poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Edith (16): Elektromontaż


Edith przygryzła wieczne pióro i jeszcze raz spojrzała krytycznym wzrokiem na zapisaną kartkę, spoczywającą na biurku. Osłoniła trochę oczy przed ostrym światłem lampki, po czym, po raz chyba już trzydziesty, wczytała się w napisane przez siebie słowa:



nie patrz na mnie ślepo

udawaj, że moja twarz jest jak rafa koralowa

niebieska laguna

daj mi choć tyle

atom swojej energii

ochłap swojego czasu

nieprzeniknioność uczucia

w ten dzień po prostu udajmy

że to, co się stało

się nie stało

że nie ma zła

a okropność wisi

przybita sznapsem do ściany



serce moje

podane na tacy

pokrój na równe kawałki

srebrnym widelcem emocji

najsilniejszej ze wszystkich

i zjedz

popij czerwonym winem

aby życie miało smak

kolacji przy świecach

z płonącym feniksem

zamiast ramy okiennej

żebyśmy mogli za każdym razem

odradzać się na nowo



Asystentka stwierdziła, że w zasadzie nie zaprezentowała się najgorzej.

Ileż to czasu minęło, odkąd ostatni raz zdecydowała się napisać wiersz?

Tak sporo, że już nie pamiętała. Ale kojarzyła jeszcze okoliczności, w jakich owo wiekopomne zdarzenie miało miejsce:  mianowicie podczas uczęszczania na durnowatą terapię, na którą trafiła po Wydarzeniach, O Których Się Nie Mówi. Babka prowadząca zajęcia zdawała się realizować na swoich podopiecznych jakieś wytłumione przez rzeczywistość ambicje pedagogiczne i kazała im pisać eposy o swoich uczuciach oraz o tym, „co chcieliby w życiu zmienić”. Bardzo wkurzyła się na Edith, kiedy ta napisała: „Najbardziej w życiu chciałabym zmienić/ panią siedzącą z nami w tej dusznej sali/ i patroszącą nam mózgi/ lirycznie.”.

Ale grunt to szczerość, czyż nie?

Obecnie nawet najbardziej brutalna jest w cenie.

Artystka westchnęła.

Zaczęła rysować w prawym dolnym rogu kartki wielkie drzewo. Szkicując pień, znowu powróciła myślami do swojej pierwszej randki z Andreasem.

Jaki moment szczególnie zapadł jej w pamięć?

Hmm….

Edith uśmiechnęła się z rozmarzeniem do gałęzi długopisowego dębu.

Z pewnością na zmagazynowanie zasługiwał moment, gdy van der Terneuzen skończyła swój etap durnej gry „20 pytań”, polegającej na tym, że zadawała Koflerowi pytania, na które on musiał odpowiadać bez cienia fałszu. Kiedy ostatnia indagacja wygasła w nastrojowym świetle knajpy utrzymanej w stylu paryskiego Montmartre'u i przyszła pora na atakowanie ciekawością Pani Reżyser, Andreas, zamiast zabrać się do rzeczy normalnie, najwyraźniej wpadł w romantyczne sidło, bo objął Edith ramionami, przysunął swoją twarz do jej twarzy, a później pocałował dziewczynę delikatnie i czule w usta. Całowali się tak przez jakiś czas, kompletnie nieobecni duchem, a kiedy wreszcie skończyli, Kofler wyszeptał dość uwodzicielsko:

- Jaki jest Twój ulubiony kolor?

Pomijając fakt, że to pytanie było najbardziej idiotycznym od jakiego można było zacząć tę grę, Asystentka była tak wytrącona z równowagi długim pocałunkiem, który zaserwował jej Niedźwiedź, iż nawet nie była w stanie odpowiedzieć. Przez kilka sekund, które wlokły się, zdążając kocim krokiem do nieskończoności, milczała, poddana świdrowaniu przez nieruchome oczy Austriaka i myśląc gorączkowo nad definicją słowa „kolor”, aż w końcu udało się jej jakimś cudem wydukać: „Turkusowy, wiśniowy i czarny”, co z kolei bardzo rozśmieszyło Andreasa. Skoczek parsknął dziewczynie w nos swoim śmiechem, a jego oddech ogrzał jej policzki.

Tego już w zasadzie było dla Pani Reżyser za wiele.

Artystka wyszarpała się z niedźwiedziego uścisku Koflera i odsunęła się od sportowca na pół metra.

- Teraz zapytaj jeszcze raz - charknęła do Całownika, budząc w nim uśpione zdziwienie.

- Co Ci się stało? - spytał wesoło on, swoją niefrasobliwością jeszcze bardziej wpieprzając Pannę z Kamerą.

Tak, super, Andreasowi bardzo się podobała jej umysłowa tępota, kiedy ją przytulał, więc nie zamierzał rezygnować z romantycznego kabaretu na rzecz realizowania fanaberii Edith.

Ale ona miała gdzieś ów detal.

- Nico - sarknęła. - Słuchaj, lepiej będzie, jeśli zacznę odpowiadać na Twoje pytania, siedząc pół metra od Ciebie. Nie mogę się skupić, kiedy mnie dotykasz, to zupełnie odcina mi mózg od reszty ciała i powoduje koncertową wprost bierność intelektualną.

Kofler wzruszył ramionami z uśmiechem rozespanego żbika.

- Mnie to nie przeszkadza – stwierdził zwięźle.

 - Jasne. Ale mnie przeszkadza - wierciła Kamerzystka. Ledwo zdążyła krzyknąć, kiedy Andreas z prędkością pershinga znalazł się przy niej i znowu zaczął całować.

Pani Reżyser poczuła identyczne uderzenie gorąca jak w tamtej chwili.

Wstała od biurka i podeszła do okna, a później przyłożyła czoło do zimnej szyby i wyjrzała na zewnątrz. Innsbruck znowu był przepasany mgłą niczym lnianą apaszką, latarnie świeciły anemicznie, a wiatr, zawiewając płatki deszczu ze śniegiem, wyczyniał cuda z liśćmi na ulicy.

Edith czuła się dziwnie.

Zapomniała już, jakie to uczucie, kiedy jest się zakochanym.

Bo też musiała przyznać, że Andreas cholernie się jej podobał i czuła do niego coś, co jeszcze do końca się nie wykrystalizowało, ale co od biedy można by uznać za pierwociny miłości.

Oczywiście, jeszcze skoczkowi nie powiedziała o coraz bardziej prawdziwszych hipotezach dotyczących własnych emocji, ale przecież te przeświadczenia wynikały z jej zachowania bardziej niż powinny wynikać ze słów, prawda?

W końcu van der Terneuzen nie wszystkim pozwalała się całować, przytulać, fundować sobie kawę i koktajle owocowe albo ciastka z czekoladą.

Może Kofler sam wpadnie na właściwy tor rozumowania, gdyż inteligencji nie sposób mu odmówić.

Miał szczęście, że w chwili, gdy jechali ulicami Innsbrucka, na komórkę Pani Reżyser zadzwoniła Anna z informacją, że narada wojenna Noelkego i Hofera znacznie się przeciągnie, przez co Artystka Z Już Świetnie Wyćwiczoną Kondycją zyskiwała wolne popołudnie, bo inaczej nigdzie by z Niedźwiedziem nie poszła, musząc wracać w robotniczy kierat.

A tak spędziła bardzo, baardzo miło czas, rozwijając swoją znajomość z Andreasem.

Reżyserka znowu się uśmiechnęła.

W tej chwili do jej pokoju z siłą huraganu wpadł Gerard. Edith odskoczyła od okna jak oparzona i spojrzała na brata, który wyglądał jak poszukiwany listem gończym psychopata. W dłoniach trzymał wielką reklamówkę, z którą szybko podszedł do łóżka swojej siostry. Następnie uklęknął i zaczął upychać przytarganą siatkę pod szkieletem mebla.

- Co Ty robisz?! - wrzasnęła na brackiego Pani Reżyser, podchodząc bliżej z mordem w oczach. Chwyciła chłopaka za rękę, ale ten wyrwał się z podziwu godnym zdecydowaniem. I, zamiast zamanifestować pokorę, popatrzył tylko dziko na siostrę.

 - Przechowaj to do jutra – bardziej nakazał niż poprosił. - Odwdzięczę się.

Następny nawiedzony do odwdzięczania się.

- Już mam po uszy przysług, dziękuję – powiedziała ironicznie Asystentka. – Heeej.. a co tam masz?

Gerard znowu spojrzał na nią twardo.

- Mogę Ci zaufać? – spytał melodramatycznie.

- A walnąć Cię? – odbiła piłeczkę Reżyserka.

- Narkotyki.

O, cholera.

Choleracholeracholeraaaa!!

Edith miała wrażenie, że zaraz zemdleje.

- Ge’, na Boga, popieprzyło Cię do reszty?! Jesteś nienormalny?! Zabieraj stąd to gówno! ZABIERAJ SIĘ STĄD! – wybuchła niczym Etna, wczepiając się w torbę i ciągnąc ją w swoją stronę.

Byle dalej od niej, byle dalej od jej pokoju!

- Zamknij się, idiotko! - krzyknął kulturalnie podrażniony Gerard. Chwycił Dziewczynę z Kamerą za przedramię i władczym gestem wymusił, żeby spojrzała mu w oczy, jednocześnie uwalniając torbę z jej uścisku.

- Do jutra. To nie moje, tylko kumpla, on ma przyjść po ten pakunek, a nie mam go gdzie schować - wyjaśnił wylewnie nagle całkiem spolegliwym tonem.

- A nie masz swojego pokoju? Wysadziłeś go w powietrze czy po prostu Ci się schował? I jak to jest, że to TY martwisz się o czyjś zapas, pogięło Cię? - indagowała zjadliwie Reżyserka, wyrywając się z uścisku brata.

- Ja jako jedyny jestem czysty - wyznał nagle brachol poważnie.

Ach, tak. Tylko, że takie oświadczenie ABSOLUTNIE NIE ZMIENIA POSTACI RZECZY.

- Więc z kim Ty się zadajesz? - chciała wiedzieć Pani Reżyser. Gerard jednak udał, że nie słyszy siostry, zajęty układaniem torby pod łóżkiem. Wstał, otrzepał spodnie i skierował się do wyjścia, nie wymawiając ani jednego słowa.

- Jutro ma tu nie być tej cholernej reklamówki! - krzyknęła za nim rozsierdzona Artystka, decydując się na kapitulację w przeczuciu nadchodzącej porażki na polu wywiadowczym.

Mądry Inaczej Brat machnął tylko otwartą dłonią w stronę Panny z Kamerą, rzucił jej niczym piłkę pełne uniżoności „dziękuję bardzo”, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Echhh!

Dziewczyna usiadła ciężko na kołdrze.

W co ten durny Gerard się wpakował?

Miała wrażenie, że on nie myśli. Nie tylko teraz, ale wcale. Chować narkotyki w jej pokoju!

Dlaczego do siebie nie zaniósł podejrzanej reklamówki? Ma już pełną szafę podobnych cudów? No jak? Ma czy nie?! A może zamierza w coś wmieszać swoją ukochaną siostrzyczkę? Świadomie bądź nie? Zaserwować niedorzeczność a la Czapek?

Asystentka szybko zbeształa się za tę myśl.

Bez przesady. W końcu ona i durny Ge’ są rodziną, mieszkają w jednym domu i dają sobie radę bez rodziców lepiej lub gorzej.

Właśnie..

Może Gerard nie do końca daje radę. Może nagle ze wszystkich sojuszników została mu już tylko ona – narwana młodsza siostra. Może nagle został sam. Samiuteńki. Jak ten palec. Z PACZKĄ DRAGÓW. Kurrrrde!

Van der Terneuzen wstała i energicznie ruszyła w stronę drzwi z zamiarem przeprowadzenia szczerej rozmowy z Panem Studentem Polibudy. Zupełnie od czapy zaplanowała zagaić Gerarda nie tylko o tajemniczą, farmakologiczną zawartość reklamówki, ale również o jego własne, potencjalne albo i nie, kłopoty. W końcu, czy chciała, czy nie, była najbliższą rodziną tego nie do końca rozsądnego przyszłego architekta, miała więc pewne prawa oraz obowiązki.

Artystka wyszła do przedpokoju i zamarła.

Gdyż

Z pierwszego stopnia schodów

Prowadzących na parter

Patrzyła na nią

Jej matka.

O, kurna!

****Katarzyna van der Terneuzen odłożyła filiżankę na spodeczek z nieeleganckim brzęknięciem, po czym podniosła wzrok na dwójkę swoich dzieci, które siedziały naprzeciwko niej z nietęgimi minami i wpatrywały się w nią niczym w obraz.

- Co tam u Was? - spytała, uśmiechając się w sposób przywodzący na myśl rozlany po stole miód.

Edith odchrząknęła w zaciśniętą pięść, kopnęła Gerarda pod stołem i zamrugała powiekami, szczerząc się głupkowato.

- W porządku - mruknął brachol, również uśmiechając się niczym osoba chora na schizofrenię.

Matka zastukała palcami w ścianki filiżanki. Zerknęła na swoją córkę i zapytała ją wesoło:

- Jak tam Twoja praca? Dobrze Ci się współpracuje z Alexandrem?

Pani Reżyser ledwo się powstrzymała przed parsknięciem, którego siła pewnie wybiłaby jej zęby z dziąseł.

- Całkiem nieźle - stwierdziła, maskując zaskoczenie. - Ostatnio miał pewne problemy ze zdrowiem, ale już ma się o wiele lepiej - dodała po chwili.

Gerard spojrzał na siostrę, jakby ta nagle przyznała się do bycia Czarodziejką z Księżyca.

- Edson, to Ty pracujesz?

- Nie wiedziałeś? – odpowiedziała szybko Panna, znowu kopiąc Ge’ lekko w kostkę. - Przecież Ci mówiłam! Zapomniałeś, ale to normalne u Ciebie. Żyjesz tylko ciałem w naszym domku.

- Nie miej mi tego za złe - odparł Gerard drewnianym głosem, z którego można by wystrugać na poczekaniu cały zestaw mebli do salonu. - Mam teraz wiele na głowie, chyba ta informacja wleciała mi jednym uchem i wyleciała drugim.

Kiepski z Ciebie aktor, braciszku.

Katarzyna patrzyła to na Edith, to na Gerarda, jakby oglądała w telewizji niezwykle frapującą kłótnię dwóch celebrytów w programie „na żywo”.

- Nie musicie odgrywać przede mną kabaretu – westchnęła ciężko, nadal stukając opuszkami o porcelanę. Spuściła wzrok na zawartość swojej filiżanki i dorzuciła smutno:

- Myślałam, że znacie się lepiej.

Cóż..

Nie po raz pierwszy czyjeś wyobrażenia zostały pogruchotane przez młot rzeczywistości.

Mama wyglądała na kompletnie przybitą poczynioną konstatacją, więc jej córuchna poczuła się w obowiązku ratować sytuację, nieuchronnie zmierzającą do rodzinnej katastrofy obyczajowo-światopoglądowej.

- Przyjechałaś wcześniej - powiedziała z zaśpiewem. - Jak długo zostaniesz?

Katarzyna uśmiechnęła się słabo. Wyglądała jak przekłuty balon, z którego uchodzi powietrze.

Okej, dzieci ją zawiodły. Nic o sobie nie wiedziały i na dodatek nie umiały się szczerze ucieszyć z jej powrotu. Dobiłoby to zapewne każdą rodzicielkę, ale zaraz.. Czy to one ją zostawiły czy ona je?

- Cztery tygodnie - odparła anemicznie. Nagle werwa znowu w nią wstąpiła. Popatrzyła z mocą na Edith i Gerarda, po czym rzuciła bombę:

- Wasz tata też dostał urlop. Przyjeżdża w poniedziałek lub wtorek!

Pani Reżyser o mało nie jęknęła. Telepatycznie wyczuła, że Architekt miał bardzo analogiczną reakcję.

Nie byli w ostatnich czasach przyzwyczajeni do obecności rodziców w domu. Od dwóch lat żyli niezależnie od nich, nie pod względem finansowym, oczywiście, bo na to ich starzy byli zbyt dumni, ale znacznie odbili się od nich mentalnie. Jakoś jednak udało im się zostać w miarę spójną rodziną.

I co, teraz równocześnie tak matka, jak i ojciec wjadą czołgami w egzystencje swoich pociech?

Tak, można było przewidzieć ów drobiazg.

Tyle, że żadne z rodzeństwa tego nie zrobiło.

Edith uśmiechnęła się promiennie, choć fałszywie, wykrzesując z siebie śladowy entuzjazm, z kolei Gerard nie okazał się aż tak wspaniałym kombinatorem.

- Jakie święto będziemy obchodzić, że nasz ojciec tutaj zawita? - zapytał cynicznie. - Czyżbyśmy znowu mieli celebrować zapomniane przez świat nadanie Habsburgom lotaryńskim stanu szlacheckiego? A może tata dowiedział się, że jednak jego pokrewieństwo z nimi to pomyłka? Błąd w papierach?

Co za skończony kretyn.

Pani Reżyser szurnęła brackiego pod stołem w łydkę z taką mocą, że Gerard aż jęknął i spurpurowiał na twarzy.

- Przymknij się - syknęła jeszcze w stronę chłopaka jak grzechotnik diamentowy.

Ge’ rzucił jej urażone spojrzenie.

No co? Sam się doigrał.

Matka tymczasem perorowała napominająco:

- Nie żartuj sobie z tych rodzinnych powiązań. Dobrze wiesz, Gerardzie, że Johannes jest bardzo przywiązany do myśli, iż jedna z jego prababek była żoną jednego z magnatów. Skoro czerpie z tego radość, dlaczego nagle mu ją zabierać?

Och, u Boga Ojca!

- Mamo! - jęknęła Edith zanim zdążyła się powstrzymać. - Ty chyba siebie nie słyszysz. „Czerpie radość”? Ci ludzie nawet nie utrzymują z nami kontaktu..

- Utrzymują - wtrąciła autorytatywnie oraz pewnie Katarzyna.

- Taa, kartki świąteczne i urodzinowe są doskonałym przejawem pielęgnowanej więzi - ćwiczył się dalej w ironii Ge'.

Owego ciosu już rodzicielka nie wytrzymała. Wstała od stołu, o mało nie przewracając krzesła, popatrzyła ze złością na swoje dzieci, a następnie krzyknęła donośnie:

- Niewdzięcznicy! Nie tak Was z ojcem wychowaliśmy!

- Wcale nas nie wychowaliście! - wrzasnął Gerard, również zrywając się na równe nogi.

Edith rozdziawiła usta, widząc tężejącą twarz Katarzyny.

- Matole! – pisnęła, rąbiąc brata w żebro i starając się zdusić nadciągający niczym tajfun punkt kulminacyjny. - Zamknij się lepiej! Co Ty mówisz..

Ale już było za późno. W oczach matki zatańczyły łzy, kiedy nieustraszony Gerard ciskał gromy na jej głowę, wykrzykując z zapałem:

- Wychowaliście?! Jakie: WYCHOWALIŚCIE? NIGDY Was przy nas nie było! A nawet jeśli, to ja tego nie pamiętam i Edith pewnie też! Kiedy ja i ona potrzebowaliśmy Waszej uwagi, Wy skupialiście się na zarabianiu kasy! Dawaliście.. Dawaliście Edith tylko kolejne pistolety i pozwolenie na strzelanie do drzew, a mnie lekcje tenisa u renomowanych nauczycieli, ale nawet się Wam nie chciało spytać o nasze problemy! Tylko ta jebana firma, tylko ona była najważniejsza! Bo co, bo pieniądz robi pieniądz?! Przez Wasze pierdolone ambicje ta rodzina się rozpada, a Ty dalej tego nie widzisz!!

Aby zmaksymalizować efekt, Gerard wziął do ręki cukiernicę i walnął nią o ścianę. Krótki odgłos tłuczonej porcelany wraz z sypkim szelestem rozsypującego się cukru znacznie otrzeźwiły Panią Reżyser oraz zmobilizowały dziewczynę do szybkiego powstania z krzesła i uderzenia brata w twarz ciosem zawodowej bokserki. W reakcji na jej pewny gest Architekt zatoczył się na ścianę jak pijany alkoholik, dysząc ciężko i łapiąc się za pulsujący policzek, a później oparł się o pion i zsunął na podłogę niczym marionetka.

Na nieprawdopodobnie długą chwilę zapadł świszczący w uszach bezdźwięk. Dopiero Edith go przerwała, próbując zwrócić na siebie uwagę matki za pomocą zduszonego oraz pełnego zgrozy okrzyku „Mamo.. Mamo!” oraz pochwycenia rodzicielki za rękę. Niestety, wszelki wysiłek okazał się bezcelowy, bowiem kobieta wyrwała się córce z siłą tarana i przeszła do swojego pokoju na parterze.

Po chwili kolejną partię ciszy, panującej w domu po owym akcie desperackiej prawdy, przerwało metaliczne uderzenie bardzo mocno zamykanych drzwi.

**** - Wstań!

Artystka szturchnęła siedzącego na podłodze Gerarda nogą. Ten tylko mruknął coś do swoich dłoni, którymi obejmował twarz w pozie ukorzonego grzesznika z raczkującym siniakiem na licu.

Za późno.

- Idioto, wstań!

Znowu go rąbnęła.

Na to brat zareagował już nieco aktywniej: chwiejnie powstał z podłogi, choć nadal wykazywał tyle radości życia, co wegetująca na parapecie roślina w upalny dzień. Przetarł ręką twarz w nieświadomym geście. Pani Reżyser musiała go podtrzymać, bo inaczej Ge' ani chybi rysnąłby łbem o kant stołu.

Nagle do Edith dotarła cała prawda tego, co się stało.

Poczuła się, jakby teraz to ona dostała w twarz czymś naprawdę ciężkim.

Poklepała Gerarda po nieprzytomnej twarzy, a kiedy chłopak uchylił oczy, podniosła jego facjatę do światła.

Źrenice brackiego nadal pozostawały duże. Asystentka krótkim ruchem odrzuciła jego głowę na bok i, jęknąwszy, opadła na krzesło, wyswobadzając z uścisku Gerarda.

Świadomość wstrząsającego odkrycia kompletnie ją przerosła.

Oj, chyba zaraz ktoś tutaj się rozpłacze.

Ponownie.

Co za fatalny wieczór!!

- Ty..Ty.. Ty cholerny… Ty cholerny.. Ty.. T-Ty..- zaplątała się w międlone w duchu przekleństwa i wyzwiska Pani Reżyser, wbijając w Ge’ pytająco-mordercze spojrzenie. Nie mogła wydusić z siebie poza ten zaimek osobowy i aż jeden przymiotnik, zupełnie, jakby tylko te dźwięki jej krtań mogła stworzyć.

Brachol znowu siedział oparty o ścianę w pozie zwiastującej duchowe falowanie z dala od właśnie rozpieprzonego familijnego grajdołka.

No, to już szczyty!

Edith wstała, podtrzymując się blatu mahoniowego stołu, po czym popatrzyła Gerardowi w twarz. Ten wyczuł siłę jej spojrzenia, bo znowu uchylił oczy.

- Od jak dawna.. - zaczęła, ale on przerwał jej spokojnym głosem:

- Od kilku miesięcy.

Dziewczyna stłumiła kolejne jęknięcie pełne zgrozy.

- Zamierzasz coś z tym zrobić? - spytała tak, jakby w gardle miała wielką gulę.

Ge' popatrzył na nią odrobinę przytomniej.

- Mam zamiar. Ale.. jeszcze nie teraz.

- Więc kiedy? - zapytała ciszej Edith.

Bóg jej świadkiem, ledwo nad sobą panowała.

Brat nie odpowiedział.

No.. To jeszcze raz. Spokojnie, tylko spokojnie..

- Kiedy?

Znowu cisza.

Reżyserka westchnęła ciężko, wyrzucając z siebie zdławiony szloch. Pociągnęła nosem, powstrzymując dalszy płacz, choć ta czynność kosztowała ją naprawdę bardzo, bardzo wiele.

Chociaż ona musi być silna. Chociaż ona.

- Nie mów jej - rzekł nagle Gerard. Artystce nawet nie chciało się na niego patrzeć.

Kolejna tajemnica?

Jasne, ile ich jeszcze będzie.

Ona jest tylko jedną małą Edith, jedną małą Edith Antoniną van der Terneuzen i w setnej linii Habsburg-Lothringhen, to za wiele jak na małe życie, które ma!

I w dodatku w liczbie pojedynczej.

Sprawa z Pointnerem, z Christine, zamartwianie się o związek Luizy i Cudownego Dziecka, teraz także o przyszłość jej związek z Koflerem, problem z bratem-ćpunem oraz ratowanie rodziny dążącej do swego upadku..

Poczuła się kurewsko wręcz przytłoczona, jakby spadła na nią lawina kamieni.

- Nie powiem - charknęła. Spojrzała z mocą na Gerarda.

- Ojcu też nie mów - podwoił prośbę on.

Kiwnęła głową.

Brat wstał chwiejnie, pochylił  się i cmoknął dziewczynę w policzek.

- Dobra z Ciebie siostra – skomplementował Pannę kulawo. - Niech matka myśli, że jesteśmy nieskazitelni. Jutro kupię jej z samego rana jakieś kwiaty, prezent od Cartiera, wręczę jej i wszystko wróci do normy..

- Naiwniaku... - parsknęła Reżyserka grobowo. - Myślisz, że tanim prezentem skleisz to, co rozwaliłeś?

- Wszystko chwiało się w posadach już od dawna. Ja tylko zadałem ostateczny cios.

- Matka poskarży się ojcu.. – kontynuowała Kamerzystka ciężko i mozolnie.

- Nie zrobi tego - powiedział pewnie Gerard.

- Dlaczego?

- Boo.. - uśmiechnął się leniwie. - Ona myśli, że nas zna. Niech tak myśli. Niech myśli, że nas zna.

Zaśmiał się paskudnie.

- Jesteś okrutny. Okrutny!

Gerard wzruszył ramionami.

- Nie jestem. Staram się wypatroszyć tę rodzinę, żeby ją wyleczyć. Tego nie można nazwać okrucieństwem.

Pani Reżyser potoczyła błędnie spojrzeniem po pokoju, a później wolnym krokiem wyrażającym ostateczną rozpacz ruszyła w stronę schodów.

W głowie się jej kotłowało.

To będzie dłuuuuga noc.

*** Obudziło ją delikatne tarmoszenie za ramię. Pani Reżyser otworzyła z niechęcią i grymasem niezadowolenia oczy, zamierzając zmieść z powierzchni Ziemi osobę, która postanowiła tak nieubłaganie wtargnąć w jej Krainę Marzeń Sennych oraz Słodkiej Niewiedzy.

Zastopowała jednak swoją złość, kiedy ujrzała radosną jak skowronek Katarzynę stojącą nad łóżkiem.

- Wstawaj, kochanie! - nakazała matka śpiewnym głosem.

Kamerzystka zamrugała powiekami ze zdziwieniem.

Czy to możliwe, że w osobie jej matki nie pozostała ŻADNA skaza po wczorajszym wystąpieniu Gerarda?

Hmm..

Może po prostu dobrze się maskowała.

I zamierzała udawać do czasu przyjazdu ojca, że nic się nie stało.

- Dlaczego mam już wstać? Przecież mamy niedzielę! - wykpiła się głośno Asystentka, próbując zmusić mamę do zostawienia ją w spokoju.

Owszem, Edith miała świadomość, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, ale chciała sobie jeszcze trochę pospać. Niemal pół nocy spędziła na tępym wpatrywaniu się w ciemność spowijającą świat zewnętrzny i szamotała się ze swoim światem wewnętrznym. Zasnęła dopiero 4 godziny temu.

Była blada, rozespana, chciało się jej pić i wracać w objęcia Morfeusza.

Na pewno nie chciało się jej wstawać z kurami tylko po to, żeby obserwować Katarzynę, odgrywającą przed całym światem spektakl pod tytułem „Wczoraj mój syn wygarnął mi prawdę o naszym życiu rodzinnym prosto w twarz, ale ja mam to gdzieś, gdyż życie toczy się dalej”.

Nie, nie, nie.

Pani Mamo, życzymy powodzenia.

- Właśnie dlatego musisz wstać.

Rodzicielka przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą, prostując się, po czym złożyła ręce na klatce piersiowej w pozie krańcowego zniecierpliwienia.

Edith aż za dobrze znała ten gest.

Mimo wszystko.. Nie, nie wyjdzie z łóżka, choć Katarzyna zaraz pewnie wyjedzie jej z jakimś dobrodusznym napomnieniem i sensacją w stylu: „Musimy iść do kościoła”.

Pani Reżyser była religijna, oczywiście.

Ale oprócz mszy porannych istniały jeszcze popołudniowe, które zazwyczaj wybierała.

Jednak nie tym konkretnym razem. Nie jej matka.

- Musimy iść do kościoła - zakomenderowała ona nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Pozostawimy to bez komentarza.

Van der Terneuzen Młodsza zakopała się w pościel, jednak nawet spod materiału słyszała, jak jej rodzicielka westchnęła rozdzierająco.

- Nie wygłupiaj się - doszło do Artystki zza fałdów kołdry.

Chwilę później dziewczyna wybroniła się przed pierwszym szarpnięciem, mającym na celu odebranie jej przykrycia.

- Dziecko, córeczko.. - jęknęła Katarzyna żałośnie głosem niby z oddali.

Pani Reżyser nagle przemknęło przez głowę, że psuje misternie utkany plan, który jej matrona uknuła na dzisiaj.

Plan, którego nadrzędnym celem będzie scalanie kawałków po rozpadzie miraży familijnych w miarę funkcjonalną całość.

No, już, Edith, rusz tyłek, bierz szpachlę z betonem w rączki i zasuwaj umacniać to, co Katarzyna już zdążyła zbudować!

Dziewczyna z ciężkim sercem oraz pulsującą głową odrzuciła na bok milutki pled akurat w chwili, gdy jej matka ciągnęła go z drugiej strony.

Na widok wynurzającej się z kłębów materiału córki, Katarzyna pokraśniała jakby nagle sam zmartwychwstały Da Vinci zdecydował się narysować jej portret, dbając o nawet najmniejszy szczegół.

Pochyliła się szybko nad Asystentką, chwyciła ją za szyję i głośno cmoknęła w policzek. Na skórze Pani Reżyser odbił się ślad ust jej matki, pomalowanych kaszmirową szminką od Diora.

- Ubieraj się szybko! - ćwierknęła Katarzyna, podchodząc energicznie do drzwi.

- Śniadanie już stoi na stole! Zjemy razem i pójdziemy się pomodlić.

Bardzo ładnie.

- A Gerard?

- On też z nami idzie. Oczywiście - matka zrobiła minę w stylu Bree Van De Kamp mówiącej do swego męża, Rexa: „Kochanie, oczywiście, że NIE MOŻESZ założyć tej koszuli w paski. Wszyscy wiedzą, że Cię pogrubia, tylko są za uprzejmi, żeby Ci to powiedzieć prosto w oczy”.

Edith mruknęła coś niezrozumiale czując, jak żołądek się jej ściska. Katarzyna wyszła, zamykając mocno drzwi.

**** W kościele Pani Reżyser bardziej spała niż czuwała.

Tak że gdyby ktoś miał jakieś pytania dotyczące treści kazania albo odczytywanego fragmentu Ewangelii, raczej nie należy kierować ich do niej.

Wróciwszy do domu we względnej ciszy, Reżyserka pierwsze swoje kroki skierowała do szafki z telefonem.

Chwyciła słuchawkę o sekundę wcześniej niż Gerard, który ubrany w garnitur, białą koszulę, jasny krawat i płaszcz prezentował się wyjątkowo korzystnie.

Pokazała mu język, zaśmiała się radośnie, po czym wybierając jedną ręką stosowny numer telefonu, drugą chwyciła brata za rękę. Nachyliła się do niego i zaszemrała cicho:

- Pamiętaj o dragach. Jak wrócę, ma ich nie być.

- Jasne. Ale lepiej nie wychodź dziś z domu. Nie strasz ludzi swoją bladością choć w święto.

Edith już nie miała czasu, żeby rozpocząć krwawy odwet za tak jawną potwarz, bo w słuchawce zgłosiła się Luiza.

Pora spotkać się z kimś, kto nie ma w sobie ani kropli krwi rodziny van der Terneuzen.

 **** Jeszcze jedna przecznica..

I jeszcze jedna..

Oczywiście, Pani Reżyser mogła podjechać autobusem.

Jasne.

Ale nie miała ochoty.

Wolała się przejść, wystawić swoje zbladłe lica na mroźne powietrze, żeby choć na chwilę nabrać rumieńców zdrowia i uspokoić się przed czekającą ją rozmową z Polką.

Zastanawiała się nad tym, co ma jej powiedzieć.

W jaki sposób zakomunikować, że rodzina van der Terneuzen stacza się z równi pochyłej prosto w przepaść bez dna, a utrzymać na powierzchni może ją tylko lina, skręcona z wędkarskich żyłek?

Chyba nie ma takich słów.

Cóż, Artystka będzie musiała jakoś je znaleźć.

Luiza już na nią czekała. Pocałowały się w policzki, wymieniając typowe formuły powitalne, po czym zasiadły naprzeciwko siebie na okrągłej kanapie.

Przez chwilę żadna nic nie mówiła, aż w końcu Polka postanowiła przerwać ową krępującą ciszę.

Jednak ledwo zaczęła artykułować: „O czym chciałaś..”,  a już przerwała.

Raptownie jej twarz wykrzywił lekki uśmiech. Edith już miała spytać kumpelę, co ona za jej plecami, u licha, zobaczyła, ale nawet nie zdążyła się odwrócić, bo nagle na kanapę obok spadło wielkie cielsko.

Krzyknęła tylko: „Na litość boską..!”, która to reakcja kompletnie zaskoczyła Andreasa, spodziewającego się najwyraźniej radośniejszego powitania.

- Dostanę przez Ciebie zawału! - musztrowała go dalej Pani Reżyser.

Kofler przewrócił oczami niczym primabalerina, po czym mrugnął porozumiewawczo do Luizy.

Tak, straszenie Artystki zaiste było bardzo zabawne i warte każdych pieniędzy.

Panna już-już miała rozpocząć nową falę skarg połączonych z zażaleniami, ale Andreas zamknął jej uchylone usta długim pocałunkiem.

Próbowała mruczeć ze złością podczas muskania jego warg, ale w końcu skapitulowała. Usta Niedźwiedzia bowiem spokojnie acz stanowczo wytyczały w psychice van der Terneuzen takie tereny, do których wstępu nie miały nawet najbardziej destrukcyjne uczucia.

I Edith musiała przyznać dość rozmemłaną myślą, że niezwykle podoba się jej taka neuronowo-romansowa geodezja.

Kiedy wreszcie skończyła rysować z Andreasem miłosne mapy własnego wnętrza,  spojrzała na Luizę przepraszająco.

Ta jednak pewnie nie zareagowałaby nawet wtedy, gdyby obok niej nagle wybuchła mina przeciwpiechotna. Rozdziawiła usta, wybałuszyła oczy. Wyglądała jak głodny gupik.

- Ups, chyba ktoś tutaj przeżył szok - zażartował Kofler, otaczając Kamerzystkę ramionami i tuląc jej dłonie w swoich. Cmoknął Panią Reżyser w policzek. - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przyjść tutaj za Wami. Nawet zaparkowałem w niedozwolonym miejscu!

Po prawdzie, Asystentka wcale nie miała zamiaru się uśmiechać niczym nawalona nastolatka, ale jej zachcianki aktualnie zostały odstawione do kąta. Czuła, jak jej kąciki ust automatycznie podnoszą się, rozciągając wargi w przyjemnym uśmiechu, kiedy poczuła oddech Austriaka na swoim policzku.

Nie mogła nic na to poradzić, że proces adorowania ze strony Andreasa szalenie się jej podobał.

- Nie..nie mówiłaś – szarpała się z sobą Luiza. Odetchnęła głęboko. - Nie mówiłaś..
- Nie było kiedy - weszła jej w słowo Artystka. - Przepraszam - mruknęła jeszcze.

Żołądek znowu się jej ścisnął. Spuściła wzrok na blat stołu.

Jak miała zacząć?

I to jeszcze przy Andreasie..

No, bez kitu.

Ciekawe, co by się stało, gdyby oślepiła skoczka uśmiechem, a później powiedziała kuszącym tonem: ”Kochanie... Mógłbyś stąd spadać? Chciałabym się dziś w miarę poprawnie wysławiać. Przy Tobie nie mogę. Spinialaj.” ?

Haha!

- Panna vdT nie zdążyła się jeszcze po prostu podzielić swoim szczęściem zresztą świata - zaśmiał się Kofler. Luiza też parsknęła uciesznie.

- Ostatecznie, mogę jej wybaczyć - powiedziała Studentka tonem starszej guwernantki. - Ale.. - pogroziła koleżance żartobliwie palcem. - Więcej nie rób mi takich numerów!

Gruchnęła rechotem, który rozbawił również Andreasa.

Pani Reżyser tymczasem siedziała cicho jak miś pod miotłą...

Nie! Jak mysz. Udając, że jej nie ma.

Gdyby mogła, zerwałaby się na równe nogi, kupiła bilet w jedną stronę i wyjechała do Kuala Lumpur.

Miała już tego wszystkiego DOŚĆ.

Chyba zaraz się zrzyga od tej wesołości, toczącej Polkę i Koflera. Była niewyspana, a więc drażliwa, i miała zamotane wnętrze; przyszła tutaj, żeby zasięgnąć porady, a nie rżeć z tego, jak to Andreas ją zaskoczył. Okej, przez chwilę było całkiem przyjemnie, ale czy teraz nie pora przejść do clue programu? Ile Reżyserka jeszcze miała czekać, aż ktoś ją wysłucha?

Litości, na Boga!

Tymczasem do Radosnego Stolika (taa) podeszła młodziutka kelnerka pytając, czego się napiją.

„Cykuty!”, chciała wrzasnąć Edith, ale postanowiła, jak to mówi Pointner, „nie wydurniać się”.

Powinna zachować klasę nawet w skrajnej rozpaczy.

Przynajmniej teoretycznie.

- Ja wezmę kawę - pośpieszyła ze złożeniem zamówienia Lu.

- Ja też - dodał Andreas. - A Ty? Czego się napijesz, kochanie? - zapytał czule Panią Reżyser, znowu cmokając ją w policzek.

Edith o mało nie spadła na podłogę, rąbiąc głową o stół jak wczoraj jej cholernie udany brat.

- Poproszę .. kieliszek wódki - wycharczała, patrząc w blat, jakby szalenie frapował ją rodzaj drewna, z którego go wykonano.

- Przepraszam, ale nie podajemy alkoholu..

Co za beznadziejna knajpa!

No, moi mili, przenosimy imprezę gdzie indziej!

- W takim razie.. ja też poproszę kawę – mruknęła Asystentka, zdegustowana.

- Trzy kawy. Z ekspresu - uściślił Kofler.

Kiedy kelnereczka odeszła, Luiza ponowiła pierwotne zapytanie:

- Dlaczego chciałaś się spotkać, Edith?

- Chciałam pogadać o tym, co się wczoraj stało u mnie w domu - odpowiedziała cicho Pani Reżyser, nadal wbijając sztylety spojrzenia w cokolwiek niewinny stół.

- Jesteś dziś jakaś niespokojna - zmartwił się dżentelmeńsko Andreas, gładząc Artystkę po policzku.

Ta odsunęła twarz, ściskając jego dłonie.

- Też byś był, gdyby okazało się, że Twój brat to ćpun - rzekła szemrząco, nie podnosząc wzroku.

Usłyszała, jak Lu szybko wciąga powietrze do płuc.

- Co Ty mówisz - walnęła ze zgrozą. - Jak to..?

- Tak to - zdenerwowała się nagle Edith. Nie miała siły tłumaczyć im tak prostych rzeczy, nagle znowu przestała być w dobrym albo chociaż znośnym humorze, ale równocześnie chciała mieć już wszelkie wyjaśnienia za sobą. Westchnęła więc, spinając się wewnętrznie niczym przed skokiem w otchłań, po czym w najbardziej lapidarny sposób jaki tylko umiała, wyłuszczyła przyjaciółce i ukochanemu wypadki minionego wieczoru oraz nie całkiem tak dawnego poranka.

Dopiero po zakończeniu swej tyrady o familii i problemach Reżyserka odważyła się podnieść wzrok, zauważając, że Andreas głaszcze ją po głowie. Musiał zacząć, kiedy wylewała swoje żale na kawiarnianą podłogę.

Nikt nic nie mówił.

Luiza wyglądała, jakby ktoś trzasnął ją w podstawę czaszki.

Kofler z kolei nadal międlił Edith we włosach, aż wreszcie dziewczyna ze złością odepchnęła jego rękę.

Nikt nic nie mówił.

Kelnerka wróciła z napojami, położyła je wdzięcznie na stole, rzuciła uśmiechem jak mięsem o tacę, po czym zmyła się tak szybko, jak przyszła.

Nadal cisza brzęczała nad trójką znajomych jak nieznośna mucha tse-tse.

Kamerzystka chrząknęła napominająco.

Nie przyszła sobie pomilczeć; to mogłaby równie dobrze robić i w domu.

- Nie chce mi się w to wierzyć - odważyła się wreszcie odezwać Polka.

- Mnie też. Kotku.. Może coś pomieszałaś? - zapytał ostrożnie Andreas.

- Jak mogłam pomieszać? – najeżyła się Edith.

Nagle poczuła się jak ostatnia szara ofiara wojny i głodu. Pomieszać? Jak w czymś takim można pomieszać? Już bardziej chyba się nie da, cała ta afera tchnęła farsą na kilometr albo i dwa!..

- Nic nie pomieszałam – warknęła jeszcze. - Byłam przy tym, na litość boską! A teraz.. Teraz nie wiem, co mam zrobić, więc dlatego chciałam się z Tobą spotkać, Luizo - zwróciła się do koleżanki. Naraz jednak przeniosła zainteresowanie i na Austriaka. - Pomóżcie mi. Co ja mam zrobić? Jak mam się zachować? Aż się żyć odechciewa, mając taki sajgon w domu.

Andreas mocniej ją przytulił, po czym powiedział:

- Musimy to przeanalizować na chłodno. Przede wszystkim, powiedz nam, jak dziś zachowuje się Twoja mama?

Pani Reżyser spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Najgorsze jest to, że żyje tak, jakby nic się nie stało - odpowiedziała. - Nie daje po sobie poznać wpływu słów Gerarda.

- A co ona na to, że Twój brat.. ładuje? - chciała wiedzieć Liz.

Ot.

- Właśnie.. Nie wie. On.. On powiedział tylko mnie.

- Zamierzasz przekazać tę rewelację Katarzynie? - ponowiła pytanie Polka.

- To chyba by ją dobiło. Nie wiem. Muszę pomyśleć - plątała się Artystka niczym dziecko w łyżwach na lodowisku. - Może najpierw zmierzymy się z tym sami..

- Jakby co, zawsze możesz na nas liczyć – zaoferował się w imieniu własnym oraz Lu Andreas mrugając jednocześnie do Polki, która pochyliła się nad stołem i, o mało nie wywalając kaw na blat, uścisnęła koleżance dłoń.

- Znam kilka ośrodków, które zajmują się takimi osobami - uzupełnił Kofler, patrząc na Edith pocieszająco. - Skombinuję adresy, jeśli chcesz.

Jasne, że chciała.

- A co do mamy.. - zaczęła Luiza. -To myślę, że Gerard powinien ją przeprosić. Nawet, jeśli miał rację, mógł przekazać ją .. normalniej.

- Już to zrobił - mruknęła Pani Reżyser. - Kupił Katarzynie wielki bukiet róż i złotego słonia do salonu. Matka aż się popłakała ze wzruszenia.

- Pewnie i tak powie o wszystkim Waszemu tacie - stwierdził Andreasso. - Jak myślisz, jak on na to zareaguje?

- Wolę nie myśleć - sarknęła Artystka. - Ojciec zawsze miał hopla na punkcie szacunku do starszych, a co dopiero mówić o rodzicach albo dziadkach. Pewnie Gerardowi nieźle by się dostało.

- A Tobie? Brałaś w tym udział? – sypnęła pytaniem Luiza.

Dzięki, koleżanko.

- W werbalnym rozwalaniu spokoju rodzinnego? Starałam się tylko ratować sytuację. Ale i tak mi nie wyszło. Mój brat okazał się lepszym władcą słowa niż ja. Pewnie dragi go niosły.

- Wyleczy się - mruknął Niedźwiedź. - Jeżeli się zaprze na coś tak, jak Ty, to na pewno mu się uda - posłał Edith radosny uśmiech.

Pani Reżyser pomyślała, że zaraz chyba się rozpłacze. Autentycznie się rozklei, zacznie wyć i smarkać z wdzięczności oraz sympatii do tych ludzi, których kilka chwil temu była gotowa zostawić i spierniczać do Malezji albo gdziekolwiek indziej, byle dalej.

- Dzięki - mruknęła szczerze. - Jesteście warci wszystkich dóbr materialnych tego świata.

Kofler znowu cmoknął ją w policzek.

Tym razem już się nie wyrwała.

- Fajnie się na Was patrzy - skonstatowała znienacka Luiza uroczyście z lekkim uśmiechem. - Ładna z Was para.

- Powiesz to na naszym ślubie - walnęła Edith.

Andreas tym razem nie wybuchnął śmiechem. Prawdę mówiąc, trochę go zatkało.

- Chryste, co za wizja - wydukał wreszcie.

Polka rąbnęła chichotem tak głośnym, że aż ludzie przy sąsiednim stoliku spojrzeli na nią z naganą w oczach. Edith zresztą też nie była gorsza.

Nagle poczuła się dziwnie lekka i również zaczęła się śmiać.

Tym razem to Kofler pozostał Tym Poważnym.

- No, kochanie - szturchnęła go Pani Reżyser. - Nie pośmiejesz się z nami?

- Nie mam nastroju - odparł tonem zmanierowanej seksbomby, czym wywołał nową falę wesołości u swoich towarzyszek.

Pogadali jeszcze kilka minut o badziewiach, żłopiąc kawę i starając się pielęgnować afirmatywny stan, w którym wszyscy się znaleźli, aż w końcu zdecydowali się zakończyć posiedzenie, kiedy Luiza pobladła, patrząc na zegarek.

- Co Ty, masz randkę? - spytała Studentkę dla zasady Asystentka i zdziwiła się setnie, kiedy koleżanka spłoniła się niczym piwonia.

Miała powód.

Bo oto przed kawiarnię, kiedy wyszli, zamaszyście zdążało Cudowne Dziecko, które na widok Polki rozjaśniło się chyba bardziej niż Słońce o świcie.

Pani Reżyser mało nie padła, widząc, jak Gregor podchodzi do Luizy, obejmuje ją w pasie i całuje z zapamiętaniem, jakby była jedyną wartą uwagi osobą na świecie.

Nawet Andreas zgłupiał.

- Wiedziałeś? - rzuciła mu Edith do ucha, na co sportowiec pokręcił przecząco głową.

Niestety, również i Wunderkind nie wiedziało o związku swojej Nemezis oraz kumpla z kadry narodowej, bo samo wyglądało jak rażone gromem na widok objętych Andreasa i Edith.

Hłe, hłe.

Schlierenzauerowi brwi podjechały na środek czoła ze zdziwienia, które zdecydował sformułować za pomocą słów:

- O, no, proszę, proszę! Kogo ja widzę! Edith i Andreas! Co za niespodzianka.. Dość niespodziewana… I w zasadzie nie wiem, czy pozytywna.. Bardziej zaskakująca.. Okej, żartuję! Spotykajcie się, spotykajcie! Nie bierzcie tego do siebie!

W reakcji van der Terneuzen ograniczyła się tylko do wyprodukowania na ustach sympatycznego uśmieszku, tchnącego z jednej strony pogardą, a z drugiej dobrym wychowaniem. Cudowny jednak nie był głupi. Zlustrował twarz Edith jak czytnik przy kasie sklepowej kod kreskowy produktu, wykrzywił wargi cynicznie, po czym zasadził:

- Co się stało? Czyżbyś nie zrozumiała definicji słowa „żart”?

Zamierzał się rozkręcać, ale Kofler postanowił właśnie w tej chwili wystąpić w roli Rycerza Andreasa, bo tylko zasadził niebezpiecznym, groźnym tonem rasowego obrońcy prawa i porządku:

- Przestań!

Reżyserka o mało nie zeszła z tłumionego śmiechu na widok zszokowanego grymasu, rysującego się jak szkic na płótnie na twarzy Gregora.

- Nie musisz być dla niej niemiły - dorzuciła swoje trzy grosze Luiza.

Tego Dziecko już nie mogło pojąć. Nie dość, że kolega z drużyny wystawia przeciwko niemu ciężką artylerię, to jeszcze i jego Miłość?

Przykro nam (wcale nie).

- Co z Wami? Patrzyła na mnie, jakby chciała skoczyć mi do gardła! - wytłumaczył się głupio.

Na to Pani Reżyser już musiała zareagować.

- Na co mi trofeum z Twoich gnatów? - parsknęła. Andreas ostrzegawczo ścisnął ją za prawy bok, a Polka objęła Gregora mocniej w pasie.

Najwyraźniej zawarli niepisany pakt na temat przyszłego trzymania jak najdalej od siebie Panny i Dziecka

Może każde z nich powinno kupić sobie plakietki z napisem: „Spierdalaj, gryzę!”?

- Chyba od tej pory będziemy Was nazywać Ugryź i Ukąś - zażartował niemrawo Kofler.

- Ja jestem Ugryź! - popisał się szybszym czasem reakcji Gregor.

Hah!

Edith w odpowiedzi zmarszczyła nos.

- Może najpierw zacznij myśleć - poradziła Dziecku uprzejmie.

Luiza i Andreas ani chybi zwietrzyli nadciągającą katastrofę, bo jednocześnie rzucili sobie „Cześć”, po czym odeszli, holując za sobą swoich partnerów.

To znaczy, Liz ciągnęła za sobą Cudowne Dziecko, które nieomal toczyło pianę z ust w odpowiedzi na uwagę Edith, ta zaś śmiała się gromko do Andreasa, który próbował ją uspokoić.

Przynajmniej wreszcie nabrała rumieńców.

Chyba powinna częściej „rozmawiać” z Panem Ugryź, Ale Wcześniej Rusz Głową.

**** Edith zamówiła drugą colę z rumem i spojrzała z uśmiechem na siedzącego naprzeciwko Andreasa.

- Zatem twierdzisz, że przesadziłam? - spytała wesoło. Jej głos spadł na stół niczym srebrne krążki i potoczył się po blacie, zakręcił się w kółko na jego środku, po czym upadł na bok.

- Powinnaś być milsza dla Gregora - powtórzył Austriak, nie spuszczając poważnego spojrzenia z Pani Reżyser.

- Miła.. - dziewczyna przeżuła to słowo w ustach, jakby wysysała nadzienie z landrynki. - Miłaaa.. Milszaaa.. Czy to znaczy, że od tej pory nie mogę rzucać w jego stronę żadnych śmiesznych tekstów?

- Teksty, które są śmieszne dla Ciebie, nie wszystkich bawią - zauważył Kofler, upijając łyk zielonej herbaty ze szklanki.

No, proszę.

Artystka pomachała słomką nad popielniczką pełną petów po jej papierosach.

Mogła się spodziewać, że Niedźwiedź prędzej czy później zacznie ją nawracać na Dobrą i Właściwą Drogę Postępowania, skąd bardzo blisko było do Stania Się Sztywniakiem, Myślącym Schematami.

Ona jednak wiedziała, iż nikomu na to nie pozwoli.

Tak, nawet Koflerowi, pomimo całej miłości, jaką do niego czuła.

Edith zwyczajnie nie potrafiła się normalnie porozumieć z Gregorem.

Nie umiała rozmawiać z tym facetem. Czy to jej wina?

- Czy to moja wina, że nie umiem rozmawiać ze Schlierenzauerem przez krzyku i złośliwości? - wyraziła na głos swoje wątpliwości. Podziękowała uśmiechem kelnerce, która postawiła przed nią wysokie szkło, pełne rumu z colą, po czym spojrzała mroźnie na Andreasa. - On też nie pozostaje za mną daleko w tyle. Prawdę mówiąc, wbija mi szpile nawet wtedy, gdy ja jestem spokojna i nie atakuję go.

- Ty rzadko jesteś spokojna.

Och, na Boga.

- A Ty chcesz się ze mną pokłócić – odparowała, celując w Koflera słomką, a później włożyła ją do szklanki i pomerdała, mieszając zawartość. Lód przyjemnie stukał o brzegi naczynia.

- Wcale nie - mruknął Andreas. - Po prostu.. - westchnął ciężko. - Próbuję Cię..

- .. ucywilizować. Daruj sobie.

Edith wyszczerzyła się do skoczka promiennie, po czym upiła kilka łyków swojego napoju procentowego.

Musiała sobie trochę walnąć czegoś mocniejszego, jeśli Andreas nadal zamierzał kontynuować z nią tę bezsensowną, nie prowadzącą do niczego rozmowę na temat niepowodzeń w jej wychowaniu.

- Nie, nie ucywilizować. Raczej.. zmienić. Zmienić Twój sposób patrzenia na Gregora - doprecyzował Austriak.

Jakie to słodkie.

Wręcz za bardzo.

- Sądzisz, że w tej samej chwili Luiza tak musztruje Cudowne Dzieciątko jak Ty mnie? – zakpiła Kamerzystka. Wyciągnęła z leżącej na stole paczki jednego szluga i zapaliła go, patrząc wyczekująco na Andreasa.

Celowo go prowokowała.

Zachowywała się skandalicznie – paliła smołę, piła rum i szydziła z jego pokojowych wysiłków. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatnia bura suka, testując Bogu ducha winnego Koflera, ale nie mogła się powstrzymać przed tym, żeby naprawdę go wkurzyć. Chciała, aby zobaczył, że ona wcale nie jest taka kolorowa jak on cały czas myśli, że jest. W końcu każdy ma także i drugą, zdecydowanie ciemną stronę swojej egzystencji, jakieś szarości, czerń, całą negatywną stronę trybu kolorów CMY, CMYK czy RGB.

Pragnęła zburzyć owo dziwne przeświadczenie, które z gorliwością fanatyka religijnego pielęgnował w swoim wnętrzu Andreas, a które brzmiało: „Ukochana Edith nie robi takich rzeczy”.

Błąd.

Ukochana Edith, kiedy ma parszywy humor, nie tylko robi takie rzeczy, ale także świetnie się przy nich bawi.

- Nie interesuje mnie, czy Luiza wpływa na Schlierenzauera w jakikolwiek sposób - zagotował się Andreas. - Za to JA staram się wpłynąć na CIEBIE.

- Dlaczego, do cholery?

Pani Reżyser zaciągnęła się dymem z papierosa, po czym wypuściła go ustami, mówiąc:

- Dlaczego zależy Ci na tym, żebyśmy się dogadywali? - wzruszyła ramionami. - Nie możemy po prostu się mijać?

- Zależy mi na tym, bo na obu z Was mi zależy - walnął Kofler słowami niczym machina oblężnicza odpartym pociskiem.

- Widocznie źle wybrałeś - sarknęła Asystentka, miażdżąc połowę szluga w popielniczce. - Powinieneś się związać z Cudownością.

Spojrzała na Andreasa spode łba.

O, matko.

Wyglądał, jakby rzuciła mu znienacka w twarz kulą błotną.

Panna stłumiła westchnienie, po czym przesunęła się w stronę skoczka. Kiedy była wystarczająco blisko, objęła go ramionami za szyję i przytuliła.

- Noo, przepraszam. Jestem okroopnaa - pisnęła w jego sweter w ramach przeprosin.

Wiedziała, że to na niego odpowiednio podziała. Nie myliła się.

- Jesteś - stwierdził Kofler, mrucząc jej we włosy. - Ale chyba nigdy się nie nauczę poprawnie z Tobą obchodzić.

Edith spojrzała na niego z błyskiem w oku.

- Mamy duużo czasu. Jeszcze się nauczysz, zobaczysz! - ćwierknęła, a później z uśmiechem cmoknęła Austriaka głośno w policzek.

Nie wyciskała mu jednak na twarzy dalszych buziaków w takiej ilości, w jakiej chciała, ponieważ sekundę później w kieszeni Andreasa zawibrował telefon, wyrzucając z siebie jakąś denną muzyczkę z rodzaju tych, jaką producenci wklepują w pamięć poszczególnych modeli.

Skoczek wyciągnął ją, popatrzył na wyświetlacz i wzniósł oczy do nieba.

- Mama - powiedział wyjaśniająco do Edith, odbierając.

Dziewczyna wstała, pokazała na korytarz za sobą i rzekła cicho:

- Idę przypudrować nosek, skarbie.

Kofler potaknął energicznym ruchem głowy, bardziej wsłuchany w perorującą mu do ucha matkę niż w Panią Reżyser.

Cóż, niektórzy mają normalne stosunki z rodzicami.

W toalecie Edith poprawiła sobie makijaż, umyła ręce i przez chwilę pogapiła na automat do suszenia dłoni. Nie chciała jeszcze wracać do stolika, natykając się tym samym na choć śladowy element rozmowy Andreasa z matką, więc z nudów zaczęła liczyć płytki na ścianie. Kiedy doszła do trzydziestej, drzwi do kibla otworzyły się i stanęła w nich jakaś roześmiana dziewczyna, która na widok Artystki rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- Hej! - pisnęła serdecznie gwoli przywitania.

Że ke?

- Czy my się znamy? - spytała Pani Reżyser, najeżając się wewnętrznie. Kto wie, może to kolejna z tych wariatek, jak Christine albo kasjerka z Lidla, mieszczącego się niedaleko jej domu? Taka, co to wgapia się w Ciebie z nabożną czcią, jakbyś miała na czole namalowany farbą zielony poziomy pasek, a później wybucha niepowstrzymanym śmiechem osoby potraktowanej zbyt dużą dawką gazu rozweselającego?

- Znamy. To znaczy.. Ja Ciebie znam, ale Ty mnie nie. Tak myślę - zaśmiała się Nieznajoma.

Oczywiście. Wszystko zostało wyjaśnione.

Zanim Edith zdołała wbić dziewczynie w udo jakąś ciętą ripostę, ta wyciągnęła do niej szybko rękę i powiedziała poważnie:

- Jestem Julia.

Pani Reżyser uścisnęła jej szybko czubki palców.

- Julia? A gdzie Twój Romeo? - spytała.

Nowa znajoma zachichotała.

- Właśnie.. Gdzieś mi się zapodział – skonstatowała i wzruszyła lekceważąco ramionami.

Jasne. Każda tak mówi.

- Widziałam, że przyszłaś z Andreasem Koflerem. Fajnie, że się spotykacie – dodała jeszcze dziewczyna, uśmiechając się miło.

Pierwszy błąd, dziecinko. Edith nie lubiła, kiedy niepowołani ludzie grzebali jej w życiu i wyciągali wnioski (tym razem akurat trafne, ale nigdy nic nie wiadomo) na temat tego, co robi, nawet nie zadając sobie trudu, żeby ją poznać.

Poza tym, ten ton...

- Wiem, że fajnie – lapnęła van der Terneuzen, po czym złośliwie wyszczerzyła zęby. - Ja w ogóle jestem fajna.

Julia zaśmiała się uciesznie.

Kolejny błąd. Wyłapywanie ironicznych przytyków to nie jest coś, co opanowała do perfekcji.

- A Ty? Z kim tu przyszłaś?

Dziewczynka podeszła do lustra i krytycznie przyjrzała się swojej twarzy. Zauważając mankament na swojej prawej powiece, wyjęła z torebki wacik kosmetyczny, a później poprawiła makijaż.

- Czekam na Gregora Schlierenzauera.

Edith pomyślała, że chyba się przesłyszała.

- To niemożliwe - odpowiedziała sztywno. Aż ją zatchnęło.

Julia popatrzyła na nią przez taflę szkła.

- Jak to? Czy coś się mu stało? - zapytała, autentycznie zaniepokojona.

- Stało się. On randkuje z moją koleżanką. Nie dalej jak pół godziny temu widziałam ich razem na ulicy.

Co właściwie było prawdą.

- Ach, z Twoją koleżanką..

Dziewczątko nie wyglądało na zbytecznie zaniepokojoną.

Powinna zionąć ogniem. Powinna żądać skalpu tej, która podpieprzyła jej chłopaka. Mogłaby nawet puścić z dymem jego auto, tego nowiutkiego Citroena, którym Cudowność-Ugryź zawsze szpanuje przed OESV, jakby on jako pierwszy kupił sobie terenowy wóz w kolorze czarnym.

W każdym razie Edith już biegłaby po zapałki i benzynę.

- Nie przejmujesz się tym? - mruknęła Pani Reżyser, ponawiając liczenie płytek.

Przy dziesiątej Julia odwróciła się do niej, odpowiadając spokojnie:

- On czasem ma takie napady. Ale zawsze wraca - uśmiechnęła się miło. - Chyba już pójdę.

- Tak, nie zostawaj tu za długo. Gregor może się zjawić, kiedy Ciebie nie będzie i wyjdzie niepocieszony - powiedziała van der Terneuzen głosem jak gięta blacha.

Niestety, Dziewczątko znowu nie wychwyciło aluzji.

- Masz rację! - przeraziła się jaskrawo. - Okej, to spadam!

Spadaj.

- Bywaj! – mruknęła Edith i machnęła Julii dłonią, kiedy ta opuszczała wucet.

Później Artystka odczekała kilka sekund i sama wyszła z toalety.

Wypadałoby sprawdzić, co robi Andreas oraz przedyskutować z nim ewentualnie fakt bycia poczwarą przez jego umiłowanego wzdłuż, wskroś i wszerz kolegę z Fulpmes.

Niestety, kiedy Asystentka wróciła do stolika, Kofler poderwał się ze swojego miejsca niczym rażony prądem. Podskoczył do Reżyserki, chwycił za ramiona i pocałował mocno w usta.

- Wybacz, kochanie. Muszę uciekać - wytłumaczył się z pośpiechu odrywając swoje wargi od warg zaskoczonej Artystki.

- Że co? Dlaczego?

- Mojej mamie coś niedobrego dzieje się z centralnym ogrzewaniem. Prosiła, żebym przyjechał i sprawdził, co tam nie gra, bo podobno nikt nie umie sobie dać rady z elektronicznym sterownikiem pieca.

Hmm…

- Okej. I tak Cię nie zatrzymam - wymruczała Pani Reżyser, cmokając Andreasa w usta.

- Przykro mi, ale sama rozumiesz.. Jeśli chcesz, mogę jeszcze z prędkością lecącej strzały odwieźć Cię do domu.

Artystka rozumiała. Ale nie chciała jeszcze wychodzić. Jakoś tak nagle zapragnęła posiedzieć sobie w tej uroczej knajpie samopas.

Ciekawe zjawisko.

- Nie, wszystko w porządku, nie przejmuj się – powiedziała więc lekko. - Zostanę sobie tutaj jeszcze chwilę, a w następnej kolejności pomaszeruję prosto w swe ożywcze, rodzinne progi. Masz coś przeciwko? Nie? Oka. To na razie. Do zobaczenia, miśku!

Austriak puścił dziewczynie oczko i zmył się. Edith klapnęła przy blacie, wpatrując się tępo w swój rum z colą. Dopiero wtedy zauważyła banknot 50 euro, leżący obok popielniczki.

Słodki Andreas, niezawodny w każdym momencie.

Panna pomerdała ponownie słomką w szklance z rumem i colą, upiła kilka łyków ze skrajnym znudzeniem, po czym drgnęła z zaskoczenia, kiedy ktoś powiedział nad jej głową głosem niczym falujący okręt na morzu:

- Dzień dobry, panno van der Terneuzen!

Dziewczyna podniosła głowę, po czym zamarła.

Znad stolika uśmiechał się do niej nie kto inny, tylko Louis-Francuzik.

Promieniował oślepiającym smilem i wyglądał, jakby naprawdę uważał, że spotkanie Pani Reżyser w knajpie, do której on sam się wybrał, jest zaiste nieprawdopodobne.

Może ktoś powinien go walnąć?

- Dzień dobry! - wymamrotała Edith w swoją szklankę.

No, idź sobie!

- Czy będzie pani miała coś przeciwko temu, że usiądę sobie na kilka chwil razem z panią? - popisywał się nadal kurtuazją i dobrym wychowaniem Francuz. Nie doczekawszy się odpowiedzi, co bynajmniej poczytał sobie za afront, usiadł wygodnie na niedawnym miejscu Andreasa, i wbił w Reżyserkę wesołe, szczere spojrzenie.

Zaraz... Szczere?

Coś się nie zgadza..

- Zauważyłem, że pani towarzysz opuścił skromne progi tego zacnego przybytku, więc postanowiłem przybyć i dotrzymać pani towarzystwa - ćwierkał nadal niczym zadowolony z życia skowronek.

Asystentka nie potrzebowała pieska do towarzystwa, a już najmniej pieska w stylu Louisa. Czuła się dobrze sama ze swoją szklanką oraz kasą, którą zostawił jej w szarmanckim geście Kofler i nie zamierzała wchodzić w żadną bliższą komitywę z Tym, Który Psuje o Niej Opinię i Spiskuje Przeciw Czapkowi.

- Prawdę mówiąc.. - zaczęła pewnym głosem, wyciągając słomkę z ust. - Ja też miała się już zbierać do wyjścia - uśmiechnęła się szybko i zarazem przepraszająco do Louisa. Zamierzała wstać, ale ten przytrzymał ją za rękę chwytem złagodzonego Terminatora.

- Niech pani zaczeka. Nie musi się pani mnie bać - wyszczerzył się obłudnie Francuzik. - Przecież nic pani nie zrobię.

Jasne, a w Ga-Pa kto posłał za nią niewydarzonych egzekutorów?

Artystka jednak posłusznie usiadła na swoim miejscu. Założyła nogę na nogę i pełnym nonszalancji gestem wyciągnęła z paczki papierosów cygaretę.

- Ma pan coś przeciwko? - zapytała, unosząc szluga w górę.

Francuz pokręcił przecząco łepetyną.

- Skądże. Proszę - powiedział, prztykając zapalniczką, która znalazła się w jego ręce nie wiadomo, skąd. Edith przypaliła papierosa od buchającego, gazowego płomienia, po czym zaciągnęła się głęboko. Wypuściła powietrze w lekkim westchnieniu.

- Dlaczego zajmuje mi pan czas? - spytała najbardziej wymodulowanym głosem, na jaki w tej chwili mogła się zdobyć. Zmierzyła Louisa wzrokiem nad szarych oparów płonącego końca papierosa.

Ten jednak nadal zachowywał idiotyczną radość w spojrzeniu i pewność siebie w zachowaniu. Zupełnie, jakby do niego nie docierało, że Panna najchętniej wybiłaby mu te śliczne, perłowe ząbki.

- Przynoszę pani pozdrowienia od Christine. Jeszcze raz przeprasza panią za nieuprzejmość, jaką doznała pani przez nią przedwczoraj. Zapewniała, że to się więcej nie powtórzy - oznajmił Francuzik uprzejmym tonem.

Van der Terneuzen uniosła brwi.

Jak ładnie sobie to wszystko wymyślił!

- Christine zionęła ogniem na mój widok, zapewne z powodu plotek, jakie usłyszała na mój temat w biurach OESV. Proszę jej przekazać, że nie ma się o co denerwować - powiedziała powoli, znowu wdychając trujący dym ze szluga.

- Plotki? - teraz z kolei Louis się zdziwił. - O żadnych nie słyszałem, a może mi pani wierzyć, że w OESV bywam często.

Jasne, przecież Potwór sam się nie odwiedza.

Edith wzruszyła tylko ramionami.

- Zapewniam pana, że nie ma o czym mówić.

Francuz zrobił nagle minę, jakby coś mu się przypomniało.

- Zaraz.. Chyba nie ma pani na myśli tych niedorzeczności na temat pani i pana Pointnera? Na litość boską, czegóż to ludzie nie wymyślą, żeby tylko jakoś wytłumaczyć życiowe powodzenie innych! - zmartwił się udanie.

Reżyserka już, już miała mu zaproponować, żeby się nie marnował, tylko wstąpił do jakiejś szkoły aktorskiej, ale w porę ugryzła się w język.

Oficjalnie ona przecież o niczym nie wie, o żadnych szantażach, paktach Czapek-Cholernik itd. Musi nadal udawać głupią.

- Prawda? - wczepiła się szybko w koniec wypowiedzi Louisa. - Te plotki są naprawdę żenujące!

- Żenujące jest to, że zdecydowała się pani poprzeć pana trenera - zmienił raptownie front Francuz.

Kamerzystka momentalnie wyprodukowała na twarzy minę w rodzaju „Co ty bredzisz, pomyleńcu?”. Niestety, L. nie dał się zwieść ani o jotę. Szlag!

- Niech pani nie udaje takiej tępej, Edith. Pointner już pewnie wszystko pani wyśpiewał na temat dokumentów. Bo też pani je mu oddała, czyż nie? - parł dalej Cholerny.

- Nie rozumiem, o czym pan mówi - powiedziała Pani Reżyser, wbijając wzrok w popielniczkę i paląc miarowo papierosa.

- Doskonale pani wie. Ale nie winię pani, Alexander potrafi być bardzo przykry, jeśli chce.

To akurat mogło być prawdą.

- I nie mogę też pani winić za to, że trener nie przedstawił pani korzyści, jakie wynikając z bycia po mojej stronie. W sumie, takie posunięcie wydaje się nawet dość logiczne..

Słowo „mojej” Cholernik wypowiedział w taki sposób, że Edith wyobraziła go sobie, piszącego kredą na tablicy to słowo, a następnie podkreślającego je z uporem mongolskiego muła. „Mojej! Mojej! Mojej!”, szorował białym wapieniem po czarnej płycie, aż wreszcie kreda złamała się na pół. Jedna z jej części upadła kolesiowi na wyglansowany but, a druga pokruszyła w palcach.

- Żadne korzyści mnie nie interesują - rzekła twardo Artystka, świdrując Louisa spojrzeniem.



- Niech no pani pomyśli, Edith - Francuz usiadł przy stole wygodniej, przyjmując pozę pertraktującego biznesmena. - Co może pani zyskać, stojąc murem za słabym Pointnerem? On nie ma siły, on nie wie, co to potęga. Można go zgnieść w dowolny wybranie sposób jak sreberko po czekoladzie, mrówkę legionistkę, wdeptać w ziemię jak niedopałek. Alexander nie będzie się bronił, bo zwyczajnie nie potrafi.

Louis pozwolił słowom przykryć stół i znajdujące się na nim przedmioty, po czym kontynuował, nadal równie spokojnym, rzeczonym tonem. Reżyserka pomyślała, że głos faceta mógłby działać na nią uspokajająco, gdyby tylko nie wkurzał jej tak bardzo nonsensami, które za jego pomocą wygłaszał.

- Wiem, że to, co mówię, może być dla pani wstrząsające, nie do pomyślenia, ale to prawda, i prędzej czy później przyzna mi pani rację.

Aha, tak, jasne.

- A stojąc po pana stronie, co mogę zyskać? Przewagę, to jasne, ale oprócz tego: potęgę? Pewność siebie? Nigdy nie lubiłam krzywdzić słabszych, mogę się nie odnaleźć w pana ideologii, Louis - powiedziała Asystentka mrożąco, wymachując nogą w powietrzu. Zgniotła wypalony papieros w popielniczce i spojrzała przeciągle na Francuzika.

Przez ułamek sekundy wyglądał tak, jakby bardzo zdziwiło go to, że Edith zna jego imię, ale udało się mu to zaskakująco dobrze zamaskować. Niekiedy był lepszy niż najwytrawniejszy kameleon.

Pointner zresztą też.

- Moja ideologia w wielu miejscach pokrywa się z pani ideologią.

Hah!

- Niech pan nie będzie taki pewny – zgasiła Cholernika Panna i pogroziła mu palcem, na co facet się roześmiał.

- Oprócz wymienionych przez panią profitów .. nazwijmy ich, niematerialnych - wyszczerzył zęby. - Proponuję pani też korzyści.. materialnie. Wiem, że pieniądze nie mogą pani zaimponować, ale na pewno willa na Lazurowym Wybrzeżu czy zamek w Dolomitach wpłynęłyby korzystnie na pani samopoczucie.

Ty skurwielu! Myślisz, że van der Terneuzen da się sprzedać za jakiś pieprzony zamek?

Przykro nam.

Edith zrobiła zbolałą minę.

- Tuszę, iż na innej dziewczynie pana słowa zrobiłyby porażające wrażenie… - zaczęła przepraszająco-ironicznym tonem. -.. ale ja wymykam się tej kategorii żałosnych, płytkich istot, łasych na kluczyki do najnowszego modelu BMW czy na własny kawałek plaży w Cannes. Niestety, pozwoli pan, Louis, że dam się zgnieść razem z Alexandrem obcasem pańskiego buta. Lepsze to niż zdrada.

Pani Reżyser dałaby wszystko, żeby w tej chwili mieć przy sobie kamerę albo aparat fotograficzny i uwiecznić minę Francuzika na wieki.

To nie było zdziwienie, to nie była furia, to była fuzja Boskiego Gniewu i Niewieściego Niedowierzania.

- Ale.. Ale.. - zaciął się nieprofesjonalnie. Najwyraźniej panna Ukąś pokrzyżowała mu szyki, i to nieźle.

- Do widzenia, Louis - ukłoniła się elegancko van der Terneuzen, kiedy podniosła się z miejsca.

Zamierzała wyjść z klasą, ale Cholernik złapał ją mocno za rękę, gdy go mijała.

- Pożałujesz tego, bura niedorajdo - wysyczał do Reżyserki niczym ostatnio Christine. Gdyby mógł, pewnie rozniósłby Kamerzystkę na miejscu w strzępy i pył.

- Nagle przestał mnie pan tytułować mianem „Madame”? Co się stało z pana krystalicznie czystymi manierami? Nie umie pan po męsku znieść odmowy? - zakpiła Edith, wyrywając rękę. - I niech pan mnie nie obraża. Zobaczymy, kto jeszcze będzie górą.

Oddaliła się z gracją, tłumiąc w sobie kotłujące, bulgoczące jak przegotowana zupa, uczucia. Jednak wychodząc z „Elektromontażu”, z hukiem zamknęła za sobą drzwi.

Niech Francuzik nie myśli sobie, że jest słaba.


_____

TA-DAAAAM! 
Niniejszym oddaję w Wasze ręce, drodzy Czytelnicy, kolejny rozdział przygód Edith. Enjoy! 

PS Przyznać się, kto tęsknił za tym blogiem ;) Tylko nie wszyscy naraz! :D

serdeczne pozdrowienia,