wtorek, 12 sierpnia 2014

Luiza (16): burza przed burzą.

Luizę jak zawsze obudził budzik i dźwięk automatycznie rozsuwanych żaluzji. Jak co dzień do stanu używalności doprowadziła ją mocna kawa i jak zawsze punktualnie zjawiła się w swoim miejscu pracy. Pieprzona monotonia. Ksiązki głoszą, że jeżeli stan przygnębienia utrzymuje się dwa tygodnie, to można już mówić o depresji. Jeszcze trochę i Luiza zacznie się łapać do przedziału… Tymczasem, musi się zagłębić w jakże fascynujące papiery.
Dzień leciał nadspodziewanie szybko. Cały czas przychodził ktoś po jakieś dokumenty, to Anna po zaświadczenia, to Martha po faktury, to Anette po zamówienia do szklanej gablotki. Ale po specjalistyczną pomoc nie wpadł nawet pies z kulawą nogą, albo raczej nawet Loitzl z kulawą nogą. W przerwie Luiza poczłapała na stołówkę, na której nie spotkała również nikogo znajomego. Jedynie serwismeni wpadli po kanapki na wynos. Nikt nie ma czasu, wszyscy w biegu. Wróciła więc Luiza do swojej kanciapki żeby zacząć znowu wydawać arcyciekawe papierzyska. Skoczkowie byli w ostatnim czasie nadzwyczaj zdrowi, co było akurat powodem do radości, nawet Thomas miał cały dzisiejszy dzień spędzić na treningu. Nie pozostało więc nic innego jak tylko wgapiać się w widok za oknem i bawić w sekretarkę. Wzięła głęboki oddech i weszła do nowoczesnego, lecz pustego gabinetu. Wydawało jej się, że pustego, bo w środku czekał na nią ktoś z kim raczej rozmawiać nie miała siły. Siedział na jej miejscu i spoglądał na nią niepewnie błyszczącymi oczami. Serce Luizy walnęło jak bomba z samozapłonem, ale nie straciła zimnej krwi. Ze wzrokiem wbitym w posadzkę zamknęła za sobą drzwi i zapytała niepewnie:
            - co ty tutaj robisz?
            - miałem mieć zajęcia z Herbertem ale pojechał na skocznię, na trening – wyjaśniał powoli – Loitzl ma problem z kostką.
Szlag. A Luiza dopiero wspominała, że na szczęście wszyscy zdrowi. Trzeba było odpukać.
            - a co z tobą? – zapytała na odchodnym, udając całkowicie obojętny ton.
            - miałem mały wypadek na treningu, narta zakatowała – machnął ręką po czym wstał zza biurka ukazując się Luizie w swojej kalekiej postaci. Szedł kulejąc na prawą nogę, lekko zginając ją w kolanie. Luiza otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Gregora ze złością.
            - kiedy to się stało? – zapytała twardo.
            - przedwczoraj – odpowiedział jej były.
            - dlaczego nie zadzwoniłeś? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?!
            - byłaś w Polsce, nie chciałem ci przeszkadzać – bronił się.
            - przeszkadzać?! – wycedziła Luiza przez zęby – jak mógłbyś mi przeszkadzać? Czy może być coś ważniejszego? – dodała z rozdrażnieniem i dopiero wtedy zorientowała się jak to właściwie zabrzmiało. Nie uszło to tez uwadze Gregora. Spojrzał na dziewczynę lekko unosząc jeden kącik ust w grymasie uśmiechu. Chciał coś powiedzieć, ale Luiza przerwała chłopakowi, nakazując mu iść do sąsiedniego pomieszczenia, żeby się przygotował. Sama w tym czasie pozbierała z gablotki potrzebne eliksiry rodem z Hogwartu i wziąwszy głęboki oddech poczłapała do pacjenta. Skoczek tymczasem leżał już w krótkich spodenkach na kozetce, jak młody bóg, z podkurczoną prawą nogą i lewą ręką pod głową. Patrzył na Luizę swoim pewnym spojrzeniem. Polka najpierw zobaczyła jego oczy, potem dopiero kontuzjowane kolano z opaską uciskową. Cóż za nieprofesjonalne podejście. Zbliżyła się do swojego pacjenta i obejrzała kolano. Nie wyglądało dobrze w opasce, a po jej ściągnięciu jeszcze gorzej. Było opuchnięte, a na samym jego środku fioletowił się ogromny siniak. Luiza pokręciła głową z dezaprobatą i potarła dłonią po brodzie. Zastanawiała się co właściwie może z tym kolanem zrobić. Doszła do wniosku, że niestety niewiele. Gregorowi też zrzedła mina. Wszystkie przygotowania do sezonu w tej sytuacji mogły pójść na marne.
            - Herbert mówił, że nie będzie łatwo – wypowiedział wyrywając Luizę z zamyślenia przygnębionym tonem.
            - i miał rację… - przytaknęła Polka przyglądając się wciąż kolanu z kwaśną miną – w tej sytuacji mogę jedynie zastosować żel na obrzęk i coś przeciwbólowego – powiedziała bezradnie po czym zaczęła robić to co sama zaleciła. Gregor jednak nie pozwolił jej nic zrobić. Usiadł nagle, złapał ją za rękę i smutnym wzrokiem spojrzał jej prosto w oczy.
            - Liz, ja nie mogę czekać – pokiwał przecząco głową – proszę, zrób coś, zacznij rehabilitację, cokolwiek!
Luiza spojrzała na niego ze współczuciem. Było jej go naprawdę żal, tyle serca wkładał w treningi, a tu taki wypadek. I to przed samym sezonem. Delikatnie wysunęła dłoń z uścisku Gregora, po czym przysunęła ku sobie krzesło na kółkach i usiadła obok kozetki.
            - chcesz sobie pogorszyć sprawę? – zapytała retorycznie.
            - ale ja nie mogę tyle czekać! – gorączkował się skoczek – nie mogę zaprzepaścić treningów!
            - jak teraz zaczniesz rehabilitację to zaprzepaścisz całą karierę! Chcesz tego? – starała się usadowić Gregora na ziemi – nic się nie da zrobić. Jest za wcześnie. Albo stosujesz się do tego co mówię, albo żegnaj się ze skokami! – zagrzmiała po czym zeskoczyła z krzesła i wzięła do reki tubkę z żelem z impetem jakby wyciągała miecz świetlny. Stanęła nad Gregorem dając mu ostatnią szansę na podjęcie dobrej decyzji. Skoczek nie miał wyjścia. Zrezygnowany walnął się z powrotem na kozetce i nie patrząc na swoją zmorę oddał swe kolano w jej ręce. Po kilku minutach zlazł z łóżka i pokuśtykał do wyjścia bez zbędnych komentarzy, zostawiając Luizę z kołatającym sercem, biegnąca do wodopoju niczym spragniona gazela z nadzieją, że woda zadziała na nią uspakajająco.



Jeszcze tylko ostatnie poprawki kredką i… jest! Jeszcze ostatnie spojrzenie w lustro i można wychodzić. Luiza spojrzała na swoje odbicie w ogromnym lustrze w swojej garderobie. Postawiła na prostą sukienkę nad kolano, z szerokimi ramiączkami w kolorze bordowym i kremowe szpilki na niebotycznie wysokim obcasie. Do tego mała, czarna kopertówka i małe kolczyki z perełką. Włosy spięła w dosyć efektowny kok. Zakręciła się dookoła swojej osi, żeby ewentualnie nanieść jeszcze jakieś poprawki, ale jakichkolwiek mankamentów nie zauważyła. Hmmm. Nie przesadziła? Za chwile mogła uzyskać odpowiedź na swoje nieme pytanie, bo do drzwi pukał już Thomas. Dziewczyna pobiegła mu otworzyć, o dziwo nie wykładając się po drodze na posadzce. Uchyliła drzwi i zaprosiła skoczka do środka niezwykle wymownym:
            - właź!
Po czym poczłapała jeszcze do kuchni, żeby zgasić pragnienie, spowodowane dosyć pospiesznym szykowaniem się. Tak to jest jak się ma nie do końca normowany czas pracy. Chciała zaproponować skoczkowi coś do picia, ale zobaczywszy jego minę, mogłaby to być jedynie pięćdziesiątka. Skoczek stał niczym bezludna wyspa na środku oceanu, która po kilkuset latach zobaczyła człowieka. Chociaż po jego wyrazie twarzy mogłaby to być zjawa. Czy Luiza aż tak źle wyglądała? Polka zalał się rumieńcem, prawdopodobnie tak bordowym jak jej sukienka i odłożyła szklankę. Oczyma wyobraźni przewertowała całą swoją szafę w poszukiwaniu jeansów i traperów. Fryzurę tez dałoby się szybko przerobić. Wystarczy rozpuścić koka i zawiązać zwyczajny kucyk.
            - to ja może skocze się przebrać – bąknęła szybko i odwróciła się na pięcie chcąc zanurkować ponownie w garderobie.
            - zaczekaj! – odpowiedział natychmiast skoczek twardym tonem – ani mi się waż! – dodał nieco lżejszym głosem, w którym można było usłyszeć nutkę rozbawienia. Polka z miną cierpiętnicy odwróciła się lekko i zobaczyła skoczka, który trzyma jej płaszcz i uśmiecha się zachęcająco.
            - wyglądasz po prostu… zjawiskowo! – uśmiechnął się szeroko – zmień cokolwiek, to nigdzie ze mną nie pójdziesz! – zagroził.
            - nie mógłbyś inaczej reagować? – oburzyła się Luiza korzystając z pomocy przy założeniu płaszcza.
            - to jak mam reagować?
            - jakoś normalnie
            - to ja reaguję nienormalnie?
            - a żebyś wiedział! – zaśmiała się polka, po czym wprawiła Thomasa w osłupienie po raz kolejny, kiedy ucałowała go w policzek – dzięki, jesteś kochany.



Julia zaprosiła swoich gości do restauracji o nazwie… Restauracja. Co prawda była to włoska nazwa Ristorante, ale na jedno wychodzi. Budynek z zewnątrz wyglądał przyjemnie, a ze środka zawiewał bardzo przyjemny aromat. Luiza wysiadła z audi Thomasa o mało nie klinując sobie szpilki w kratce ściekowej, czego, na szczęście, jej towarzysz nie zauważył. Gdyby przez obcasy wyłożyła się jaka długa na mokrym parkingu, nie byłoby to już takie niezauważalne. Złapała Thomasa pod rękę, żeby dojść do stolika w możliwie jednym kawałku i ruszyli do wejścia. Nagle ich uszu dobiegł przeraźliwy pisk, przypominający gwizdek czajnika. Polka odwróciła się do tyłu, żeby zobaczyć jaki dramat rozgrywa się na ulicy, jednak droga była pusta, nie mówiąc już w ogóle o żadnym wypadku. Wtedy Luizę olśniło. Spojrzała na schody… eureka! To Julia wraz z Gregorem czekała już przed wejściem radośnie piszcząc na ich przywitanie, mając gdzieś ich biedne bębenki. Thomas pomachał jej z uśmiecham, po czym pociągną Polkę za sobą do wejścia. Po gorącym powitaniu i wymienieniu buziaków z Julią, której ekspresja niemal nie zrzuciła Luizy ze schodów, cała czwórka weszła do środka. Ich płaszcze zostały odebrane i wszystkim zgromadzonym błysnęła sukienka Julii. Była koloru oczojebnego różu z licznymi cyrkoniami i co najważniejsze, była to niesamowicie krótka mini. Szczerze mówiąc wyglądała jak laleczka Barbie.
            - ah, Luiza, nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś. Nadal jest mi tak strasznie głupio, że tak na ciebie wyskoczyłam – ćwierknęła wyrywając resztę obecnych, a zwłaszcza męską część z zadumy nad krótkością jej mini.
            - nie potrzebnie – uśmiechnęła się Liz, nie do końca szczerze.
            - witaj Marcus! – zaśmiała się laleczka puszczając oczko do przystojnego mężczyzny – mam tutaj rezerwację – dodała. Najwidoczniej była tutaj częstym gościem, skoro znała personel. Marcus skłonił po czym zanotował coś w swoim notesie.
            - na czym to ja skończyłam? – zamyśliła się chwilkę Julia, lecz zanim Luiza zdążyła chociażby pomyśleć o czym to o na wcześniej mówiła, zaszczebiotała znowu – ah, o tym, że cieszę się, że jesteś… że jesteście! – poprawiła czym prędzej i uśmiechnęła się do towarzysza Polki – jak wam się układa? – walnęła bez ostrzeżenia i spojrzała na fizjoterapeutkę niczym harpia na swoją ofiarę. Luiza z szoku wytrzeszczyła oczy a głos uwiązł jej w gardle. Ale, że co? Jak im się układa? Ale komu właściwie?
            - ale o kim mówisz? – zapytała zdezorientowana.
            - przestań żartować! – zaśmiała się blond – no przecież o tobie i Thomasie! – wykrzyknęła czym zwróciła uwagę kilku osób, które znajdowały się w pobliżu. Brunetka mruknęła pod nosem przeciągłym: „ahhaaa”, Thomas zachichotał a Gregor zaczął się krztusić. Niee, to jest jakaś komedia. Na szczęście Luizie udało się zyskać trochę czasu na sklecenie wyjaśnień, bo Marcus poinformował wszystkich, że stolik jest już gotowy. Zaprowadził całą czwórcę do stolika na środku sali, lecz nikt nie mógł narzekać na brak prywatności. Stoliki bowiem, były oddzielone od siebie ściankami, zrobionymi z ciemnego, mahoniowego drewna. Kij z przegródkami. Co tu powiedzieć Julii? Jeśli chodzi o nią, to Luiza mogłaby się nawet spotykać z Fernando Torresem i nie czułaby potrzeby żeby się jej tłumaczyć, ale razem z nią był Gregor, który omal nie udusił się przystawką. Hmmm.
Wieczór zaczynał się ciekawie. Polka nie mogła nawet usiąść normalnie, ponieważ krzesło chciał jej odsunąć i Gregor i Thomas. Ten pierwszy zorientowawszy się, że jego różowa panterka jest po drugiej stronie, ustąpił tego zacnego zaszczytu swojemu koledze. Marcus tym czasem zapewnił wszystkich, że jest do ich dyspozycji po czym rozdał menu. Porozmawiał z Julią chwilę na temat czerwoności wina, krwistości dziczyzny i ilości drobiu w drobiu, po czym przyjął zamówienie od Julii, która stwierdziła, że wszyscy muszą dbać o linię i kalorie, dlatego zjedzą jagnięcinę z sałatą. Luiza kątem oka spostrzegła niezadowolenie Thomasa, który pewnie miał ochotę na coś większego. Ale co do kalorii to lala miała rację, skoczkowie o nie dbać musieli. Ledwo Marcus odszedł z zamówieniem, podeszła jakaś licha kelnereczka z butelką wina i nalała każdemu po trochę trunku do lampek. Gdy również i ona odeszła, stało się nieuniknione. Julia wznowiła przerwaną rozmowę.
            - o czym ja to…
            - Julia, jak tam studia? – nie pozwolił jej dojść do słowa Thomas, ratując Luizę z opresji, za co podziękowała mu pełnym wdzięczności wzrokiem.
            - ah, studia! – zaśmiała się. Tylko co jest śmiesznego w studiach? – rzuciłam to!
            - o! – zdziwił się Thomas – dlaczego?
            - kochany, studia nie są dla mnie! – świergotała – rzuciłam je po pierwszym roku.
            - to dlaczego zostałaś w Australii rok dłużej? Myślałem, że cały czas studiujesz.
            - zostałam, żeby pozwiedzać! – zaśmiała się – poznać kulturę, zobaczyć zwierzęta! One są takie kochane!
            - o ile dobrze pamiętam – zaśmiał się – w dzieciństwie miałaś tylko królika. Dokładnie dwa tygodnie, bo potem zrzuciłaś go z balkonu. Mówiłaś, że nie chcesz nigdy więcej zwierząt…  - to wspomnienie najwyraźniej nieco zbiło Julię z tropu, ale już po sekundzie rozpromieniła się na nowo.
            - to było dawno i nie prawda – znowu się zaśmiała.
            - więc jak sobie radzisz teraz ze zwierzętami? – drążył nadal Thomas.
            - owady są obrzydliwe, ale wszystko inne jest świetne. Poza tym ludzie, ludzie są tam niesamowicie sympatyczni. A mężczyźni! Mężczyźni są jak bogowie! Musisz ich kiedyś zobaczyć Luizo! – zawołała.
            - dzięki, ale bogów to ja mam tutaj – walnęła bez zastanowienia czym wzbudziła niemałe zainteresowanie obecnych austriackich mężczyzn.
            - mniejsza z nimi – machnęła ręką Julia. Thomas i Gregor musieli poczuć się docenieni – jak wrócimy tam z Gregorem to cię zaprosimy do siebie.
Że co? Jak to WRÓCIMY TAM Z GREGOREM?! Luiza zszokowana spojrzała na Gregora, który siedział naprzeciwko niej. Na jego reakcję nie musiała długo czekać. Biedak znowu zaczął się krztusić, tym razem nieszczęsnym winem. Spojrzał na nią załzawionymi oczami. Jasne się stało, że blondyna nie poinformowała go wcześniej o swoich planach. Polka i Thomas spojrzeli na siebie nie wiedząc czy mają ich zostawić samych czy zastać.
            - o czym ty mówisz? – zwrócił się Gregor do swojej towarzyszki po raz pierwszy tego wieczora.
            - jak to o czym? – zdziwiła się – o tym, ze jedziesz ze mną do Australii!
Gregor tylko odchrząkną, bo nad nim stał już Marcus z talerzami. Kelner rozłożył dania po czym zapytał, czy goście jeszcze czegoś potrzebują, pożyczył smacznego i się zmył. Może lepiej żeby Gregor nic już nie jadł. To by się mogło okazać niebezpieczne dla jego zdrowia. Chłopak jednak nie odpuszczał.
            - ja jadę z tobą do Australii? – zapytał z uniesionymi brwiami.
            - oczywiście – prychnęła Julia, jakby właśnie ogłaszała najoczywistszą oczywistość.
            - Julia – zaśmiał się skoczek – ale w Australii nie ma skoczni.
Blondynka spojrzała na niego z miną jakby chciała powiedzieć: „hellou!” lub coś w podobnym stylu.
            - kochanie, przecież skoki to nie wszystko! Pojedziesz ze mną to się przekonasz.
Schlierenzauer spojrzał na kumpla i fizjoterapeutkę z niewyraźną miną. Najprawdopodobniej nie wiedział czy Julia mówi poważnie, czy powinien zacząć się śmiać. Pewnie, nie ma to jak powiedzieć skoczkowi, który w poprzednim sezonie zdobył kryształową kulę, żeby rzucił skoki i zaczął ganiać się za kangurami po Australii. Buhahahaha. Julia jest jednak genialna.
            - lepiej nie gadaj tylko chodź ze mną zatańczyć! – zawołała nagle, odrzucając sztućce i podnosząc się z miejsca. Gregor spojrzał na swa towarzyszką z kolejną niewyraźną miną i patrzył tak dopóki nie przypomniało się jej, że chłopak jest kontuzjowany i taniec nie jest mu wskazany. Na wszelki wypadek miał przy sobie „panią doktor”, która mogłaby się za nim wstawić. Julia stuknęła się teatralnie w głowę i zarzuciła sidła na Thomasa.
            - Thomas, idziemy na parkiet! – zażądała.
            - ale ja jem! – zaprotestował oderwany od pochłaniania sałaty.
            - potem skończysz! – nakazała i pociągnęła biedaka za sobą. Luiza odprowadziła ich wzrokiem i wybuchła gromkim śmiechem. Spojrzała na Gregora, który wpatrywał się w nią wzrokiem podobnym do tego, jak wtedy, kiedy poszła do niego wieczorem. Odwróciła wzrok i spojrzała powrotem w swój talerz.
            - pięknie dziś wyglądasz – zamruczał wbijając zęby widelca w jagnięcinę. Ona też pięknie wygląda. Jak to wróży Polce?
            - dziękuję – burknęła, jakoś z słuchaniem komplementów od swojego byłego czuła się niezręcznie.
            - nie wiedziałem, że ty i Thomas jesteście razem – powiedział niby od niechcenia, tonem takim, jakiego Polka jeszcze z jego ust nie słyszała.
Coo? Następny…
            - bo nie jesteśmy razem.
            - ale przyszliście razem, razem byliście w…
            - …Gregor, nie jesteśmy razem – zakończyła temat trochę za ostro, ale przynajmniej chłopak zrozumiał przekaz. Dobitnie.
            - nie wiedziałam, że wyjeżdżacie – walnęła tym razem dziewczyna.
            - a wyjeżdżamy? – zapytał zdezorientowany – jeżeli Julia chce wyjechać, proszę, droga wolna, ja się nigdzie nie wybieram.
            - ona chyba uważa inaczej – zauważyła Polka.
            - nie chcę się z nią kłócić przy stole – wyjaśnił wzruszając ramionami. Sięgnął po kieliszek wina, upił łyk po czym wrócił do talerza i rozmowy – Liz, nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać? – zapytał nie podnosząc wzroku.
            - o czym? – zapytała Luiza w tej samej pozie.
            - o nas – wyjaśnił podnosząc wzrok i wbijając go w rozmówczynię.
            - nas już nie ma Gregor – odpowiedziała smutno czując na sobie jego ciężkie spojrzenie.
            - dlaczego tak się przy tym upierasz? – zapytał bezradnie.
            - tak będzie lepiej, uwierz mi.
            - lepiej dla kogo? – dopytywał rozkładając ręce.
            - dla wszystkich – odpowiedziała patrząc chłopakowi już głęboko w oczy – wybacz, ale to jest dla mnie za trudne – dodała. Po raz kolejny musiała wtargnąć Julia. Ale w tej sytuacji była jej nawet wdzięczna.
            - o czym tak rozmawiacie wróbelki? – zapytała piskliwym głosikiem różowa – szkoda, że nie możesz zatańczyć kochanie – odwróciła się do Gregora i ucałowała go w policzek. Dobrze, że nie zaczął się krztusić.


            - zmęczona? – zapytał Thomas zatrzymując się samochodem pod mieszkaniem Luizy.
            - strasznie – odpowiedziała zerkając na skoczka. Przez opadające powieki widziała go niezbyt wyraźnie.
            - to wyśpij się dobrze, bo jutro to powtarzamy – powiedział z szerokim uśmiechem.
            - jak to powtarzamy? – zmarszczyła czoło Polka.
            - jutro robię imprezę, u mnie. Zaproszę chłopaków i trochę poszalejemy – dodał z nieukrywanym zadowoleniem.
            - wiesz, że powinieneś odpoczywać? Jeszcze nie jesteś w pełni sił! – chciała go przystopować.
            - oczywiście pani doktor. To co. O 19? – zapytał, obijając o uszy narzekanie Luizy. Dziewczyna pokiwała głową i uśmiechnęła się resztkami sił.

            - niech ci będzie, dobranoc. 



***



Luiza obudziła się z wsuwką wbijającą się jej w głowę. Musiała ją przeoczyć poprzedniego dnia. Usiadła i wytargała ją, przy okazji pozbawiając się kilku włosów. Potarła swędzące oczy pięścią i niemrawo spojrzała na zegarek.
            - CHOLERA JASNA! – krzyknęła i zerwała się z łóżka. Zakręciło się jej w głowie, ale nie miała czasu na zatrzymanie się i znaturalizowanie zawrotów. Chwiejącym się krokiem pobiegła do garderoby i założyła pierwsze jeansy jakie rzuciły się jej w oczy i zieloną bluzę, leżącą na samym wierzchu w szafie. Związała szybko zwykły kucyk i wypruła do pracy. Chyba nie trzeba wspominać, że była spóźniona. O jakieś cztery godziny. Herbert ją zabije. A Pointner rozczłonkuje. Gregor kontuzjowany, Thomas jeszcze słaby, Loitzl ma problem z kostką. Nic dziwnego, ze trener żyje w stresie. Teraz będzie się miał na kim wyładować. Brr… lepiej o tym nie myśleć. Polka złapała do ręki torbę i klucze, po czym pobiegła do OSV. W „firmie” jak zawsze było gwarno. Anna od drzwi witała wszystkich uśmiechem stuwatowej żarówki, a panowie z ochrony patrzyli spod byka nawet na sprzęt narciarski. Luiza starała się w miarę niespostrzeżenie przemknąć do swojego gabinetu. Może nikt nie zauważył jej nieobecności?
            - Stadnicka! – ryknął nagle jakiś głos. Luiza przeczuwając najgorsze odwróciła się powoli do tyłu. Pointner. Kurwa mać. On jednak nie żył w stresie. On żył chyba w strefie stałego ostrzału.
            - tak trenerze? – uśmiechnęła się lekko, lecz gdy zobaczyła minę swego bossa, uśmiech ze strachu spierdzielił na Antypody.
            - może mi pani powiedzieć, która jest godzina? – zagrzmiał, a mury OSV zaczęły się kruszyć.
            - ojej – jęknęła Polka – no widzi pan jaki pech, zapomniałam zegarka! – walnęła wymijająco przełykając głośno ślinę. Trener zmierzył ją morderczym wzrokiem z zaciśniętymi ustami.
            - dajmy temu spokój – wycedził wypuszczając powietrze z płuc – zatrzymałem panią, bo mam jedno pytanie… GDZIE JEST EDITH?! – rykną niczym tygrys na biedną surogatkę.
            - Edith? – zdziwiła się Liz tak nagłą zmianą tematu – a, Edith! – zawołała po czym odpowiedziała czym prędzej – o ile dobrze się orientuję wyjechała.
            - to wiem. Ale kiedy łaskawie postanowi do nas wrócić? – zapytał cedząc ironię jak makaron przez durszlak.
            - o ile dobrze się orientuje, to dziś – niemal wyszeptała, czując jak Pointner coraz bardziej wgniata ją w ziemię.
            - to dlaczego jej jeszcze nie ma?! – pieklił się wciąż. Był chyba napędzany jakąś tajemniczą siłą.
            - nie wiem – wypowiedziała wyraźnie, ale w taki sposób, jakby była to jej ostatnia nadzieja.
            - jak się pojawi niech się do mnie przyjdzie. Jak najszybciej! – nakazał na co Luiza skinęła tylko głową po czym ulotnił się z prędkością Dżina. Polka odetchnęła z ulgą i czym prędzej czmychnęła do swojego gabinetu. Zamknęła szczelnie drzwi i opadła na fotelu, delektując się widokiem biurka, na którym po raz pierwszy od tysięcy lat, nie leżały żadne stosy papierów. Co za wspaniały widok! Dziewczyna oparła się wygodnie i zakręciła na fotelu, zatrzymując się dopiero gdy mechanizm wykonał dwa obroty i znajdował się w dogodnym miejscu do oglądania widoków za oknem. Było mroźno, ale słonecznie. Nareszcie wyszło słońce. Luiza wyłożyła ręce za głowę i zamknęła oczy. To był błąd. Zza swoich pleców usłyszała nagle głośne: „BUU!”. Fizjoterapeutka krzyknęła całą siłą do jakiej zmusiła swoją przeponę. Poderwała się na równe nogi i podbiegła do okna odwracając się plecami do szyby i starając się no niej przywrzeć dłońmi, które jednak ślizgały się na jego śliskiej powierzchni. W tym momencie zobaczyła przed sobą lico roześmianego Thomasa. Chłopak zobaczywszy jednak wyraz twarzy swojej fizjoterapeutki spoważniał natychmiast i zagryzł wargę.
            - przepraszam – wybełkotał, przeczuwając jaka burza może zaraz się rozpętać. Luiza wzięła głęboki oddech i usiadła na fotelu starając się uspokoić kołatające serce.
            - chcesz żebym dostała zawału? – zapytała, starając się przybrać jak najbardziej złowrogi ton głosu – jak chcesz mnie wykończyć, to są ciekawsze sposoby!
            - wybacz, nie chciałem cię tak wystraszyć – tłumaczył, ale na jego twarzy ponownie zaczęło malować się rozbawienie.
            - no co ty nie powiesz! – dziewczyna pokiwała głową z niedowierzaniem, na co Thomas wybuchnął  już perlistym śmiechem.
            - ale żałuj, że nie widziałaś swojej reakcji – dodał, śmiejąc się jeszcze głośniej, za co oberwał od Luizy gumką do mazania.
            - jesteś nienormalny – zaśmiała się Polka, obiecując sobie w duchu, że więcej mu takiego wybryku nie wybaczy.

Po „odbębnieniu” zajęć z Thomasem, które jak zawsze napawały Luizę pozytywną energią, dziewczyna miała już praktycznie wolne. Jej wyrzuty sumienia, że w pracy pojawiła się praktycznie nie dawno, zagłuszyły myśli, że musi się przecież przygotować przed imprezą. Zgarnęła z biurka kluczki od firmowego Citroena i poczłapała na parking.
W domu po pokrzepieniu się małą, mocną czarną, zanurkowała ponownie w swojej garderobie. Jej przybytek rozpusty wymagał małych porządków. Po wczorajszej kolacji i uprzednim wertowaniu szafy, oraz po porannym tempie ubierania się, miejsce to wyglądało co najmniej jak pobojowisko. Luiza wydała z siebie przeciągłe: „hmmm” i podrapała się po brodzie. Nie miała inspiracji. Postanowiła więc zacząć nietradycyjnie – od wyboru butów. Otworzyła odpowiednie drzwiczki i zobaczyła coś, co od razu przekłuło jej uwagę. Skórzane, kowbojskie kozaki, które swego czasu dostała od Pauli. Tak, to jest to! Energicznie wyszarpnęła buty z szafki i odłożyła je na boku. Z następnych stert ubrań leżących na pułkach wybrała jeansy – rurki oraz koszulę w czerwoną kratę. Efektu dopełniła brązowa, skórzana kurtka. Luiza założyła wybrany zestaw i uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Tak, to było to. Włosy związała w koński ogon a pod okiem pociągnęła sobie grubą, czarną kreskę. Teraz już była gotowa do wyjścia.

Podjazd u Thomasa był już zapełniony samochodami. Wśród nich rozpoznała Land Rovera należącego do Martina i Outlandera Loitzla. Czy wszyscy skoczkowie lubowali się w terenówkach? Najwyraźniej nie lubili przebywać zbyt blisko ziemi i osiągać duże prędkości. Adrenalina jednak uzależnia. Luiza postanowiła zaparkować tuz obok bramy wjazdowej. Włączyła więc odpowiedni kierunkowskaz i zaczęła cofać. Minęła dosyć okazałe drzewo i chciała zatrzymać się mniej więcej na równi z nim. Pech chciał, że obok niego rosło sobie drugie, mniejsze drzewko, które Luiza zauważyła dopiero gdy rozległ się dźwięk przypominający drapanie po tablicy. Nie, tym razem nie był to powitalny okrzyk w wykonaniu Julii, tylko odgłos zaginania blachy. Polka zaklęła soczyście i uderzyła dłońmi w kierownicę. Wysiadła z samochodu i niechętnie przeszła do tyłu. Z rury wydechowej unosił się dym, który oświetlany przez tylne światła na czerwono robił fajny efekt. Ale była to jedyna fajna rzecz, bowiem lewy bok od FIRMOWEGO citroena był zagnieciony, a lampa dyndała na dwóch kabelkach, które w każdej chwili mogły się urwać. Kurna. Jak ona takim samochodem wróci do domu? Na dodatek na imprezie będą co najmniej dwie gliny. Świetnie. Już nie wspominając o tym, że to nie jest jej auto… Dziewczyna westchnęła, po czym zgasiła silnik i udała się do środka. Medytacją nad szkodami niczego nie zdziała. W domu Thomasa było kłębiło się już dosyć dużo osób, które przewijały się obok okien. Dlatego Luiza musiała trochę postać przed drzwiami, zanim pan domu zorientował się, że ktoś dobija się do wejścia. Otworzył jej oczywiście Thomas, który już był w świetnym humorze. Polepszyło mu się jeszcze gdy dostał od swojej fizjoterapeutki butelkę whisky, którą kupiła po drodze. Zaprosił dziewczynę z uśmiechem do środka i przedstawił swoim kumplom z komendy: Tobiasowi, Marcowi i Xawierowi. Świetnie, będzie mogła dostać kilka mandatów extra. Oprócz policjantów i wspomnianych już Wolfganga i Martina w środku znajdował się też Lisa, dziewczyna Kocha i Miranda, żona Loitzla, które również zostały Polce przedstawione, oraz Gregor, który przywitał Luizę skinięciem głowy. Andreasa i Edith jeszcze nie było. Luiza postanowiła skorzystać z okazji i nalać sobie drinka. W końcu czymś trzeba leczyć depresję, która ją ostatnio postraszyła. Ponadto i tak nie mogła wracać autostradą beż tylnego światła. Wzięła więc miksturę i usiadła na sofie naprzeciwko przystawek z oliwkami. Znowu zaklęła pod nosem na piekielne drzewo. Najlepszym wyjściem byłoby zakupienie sobie własnego samochodu. Czymś trzeba jeździć jak się rozbije wszystkie citroeny. Jakieś oszczędności miała. Miała nawet konto, na które rodzice systematycznie wysyłali pieniądze, ale których nie ruszała, bo jej honor na to nie pozwalał. Ale może właśnie przyszła pora, żeby sobie coś skubnąć? Heh. Ojciec Luizy pasjonował się kiedyś starymi samochodami. Miał nawet jakiegoś antycznego Mercedesa i Cadillaca. Ciekawe, czy dalej się nimi pasjonuje?
            - Liz, co siedzisz taka posępiona? – zapytał Tobias przysiadając się obok. Polka spojrzała na niego zaskoczona ale uśmiechnęła się szczerze.
            - właśnie zagięłam sobie bok i rozbiłam lampę w samochodzie – odparła wzruszając ramionami.
            - uuu, to nieciekawie – przejął się policjant – ale mam ze sobą jakieś papiery to mogę ci opisać szkody od ręki – zaoferował się z uśmiechem. Hah, ale pocieszenie.
Nagle w oknach błysnęły światła jakiegoś samochodu. Luiza podeszła do okna i zobaczyła parkujące Subaru, z którego po chwili wysiadła Edith z Andreasem. Postanowiła podejść do drzwi, żeby tez się z nimi przywitać. Jej tropem podążył Gregor i lekko wstawiony Martin. Lisa i Miranda siedziały na sofie, średnio interesując się tym co dzieje się wokół nich. Po wymienieniu tradycyjnych uścisków, buziaków i innych umizgów, Luiza pociągnęła Thomasa za sobą do kuchni.
            - słuchaj, ten twój motocykl, działa? – zapytała w pełnej konspiracji.
            - a jakże – oburzył się skoczek – moja bestia zawsze działa. A dlaczego o nią pytasz? – zapytał luźno nalewając sobie soku do szklanki w słoneczniki.
            - a nie chciałbyś go sprzedać? – zapytała od tak sobie uśmiechając się od ucha do ucha. Skoczek spojrzał na nią wzrokiem pełnym przerażenia.
            - chcesz kupić moja bestyjkę? – zawył głosem czterolatka, któremu chcą zabrać połowę zabawek i oddać je na cele charytatywne.
            - no chyba, że jesteś z nią tak bardzo zżyty… - dodała, ale z sali rozległo się głośne: „Thooomaaaaas! Lód się skończyyyył!”. Skoczek przeprosił zatem Luizę i obiecał jej, że wrócą do tego tematu w najbliższym czasie. Do tej pory Polka ma sama nie kombinować z motocyklami. Pff, też coś. Wróciła zatem Luiza do towarzystwa, wypatrując kogoś z kim mogłaby porozmawiać. Zobaczyła Edith, która właśnie uwolniła się od towarzystwa Koflera.
- cześć Edith - uśmiechnęła się do Asystentki - nalać ci drinka?
- Jak śmiesz pytać o takie oczywistości – uśmiechnęła się z pełnym zaskoczenia wyrazem twarzy i podstawiła Luizie swoją szklankę - a tak w ogóle... Od kiedy popierasz uwalanie się alkoholem? Nie szkodzi to aby Twoim podopiecznym, czyli mnie? – zaśmiała się.
- po tonach tytoniu, który wypaliłaś już ci nic nie zaszkodzi – zaśmiała się - a swoich podopiecznych mam na oku. Poza tym wizja gniewu Pointnera wystarczająco nad nimi wisi.
- taak, smoła hartuje organizm niezgorzej niż Marsjanki – mrugnęła do Luizy - masz oko na Gregora? czy na Thomasa? uważaj, lepiej wybierz sobie jednego na cel, bo dostaniesz zeza? – dodała klapiąc Polkę w ramię ciut za mocno o mało nie pozbawiając jej drinka. Dziewczyna zmierzyła rozmówczynię morderczym spojrzeniem.
- co masz na myśli? – zapytała z zaskoczona miną.
- nie wiesz, o czym mówię? occh – parsknęła i upiła drinka - mówię o tym, że ja przynajmniej randkuję z jednym Austriakiem, a nie z dwoma na raz.
- dwoma na raz? - powtarza z przekąsem - dla twojej informacji, zerwałam z Gregorem. Już jakiś czas temu. A z Thomasem łączy mnie przyjaźń, tylko i aż, szkoda, że w nią nie wierzysz.
- jedyne, co zauważyłam, to to, że Morgen robi do Ciebie zbyt maślane oczy. Ale, nie przejmuj się tym. Być może mam wadę wzroku i pewne rzeczy wyolbrzymiam, a inne pomniejszam według dziwnych wartości – zaśmiała się, po czym nagle ożywiła - a myślałaś o powrocie do Dzieciątka? no, popatrz tylko na nie - obróciła wkurzoną Luizę w lewo - popatrz, jakie ono nieszczęśliwe.. okej, może akurat nazbyt cieszy michę, ale przecież generalnie jego serce krwawi z miłości do Cię. Więc? – dodała z wyczekująca mina i uniesionymi brwiami.
Luiza spojrzała na roześmianego Gregora i stwierdziła, że rzeczywiście akurat teraz na specjalnie załamanego nie wygląda.
- Thomas wcale nie robi do mnie maślanych oczu. Pracujemy razem, spędzamy ze sobą dużo czasu i dobrze się bawimy – dodała odwracając się do Edith i kontynuowała poważnym tonem - nie mów mi, że Gregor beze mnie cierpi, lepiej zastanów się, jak cierpi Kofler, przez twoje ekscesy.
- niby jakie ekscesy? – zawarczała jak rozeźlony kundel – bo chyba o czymś nie wiem.
            - w takim razie powiedz mi, gdzie byłaś ostatnio? i dlaczego Kofler przez ten czas wyglądał jakby siedział na bombie?
- akurat o bombie nie.. – zacięła się ze zmarszczonym nosem. Luiza otwarła gały z przerażenia - no co? przecież ja nic nie zrobiłam! - machnęła rękoma, rozlewają drinka na obrus. Luiza postawiła butelkę z szybkością błyskawicy. Może nie wszystko się wylało. Spogląda nerwowo na Edith.
- proszę - z naciskiem - powiedz mi, że żartujesz z tą bombą...
- chciałabym. ale to nie moja wina, że jakiś popaprany szmugler chciał mnie zabić, bo przypominam jego zaginioną żonę, prawda? – westchnęła upijając kolejny łyk i wbijając w Polkę wzrok. Luiza wpatruje się w Edith z twarzą zupełnie wyprana z Emocji. Po chwili rozsiada się na kanapie i opiera o oparcie. Patrzy przed siebie, potem na Edith i znowu przed siebie. Nie mówi ani słowa. Po latach niemocy powtarza tylko: szmugler, bomba, zaginiona zona. Wszystko jasne. Edith podeszła do Luizy, usiadła obok, powoli poklepując ją pocieszająco po dłoni, uśmiechnęła się.
- wiesz, nie było tak źle. Ostatecznie, pierwszy i ostatni raz w swoim życiu robiłam za osobę, która wywozi brudną forsę z Austrii do Niemiec w realizacji prośby Gerarda. Hmm... - przerwała - no tak... później spotkałam kilku gangsterów. Jeden z nich chciał mnie wysłać pod trawnik, a drugi zaczął się do mnie zalecać, mówiąc do mnie per Aniele oraz dwie lesbijki z Treptow, kiedy jakiś gość na dworku kolejki podziemnej buchnął mi 500 euro z torebki... ej, jakoś wróciłam bez szwanku, czy to nikogo nie cieszy? aa, jeszcze dostałam wpierdol od Koflera. wyobrażasz sobie? – zaczęła się śmiać. Luiza spojrzała na Edith wzrokiem takim, że Edith natychmiast spoważniała.
- co Ty sobie wyobrażasz? czy ty nie oglądasz wiadomości? nie czytasz gazet? nie słyszysz co się dzieje w takim świecie? Do cholery! przecież twój facet to glina!
-  mówisz zupełnie jak on! Też mi prawił kazania przed wyjazdem! Ale, jak widać, nie jestem ostatnim matołem, hej, ŻYJĘ, rozbroiłam bombę! I nie wpadłam pod żadne auto, ale heca, nie? Nie, z  nikim też nie spałam! - zawarczała wkurzona, wyciągając szluga i zaczynając ćmić. Za chwilę zgasiła go nerwowo w pustym półmisku po chipsach. Luiza wytrzeszczyła oczy.
- zachowujesz się jak dziecko! Tak! żyjesz! Tym razem tak! Ale dziewczyno, pomyśl, co mogło się stać! Rozbroiłaś bombę, brawo. A przemknęło ci przez myśl, że jeden zły ruch i zdrapywaliby cię ze ściany! - warknęła - i czego od nas oczekujesz? że będziemy się cieszyć, ze się tak narażasz? że ryzykujesz życiem? że bawisz się w super bohaterkę i ratujesz świat? pomyślałaś co z nami? co np z Koflerem! on cię kocha! nie zastanowiłaś się, co my przezywamy zamartwiając się, czy czasem nie lecisz właśnie w kosmos, bo jakiś gangster zaproponował ci nocleg na marsie?!
- po pierwsze: nie ratowałam całego świata. Jechałam tam, żeby uratować dupsko bratu, który teraz siedzi na odwyku, to w ogóle było warunkiem mojego babrania się w tym błocie.  Po drugie, co do bomby: pewnie, że pomyślałam, ale po fakcie, uwierz mi, trzymanie w rękach tykającego ustrojstwa nie jest najlepszą chwilą do rozmyślania nad szeregiem alternatyw. I po trzecie: oczywiście, że mnie obchodzi, że się zamartwiacie... - przerwała na chwilę. Luiza uniosła jedną brew -  ale... są takie sprawy, które muszą zostać postawione wyżej... - dokończyła cicho, spuściła wzrok na swoje buty - poza tym, coś czuję, że Andreas ze mną zerwie. ja nie jestem na jego nerwy odpowiednia, przecież go wykończę w ciągu miesiąca - dopiła drink, wstała i zrobiła nowego, z większą ilością wódki.
- szczerze mówiąc, nie dziwię mu się – zgodziła się szczerze Polka - nie chciałabym, żebyście się rozstawali, ale musisz zacząć myśleć tez o nim. Związek zobowiązuje. Ale ty zawsze myślisz po fakcie. Przy rozbrajaniu bomby nie przyszło ci do głowy trzecie rozwiązanie? np. UCIEKAĆ?
- przyszło – burknęła - ale nie miałam pewności, czy mój ukochany gangster nie stoi za drzwiami z kijem do bejsbola, dybiąc na mnie. musiałam wszystko rozważyć... hm... w spokoju.
- stałby za drzwiami i czkał, aż bomba rozerwie go razem z tobą? – zakpiła Polka.
- stałby za drzwiami i czekał, żeby wcisnąć mi bombę do gardła – warknęła Edith.
- Eh... nie ma rzeczy, której nie potrafiłabyś usprawiedliwić. Ale to co zrobiłaś, było głupie. Niepotrzebnie narażałaś życie. Rozumiem, że ratowałaś brata, ale on tez mógł pomyśleć wcześniej o konsekwencjach.
- on nie myśli. Ani po fakcie, ani przed – skwitowała ze zdenerwowaniem -  o, nie. Mam dość tego tematu. Nie chcę więcej mówić o tym, jaka to jestem paskudna i wredna, bo pojechałam do Berlina. Ale co ty mówiłaś o Andreasie? Że jak on się zachowywał? – zapytała z miną jakby zaraz miała się rozpłakać.
- szalał. Nie mógł usiedzieć na miejsca na dźwięk telefonu reagował jak na wybuch... - przerywa - ... dobra, jak na dźwięk 100 syren jednocześnie. Edith, nie twierdzę, że jesteś okropna, ale spójrz na swoją sytuacje czasem z innej perspektywy. I dobrze ci radzę, jeśli nie chcesz stracić świetnego faceta, który cię kocha najbardziej na świecie, to się uspokój. Bo lepszego nie znajdziesz.
Edith pokiwała głowa w zamyśleniu.
- chyba… - odchrząknęła - masz rację. powinnam trochę przystopować - w oczach zalśniły jej łzy, szybko zamrugała – zwłaszcza po wczorajszym… dobrze, że nie widziałaś jego reakcji… dobra, basta. A jak tam Tobie się udał wypad do Polski? wszystko dobrze? – uśmiechnęła się niemrawo, patrząc na Koflera, który, widząc to, pomachał do niej z radosnym śmiechem. Luiza tez to zauważyła.
- Edith, jeśli masz jakiś problem, to wiedz, że JA JESTEM, pomogę ci, w jakiś mniej niebezpieczny sposób. Nie mam tutaj nikogo. Generalnie to jestem sama, jesteś dla mnie jak... - urywa - ... jak siostra. Nie mogę cię stracić. Andreas też nie.
Edith przytuliła niespodziewanie Luizę, która z cichym okrzykiem zdumienia upuściła drink. Skoczkowie zaczęli klaskać i rechotać jak stado naćpanych krokodyli, Martin szturchnął Koflera i powiedział mu, że ma konkurencję.
- dzięki! wiedz, że Ty też możesz na mnie liczyć pomimo tego, że czasem mi odwala i zachowuję się tak, jak się zachowuję – uśmiechnęła się lekko.
Luiza wystawiła język durnym skoczkom, po czym podeszła na chwile do nich, wyciągnęła im z rąk drinki i pomimo protestów odłożyła resztki, tłumacząc dosadnie, że na dziś wystarczy. Potem usiadła znowu obok Edith i poradziła jej szczerą rozmowę z Andreasem i zapewniła, że sama zrobi co w jej mocy żeby pomóc.
- dzięki za wszystko – ścisnęła Polkę za rękę z lekkim uśmiechem na ustach - okej, a teraz... powiedz o wyprawie z Thomasem do Polski – puściła do rozmówczyni oczko - gdzie cię uwiódł, znaczy, powiódł? – zaśmiała się.
Luiza spojrzała na nią z udawanym wkurzeniem, ale zaczęła się śmiać. Opowiedziała, że ze szkołą wszystko O. K. i że Thomasowi spodobał się Kraków.
- a jak tam Twoi rodzice? odwiedziłaś ich?
- moi rodzice? - zdziwiła się Luiza i lekko zmieszała - oni mieszkają w Luksemburgu - dodała ze wzrokiem wbitym w stół.
- ojej – jęknęła Edith, zbita z tropu - hmm... nie wiedziałam... myślałam, że mieszkają w Krakowie – zmarszczyła brwi - kontaktują się z Tobą w ogóle? Czy tez olewają Cię tak, jak do niedawna czynili to moi starzy, chociaż teraz do tego wracają?
- wyjechali kiedy byłam nastolatką, od tamtej pory widziałam ich kilka razy, wysyłają mi kasę. Generalnie mają mnie gdzieś, a ja specjalnie się im nie narzucam wypowiedziała jednym ciągiem, jakby chciała się pozbyć tych słów jak natrętnych myśli.
- nie tęsknisz za nimi?
- tęskniłam... - westchnęła ze smutkiem - ... ale życie jest brutalne, oni nie tęsknią za mną, dlaczego ja mam tęsknic za nimi? Musiałam się uodpornić. Rodzicielski jad mi posłużył - zaśmiała się gorzko.
Edith pokiwała smętnie głową. Zapadła niezręczna cisza.
- moi rodzice w zasadzie też mają mnie gdzieś. Ojciec niby wrócił na urlop, mama też – parsknęła - ale odkąd się pokłóciliśmy, nawet nie zadzwonili. Wiem, że mogłam to sama zrobić, ale u mnie tyle się dzieje…
- wiesz... w tej sprawie się przymknę i nie będę ci prawić kazań, bo bym się chyba ośmieszyła - uśmiecha się do Edith ze zrozumieniem.
- a jak zareagował Gregor, gdy się dowiedział, że Thomas z tobą jedzie? – zapytała z filuternym uśmiechem, nagle zmieniając temat - bo na pewno Morgen to powiedział. Kto by się nie pochwalił wyjazdem z tobą? – zmrużyła oczy z przekorą.
Luiza zaśmiała się na głos czym zwraca uwagę skoczków.
- co ty masz z tym Thomasem? – ukłuła Edith palcem w bok i spoważniała - nie wiem jak zareagował Gregor, nie rozmawiałam z nim o tym.
- a powinnaś! patrz, jak się gapi! jak żyrafa w liść! – zażartowała machając do Gregora, na co ten nie wiedział jak ma zareagować.
- z nim już wszystko skończone - dodaje ze smutkiem i wzrokiem gdzieś w podłodze.
- co ty, wróżka? skąd wiesz? poza tym... nie chcę ci prawić morałów, ale chyba za szybko wyskoczyłaś z tym rozstaniem. To było niepotrzebne. Nieprzemyślane. Nie do końca.
- Edith, już raz coś podobnego przeżyłam, pamiętasz? z Nickiem. Zranił mnie wtedy bardzo. Nie zniosłabym po raz drugi podobnej sytuacji.
- Gregor nie jest taki, jak Pan Palantos. uwierz mi, na litość boską! Wbijasz mi do głowy, że Andreas mnie kocha, a ty sama kopiesz swojej miłości w zadek!
- kopnęłam miłość w zadek, bo miała dodatkowy bonus – Julię.
- to ty tak twierdzisz. ale spytaj Dziecko - on myśli inaczej.
- może i jej nie kocha, ale ona będzie pod nami ryła jak kret na wiosnę!
- nie, jeśli założycie odstraszacie – walnęła Edith nie mogąc już powstrzymać się od śmiechu.
- dajmy temu spokój – zarządziła roześmiana Luiza – lepiej pogadajmy o czymś ciekawszym.
- o czym na przykład? – zapytał Andreas, który właśnie postanowił się dosiąść i przyłączyć do rozmowy.
- a na przykład o samochodach OSV? – zaproponowała z przebiegłym uśmiechem.
- a co z nimi? – zainteresowała się Edith.
- właśnie zgniotłam bok w jednym – wyjaśniła Polka, już bez uśmiechu.
- co zrobiłaś? – zapytał zszokowany i roześmiany jednocześnie Andreas.
- nie moja wina, że przed domem Thomasa jest tak ciemno i rośnie tyle drzew – jęknęła na swoje usprawiedliwienie, czym tylko wzbudziła ogólną wesołości najgorsze, że nie mam teraz jak wrócić do siebie – dodała – ale może złapie jakiś autobus. Jeżeli tutaj w ogóle coś jeździ.
-daj spokój – zaśmiał się Andreas. Chodź, podwiozę cię – zarządził podnosząc się z miejsca.
- ale Andi – zaprotestowała Luiza – nie chcę ci robił kłopo…
- …nie gadaj tyle, tylko chodź! – przerwał jej w połowie słowa i pociągną za rękę za sobą.

Kilkanaście pożegnań później i obejrzeniu firmowego citroena, Luiza siedziała już z Andreasem w samochodzie.
            - tak właściwie, to chciałem z tobą porozmawiać – powiedział wycofując na ulicę – jak się pewnie domyślasz, chodzi o Edith – dodał wrzucając energicznie jedynkę.
Luiza pokiwała głowa na znak zrozumienia intencji skoczka, po czym zamieniła się w słuch.
            - nie wiem co się z nią dzieje – zaczął – nie mam na nią żadnego wpływu. Jest taka impulsywna… i w ogóle nie myśli nad swoim bezpieczeństwem…
            - taak – zgodziła się Polka – ten cały wyjazd do Niemiec… to była przesada.
            - cieszę się, że myślisz podobnie jak ja – westchną skoczek i zacisną mocniej dłonie na kierownicy. Zjeżdżali właśnie z drogi prowadzącej do domu Thomasa – starałem się z nią rozmawiać – podjął na nowo gdy tylko wjechał na drogę ekspresową – ale do niej zdaje się nic nie docierać.
            - też z nią rozmawiałam – podzieliła się Luiza – niestety z tym samy skutkiem.
            - no właśnie… - przytakną ze smutkiem – w tej sytuacji… zaczynam się zastanawiać, czy z nią nie zerwać - dodał powoli i wyraźnie.
            - co ty mówisz? – podskoczyła niemal na siedzeniu Polka – dlaczego?
            - Liz, ja już dłużej tak nie dam rady. Nie mogę się codziennie rano budzić i martwić, co też dzisiaj może Edith strzelić do głowy. Ona w ogóle nie myśli nad konsekwencjami swoich czynów.
            - myślisz, że jak z nią zerwiesz, to się zmieni?
            - nie wiem – odpowiedział słabo – ale wiem, że zostanę sam z wyboru, a nie z powodu śmierci mojej dziewczyny – dodał cicho czym nie na żarty przestraszył Luizę.
            - przestań! – zgromiła swojego kierowcę – nawet tak nie mów! – oburzyła się i spojrzała na Koflera z dezaprobatą – to prawda, Edith przesadza, ale widzę, że ty też zaczynasz. Rozstanie z Edith nie polepszy sytuacji. Mogłaby wtedy zacząć bardziej „szaleć”, wiedząc, że nie ma nic do stracenia.
            - ale może groźba rozstania podziałałaby na nią jak kubeł zimnej wody? – zapytał. Może i tak. Tego nie wiedział nikt i nie było innego sposobu sprawdzenia reakcji Edith, jak tylko wcielenie planu w życie.
            - eh, kobiety. Kto je zrozumie? – zaśmiał się Andreas, ruszając na znak zielonego światła na sygnalizacji świetlnej. Gdy znajdowali się na środku skrzyżowania czas jakby przyspieszył. Luizę oślepił blask wielkiej terenówki, która jechała prosto na nich. Zobaczyła przerażoną twarz Andreasa, wpatrującą się w samochód. Chciał coś powiedzieć ale nie zdążył. Potem rozległ się wielki huk, Luiza poczuła jak blacha z jej strony zagina się, ściskając ją i krępując jej ruchy, po jej ciele posypał się deszcz małych kawałków szkła z rozbitej szyby. A samochód nadal na nich napierał, wciąż ogłuszając ich rykiem silnika i dusząc gęstymi spalinami. Subaru zakręciło się na oblodzonej jezdni dookoła własnej osi, po czym zakatowało o krawężnik i podskoczyło do góry, odbijając się od własnego dachu i lądując z powrotem na kołach, gdzieś poza drogą. Polka spojrzała nieprzytomnym spojrzeniem na Andreasa. Głowę miał opartą o kierownicę, oczy zamknięte, a z nosa ciekła mu krew. Luiza krzyknęła z całej siły, ale nie słyszała własnego głosu. Z oczu popłynęły jej łzy. Czarna terenówka odjechała na kilka metrów, po czym z piskiem opon ponownie ruszyła w ich stronę. Uderzyła w bagażnik Subaru, ponownie wprawiając samochód w ruch, który jednak nie ślizgał się na kostkach tak samo jak na asfalcie. W tym momencie Luiza poczuła ogromny, przeszywający ból, zaczęła się dusić, chciała zaczerpnąć powietrza, ale nie dała rady. Chciała krzyknąć ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa, chciała się chociaż ruszyć, ale była zaklinowana. I ten ból…  W tym momencie zobaczyła, że spod maski unosi się dym. Wolała nie myśleć, co może spowodować. Zaczęła spazmatycznie wciągać powietrze, ale płuca bolały ja tak, jakby płonęły. Zamknęła oczy. Wtedy ogarnęła ją ciemność. Przerażająca, głucha ciemność.



********************************************



Błysk. Jakieś krzyki, czerwono-niebieskie światło i kolejny błysk. Czyjeś ciepłe ręce i coś twardego na szyi. Szum i jakieś wycie. Znowu błysk. Czyjaś nieznajoma twarz. Ciemność.
Luiza wciągnęła powietrze przez usta a jej trzewia zaskrzypiały jak stare drzwi. Zabolało, ale nie potrafiła zlokalizować miejsca bólu. Znowu wciągnęła łapczywie powietrze. Było ciężkie, suche, z trudem przechodziło jej przez krtań nie kalecząc jej. Coś obok niemiłosiernie huczało, a na dodatek wydawało się jej jakby znajdowała się na tratwie, która dryfuje na środku oceanu. Powoli, bardzo powoli zorientowała się, że leży na czymś strasznie twardym. W chaosie szumu starała się zlokalizować swoją głowę… Gdy dotarło do niej, że nadal znajduje się na swoim miejscu, całą siłą woli starała się otworzyć oczy. Huk rozwieranych powiek spowodował zawroty głowy. Zamknęła je z powrotem, nawet nie uchylając ich do połowy. Znowu ciężko wciągnęła powietrze, które rozrywało jej klatkę piersiową. Właśnie tam zlokalizowała źródło bólu, które promieniowało po całym ciele, dochodząc niemal do opuszków palców. Chciała podnieść rękę, żeby sprawdzić co ją gniecie pod nosem, ale nie miała siły. „Co się dzieje?”, „gdzie ja jestem?” krzyczała niemo. Jakby tego było mało, poczuła jeszcze jakiś dziwny ciężar, uciskający ją gdzieś pomiędzy brzuchem a biodrem, po prawej stronie. Kolejna próba podniesienia dłoni zakończyła się jedynie na ruchach palców. Jej ciało ważyło chyba tonę. Na dodatek coś zaczęło jeszcze pikać, jednostajnym, drażniącym dźwiękiem. Ponownie postarała się otworzyć oczy. Uchyliła je do połowy, rozklejając powieki. Znowu zakręciło się jej w głowie, ale już nie tak gwałtownie. Zobaczyła jasność, która niemal zaczęła ją kłoć, i oślepiła ją na kilka chwil. Wytrwale jednak nie zamykała oczu. Po chwili z białej mgły, zaczął się krystalizować obraz. Zobaczyła biały sufit, zasłonięty jakby woalką gęstego dymu i duży wentylator, obracający się powoli, swoimi ramionami, bez wyraźnych konturów. Luiza wzięła kolejny bolesny oddech, który wysuszał jej usta. Ciężar na biodrach zdawał się poruszyć. Dziewczyna z wielkim trudem odwróciła głowę, żeby zobaczyć co ją uciska, ale zobaczyła tylko ciemną plamę, przypominającą kleksa. Wpatrywała się w nią jednak wytrwale dopóki nie zaczęła przybierać kolorów i kształtu. Po kilku minutach walki z własnym wzrokiem, zobaczyła go. Spał z głową oparta o jej ciało. Oczy miał podkrążone, twarz bledszą niż pościel a włosy rozczochrane. Chora rozejrzała się nieobecnym spojrzeniem. Kontem oka zobaczyła swoje nagie ramiona i resztę ciała pod białą kołdrą. Huk w jej głowie powoli zaczął ustępować miejsca bólowi. „Cholera, trochę za bardzo zaszalałam u Thomasa” pomyślała. Wzięła głęboki oddech i lekko zawyła z bólu. Chciała się odezwać, ale głos uwiązł jej boleśnie w suchym gardle. Wszystkimi siłami podniosła dłoń z łóżka i położyła ją tuż obok Gregora. Na więcej już nie wystarczyło. Odczekała kilka chwil, żeby zyskać siły na kolejny ruch. Poruszyła palcem wskazującym dotykając policzka Gregora. Brunet poruszył nieznacząco głową, poruszył oczami pod powiekami, po czym podskoczył nagle, jak ugodzony nożem. Pomimo tego, że właśnie został obudzony, spojrzał na Luizę z przerażeniem i szokiem. Polka uśmiechnęła się do niego słabo. Chciała coś powiedzieć, ale pomimo nadludzkiego wysiłku nie mogła wydusić ani słowa. Skoczek tymczasem wpatrywał się w chorą jakby doznał objawienia. Lekko uchylił usta, a po policzku spłynęła mu łza. „Gregor, no co ty!” chciała zawołać, ale po raz kolejny jej zamiary spełzły na niczym. Chłopak otarł szybko łzę, po czym złapał Luizę delikatnie za rękę i mocno ją ucałował. Przytulił dłoń do siebie.
            - Liz, Boże, wróciłaś – wyszeptał – kochana, nawet nie wiesz… Boże! – dodał głaszcząc jej dłoń z niezwykle dziwną miną. Zaczął ją przerażać. „Co się stało? Dlaczego tak się zachowujesz? Przecież ja mam tylko kaca!”.
            - z Andreasem wszystko O. K., nie musisz się martwić – dodał głaszcząc ją po policzku. „Z Andreasem wszystko O. K.?! jemu coś się stało?!” – krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Nawet sama siebie nie słyszała, bo jej struny głosowe zachowywały się jakby w ogóle nie istniały – leż spokojnie, idę po lekarza! – zakomunikował, po czym pocałował Luizę w policzek i wybiegł z sali.
„Do cholery jasnej, jakiego lekarza? Gdzie ja jestem?! CO SIĘ DZIEJE?!”
Pikający dźwięk zaczął wariować, przyspieszając dziesięciokrotnie. Ból głowy przybrał na sile a płuca rozrywały się na strzępy. Luiza zaczęła łapczywie wciągać powietrze i rozglądać się wokół. Dopiero teraz zobaczyła dużą salę, w jasnozielonym kolorze, obok siebie jakieś dziwne urządzenia, kroplówkę wtrącającą coś do jej żyły. Z okrzykiem bólu, który wydobył się wreszcie z jej ust podniosła rękę i dotknęła rurki doprowadzającej tlen wprost do jej nosa. W tym momencie do sali wbiegł lekarz w towarzystwie Gregora i dwóch pielęgniarek. Jedna z nich podbiegła do pikającego urządzenia, druga wstrzyknęła coś do zbiorniczka od kroplówki a lekarz złapał pacjentkę za ramiona i zarządził uspokojenie się. Luiza wpatrywała się to w niego to w Gregora z rosnącym przerażeniem. Chłopak patrzył na nią z mieszanymi uczuciami na twarzy. Przewijały się po niej przerażenie, smutek, współczucie. Chciał do niej podejść ale pielęgniarka stanowczym głosem kazała mu się odsunąć.
            - pani Luizo, proszę się nie denerwować – zakomunikował lekarz – jeszcze bardziej sobie pani zaszkodzi.
„Jeszcze bardziej?! CO SIĘ DZIEJE DO CHOLERY?!”
            - czy pani coś pamięta? – zapytał doktor nachylając się nad łóżkiem. Luiza pokiwała przecząco głową. Lekarz pokiwał głową w geście zrozumienia – to normalne, jest pani w szoku, ale to minie – zakomunikował – ale proszę się nie obawiać, jest pani bezpieczna – zapewnił starając się uspokoić pacjentkę – jak się pani nazywa? – zapytał.

            - Lu… Luiza Sta… Stadnic… - starała się wykrztusić. Lekarz pokiwał głową, co oznaczało, że odpowiedź jest prawidłowa – zna pani tego mężczyznę? – zapytał wskazując na Gregora. Luiza pokiwała potakująco głową. Lekarz uśmiechną się szeroko – no, wszystko w porządku, jak pani sama widzi, nie straciła pani pamięci. Proszę dużo wypoczywać i nie męczyć się – zalecił spoglądając znacząco na skoczka. Gregor pokiwał grzecznie głową i to była ostatnia rzecz jaką Luiza zarejestrowała. Coś, co pielęgniarka wstrzyknęła do kroplówki zaczęło działać, bo już po chwili dziewczyna odpłynęła.