Edith” cyklicznie wywala ze swego umysłu, powołując na jego miejsce różne „Ingrid”, „Judith” czy „Astrid”. Raz nawet nazwał mnie Hildegardą!

Lu parsknęła szczerym śmiechem, który trochę podbudował jej roztrzęsioną, quasi-depresyjną mimikę.

Super, kolejny sukces!

 - Przepraszam, że wczoraj walnęłam słuchawką podczas naszej rozmowy - wycelowała wreszcie we właściwy temat Pani Reżyser. Polka popatrzyła na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Zmrużyła oczy, kiedy Edith przerwała rozpoczęty wątek, a później ponagliła ją ruchem ręki.

Co to, piekarnia?

 - Zachowałam się jak małe dziecko, ale nie mogłam gadać na tak ważny temat, nie będąc z Tobą twarzą w twarz.. Hmm..Co do Potwora i jego „wypadku”, o którym trąbi całe OESV.. To tak, chyba.. mam z nim coś wspólnego - wydusiła z siebie ostrożnie po chwili przerwy Asystentka. Jej głos uleciał w przestrzeń i pęknął niczym bańka mydlana.

 - Nie mów mi tylko, że to Ty go tak załatwiłaś - przeraziła się komicznie Luiza po chwili pauzy. - Podobno wygląda jak siedem nieszczęść!

Pani Reżyser nie miała wyjścia. Nachyliła się do nagle podekscytowanej koleżanki i w telegraficznym skrócie przedstawiła jej zarys wydarzeń z przedwczoraj oraz wczoraj. Luiza dosłownie spijała słowa z ust koleżanki, jakby to była najwyborniejsza kawa z karmelem i białą pianką, a nie relacja nieomal wzorowana na filmie sensacyjnym, dramacie kryminalnym, psychologicznym i czarnej komedii.

Kiedy Artystka wydała z siebie ostatnie wyrazy na temat zdarzeń, w których uczestnictwo zawdzięczała głównie swojej straceńczej głupocie i bezsensownemu poświęceniu, Polka powiedziała głosem skwierczącym jak tłuszcz na rozgrzanej patelni:

 - To moja wina.

He?

Edith popatrzyła na koleżankę trochę nieprzytomnie.

 - Co Ty gadasz, jaka Twoja wina? - zbeształa Luizę, choć w sumie, analizując sytuację, wczoraj wieczorem ta sama myśl przyszła jej do głowy. Odrzuciła ją jednak natychmiast jako zgoła obrazoburczą – to przecież nie Polka wchodziła w ciemne, niebezpieczne kontakty z niejakim Francuzikiem, nie romansowała z Christine i nie miała na koncie czegoś, co najbezpieczniejsze wcale nie okazało się, tkwiąc w glinie po wsze czasy.

Teraz zamierzała przekabacić podłamaną Lu na swój tok rozumowania, choćby miała się do tego posłużyć nawet zasadą kija i marchewki.

 - Moja! - jęczała tymczasem dalej koleżanka. Wyraz twarzy miała naprawdę głęboko zbolały. - Gdybym nie palnęła mu o tym Louisie wtedy, gdy chciałam wrócić na praktykę, a on mi nie pozwolił z czystej złośliwości, nie pokłóciłby się z nim i nie musiałby jechać do Garmisch..

 - A gdyby myślał wcześniej, w ogóle by się z nim nie spiknął - weszła jej momentalnie w słowo Pani Reżyser. - Na litość boską, Liz! Nie miałaś wyjścia. Chcąc wrócić do pracy, musiałaś zadać cios poniżej pasa, skoro Potwór stanął okoniem na całej szerokości. To było jedyne, co mogłaś zrobić!

Aby jakoś widocznie wzmocnić siłę swego przekazu, van der Terneuzen objęła koleżankę ramieniem i przytuliła. Jej ruch wywołał niejakie zainteresowanie wśród ćwiczących z zapałem reprezentantów, więc Edith musiała ich szybko uspokoić pokazaniem środkowego paluszka z asekuracyjnym zjadliwym uśmiechem na wargach. Podziałało bez pudła. Na szczęście Marc był tak zajęty pokrzykiwaniem na kadrowiczów, że nawet nie zauważył nieuprzejmego zachowania swojej asystentki.

Hihihihi!

- Nie przejmuj się – dorzuciła jeszcze. - On z tego wyjdzie, a cała sprawa prędzej czy później na pewno się rozwiąże. Poza tym Pointner lubi, gdy wszystko jej zapięte na ostatni guzik. Przy czym najlepiej jest, gdy to on jest osobą, która wykonuje finalny ruch. Czasem bywa to dla niego zgubne, ale jest nieuniknioną konsekwencją jego dziwnego postępowania.

Luiza spojrzała na Reżyserkę niepewnie. Asystentka odpowiedziała jej promiennym uśmiechem pełnym pewności siebie. Dopiero wtedy na twarzy Liz wykwitło coś na kształt słabego grymasu zadowolenia.

Jeden – zero!

 - Dzięki - mruknęła z wdzięcznością, przytulając się do Polko-Holenderki. - A ja już miałam planować idealną formę odkupienia mojej winy! - zaśmiała się wesoło i z niemałą ulgą. Pani Reżyser też pokraśniała. Choć ten etap miała już za sobą.

 - Chyba żartujesz - ściągnęła Studentkę na ziemię Edith. - W szatni Pointner tylko podkręcał palnik, nad którym się kręciłaś. Nie zapominaj o tym. I od początku zachowywał się jak szuja w stosunku do Ciebie.

 - Nie czujesz się, jakbyś zdradzała? - wytknęła jej nagle Polka. - Nawet mi nie powiedziałaś, że wyjeżdżasz, trzymałaś stronę Alexandra, a teraz sama po nim jeździsz!

Buch!

 - Nasłuchałaś się plotek? - odgryzła się szybko Artystka.

 - Jakich?

 - A propos zdradzania. Ponoć jestem następna na liście .. hmm.. dziewczyn do zaliczenia pana trenera.

Luizie o mało oczy nie wyszły z orbit.

 - Na miłość boską, Edith, co Ty mówisz! - przeraziła się. Była autentycznie zszokowana.

Cóż, witamy w klubie.

- Takie ploty krążą po OESV. Wyjawiła mi je Anna, po której niesłusznie się przejechałam. I teraz, w zasadzie.. Nie wiem, co mam myśleć - zakończyła trochę koślawo Pani Reżyser.

Na chwilę pomiędzy interlokutorkami zapadła cisza o dość złowrogim wydźwięku. Znienacka Polka zaczęła: „Wiesz co, ja..", ale przerwał jej donośny ryk Noelke:

- EDITH!

Wzmiankowana zerwała się na równe nogi bardziej podrażniona tym, iż Marc przerwał jej ważną rozmowę z Luizą niż faktem, że wreszcie przypasował odpowiednie imię do jej twarzy.

Boże, nie walnął się, prawdziwe święęętoooo!

Podbiegła szybko do trenera. Zanim zdążyła cokolwiek rzec, Zastępca Czapka wcisnął jej do rąk jakiś świstek papieru, mówiąc dość autorytarnie:

 - Idź do Anny, niech to skseruje dwadzieścia razy, Ingrid. Byle szybko, Astrid! Później zabierz się za dalsze realizowanie punktów swojej listy.

 - Jasne... Dwadzieścia razy? - upewniła się Edith.

- Tak, Meredith. No, już, nie ma Cię! – zakończył z polotem Marc, po czym odwrócił się bokiem do Pani Reżyser i huknął na całą salę: - Dość tego machania rękami, panowie! Teraz pogramy w siatkówkę!

Król jest poturbowany, niech żyje król. 


*****Reżyserka wpadła do gabinetu Anny z subtelnością ostrza noża, ale na widok osób, które zaszczycały sekretarkę swoją obecnością, poczuła się dosłownie jak wryta w ziemię. Bo też czego jak czego i kogo jak kogo, ale Louisa z Christine nie spodziewała się nawet w najśmielszych snach.

Ha! 

Louis i Christine. 

Artystka widziała bliźniaczkę Luizy przelotnie na imprezie w OESV, ale nie miała wątpliwości, że to ona.  

Trucicielka.

Wymieniła z parą szybkie kiwnięcia głowami (bardziej w wyniku wpajanych od dzieciństwa podstaw dobrego wychowania niż z faktycznej potrzeby), po czym podeszła do Anny, jak zwykle ukrytej za stertami Ważnych i Mniej Ważnych Papierów.

Cudowne życie.

 - Bądź tak miła i skseruj to dwadzieścia razy dla pana Noelke - poprosiła ją Edith z miłym uśmiechem, na który koleżanka odpowiedziała niezdecydowanym wykrzywieniem ust. Prędko wzięła kartkę z wyciągniętej dłoni Pani Reżyser, rzuciła przepraszające spojrzenie Francuzikowi i Trucicielce, po czym przeszła do pokoju obok.

Po jej wyjściu w pokoju zapadła krępująca cisza, gęsta jak melasa, w czasie której  Artystka z miną cokolwiek niezdecydowaną wpatrywała się w ni to w ścianę, ni to w biurko Anny, licząc w duchu sekundy i ciesząc się, że już niedługo będzie mogła wydostać się nie tylko z owego wypełnionego skrępowaniem pomieszczenia, ile z całej sytuacji W OGÓLE. Próbowała się jakoś głupkowato uśmiechać, ale nagle zabrakło jej chęci, żeby dłużej ciągnąć ten przyziemny skecz. Zamierzała właśnie rzucić jakąś szykowną, elipsowatą uwagę na temat panującej za oknem pogody, kiedy ciszę jako pierwsza znienacka przerwała Christine. Jej głos był napastliwy, agresywny, jakby zawierał w sobie cały jad świata zarówno tego, jak i wszystkich światów równoległych.

- Edith, Edithhhh… - zasyczała nieuprzejmie ex-dziewczyna Thomasa. - Nowa asystentka Pana Pointnerrrra.. No, no. A ponoć on nie lubi blondynek…. Powiedz mi chociaż jedno.. dobrzeee? – poprosiła napiętym tonem bliźniaczka Lu i postąpiła krok w stronę Pani Reżyser, świdrując ją wzrokiem wygłodniałej salamandry: - Alex musiał mieć bardzo kiepską formę tego dnia w łóżku, skoro postanowiłaś tak go pobić.

O, kurwa.

Van der Terneuzen aż się zagotowała w środku na tak niecną uwagę, ale nie zamierzała tego okazywać. Wytrzymała wpijające się we własne źrenice żarzące się spojrzenie Christine, odpowiadając równie lodowatym wejrzeniem, a później wycedziła z siebie powoli słowa, które rozsypały się po podłodze niczym garść monet:

 - A ty, Christine? Komu dałaś i ile razy, że wypuszczono cię z pudła, w którym powinnaś gnić jak w trumnie? I jak beznadziejny musiał być Morgenstern, skoro postanowiłaś go sprzątnąć?

Trucicielka zdębiała na jedną, mroczną sekundę, jakby to, co właśnie usłyszała okazało się jedną z najhaniebniejszych rzeczy nie tyle w Austrii, ile w całej Europie. Później krzyknęła rozdzierająco i skoczyła na Edith, ale jej zaciśniętą w pięść dłoń w porę chwycił Louis. Wyraz jego twarzy najprawdopodobniej najtrafniej oddałoby słowo: niewzruszony.

Niesamowite.

 - Przepraszam panią - powiedział kulturalnie do Asystentki, uspokajając szarpiącą się Christine. Ta w międzyczasie szarpała się jak załapane w pułapkę zwierzę i piszczała jak rozregulowana dziecięca zabawka. Wyglądała, jakby dostała jakiegoś ataku. - Moja mała siostra nie jest dzisiaj w najlepszym nastroju. Nie dziwię się więc, że pani zareagowała tak, a nie inaczej. Ta agresja czyni z niej okropną jędzę. No, chodź już! - mruknął do Christine, ciągnąc ją do wyjścia. - Do widzenia! - błysnął uśmiechem niczym model od Armaniego. Wciąż skrępowana jego iście policyjnym chwytem dziewczyna odwróciła się szybko do Edith, wykorzystując chwilę nieuwagi brata, i charknęła do niej jak rozzłoszczony chow-chow:

 - Dobiorę Ci się jeszcze do skóry, ty dziwko!!

Pani Reżyser puściła jej perskie oko akurat w chwili, gdy Louis zamykał drzwi.

Ty dziwko.

A, to dobre.

 - Co to za wrzaski? - spytała Anna, wpadając do gabinetu z zaaferowaną miną.

W dłoniach trzymała skopiowane kartki. Podała je Edith, podczas gdy tamta artykułowała z wyraźnym rozbawieniem:

 - Christine nazwała mnie dziwką. Ale to chyba jakaś pomyłka, ja się taką wcale nie czuję!

 - Ona jest chora, Edith - mruknęła Anna zgodnie z przewidywaniem Pani Reżyser. - Coś musiało ją zdenerwować, do tej pory zachowywała się spokojnie.. Chociaż.. Już samo to, że chciała otruć Thomasa po tym, jak wzięła Luizę za jego dziewczynę..Christine ma jakieś zaburzenia..Ii..

 - To akurat widać – parsknęła z prześmiewczością Artystka. – Okej, Anka, słuchaj.. – zmieniła nagle front Reżyserka. - Chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie dziś rano – van der Terneuzen przewróciła oczami, a później szybko się zaśmiała. - Byłam cholernie niesprawiedliwa i przykra, przepraszam.

Anna uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.

 - Dzięki. I nie ma za co. Ja na twoim miejscu pewnie zachowałabym się podobnie - rzuciła, szczerząc przyjaźnie zęby.

Edith trudno było uwierzyć w to, by cicha, zahukana Sekretarka i Władczyni Przedsionka Piekieł (czyli gabinetu Czapka) była w stanie komukolwiek się sprzeciwić, ale może sprawiała tylko takie wrażenie dla ogólnej zmyły?

Hmmm..

 - Dasz mi adres Pointnera?

Panna dopiero po tym, jak wypowiedziała pytanie, zorientowała się w jego sensie. Haha, co za zapłon. Istny refleks szachisty.

Brawo, Edith! Brawo, kretynko!

Sekretarka spojrzała na koleżankę z wahaniem.

No, świetnie, zaraz znowu polecą w eter plotki o romansie. Działajże, van der Terneuzen! Wytłumacz się jakoś!

 - Zamierzam go odwiedzić - dodała szybko Edith, prawie że na bezdechu. Wzruszyła ramionami z markowanym niezdecydowaniem. - Skoro selekcjoner nie domaga, odwiedziny na pewno polepszą mu humor. Kupię mu jakieś kwiaty, bombonierkę..

- A wiesz, to świetny pomysł! - pisnęła Anna. - Kup, kup koniecznie prezent, pozbieram pieniądze od innych pracowników i oddamy Ci równowartość!

Artystka w żadnym razie nie zamierzała robić za jednoosobowe mięso armatnie, ale skoro powiedziała A, to teraz musi powiedzieć B. W sumie, to i tak prędzej czy później wylądowałaby u Czapka z cholernymi dokumentami, więc chociaż spełni obywatelski oraz społeczny obowiązek.

Anna otworzyła tymczasem jakiś pękaty skoroszyt, odpisała z odpowiedniej rubryki adres Potwora na kratkowaną kartkę, pałętającą się po biurku z uporem maniaka, po czym podała ją Edith z szerokim, szczerym uśmiechem.

Hah, pora na prztyczek w nos!

 - Dzięki. I, gdyby ktoś pytał.. - Pani Reżyser mrugnęła do Anny łobuzersko. - Poszłam do Pointnera spędzić z nim romantyczny wieczór, jasne?

Zaśmiała się, a następnie szybko wyszła z pokoju, zanim Sekretarka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

 Nie ma to bowiem jak wyjście z klasą. 


 **** Edith zatrzymała się, niezdecydowana. Zapadał zmierzch, Innsbruck powoli zostawał spowijany przed wieczorną mgłę, schodzącą z gór, a dodatkowo zaczęło mżyć. Wiatr również się wzmógł. Uliczne latarnie starały się rozświetlić mrok swoją jasnością, ale unosząca się mgła skutecznie tłumiła ich wysiłki.

 Powrót do domu będzie zaiste porażający, głównie pod względem temperatury.

Ale może Potwór pozwoli jej przenocować.

Hahahaha, kiepski żart.

Dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę, westchnęła głęboko, jakby zamierzała skoczyć do bardzo głębokiej wody (co właściwie okazało się celującym porównaniem), postąpiła kilka kroków naprzód i zadzwoniła do drzwi domu Pointnera.

Żeby go nie było! Żeby go nie było!

Ignorując jawne oznaki czyjejś bytności w środku, takie jak zapalone światło sączące się przez okna albo zaparkowany na podjeździe samochód, Artystka mimo wszystko miała nadzieję na to, że konfrontacja z Bossem jednak nie dojdzie do skutku, z bliżej nieokreślonego powodu.

Poprawiła w dłoni wielki bukiet białych orchidei, za które zabuliła jak za nowe bugatti veyron, sprawdziła, czy papierowa torebka na prezent, zawierająca wewnątrz bombonierkę z czekoladkami oraz pamiętne dokumenty z Ga-Pa, czasem nie wykazuje chęci do naderwania się w najmniej odpowiedniej chwili, po czym podniosła głowę, przyoblekając twarz w miły, pocieszny uśmiech zadowolonego niedźwiedzia polarnego.

Ktoś podszedł do drzwi, przekręcił klucz w zamku i otworzył wrota do Jaskini Potwora.

Dziewczyna o mało nie padła na zawał, kiedy zza progu kuknął do niej Pointner, w świetle bijącym z lampy sufitowej wiszącej w przedpokoju wyglądający niczym statysta z horroru klasy B.

 - Dobry wieczór, panie trenerze! - pisnęła Reżyserka, zaciskając dłonie na przyniesionych dobrach.

 - Edith? - spytał Potwór całkowicie zdziwiony. Przez chwilę wpatrywał się w nowoprzybyłą jak pani domu na zachlapany zupą obrus, po czym przesunął się w bok, otwierając szczerzej drzwi. - Proszę, wejdź! - zaprosił kulawo. Odetchnął lekko i dodał cierpkim głosem: - Nie spodziewałem się Ciebie, szczerze mówiąc.

Jakżeby inaczej.

Pani Reżyser podała mu bukiet z orchideami, na który ów spojrzał jak na jadowitego pająka, wyszemrała niczym strumyk : „To prezent od pracowników OSV”, a następnie wcisnęła mu w ręce torebkę, mlaszcząc niepewnie: „A to ode mnie”. Uśmiechnęła się słabo.

 - Dziękuję - wydusił z siebie Pointner. Podszedł, a właściwie przekuśtykał, w stronę wejścia do jakiegoś pomieszczenia, i stamtąd nakazał Edith, żeby zdjęła płaszcz i przeszła za nim. Asystentka ściągała z siebie wierzchnie odzienie w tempie kwitnienia kaktusa saguaro, aż w końcu stwierdziła, że nie wypada dalej przeciągać struny.

Czuła się piramidalnie głupio, to fakt, ale przecież przyszła tutaj w szczytnym celu.

I tego się trzymajmy.

Wkroczyła do pokoju, który okazał się być kuchnią, z najbardziej zachęcającym uśmiechem, jaki tylko udało się jej wyprodukować, po czym stanęła obok stołu, nie wiedząc, co dalej czynić.

Najchętniej wybiegłaby stamtąd z krzykiem, ale to byłoby bardzo niekulturalne.

I z pewnością pozbawiłaby się premii.

 - Usiądź - rzekł tymczasem Potwór, patrząc na Edith ze zdziwieniem znad czajnika elektrycznego, podsuniętego pod otwarty kran. Widząc jej krańcowe, wręcz wrzeszczące, zmieszanie, zaśmiał się wesoło. - Proszę, zachowuj się normalnie. Nawet nie próbuj się nade mną litować.

Cóż, sam tego chciał.

Van der Terneuzen usiadła na krześle i wyciągnęła rękę po papierową torbę, do której zawartości Pointner jeszcze się nie dociągnął.

 - Panie trenerze! - powiedziała dźwięcznie, zwracając na siebie uwagę przygotowującego kawę Potwora. Miło, że spytał, czego się napije. - W tej torbie są dokumenty, o które pan prosił. Dobrzy by było, gdyby pan je gdzieś schował, bo ja nie będę znowu za nimi ganiać.

Alexander parsknął śmiechem, ale posłusznie poddreptał do stołu i wytaskał zawartość torby na stół. Czekoladki nie zrobiły na nim piorunującego wrażenia, ale już przy dokumentach oczy mu się zaświeciły niczym polującej panterze. Edith wpatrywała się w jego twarz z dokładnością analityka medycznego. Patrzyła na siniaki, rozcięty policzek i łuk brwiowy, poharatane okolice nosa i ust. Nagle poczuła się bardzo smutna.

Czując płacz, który czaił się gdzieś za rogiem, energicznie wstała, szurając krzesłem.

 - Pomogę panu! - stwierdziła nienaturalnie ożywionym głosem. Zamierzała jak najszybciej dotrzeć do czajnika elektrycznego, żeby tylko coś zrobić z rękoma, ale Czapek uniemożliwił jej jakikolwiek ruch.

Położył papiery na stole, chwycił Edith za rękę i mocno do siebie przyciągnął. Zanim dziewczyna zdążyła się zorientować, co właściwe jest grane, Pointner przytulał ją niczym poduszkę z Home&You.

 - Dzięki Ci, Edith - wycharczał do jej ramienia. - Za.. uratowanie mi życia i.. za wszystko.

Brzmiał tak, jakby miał się rozpłakać, więc Pani Reżyser poklepała go po plecach rozmemłanym gestem, mrucząc przy tym jak zdenerwowany gepard: ”Nie ma za co, panie trenerze. Naprawdę nie ma za co.”.

Cała ta sytuacja wydała się jej kuriozalna.

I cholernie krępująca.

Kiedy Potwór rozluźnił wreszcie uścisk, Artystka wywinęła się mu z gracją i posłała szybki uśmiech. Jednak znowu zamarła, tym razem na widok faerii uczuć malującej się na twarzy Czapka.

Wyglądał kropka w kropkę jak osoba, która właśnie zobaczyła na ulicy personę, o której myślała, że ta dawno nie żyje.

Jeżeli Potwór nie zacznie się zachowywać normalnie, Reżyserka za chwilę sama będzie gryzła ziemię – po ataku serca.

 - Czy.. wszystko w porządku? – spytała dość bąbelkowym tonem.

Pointner odchrząknął, jakby dopiero teraz wracał do pionu, i kiwnął potakująco głową.

W tym samym czasie czajnik pstryknął, oznajmiając ugotowanie wody.

Najwyższy czas!!!

Powinien to zrobić kilkanaście sekund wcześniej.

Głupie pudło.

Pani Reżyser z radością podeszła do ustrojstwa, wykonała szereg czynności znamiennych dla przygotowywania kawy, po czym, bawiąc się w kelnerkę z Ritza, podała napoje Potworowi i sobie. Później z ciężką miną zasiadła naprzeciw Pointnera, który wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w papiery.

 - Panie Alexandrze?

Na dźwięk jej głosu drgnął. Przeniósł spojrzenie na Edith, która uśmiechnęła się do niego z przymusem.

 - Jak się pan czuje? Słyszałam, że przez dwa dni ma pan wolne od pracy!- rozwinęła przemowę Artystka, sięgając po cukiernicę. Posłodziła kawę i odłożyła porcelanowe naczynie na idealnie wyprasowany bieżnik.

 - Taak - sapnął Czapek. - Muszę wrócić do stanu używalności - zaśmiał się. - Nie mogę się ludziom pokazać w takim stanie- zrobił szybki ruch palcem wskazującym dookoła swojej twarzy. - Wszyscy uciekliby na koniec świata.

 - Przesadza pan - odparła Edith. A później, zupełnie znienacka, palnęła, jak to ona: - Gorzej pan wyglądał, kiedy pana znalazłam!

Na to stwierdzenie Potwór znowu rzucił się w matnię mroku. Dziewczyna tymczasem błyskawicznie splunęła na siebie w duchu.

Kretynka, po co wyjeżdżała z takim tekstem!

- A jeszcze gorzej bym wyglądał, gdybyś mnie NIE znalazła - uzupełnił melancholijnie. Podniósł się z krzesła, podszedł do jednej z szafki i wydobył z niej małe pudełeczko. Wracając na swoje miejsce, wziął do ręki felerne papiery. Usiadł ciężko i popatrzył na Reżyserkę z ciężkim, nieprzeniknionym wzrokiem, jakby była interesującym okazem śródziemnomorskiego planktonu, a nie jego zdezorientowaną asystentką.

Położył sobie kartki na kolanach, wydobył z małego prostopadłościanu zapałkę i zapalił ją o draskę. Podniósł pierwszy z brzegu papier i przytknął do jego dolnego roku płomień. Ogień wgryzł się w celulozę niczym kornik w drewno, po czym zaczął się szybko rozprzestrzeniać po dalszej powierzchni. Spalał się przez kilka chwil, aż w końcu został po nim tylko czarny, osmalony skrawek.

 - Wszystkie tak skończą - rzekł Pointner głosem jakby ze szklanej butli. Nadal wpatrywał się w Edith, która już zaczynała się go bać.

 - Naprawdę, panno van der Terneuzen... - powiedział uroczyście, zmieniając wykończony temperaturą dokument na kolejny. - Jestem Ci winny chyba tysiąc przysług za to, co dla mnie zrobiłaś. Najprawdopodobniej nigdy nie będę Ci się w stanie do końca zrewanżować - odpalił kolejną zapałkę i zrobił z nią to samo, co z poprzednią.

Panna z Kamerą czuła się dziwnie. Z jednej strony rada byłaby, gdyby nagle zadzwonił telefon, spadła bomba wodorowa albo wydarzyło się cokolwiek, co umożliwiłoby jej wyniesienie się z domu Potwora, z drugiej jednak strony cała ta scena, oświetlona przytłumionym światłem halogenów umieszczonych w meblach, przy akompaniamencie bukietu orchidei i beżowego bieżnika zdobiącego stół, wydawała się jej surrealistyczna, trącąca francuskim kryminałem albo operetką teatralną, w której sceneria powinna się zmienić JUŻ.

Odchrząknęła niepewnie w zaciśniętą pięść.

 - Nie rozumiem, po co właściwie pan się znalazł w Garmisch - powiedziała wreszcie nieswoim głosem, trochę wbrew nawiązując do niby skrytego za całunem dziwnego zachowania Selekcjonera clue programu .

 - Jak możesz nie wiedzieć? - spytał cicho Alexander, posyłając następną kartkę do Papierowego Nieba. Spojrzał na Edith z rozbawieniem. - Pojechałem uratować Ci życie.

O, rly?

 - Aale..

 - Już wyjaśniam - wtrącił Potwór analogicznym tonem do tego, co poprzednio. - Widzisz.. - przyjrzał się z zainteresowaniem płonącej, przetworzonej celulozie z kreskami atramentu. - Kiedy pojechałaś, okazało się, że Louis wyśle za Tobą swoich siepaczy. Profesjonalistów z długoletnim stażem - zmiął w ręku dopalony papier.

 - Egzekutorów - uzupełniła Asystentka głosem jak z sarkofagu. Kiwnęła głową.

 - Zgadza się, coś w tym stylu - Czapek upił łyk kawy, której nawet nie posłodził, po czym podjął na nowo opowieść:

- Było już za późno, żeby Ciebie o tym informować. Przecież sam kazałem Ci jechać rano tym pociągiem pośpiesznym! Idiota! - skomplementował się czule. - Nie miałem wyjścia. Wsiadłem w samochód i pojechałem do Ga-Pa, z drogi dzwoniąc do Juergena..

 - Świętego Mikołaja? – przerwała trenerowi idiotycznie Edith. Na jej uwagę Pointner zareagował wybuchem dobrodusznego rechotu.

- Tak, Świętego Mikołaja - potwierdził wesoło. Pani Reżyser jakoś nie przejawiała chęci do zabawy. Wolała skupić się na tym, co Alex dopiero zamierzał jej zakomunikować podczas niszczenia kolejnego papierka z zapisem swoich młodzieńczych grzechów. Zapytała więc, niejako łapiąc byka za rogi:

- A kim on właściwie jest? I skąd się wziął w tej całej sprawie?

Czapek na moment jakby zapadł się w sobie, bawiąc się pudełkiem zapałek, a później powiedział dość kategorycznym tonem:

- Juergen jest moim kolegą, którego poznałem.. dość dawno temu. Niejako od początku jest zaangażowany w moje, że tak to ujmę, potyczki z Louisem, ale do tej pory nie potrzebowałem jego pomocy w jakiś konkretny sposób. Aż do teraz..

Selekcjoner popatrzył na Edith z prawie namacalnym namysłem, po czym walnął bez pardonu:

- Juergen jest kolegą moim i Twojego ojca. Uczył się z nami w liceum w Monachium. Twoją matkę.. też zna.

- Jego też poderwała?

Edith sama się zdziwiła dawką ironii, jaką zawarła w swojej wypowiedzi, ale nie miała wystarczającej ilości czasu, aby się bliżej nad tym jakże ciekawym faktem zastanowić, bo Czapek przerwał jej wybuchem lekkiego jak piórko śmiechu. Kiedy, po kilku sekundach ujawnionej radości, skończył rechotać niczym przytrzymany ekspedient z działu mięsnego, skwitował uwagę swojej asystentki jedynie poprzez słowa:

- Nie przesadzaj, Edith. I nie, z Juergenem Katrina się nie spotykała. Poznała go, kiedy..No, kiedy byliśmy razem.

Bombowo. Może wrócimy do tego wspomnienia jeszcze raz?

Pff.

- Dobra, może i przegięłam. Ale najpierw pan, później mój tata.. Ookej, nieważne – Artystka machnęła dłonią gestem pełnym lekceważenia w stronę filiżanki z kawą, a później podparła ruch nieco ponaglająco-napominającą uwagą:

- Niech pan lepiej kontynuuje. Jestem niesłychanie ciekawa ciągu dalszego.

Pointner ni to wykrzywił się z odrazą, ni to uśmiechnął. Znowu pookręcał w dłoniach pudełko z zapałkami, po czym podjął przerwany wątek z miną nieco cierpiętniczą, zapalając o draskę kolejną zapałkę:

- Kazałem Juergenowi wymyślić jakąś bajeczkę na użytek ludzi w OSV. Niespodziewana konferencja, trening, nagła konsultacja w innym ośrodku sportowym, cokolwiek.. Z tego, co wiem, spisał się pierwszorzędnie.

Posłał Edith zadowolony uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym, aczkolwiek w sposób nieco oklapły.

- Trening juniorów do kadry A w Bolzano - wyjaśniła niepytana. - Tak, byłam na nim z panem, ale źle się poczułam, więc zostałam zwolniona do domu.

- Świetnie! - ucieszył się Czapek, gasząc płomień w palcach. Z uporem oszołoma podpalił następną główkę zapałki i następną kartkę. Pani Reżyser zaczynała się poważnie martwić o jego zdrowie psychiczne. Może napaść poprzestawiała mu w głowie parę klepek?

- Więc.. Przyjechałem do Ga-Pa, zaparkowałem na parkingu niedaleko skoczni i ruszyłem szlakiem w stronę Partnachklamm. - posłał Edith porozumiewawcze spojrzenie, na co ona pokazała mu język. To z kolei tylko wzmocniło jego radość.

 - Chciałem Cię złapać od drugiej strony szlaku, ale podczas wspinaczki złapał mnie Louis. Powiedział, że już nie mam po co iść, bo Ty już dawno przestałaś szukać tych dokumentów. Powiedział mi: „Znalazła je”. - po chwili przerwy, która brzęczała w powietrzu niczym wyjątkowo uciążliwa mucha, Pointner zdecydował się kontynuować:

- Wiesz, co on wtedy zrobił? Wyciągnął spod kurtki teczkę, która wyglądała dokładnie tak, jak ta - zgrzytnął zębami. Westchnął, wracając myślą do wspomnień. - Oświadczył, że mnie wystawiłaś. Że sprzedałaś te dokumenty za diamentowe kolczyki od Swarovskiego! - rąbnął pięścią w stół, aż flakon z bukietem podskoczył, a kilka kropel kawy wylało się z filiżanki Edith na spodeczek. Popatrzyła na Pointnera z przestrachem. - Zrobił z Ciebie zdrajczynię. Kompletnie mnie tym dobił.

- Co za skurwiel - mruknęła Pani Reżyser nienawistnie i cicho. To znaczy, miała nadzieję, że cicho. Potwór mimo wszystko usłyszał jej stwierdzenie i poparł je aprobującym: „Dokładnie”.

Ale zaraz.. To ona się poświęcała.. Poświęcała się.. Pośś-więęcała..

Jasna cholera!

- A pan, oczywiście, mu uwierzył! - najechała nagle na Czapka Edith. - Jak pan mógł..

- Uwierzyłem mu.. Dopiero później - wyznał z bólem Potwór. - Jakoś tak mnie w to wmanewrował, że byłem gotowy szukać Cię i wypatroszyć - zaśmiał się smutno.

Pośświęcała się dla tego.. Pośświęccała dla tego.. tego..

Aaa! Pięknie! Więc ona poświęcała się po to, żeby Pointner chciał ją zabić, zakopać, później wykopać, zabić jeszcze raz i znowu zakopać tylko dlatego, że jakiś pierdolony Francuzik pogmerał mu w poglądach

 - Wie pan co.. - sarknęła Edith, ledwie hamując gniew. Miała wielką ochotę chlusnąć Alexandrowi kawą prosto w twarz, ale w porę się powstrzymała. Zamiast tego wymamrotała jeszcze ze złością:

- Jak pan mógł.. Do cholery, jak pan mógł..

 - Wiem, wiem - Czapek rozłożył ręce w uspokajającym geście. - I jest mi z tego powodu wstyd. Chciałem odejść, ale Louis mi nie pozwolił. Od słowa do słowa pokłóciliśmy się i zaczęliśmy bić. Dobre, nie?

 - Bardzo – potwierdziła sarkastycznie Edith, nadal rozdzierając w myślach na części pierwsze skalę własnej naiwności. Zresztą jakiej skali? Jej naiwność nie miała skali. Na żadnej się nie mieściła. Tak, jak idiotyzm działania Czapka. Szarpanie się z Francuzikiem na szlaku? Huhuhu!

Scena rodem z „Lucky Luke'a”.

Teraz także z „Lucky Pointnera”.

 - Zostawił mnie w jakimś gąszczu i najzwyczajniej w świecie uciekł –kontynuował jakby na boku trener. - Później chyba straciłem przytomność, bo obudziłem się, kiedy ktoś ściskał mi przedramię czymś mocnym. Zacząłem krzyczeć, ale dostałem z buta w głowę, więc znowu odpłynąłem. Nie wiem, co się działo ze mną dalej, bo obudziłem się już w domu Juergena. Pierwsze słowa, jakie powiedziałem, podobno brzmiały: „Edith mnie zdradziła”. Kuriozalne, czyż nie? Jakbyś kiedykolwiek ślubowała mi wierność - parsknął śmiechem, puszczając z dymem finalną kartkę. Teczkę podarł szybkimi ruchami na drobne kawałki, które położył na stole.

I co, on pewnie myśli, że to już koniec? Nie, nie, nie, niee!

- Tak więc w zamian za pomoc zostałam naznaczona piętnem Judasza - mruknęła Edith do filiżanki z kawą.

 - Nie miej mi tego za złe..

Dość!

 - Jasne, skądże! - wybuchnęła, doprowadzona do ostateczności Edith.- Dał się pan najzwyczajniej w świecie omamić! I co? Jak pan mógł uwierzyć temu pojebusowi z frykatywnym „r”! Jakim prawem, dlaczego? Nienawidzi go pan, ale mu pan wierzy?! Chce pan go zniszczyć i daje się mu wodzić za nos, a mnie i moje wysiłki ma pan za nic?! Naprawdę pan myśli, że interesuje mnie jakiś pierdolony Svarowski? Na litość boską, gdybym chciała, miałabym tych snobistycznych, kurewskich naszyjników na pęczki! - krzyknęła. – I co? I co? Gdybym pana nie uratowała, umarłby pan ze świadomością, że jestem kolaboracjonistką, zaprzedajłą, odszczepieńcem!..

Reżyserka oklapła po skończonym wywodzie, nieco tylko dysząc z wciąż szalejącego w jej wnętrzu zdenerwowania; mimo to miała jeszcze w sobie na tyle siły i stanowczości, że wciąż krzyżowała Czapka wzrokiem rozsierdzonej, antycznej heroiny.

- Nie cieszysz się, że mnie uratowałaś? - spytał cicho Pointner. Jego twarz wyrażała szczerze skruszenie, mimo iż nie patrzył Edith w oczy, tylko wpijał je w kawałki teczki, którymi namiętnie się bawił.

- Będę się cieszyć, jak wreszcie powie pan słowo: „Przepraszam” - szurgnęła Pani Reżyser tonem właścicielki lombardu. – I jak mi wreszcie raczy pan zaufać na tyle, by mi wyjawić, co właśnie pan spalił. Co było w tych je.. w tych dokumentach?

Nagle usłyszała trzask drzwi wejściowych. Do kuchni z siłą tajfunu wpadła mała dziewczynka, która skoczyła na Pointnera jak kot na mysz. Zanim Reżyserka zdążyła choćby w pełni uświadomić sobie właśnie zauważone zdarzenie, dziecko wtuliło się w niego, drąc się na cały regulator:

 - Tatuusiuu!

Potwór roześmiał się radośnie, przywitał z córką i zaczął gawędzić z nią z widocznym zapałem. Na ten widok Pani Reżyser nie wytrzymała. Wstała energicznie, czując, jak poczucie zawodu z powodu tego, że ona ze świecą mogłaby szukać w swej przeszłości takich momentów rodzinnej idylli, przelewa się jej po ścianach żołądka.

 - Chyba już pójdę - powiedziała zduszonym głosem, wstając.

Zamrugała szybko, odganiając łzy, które nagle wzięły się w jej oczach chyba z piątego wymiaru.

- Niech pani nie idzie! – pisnęła znienacka dziewczynka, zeskakując niczym mały kangur z kolan ojca i podchodząc do Edith. Mała popatrzyła na Reżyserkę kocim wzrokiem, po czym rzuciła się do jej nóg. Asystentka Potwora zdębiała. Potwór zresztą też.

- Paula.. - zaczął, dotykając ramienia córki, ale ta miała go chwilowo serdecznie gdzieś. Spojrzała na Edith z nieskrywaną fascynacją, a później łupnęła:

- Niech pani przyjdzie się kiedyś ze mną pobawić!

Po czym szybko wybiegła po schodach na górę.

Pani Reżyser jeszcze dobrze nie otrząsnęła się z tego spotkania, rodem z Rodziny Addamsów w pozytywie, kiedy do kuchni weszła żona trenera. Na widok Edith nie zaczęła ciskać gromów z oczu ani oskarżać ją o żałosne próby uwiedzenia jej męża, wręcz przeciwnie. Podeszła Asystentki z uśmiechem na ustach i uścisnęła ją serdecznie. Nastąpiło standardowe „A więc to o pani mój mąż opowiadał w samych superlatywach!” i tym podobne gadanie, lanie wody na młyn uciekającemu czasowi. Artystka odpowiadała tak wylewnie, jak umiała, aż w końcu pożegnała się szybko, wykpiwając się późną porą i „zmęczeniem” przybyłych domowników.

Szybko przeszła do przedpokoju w asyście Pointnera, który w ciszy patrzył, jak jego asystentka wciąga na siebie płaszcz.

- Zaczekaj, podrzucę cię! - zaofiarowała się nagle Pani Małżonka, wychodząc z kuchni z kluczykami w ręku. - Nie będziesz przecież maszerować po Innsbrucku w taki ziąb! – stwierdziła rezolutnie, po czym zaśmiała się, wychodząc na zewnątrz.

 - Dziękuję - wymamrotała nieco przytłoczona ilością dobrych fluidów Reżyserka. Zapięła ostatni guzik, rzucając Potworowi pełne urazy spojrzenie.

 - Edith?

 - Tak? - spytała ze sztucznym jak futro zaskoczeniem.

No, wyduś to z siebie, Alex.

- Przepraszam. Przepraszam, zrobiłem z siebie kompletnego debila - dodał Czapek po chwili. – Aalee.. – zaczął nagle nowe zdanie, uśmiechając się cokolwiek lisio. – Chyba już wiem, jak mogę Ci się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłaś.

Van der Terneuzen nie zdołała nic odpowiedzieć na takie luzackie dictum, bo w jej słowa wrył się odgłos wyjeżdżającego z podjazdu samochodu. Po chwili ponowiła jednak próbę i powiedziała surowym tonem, robiąc dziwnie poważną oraz nieustępliwą minę:

- Niech pan uważa, bo jeszcze uwierzę. Może lepiej niech mi pan kupi jakiś naszyjnik. Koniecznie od Svarowskiego.

..Po czym okręciła się na pięcie i wyszła z domu Potwora.

Prosto w lodowe powietrze nocy! 


****Następnego dnia Edith udała się do Thomasa.

Pomysł najścia go w szpitalu okazał się tyleż niespodziewany, co szalony, więc Pani Reżyser wczepiła się w niego pazurami ze stanowczością nałogowego palacza, sięgającego po kolejnego papierosa.

Poszła do szpitala radosnym krokiem. Czuła się dziwnie lekka, pełna pewności siebie i miłości do świata, co częściowo było spowodowane dzisiejszym, doskonałym pod względem nieszablonowości, dniem pracy. Noelke nakazał jej dziś tylko trzy razy zachrzaniać z trzeciego piętra budynku do szatni, poza tym nareszcie zapamiętał jej imię na tyle, by wymienić zamiast niego „Ingrid” cztery razy, a nie pięćdziesiąt, jak wczoraj. Ale największą przyjemność sprawił Pani Reżyser zwołaniem niespodziewanej narady z Hoferem, przez co Edith zyskała dwie godziny luzu.

Najpierw więc poszła szybko wrzucić do siebie „obiad”, złożony z zupy jarzynowej i omleta, a dopiero po tym naładowaniu akumulatorów składnikami odżywczymi naszła ją chęć nawiedzenia Thomasa.

Wkroczyła do szpitala z radosnym uśmiechem na ustach, podeszła dziarsko do biurka recepcjonistki i grzecznym tonem zapytała o numer sali, w której leżał Morgenstern. Zasięgnąwszy informacji, ponownie wyszczerzyła się do siedzącej za biurkiem pielęgniarki o imieniu Lidia, odwróciła się z gracją tancerki tango i poszła do wskazanego pomieszczenia.

Thomas leżał rozwalony na łóżku niczym turecki chan w barłogu, przeglądał jakiś magazyn sportowy i wyglądał na osobę, która ma w głębokim poważaniu to, co się wokół niej dzieje.

Edith jednak nie po to zrobiła kilkaset kroków i przejechała pół Innsbrucka, żeby teraz nie pozwolić sobie na odrobinę samowolki.

Jeszcze czego.

Zapukała kulturalnie we framugę drzwi, zwracając tym samym na siebie uwagę rozintelektualizowanego skoczka.

 - Witaj, Thomas! - rzekła uciesznie, wparowując do sali. Wyciągnęła z przyniesionej ze sobą reklamówki bombonierkę (najwyraźniej była to czynność, która miała przylec do niej na wieki, jak do innych tiki nerwowe) i podała ją Morgenowi z miłym uśmiechem.

Ten jednak odpowiedział zgoła namacalnym przestrachem, odkładając pudełko na bok jakby groziło wybuchem albo zawierało w sobie wirus SARS.

 - Kim pani jest? - spytał, krańcowo wręcz zdziwiony.

 - Wysłannikiem niebios - zażartowała Edith. - Przyszłam zabrać Cię do Edenu. Sorry, powinnam przyjść wcześniej, wiem, ale byłam umówiona z kosmetyczką na mikrodermabrazję i nie mogłam tego przegapić. Ale oto jestem, więc bierz mnie!

Thomas rozchylił lekko usta, jakby zamierzał krzyknąć: „Ludzie, wariatka! Pomocy!”.

Widząc to, Artystka roześmiała się rozluźniająco. Podeszła do łóżka Morgena i klapnęła z wdziękiem na usytuowanym obok krzesełku szpitalnym.

 - Przecież jestem Edith! - sarknęła z udanym oburzeniem. - Edith van der Terneuzen! Pamiętasz już? Spotkaliśmy się na tym felernym przyjęciu, organizowanym przez szacowne władze OESV z okazji iluś-tam-lecia owej szacownej instytucji. Byłam towarzyszką Luizy Stadnickiej - znowu się zaśmiała. Spojrzała kuso na Thomasa, który wgapiał się w nią z nabożnym namysłem. - Tak, to ja w tym związku noszę spodnie.

Po jej słowach Morgen wybuchnął żabim rechotem, który rozedrgał także i Asystentkę. Chichrali się niczym nagrzane nastolatki na widok ściany przez kilka chwil, aż wreszcie Thomas powiedział, z wyraźną ulgą:

 - Taak, coś sobie przypominam. Czy to nie na Twój widok Pointner dostawał ślinotoku ze złości?

Jakie to miłe. Cóż, miło jej było, że kojarzy choć to.

Ale, na litość boską, kiedy wykluł się ze smoczego jaja odnośnik:

Edith van der Terneuzen --> Alexander Pointner i na odwrót?

O co chodzi?

Asystentka kiwnęła głową, potwierdzając przypuszczenie skoczka, po czym dodała gwoli rozjaśnienia jego horyzontów:

 - „Ślinotok ze złości” to niezbyt precyzyjne określenie. Bardziej na miejscu byłby zwrot: „pijacki szał”, „ślepa furia” albo „uczłowieczona złość”.

Thomas wybuchnął perlistym śmiechem, od którego na policzkach wykwitły mu rumieńce jak pensjonarce na widok przystojnego młodziana.

 - On naprawdę aż tak Cię nie lubi?

Zaraz, Edith nie przyszła tutaj, żeby gadać o Potworze, na litość boską! Odpowiedziała jednak wesoło:

 - Nie wiem, spytasz go osobiście, jak stąd wyjdziesz. Mnie może nie powiedzieć prawdy - mrugnęła do Morgensterna porozumiewawczo, potęgując jego radość.

 - Nie omieszkam - parsknął. Złożył gazetę i zrolował ją w dłoniach.

Rozmowa na moment upadła.

 - Jak się czujesz? - spytała wreszcie Pani Reżyser bystro, orientując się, że przecież rozmawia z chorym.

 - A, dziękuję, całkiem nieźle - mruknął niewyraźnie Thomas, wpatrując się z zainteresowaniem w gazetę, której zgięte rogi obijał sobie o kolana.

No, popatrz na Diditę, złotowłosa rybko.

 - Wiesz, tak właściwie to przyszłam tutaj w konkretnym celu - wyznała Edith, stukając palcem w pudełko z czekoladkami, których Morgen chyba nawet nie zauważył.

 - Domyślam się - odparł na to, rzucając jej chytre spojrzenie.

Ach, znalazł się mistrz inteligencji.

No to..

 - Chciałam z Tobą pogadać.. o Christine – wydukała Panna z Kamerą.

Straceńczo.

Thomas stężał na twarzy, jakby nagle znalazł między zębami kawałek plomby albo rozgrzany wolfram, sapnął ze złości, po czym zmiażdżył magazyn w dłoniach i cisnął nim o szafkę z lekami, stojącą naprzeciwko łóżka. Gazeta z plaśnięciem wylądowała na kaflowej podłodze, uprzednio odbijając się drugiej szafki.

 - Przepraszam! - pisnęła Edith, kiedy Morgen wbił w nią wkurzony, pełen chęci mordu wzrok. - Wiem, idiotka ze mnie, mogłam się domyślić, że masz na nią uczulenie po tym, co Ci zrobiła!

Skoczek trochę ochłonął, ujrzawszy strach Pani Reżyser.

Bardzo dobrze, bardzo!

Choć, jakby co, OIOM mamy przecież blisko…

 - Pytaj, o co chcesz - charknął wreszcie polubownie, układając się wygodnie na poduszce. Owinął się w kołdrę niczym w naleśnik i wbił nieobecny wzrok w sufit szpitalnej sali.

Edith westchnęła.

 - Jeżeli nie chcesz, nie musimy o tym rozmawiać.

 - Przecież po to przyszłaś - mruknął Morgeno ze znudzeniem. - No, dalej, pytaj.

 - Czy ona.. miała już wcześniej jakieś.. zaburzenia? - zapytała ostrożnie van der Terneuzen, na wszelki wypadek odchylając się na krześle w tył, gdyby Thomas zamierzał udusić ją gołymi rękami albo owinąć jej wokół szyi kabelek od kroplówki.

 - No, pewnie. I to całkiem niezłe - parsknął ironicznie do białej farby. Podniósł się na łokciach i wpił w Edith świdrujące spojrzenie. - Przy czym nigdy nie odwalało jej tak, jak teraz. Niedawno przyszła tutaj się wyspowiadać i otrzymać odpuszczenie winy, ale miała pecha. Nadziała się na Luizę, która zaczęła się z nią szarpać.

 - Chyba żartujesz - wychrypiała wstrząśnięta Pani Reżyser.

A ta małpa nic jej nie powiedziała na ten temat!

Nic a nic!

 - Nie. Bynajmniej - kontynuował dość niewzruszenie Morgen. - Ostatecznie, stanęło na tym, że Christine wyszła, a Luiza została. Pogadaliśmy na chwilę. Została moją nową fizjoterapeutką - uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.

Czy też może rozmarzeniem?

Edith zamierzała spytać, czy Cudowne Dziecko już o tym wie, ale w porę ugryzła się w język.

To nie jej życie, niech sobie Polka sama układa swoje klocki lego.

 - Doskonale - kląsknęła, żeby tylko coś powiedzieć. - Ale może wrócimy do właściwego tematu naszej rozmowy?

 - Ach, tak. Wybacz - wydął obłudnie wargi Thomas. Edith posłała mu błyskawicznego całusa na otwartej dłoni i zatrzepotała kusząco powiekami niczym barwny motyl skrzydłami. Morgen znowu parsknął śmiechem.

Okej, przynajmniej jego nie zraża do siebie już na wstępie.

 - Cóż.. - podjął znowu skoczek. - Mam nadzieję, że mogę Ci zaufać, madame Piaf. - walnął nagle standardowy tekst.

Dziewczyna przewróciła oczami.

 - No, jasne. To chyba rozumie się samo przez się.

- A, właściwie.. Po co Ci informacje o Christine? - oprzytomniał rychło wczas Austriak.

Reżyserka na kilka sekund zamilkła nie wiedząc, czy powiedzieć prawdę czy też wykpić się koncertowo jakimś słodkim kłamstwem. Ostatecznie powiedziała jednak, wzruszając ramionami:

 - Spotkałam ją wczoraj w OESV. Groziła, że dobierze mi się do skóry, więc wolę wiedzieć, z kim mam do czynienia, a Ty znasz ją najlepiej.

Morgen jednak nie wyglądał na równie spokojnego. Prawdę mówiąc, chłodna konstatacja Edith odrobinę nim wstrząsnęła.

 - Nie wiesz, w co się pakujesz – wydukał zdumiony.

 - Więc może mnie oświecisz? - nacisnęła Pani Reżyser ponownie.

Mimo wszystko, jej przerwa była trochę ograniczona czasowo.

 - Ona szantażowała Pointnera! - wypalił niczym serią z karabinu Morgen.

Na Pannie jego słowa wywarły takie wrażenie, że omal nie osunęła się z krzesła na podłogę jak zwiewna, kremowa zasłona.

- Dlaczego, na Mahometa? - syknęła.

Co ten Potwór w sobie ma, że wszyscy chcą go wykończyć?

No, okej, prawie wszyscy.

A co do jego wkurwiających przymiotów..

Powiedzmy sobie szczerze, ma ich imponujący zbiór: sposób bycia, osobowość, bijącą po oczach pewność siebie, nieustępliwość.. Jest w czym wybierać.

Biedny Czapek.

Jakże biedny.

Ouch.

Edith wolała nie myśleć o tym, ilu ludziom oddałaby przysługę, zostawiając go na szlaku w myśl zasady: „Niech sobie marznie, skoro ma wywichnięte <ja> i bywa skurwielowaty”.

 - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia - odpowiedział po chwili ciszy Morgen. Westchnął, podrapał się po głowie, po czym podjął formułowanie swej elokwentnej wypowiedzi:

 - Może ona robiła do niego słodkie oczy, a on nie zwracał na nią uwagi? A może była tak zdołowana psychicznie, że on był jedynym dostępnym dla niej celem ataku? Cokolwiek to było.. - rzucił Pani Reżyser szybkie, ostrzegawcze spojrzenie. - .. nie wierz w to, co ludzie gadają w OESV. Ona nigdy nie była kochanką Alexandra. To, że wbiła to sobie do głowy, jest zupełnie inną sprawą. Więc.. Po prostu się na niego uwzięła. Publicznie krytykowała formę prowadzonych przez niego zajęć, czepiała się go, wykłócała i podważała jego opinie. W końcu.. - znowu urwał. Zmarszczył czoło, jakby próbował okiełznać szalejące mu w umyśle myśli, po czym wznowił: - Zażądała od niego 150 tysięcy euro w zamian za „milczenie” - wykrzywił pogardliwie wargi, patrząc na Edith.

Jej mina nie wyrażała niczego.

 - Zapewne łamiesz sobie głowę nad tym, na temat czego Christine zobowiązała się milczeć w zamian za miesięczną pensję pana trenera - odgadł prorocko.

Znowu przesadnie trudne to nie było.

Pani Reżyser kiwnęła ciężko głową.

 - Otóż, Christine sfabrykowała film, na którym Pointner „znęca się nad nią”. – walnął Morgeno, wykonując w powietrzu szybkie zgięcia palców, imitujące pełen wzgardy cudzysłów.

 - Chyba sobie ze mnie kpisz. - wycedziła wstrząśnięta Edith.

Że co?

Znęca się?

No, bez kitu.

Oczywiście, Czapek miał pełne prawo to zrobić, jeżeli Christine szargała jego dobre imię bez cienia skruchy i używała sobie dziko na jego wizerunku, ale Edith miała także niezłomną pewność, że Pointner nie byłby w stanie zrobić jej krzywdy.

Nie pytajmy, skąd ona to wie; po prostu wie, i już.

On nie miał aż tak zharatanego wnętrza.

To znaczy, chyba.

Nie, na pewno nie miał..

 - Chciałbym - stwierdził smutno Thomas. Naprawdę wydawał się przygnębiony wspomnieniami, które nagle zaczęły go atakować z przeszłości niczym gangrena rozciętą nogę. - Niestety, to prawda.

 - I co na to pan trener? – spytała Artystka drżącym głosem.

Chyba wolałaby nie wiedzieć.

Chyba…

 - Nie dał się wmanewrować, oczywiście - powiedział Morgen. W jego głosie pobrzękiwała duma, jakby to on, osobiście, nakazał Pointnerowi postawę niezłomnego tytana.

 - Więc co? Christine nie doniosła na niego? - zdziwiła się Pani Reżyser. - Czy też nagle spadła na nią fala objawienia, która unaoczniła jej wagę ewentualnego grzechu?

 - Coś w tym guście - odparł Thomas z powątpiewaniem. - Następnego dnia po tej aferze przyszła do Alexa z bukietem kwiatów i miną zbitego niesłusznie spaniela..Praktycznie już na wstępie zaczęła wylewać potok łez na jego biurko, błagając o przebaczenie.

 - Zmiękł? - trzasnęła Edith pewnie.

Skoczek uśmiechnął się krzywo.

 - Ubrała stanik push-up, dopasowane dżinsy i pomalowała się delikatnie. Raczej nie ma faceta, który by jej nie przebaczył – lapnął Morgen, po czym wybuchnął paranoicznym śmiechem.

Van der Terneuzen uniosła brwi w kulturalnym zszokowaniu.

 - Skąd wiesz o staniku push-up? Pomagałeś jej go zapinać? - nie wytrzymała. - Stringi też ubrała? Widziałeś?

Thomas spalił cegłę. Wyglądał jak rozgrzany piec, cały czerwony na twarzy i odsuwający sobie od szyi kołnierzyk koszuli.

Teraz Edith rąbnęła śmiechem, nie mogąc sobie darować ekspresji. Morgen mruknął tylko z zażenowaniem:

 - Taa, ale śmieszne.. Nie, nie pomagałem jej.. To znaczy, było widać.. - co jeszcze bardziej wzmocniło rechot Pani Reżyser.

Przerwała, kiedy do sali wpadł z mrugającą żartem miną Kofler.

 - Kogo tutaj zarzynają? - zapytał wesoło.

Jego słowa podziałały na Asystentkę jak kubeł zimnej wody. Przerwała chichot, rzucając Andreasowi urażone spojrzenie odtrąconej przed ołtarzem narzeczonej.

 - Mnie. Ćwiartują - dodała szelmowsko.

Kofler puścił jej oczko i podszedł do Thomasa, który na widok kumpla zaczął nabierać normalnych, zwykłych barw wyżętej różowej bluzki z Kauflandu.

Najwyraźniej nie był gotowy na dyskutowanie z Edith o stanie bielizny swojej byłej dziewczyny.

 - Co u Ciebie? - przywitał się Kofler, siadając po drugiej stronie łóżka Thomasa, co zapaliło Edith zielone światełko z napisem: „Możesz już spadać”. Wobec powyższego wstała zatem powoli, zwracając na siebie powszechną uwagę.

A, niech to! Nici z angielskiego wyjścia!

- Jak to, wychodzisz? - zaniepokoił się Andreas, nie przejmując się zdawkową odpowiedzią Morgena, że „wszystko zmierza ku lepszemu”. Na potakujące słowa Pani Reżyser leżący na szpitalnym łóżku skoczek wyraźnie pokraśniał.

Ktoś coś mówił na temat dobrze rozpoczętej znajomości?

 - Tak. Macie sobie na pewno wiele do powiedzenia. - wycofywała się Artystka. Mrugnęła do Thomasa. - Nie martw się, jeszcze Cię odwiedzę!

Wyglądał na bardziej wkurzonego tym faktem niż zadowolonego.

- Edith?

Co tam znowu?

Dziewczyna podniosła pytający wzrok na Koflera.

Ten wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki od samochodu i rzucił do Pani Reżyser, która złapała je w otwarte dłonie.

Prezent zaręczynowy?

Ależ, nie zasłużyła..

- Zaczekasz na mnie w samochodzie? - spytał uniżenie, jakby był niewolnikiem w starożytnym Rzymie i prosił swoją dominę o zaprzestanie chłosty.

Chciała powiedzieć: „Nie”, ale po co łamać życie jeszcze jednemu Austriakowi?

Wzruszyła więc ramionami i powiedziała lekko:

- Jasne, czemu nie.

Jakby siedzenie niczym kołek w czyimś aucie było najzwyklejszą rzeczą pod słońcem, częścią jej codziennego grafiku, a nie durnym wymysłem zakochanego Andreasa. Phi, też coś.

- Zamierzasz ją porwać do Paryża? - wtrącił nagle Thomas głosem zwiastującym szeroko pojęte objawienie i bezbrzeżne zainteresowanie w jednym.

Pomijając fakt, że walnął coś zupełnie od czapy, nawet spojrzenie Koflera zawierało się w ramach pytania: WTF?

- Człowieku, spójrz na nią! - Morgen wskazał dłonią na van der Terneuzen. Zaśmiał się jak piątkowa uczennica po napisaniu kolejnej kartkówki na maksimum punktów. - Ona ma uśmiech jak sama Edith Piaf!

- I? - nie przyswoił Andreas. 
Panna zresztą też nie.

Właśnie. Co ten Thomas chrzanił?

Może Artystka zbyt pochopnie wspomniała o tym push-upie. Najwyraźniej jej uwaga wstrząsnęła betonowymi fasadami świata, w którym do tej pory żył szczęśliwie Morgenstern, i teraz babrał się w gruzach, szukając tam kawałków swojej dawnej poczytalności.

- Jaki Ty jesteś tępy! - wypluł z siebie Morgen. - Edith jest idealną dziewczyną dla Ciebie, więc nie trać czasu na siedzenie tutaj ze mną, tylko zabierz ją w jakieś romantyczne miejsce, idioto! 
Ou!

- Paryż - mruknęła inteligentnie Panna z Kamerą. Thomas i Kofler spojrzeli na nią, każdy jednak miał co innego w oczach: Morgen zaciekawienie, a Andreas zaskoczenie pomieszane z krańcową konsternacją i słowami „Komuś tu przydałyby się solidne elektrowstrząsy”. – Paryż… - ćwierknęła ponownie. - …byłby w sam raz.

- Zabieraj się stąd!-szturchnął kolegę w ramię leżący na szpitalnym łóżku skoczek.- Idźcie na randkę, zabawcie się!
- Dziękujemy za pozwolenie, tato - wymamrotał kompletnie zdezorientowany Kofler.

- Thomas, może lekarze powinni zmienić Ci leki? - parsknęła Edith, wykrzywiając się teatralnie. - Chyba za mało ich bierzesz. Albo te, które łykasz, są za silne.

W odpowiedzi Morgen pokazał jej język.

Taaak, zdecydowanie powinien zmienić medykamenty, które lekarze wtryniali mu „dla poprawy stanu zdrowia”.
Kogo oni oszukiwali bardziej, Thomasa czy samych siebie?

- Chodź, Edith - stęknął znienacka Andreas, podnosząc się z materaca. - Porandkujmy trochę, skoro mój niedostosowany życiowo kumpel chce mnie swatać.

- Ty nie masz gustu - wytknął mu uprzejmie Thomas. Spojrzał z przestrachem na Reżyserkę, która zmarszczyła groźnie brwi. - To znaczy, nie miałeś - cmoknął do Edith niczym primadonna do spragnionych jej atencji dziennikarzy - Ale skoro masz u boku Edith Piaf..

- Chryste, on faktycznie jest nagrzany - przerwał mu z udanym przerażeniem Koflerro.

- Moim zdaniem oboje musicie jak najszybciej wybrać się do psychologa! - skonstatowała Pani Reżyser z miną polującego szakala.

Naraz przyszła jej do głowy absolutnie świeeeetna myśl. W sam raz do zrealizowania! Taaak!

Asystentka podeszła więc kocim krokiem do Andreasa, owinęła sobie ręce dookoła jego szyi i przyciągnęła jego usta do swoich. Przyciskali do siebie swoje wargi przez kilka chwil, po czym oderwali się od siebie. Edith spojrzała z tryumfem na Thomasa, który wyglądał tak, jakby ktoś wsadził mu lutownicę do tyłka.

- Pójdź, mon chere - mruknęła chrapliwie Pani Reżyser do Koflera, chwytając go za dłoń i ciągnąc w stronę wyjścia: - Alors, venez, Milord. Madame Piaf pokaże Ci, co to znaczy randka w paryskim stylu! 

_____
Już na wstępie pragnę zaznaczyć, że brak informacji o zawartości dokumentów Czapka nie wynika z tego, że zabrakło mi pomysłu na ciąg dalszy tego wątku. Nie, nie, nie. Wszystko mam już opracowane, wplecione w odpowiednie miejsce i czas. Pomęczę Was niepewnością jeszcze trochę, a co ;D

Jakieś pomysły dotyczące pierwszej randki Edith i Andreasa? Rollecoaster? Narty wodne (w Austrii, ua!)? Łowienie krabów? Dokarmianie zwierzyny leśnej? .. Kino i popcorn?
Wszystkim czytającym studiującym życzę rozwalenia sesji zimowej, a niestudiującym - powodzenia w szkole! czy tam udanych ferii :D
plus, dla lubiących zadawać pytania: Ask.fm albo Formspring

Gramatyko historyczna języka polskiego, oszczędź nas!

serdeczne pozdrowienia,