Edith nie
śpieszyła się zbytnio na spotkanie z Czapkiem. Stwierdziła, że skoro i tak
dostanie opierdol, to lepiej, żeby przyjmowała go z pełnym żołądkiem. Powędrowała więc
na stołówkę i zapoznała się bliżej z kanapką wegetariańską, wuzetką oraz herbatą malinową.
Co się
odwlecze, to nie uciecze, a do Pointnera nigdy spieszyć się nie należy, jeśli ten
ma humor jak rozjechana torebka.
O ile
rozjechana torebka może mieć JAKIKOLWIEK humor.
Okej,
mniejsza.
Pani Reżyser
dopiła szybko herbatę i wstała od stolika. Pokręciła się jeszcze trochę po
żarłodajni niczym wrzeciono, po czym wyszła na korytarz z ciężką, zbolałą miną, postanowiwszy
w ułamku sekundy przestać przeciągać strunę cierpliwości Najjaśniejszego
Trenera.
Przecież
również w Edith tkwił jakiś niemrawy kawałeczek Współczucia i drobiazg
Obowiązkowości, które od czasu do czasu głośno domagały się racji bytu.
Podobnie jak
drobiazg Kompletnego-Ściągania-Na-Siebie-Ochrzanu. Rozwinięty do potęgi
nieskończonej.
Idąc do
gabinetu Potwora, Artystka natknęła się znienacka na spieszącego dokądś
Gregora. Miała nadzieję, że ów po prostu jej nie pozna, ale nieee.
To byłoby
zbyt proste.
Dzieciątko,
zauważając nagłe obniżenie energii życiowej koleżanki, przystanęło i zagaiło
uprzejmie o efekt rozmowy z Alexandrem (co już samo w sobie było nie tyle przerażające, ile dające do
myślenia).
- Pewnie
koledzy cię poinformowali, co? – zapytała durnie wyprutym z emocji głosem van der Terneuzen,
jakby nie indagowała o zwykłą oczywistość. Następnie westchnęła rozwlekle, by przypieczętować
swój smutek, a chwilę później znowu poderwała głowę z ujawnioną wszechmocą. W
Schlierenzauera wtopiły się błyszczące oczy.
– Właśnie zmierzam na tę całą poważną rozmowę.
I tak się zastanawiam.. Chyba Pan Selekcjoner nie wykopie mnie stąd za to, że
chciałam walnąć go śnieżką, jak myślisz? – wypaliła Kamerzystka głosem o wiele bardziej
żałosnym i spanikowanym niżby chciała.
Spoko, van
der Terneuzen! Nie zapominaj, że Czapek, gdyby chciał, już dawno zwolniłby cię
z OESV na co najmniej sto dwadzieścia spektakularnych sposobów.
W chwili
obecnej taka argumentacja jednakże do Artystki nie przemawiała. Dziewczyna
potrzebowała pewnego rodzaju zaplecza psychicznego oraz stabilizacji
emocjonalnej i przez chwilę aż nie chciało się jej wierzyć, że, między wierszami,
o ochłapy zainteresowania prosi nie kogo innego, tylko Monsieur Ugryź.
Oto, co
kryzys robi z człowiekiem.
Cudowny w
międzyczasie przybrał na ryjek minę, jakby bił się z myślami-tytanami. Wreszcie, po
kilkunastu sekundach najwyraźniej wzmożonego wysiłku intelektualno-poznawczego,
wydusił z siebie bez zbytniej radości, kiwając melancholijnie czerepem w monotonny
takt swoich słów:
- Nie chcę cię
martwić, ale..
- Tak –
skonstatowała natychmiast Pani Reżyser.
Mogła się
tego spodziewać.
- Nie o to
chodzi – wznowił wypowiedź Schlierenzauer. – Posłuchaj chwilę. Mam na myśli..
no.. fakt, że Alex nie lubi niesubordynacji. Kiedyś do kadry narodowej miał
przejść z kadry A
pewien Michael, raczej nie będziesz go znała. Na dzień przed wysłaniem powołań
spił się do nieprzytomności. Pewnie z radości, choć nigdy nic nie wiadomo – zaśmiał się
krótko, po czym na powrót spoważniał:
- Pointner
skądś się dowiedział o jego wyskoku i wywalił go do Ligii juniorów.
Ostatnie
słowa wypowiedział tak, jakby były zakazane przez prawo i religię.
Edith
przyswoiła, że dla skoczka pokroju reprezentacji kraju zdegradowanie do
młodzieżówki musi oznaczać ostatni gwóźdź do trumny. Mruknęła smętnie:
- Ciekawe,
do czego mnie zdegraduje pan Alexander? Do roli sprzątaczki? Podnóżka? A może w
wolnych chwilach będzie rzucał do mnie piłką lekarską?
Jakby Kamerzystka
nie miała na Czapka odpowiedniego haka!
A może i
całej garści haków.
Które mogła
użyć, dajmy na to, w iście podbramkowej sytuacji…
- Hej!
Reżyserka
poczuła serdeczne klepnięcie w ramię.
O!
Z
zatrważającą szybkością przezwyciężając miłość własną, Panna spojrzała na
Dzieciątko dzikim, spłoszonym wzrokiem, a jej szok rósł wprost proporcjonalnie
do poszerzania granic świadomości tego, że oto Gregor uśmiechał się wesoło
jakby nawdychał się helu i zachowywał się wstrząsająco przyjacielsko.
Jak nie on.
A na pewno jak nie on wobec Edith.
Widać było,
że chce pocieszyć swoją, do tej pory obdarzaną cierpką sympatią, znajomą, na co
wspomnianej, zupełnie wbrew woli, momentalnie zrobiło się głupio.
– Z tobą nie będzie tak źle, wierz mi!
Wiesz, ile razy już zachodziłaś Pointnerowi za skórę? Gdyby miał cię wywalić,
zrobiłby to już pomyłkę temu! – dodało jeszcze entuzjastycznie Cudowne Bebe.
Boże.
- Wielkie
dzięki! – wymamrotała Edith słabo. – Mimo wszystko.. Będę się trzymać tej
twojej ideologii, jest dobra – przyznała
szczerze,
odwdzięczając się Cudownemu za empatię lunatycznym smilem.
- Trzymaj
się, trzymaj. A po rozmowie daj znać, co i jak – Gregor mrugnął szybko do Pani
Reżyser, pożegnał ją serdecznie, po czym odszedł tak szybko, jak się pojawił.
Asystentka
patrzyła za nim przez chwilę. Sama nie wiedziała, dlaczego, ale raptownie
pozazdrościła Luizie chłopaka, który, co prawda, jest irytujący, lecz także
reformowalny. I na pewno nie tworzy na poczekaniu żadnych ptysiopodobnych, mimo
iż sympatycznych, przytyków….
Zaraz,
zaraz.. Nie, van der Terneuzen nie będzie wylewać na głowę Koflera wiadra
pomyj. Nie ma po temu odpowiedniej chwili. Ochoty zresztą też nie.
A zwłaszcza
czasu.
Kamerzystka
westchnęła jak bohaterka melodramatu, a następnie ruszyła w stronę miejsca
przeznaczenia (bardzo celne, bardzo!). Chwilę potem wkroczyła do gabinetu
Czapka.
Chyba nic
nie będzie tak idealne, jak przypuszczała.
***
Asystentka weszła do Świątyni Potworności najciszej, jak mogła. Zamknęła za
sobą drzwi z ledwie słyszalnym trzaskiem, postąpiła kilka kroków naprzód i zatrzymała
się, niezdecydowana.
Spojrzała
przed siebie.
Na podłodze
obok biurka leżały sterty papierów, skoroszytów, folii na dokumenty i
długopisów. Aż dziw, jaki z tego Pointnera chomik.
A propos!
Co tak
szura? Czyżby sierść szczura?
Haha,
prędzej chomika!
Nie, to tylko Nobilitowany Selekcjoner.
Zatem
szeleści kurtka wyżej wymienionego, co Edith odkryła, gdy stukanie wewnątrz
biurka i mamlane pod nosem wyzwiska naprowadziły ją bez pudła na miejsce
rezydowania przełożonego. Podeszła za drewniany mebel.
Już
wiedziała, dlaczego cała ziemska papierologia poniewiera się po wykładzinie
dywanowej. Czapek wyglądał jak kret, z połową ciała zanurzoną w wybebeszoną szafkę, a drugą
wystającą na światło dzienne.
Reżyserka poczuła
się jawnie obrażona.
Serio, przyszła
po spierdol, więc spodziewała się choć minimalnego szacunku, a teraz zostaje
uraczona wątpliwej przyjemności widokiem dupska Jaśnie Pana Trenera.
Coś takiego!
Zastanawiała
się, jakim cudem Czapek nie zauważył uwznioślonego milczeniem i nieomal
całkowitym bezszelestem przybycia swej najulubieńszej pracownicy, lecz najwyraźniej
rycie w biurku jest ciekawsze niż Edith kiedykolwiek przypuszczała.
Ciekawe, czy
trener zdobyłby się na jakąkolwiek reakcję, gdyby jego Najlepsza Wspólniczka,
Ulubiona Asystentka, Jedyna W Swoim Rodzaju Powiernica y otros y otros bezceremonialnie
kopnęła go w zadek.
Hahahaha!
Szatański
plan!
Edith lekko
się zgarbiła, niczym pantera szykująca się do zeskoku z baobabu, z wdziękiem uniosła
prawą nogę…
… a
następnie znieruchomiała, niezdecydowana.
Okej.. Może
jednak innym razem wyceluje swą zgrabną kończyną w wystający cel obok.
Bez
przesady. Szkoda pięknych, skórkowych butów zimowych.
Natomiast
nie Potwora. Gdyby akurat miała na sobie sponiewierane buty trekkingowe…
No, cóż.
W związku z
powyższym Panna z Kamerą opuściła stopę, a chwilę później, zanim zdążyła
dokładnie przeanalizować niespodziewany impuls, nachyliła się i wrzasnęła na
całe gardło, mając nadzieję, że zwróci tym na siebie uwagę Potwora w miarę
bezboleśnie:
- BONJOUR,
MONSIEUR!
Niestety..
..kolejny
raz coś jej nie wyszło. Alexandrus krzyknął, gwałtownie podrywając się w górę i
przy okazji rąbiąc głową o ściankę biurka. Aż zadudniło, i to z dębowym
rezonansem.
Edith
pomyślała, że chyba zaraz zemdleje. Poczuła się niczym zamrożona w miejscu. Potwór
tymczasem wypadł z szafki , jęcząc oraz trzymając się za łeb. Doszło nawet do tego, że
zdjął sobie czapkę i zaczął rozcierać bolącą kość ciemieniową.
Pani Reżyser
szybko wybudziła się z letargu, podskoczyła do szefa i z lamentem pełnym samoudręczenia
zaczęła pomagać mu wstać, inicjując zestrachanym tonem głosu:
- Panie
Pointner, panie Pointner, MÓJ BOŻE, tak mi głupio, tak mi wstyd..! Ja.. Ja..
J-Ja po prostu myślałam, że pan się przede mną chowa albo coś..
- Głupia
dziewczyno – sarknął rozzłoszczony trener, patrząc na Asystentkę spode łba i
nadal masując sobie globus. – Myślałaś, ŻE CO? Że szef CHOWA SIĘ przed
swoją pracownicą W BIURKU? Że JA chowam się PRZED TOBĄ?
- Nie.ee.. –
zaintonowała słabo Edith, walcząc z natychmiastową chęcią spieprzenia z miejsca zbrodni. – To znaczy.. Bo
to pan.. Pan kazał mi tu przyjść..
- Pół
godziny temu! – charknął Czapek, obserwując swoje palce.
- Chyba nie cieknie
panu krew? – zatroszczyła się błyskawicznie Reżyserka, ale po minie Czapka
wiedziała, że niepotrzebnie w ogóle się urodziła.
- Nie, nie cieknie
– wydusił z siebie ze złością. Pointner pomacał sobie jeszcze przez moment głowę, nałożył czapkę
na łepetynę i skierował wzrok na podłogę. Namierzywszy jakiś papier, podniósł
go precyzyjnym ruchem.
Van der
Terneuzen wstrząsnął spazm strachu. Ha, dopiero teraz!
- To chyba
nie moja umowa?! – pisnęła nim zdążyła się powstrzymać. Potwór wlepił w nią
rozbawiono-cyniczny wzrok. Chyba złość powoli mu mijała…
Albo nie.
- Nie, to
nie twoja umowa – wycisnął z siebie beznamiętnie.
Rozdarł
papier w dłoniach na połowy, zmiął w przepiękną kulkę i rzucił w ścianę.
Następnie
westchnął, uklęknął i zaczął na chybił-trafił wpychać do biurka papiery. Edith
postanowiła mu pomóc pomimo tego, że zachowanie bossa zaczęło ją autentycznie przerażać.
Czuła się
jak Matka Teresa pomagająca ubogim, ale dzięki jej zaangażowaniu bajzel
panujący w Królestwie Alexandra (Alexandrii) szybko został ogarnięty.
Nie zostały
natomiast ogarnięte niepokoje we wnętrzu Edith, co zmobilizowało Artystkę do
przyspieszenia działań pacyfikacyjnych.
- Panie
szefie? – zaczęła nieco lękliwie, prostując się z klęczek i świdrując Potwora pozbawionym
pary spojrzeniem.
- Hmm? –
mruknął inteligentnie Selekcjoner, czytając właśnie jakiś papierek, zadrukowany
gęsto czarną czcionką.
No, miejmy
to już za sobą.
- To co,
zwolni mnie pan czy nie?
Zapadła
cisza. Kamerzystka spięła się wewnętrznie niczym naciągnięty postronek, lecz
jej reakcja psychiczna, rodem z amerykańskiego thrillera, zaczęła powoli
ustępować… w miarę jak dziewczyna obserwowała rozkwitającą na twarzy Czapka
minę człowieka, który, spacerując po Himalajach, zarył w dziurę po Yetim.
- Zwolnię
cię.. – wycedził wreszcie Alexander
Hitchcock patrząc z wyczekiwaniem na swoją asystentkę. – Zwolnię cię, jeśli następnym razem we
mnie nie trafisz! – dokończył, mrużąc oczy w cokolwiek niewiadomej reakcji.
Prychnął jak
rozeźlony kuguar i znowu wrył się spojrzeniem w kartkę.
Edith
przebiegła przez głowę oczojebna myśl:
Zwariował,
zwariował, STOP, zwariował, sfiksował na cacy, zwariował, siostro, maska
tlenowa!
- C-co? –
wyjąkała. Zamrugała powiekami, po czym podniosła nieznacznie głos, tworząc
wypowiedź rozkwitającą:
- Co pan
robi, panie Pointner? Czy pan się w tym orientuje? Pomogę panu, bo najwyraźniej
w kilku miejscach się pan pogubił: najpierw każe mi pan przyjść do swojego gabinetu, później bawi
się ze mną w kotka i myszkę, a na sam koniec.. na sam koniec serwuje mi jakieś
kulawe, niby żartobliwe, połajanki. Tak się.. nie.. robi!– zakończyła bez
polotu, widząc poszatkowaną nadciągającym sztormem ironii minę Czapka.
- Och,
biedna Edith! – wyszarpał ze swojej krtani z markowanym wzruszeniem Pointner. – Myślałaś, że chcę
cię zwolnić? Nie, chciałem tylko ci przekazać, że wyjeżdżam na dwa dni. Przez ten czas będziesz pracować z Marcem. Chyba nie muszę ci go
opisywać – zakończył zjadliwie.
- Jasne, że
nie – powiedziała ostrożnie Asystentka.
Gdzieś
czytała, że z wariatami trzeba postępować spokojnie i z rozmysłem. Nie wiadomo, co może im
strzelić do łbów. A ona swoim okrzykiem oraz jego konsekwencją pewnie
pogorszyła (i tak już nienajlepszy) stan trenerskiego arbuza!
Mimo to…
- .. Nie
rozumiem – wyznała szczerze.
- Czego
znowu nie rozumiesz? – zirytował się bezrozumnie Czapek.
Owej reakcji
Asystentka już nie zdzierżyła. Rozłożyła ręce w bezradnym, wiernopoddańczym geście, zaczynając wyjaśnienie
odrobinę zbyt płochliwie:
- No, wie
pan.. Zrobił pan taki wstęp, jakbym miała spodziewać się Apokalipsy.. Sądnego
Dnia.. Wielu innych nieszczęść.. a nie
informacji, że pan bierze sobie wolne! – zakończyła z wkurzeniem, zaciskając pięści.
Alexander
wyszczerzył się jak jakiś wielki konsument II rzędu, po czym wytoczył z siebie uciesznie:
- Przykro
mi, że masz takie słabe nerwy. Nie wyglądasz na mięczaka.
Uśmiechnął
się wesoło i z westchnieniem podniósł się zza biurka. Otrzepał spodnie precyzyjnym ruchem
zawodowej pokojówki, a następnie zaczął stanowczo porządkować chaos na blacie
mebla. Edith parsknęła, patrząc na owe niespodziewane umiłowanie ładu Potwora.
Jasne, skoro nie ma się porządku w życiu, to chociaż można mieć na biurku!
Choć do tego
można by wynająć firmę sprzątającą albo Perfekcyjną Panią Domu, w zamian poświęcając
swojej, skądinąd najbardziej zaufanej, Asystentce choćby minimum uwagi. I co,
Czapek myśli, że ona, Edith, będzie go błagać, aby przekazał jej jeszcze
kawałeczek swojej chorej, paranoją podszytej historii życia i twórczości?...
…Cholera
jasna. On ją jednak całkiem dobrze poznał…
- Dokąd pan
wyjeżdża? – wyraziła uprzejmą ciekawość van der Terneuzen, biorąc do rąk plik skoroszytów i
prostując je uderzeniami o drewno, z przymilnym uśmiechem skończonego
niewiniątka. Położyła pakiet równo obok innych z precyzją godną poziomicy.
- Do Włoch –
oświadczył Potwór, nie podnosząc wzroku znad sprzątanej przestrzeni.
Brzmiał tak,
jakby uważał właśnie złożone oświadczenie za kompletnie i nieodwołalne
zamknięcie tematu.
Hola, panie
A.! Niechże będzie pan łaskawy nie śpieszyć się tak bardzo. Zwłaszcza, że
Reżyserka po wyniuchaniu własnej szansy na informacyjny sukces teraz za żadne
skarby nie da sobie wyrwać łakomego kąska.
- Mogę
wiedzieć, w jakim celu? – drążyła delikatnie Reżyserka, wciąż z miłym grymasem zadowolonej Japonki
na ustach.
No,
Pointner, nie bądź żyła, przyznaj się. No bo komu jak nie jej, umiłowanej
pomocnicy w Zbrodni i Kłamstwie?
- Chyba
nawet powinnaś – walnął po chwili zastanowienia Czapek. Edith znieruchomiała z nową partią papierów w jednej ręce
i stojakiem na długopisy w drugiej. Wyglądała jak jakaś biurowa żona Lota (nie
mylić z żoną Izajasza).
- Słucham
zatem – zgrzytnęła powagą nie spuszczając wzroku z Alexandrusa. – Co też powinnam
wiedzieć?
- Jadę …
gdzieś. Żeby..
- Stop,
stop!
Pani Reżyser
machnęła energicznie w powietrzu plastikowym stojakiem na długopisy i inne
badziewia, wywalając niechcący kilka ołówków na dywan. Aż dziw, że udało się
jej nie nadszarpnąć nieskazitelnej konstrukcji kartek.
– Może niech
pan powie całość szczerze, jak na
spowiedzi, co? Ja opowiedziałam, jak Louis napastował mnie w kawiarni –
zaburczała jak małe dziecko.
Potwór
westchnął.
- Dobra,
niech będzie. Jadę do Udine. Żeby.. znaleźć tam faceta, który.. hm.. pomoże mi..w.. – ostatnie
słowa wyburczał w kołnierz swojego czarnego swetra.
Bardzo
ładnie.
- Wszystko
zrozumiałam – zakpiła Edith. – Mógłby pan powtórzyć?
- Jadę tam,
żeby znaleźć faceta, który pomógłby nam rozwiązać problem z Louisem – oświadczył ze złością Czapek.
Och, nagle
„ja” zmorfowało w „nam”! I co, o ów szczegół ta cała furia?
- Nie
rozumiem pańskiego gniewu – ćwierknęła grzecznie Pani Reżyser. – Ja tylko grzecznie spytałam.
Potwór
zamierzał coś dodać, ale ona przerwała mu, sadząc:
- Mam tylko nadzieję, że na italskiej ziemi nie
pozwoli pan sobie zrobić kuku.
- Bez obaw –
uspokoił ją z wyrachowaniem Czapek.
- Aaa.. Co
miały oznaczać słowa: „rozwiązać problem z Louisem”? – zaczęła nagle z innej beczki Panna z Kamerą,
odkładając biurokrację na blat. Wyszarpała z kieszeni telefon komórkowy Pointnera i przesunęła go
doń. – By the way: proszę, to chyba pana. Przez przypadek gwizdnęłam wczoraj
owego zacnego Samsunga.
Trener przez
chwilę wpatrywał się w Asystentką ze zdziwieniem, po czym wybuchnął śmiechem. Podszedł
do Artystki i, zanim ta zdobyła się na wygenerowanie choćby śladowej reakcji,
zmierzwił jej włosy jakby a) nie była jego podwładną, b) nie próbowała ciągnąć go za język w najbardziej
ogłupiający sposób oraz c) miała tyle samo lat, co on. Czyli coś koło trzystu.
- Co pana
tak bawi? – rzuciła Edith, robiąc unik i wyszarpując swoje włosy spomiędzy
palców Potwora. – I co pan robi?
- Zachwycam
się twoją przebiegłością – wyznał dość radośnie. Znowu się zaśmiał. – No, ale
masz rację. Skoro mam powiedzieć ci prawdę, to chyba lepiej od razu wyjaśnijmy
sobie pewne rzeczy. „Rozwiązać problem z Louisem” oznacza znalezienie człowieka, który
mógłby.. mógłby.. mógłby..– zaciął się
jak szpula na kasecie.
Edith
westchnęła ukradkiem. W porządku, może Czapek ma problem z myśleniem po
uderzeniu w czerep. ALE DLACZEGO AKURAT TERAZ?
- Który
mógłby CO zrobić? – zmotywowała Pointnera do gadania bezlitosnym głosem. – CO
ten ktoś mógłby zrobić Louisowi? Sprzątnąć go cichaczem? Uciszyć na wieki? Zastraszyć? Wywieźć za Ural?
- Nie –
pokręcił przecząco głową Alexander. – Chociaż.. – zastanowił się głęboko. Wyglądał
jak święty Hieronim.
Święty
Hieronim w głupiej czapce.
– Okej –
skapitulował raptownie. – Dobra.
Przyznaję: najbliżej byłaś z zastraszaniem. Choć nie do końca. Ów facet od dawna
ma z Louisem na
pieńku. Mógłby zatem..
-.. nas
wyręczyć. Bardzo, bardzo magnifique – weszła selekcjonerowi w słowo Edith,
klaszcząc w dłonie w wyrazie jawnego sarkazmu. – Lepiej mieć czyste ręce, no
nie? Po co mieć skalane sumienie?
- Miło mi,
że wolisz mnie widzieć w ziemi niż jego – skwitował nieuprzejmie Czapek.
- Nie to
miałam na myśli – zaprzeczyła Pani Reżyser.– Dlaczego od razu tak skrajnie
przedstawia pan sprawę? Miałam raczej na myśli fakt, że zleca pan nieznanemu
komuś wyplątanie nas z kłopotów, w które wtranżoliliśmy się z pana powodu. Zaufa pan tajemniczej personie, widząc
ją po raz pierwszy w życiu? – zakończyła z emfazą, wbijając widelec wzroku w szefa.
- Nie mam wyjścia
– przyznał dobijająco Potwór. – Richard Nelson to jedyna deska ratunku, jaka mi
została.
Edith pokiwała
w zamyśleniu głową, kierując przytępione spojrzenie na swoje buty, nie zauważyła
więc, jak na twarz Pointnera wypływa znany uśmiech kornika, radującego się na
widok dorodnego drzewa w górach Helan Shan.
- Widzę, że
wizyta w Thaur była udana – stwierdził całkiem życzliwie.
- Bardzo.
Napad.. – zaczęła Edith, ale ledwo rozpoczęła, już ugryzła się w język. Za
późno jednak, co stwierdziła dopiero wtedy, kiedy spojrzała rozedrganym
wzrokiem na Czapka.
Alexandrus
machnął ręką tak, jakby odpędzał szpaki, a nie zachęcał kogoś do dalszych
zwierzeń.
- Mów.
Szczerość za szczerość.
No… Okej.
- Napadli na
mnie jacyś bandyci. Ale w porę uratował mnie patrol policyjny! – dorzuciła
błyskawicznie van der Terneuzen. – Nic mi się nie stało. No… Prawie. Ale poza
bolącą żuchwą i bolącymi plecami jestem cała i zdrowa.
Uśmiechnęła
się słabo i do tego nieszczerze.
No, zaraz
się zacznie iście oratorska przemowa. Reżyserka już widziała oczami wyobraźni,
jak Pointner otwiera paszczę i zaczyna perorować tonem chińskiego cesarza na
temat posłuszeństwa, groźby kalectwa, a nawet groźby nieżycia.
Zacisnęła
oczy.
Odczekała
sekundę.
Odczekała
dwie.
Odczekała trzy..
Otworzyła
ślepia.
Trener wcale
nie przygotowywał się do zadania ostatecznego ciosu słowem. Wręcz przeciwnie,
przejechał sobie dłonią po twarzy i wyglądał tak, jakby nagle stracił cały
dobytek w powodzi.
- Nie powiem
nic w stylu „A nie mówiłem?”– rzucił tylko szklanym głosem, patrząc na Edith dziwacznym
wzrokiem. Przetoczył ciężkim wzrokiem po biurku, wrzucił sobie do kieszeni
swetra telefon, po czym wyminął Artystkę, kierując się do drzwi.
-
Przepraszam! – krzyknęła w jego plecy Pani Reżyser zupełnie bez pomyślunku.
Czapek odwrócił się, nie mówiąc ani słowa.
Tylko się uśmiechnął.
Wyszli
razem. Panna dopiero na korytarz przypomniała sobie o aucie Czapka. Chciała
szybko zapytać o postęp wczorajszej akcji naprawczej, ale kiedy spojrzała w
lewo, Pointnera już nie było obok niej.
Lo
impossible.
*** Absencja
Potwora nie została zauważona tylko przez Reżyserkę, co ta odkryła z niemałym
szokiem.
Choć, w
zasadzie i jeśli chodzi o ścisłość, mogła się tego spodziewać.
Mogła
spodziewać się również wpadnięcia na Hofera, który wytoczył się z gracją kuli armatniej ze
swojego gabinetu. Dyro ledwo wyczaił za pomocą lapnięcia rzuconego Annie, że
Pointner dopiero co opuścił szałowe podwoje swojego zastępczego pokoiku, a już zaatakował
Asystentkę, która, całkowicie zaskoczona szybkością działania swojego wroga publicznego
numer dwa (pierwsze, zaszczytne miejsce wciąż zajmowała Wariatka), nadziała się
na przygotowany przez niego werbalny ruszt, brzmiący mniej więcej następująco:
-Edith!
Gdzie jest Alexander? Czy to prawda, że zamierza tak nagle wyjechać sobie na
dwa dni zagranicę? On chyba oszalał! Kurwa, oszalał! Za chwilę zaczyna się
sezon, kadra się sypie, a Pointner, niczym jakiś baron naftowy mający wszystko
w głębokim poważaniu, tak, W GŁĘBOKIM POWAŻANIU!, BIERZE SOBIE WOLNE JAKBY TO
BYŁ KWIECIEŃ! Jakby nie był GŁÓWNYM TRENEREM tylko jakimś POMOCNIKIEM! Jakby
ciągle było mu ZA MAŁO PIENIĘDZY!!
Dziewczyna
wpatrywała się w faceta z przerażeniem i dezorientacją, jaką Japończycy
okazywali na widok Godzilli w filmie. Nie próbowała nawet udawać, że nadąża za
tokiem myślenia Hofera, przeskakującego niczym klatki w kadrze filmowym z
tematu Czapka na enigmatycznego potentata ropy i z powrotem.
- Nn.. –
odchrząknęła z wdziękiem. – Nie wiem, gdzie jest pan Pointner. Ale..
- Sprowadź
go! – zagrzmiał znowu Dyro, a Edith cofnęła się nieudolnie przed ową agresywną
napaścią. Zamierzała wtrynić do dyskursu H. choćby szczątkowy element jakiegoś
usprawiedliwienia tak na rzecz siebie, jak i Potwora, ale nie udało się jej to
zbytnio. Zaledwie bowiem otworzyła usta, a już Walter zarzucił ją kategorycznym
poleceniem:
- Jesteś
jego asystentką, znajdź go, do cholery! Powinnaś wiedzieć, gdzie polazł! Za
chwilę mamy zebranie sztabu, GDZIE ON SIĘ PODZIEWA!
- Zdaje się,
że to mnie szukasz – usłyszała raptownie
Pani Reżyser za plecami. Już drugi raz dzisiaj Alexandrus wyskakiwał jak diabeł
z pudełka w najmniej spodziewanej chwili.
Oczywiście,
jak to zwykle bywa, najpierw w scenę wparowały 2 kilometry sarkazmu, a dopiero
później Najjaśniejszy Trener.
Edith
zaczęła podejrzewać, że Pointner chyba nagle nauczył się sztuki teleportacji,
czytania w myślach czy czegokolwiek, co tak niepomiernie deprymuje dzisiaj
otoczenie wokół niego. Posiadł całą Tajemną Gnozę.
Hmm… Sądząc
po minie Dyra, chyba zaraz jedna z jego najnowszych umiejętności bardzo mu się przyda.
Umiejętność
Szybkiego Spieprzania Gdziekolwiek, Byle Dalej.
- Raczyłeś
się zjawić, Pointex, DOSKONALE. Czy wiesz o tym, że.. – zaczął Hofer, ale
Czapek nie dość, że miał minę, jakby właśnie znalazł na chodniku milion dolarów
w złocie, to jeszcze przerwał swemu przełożonemu kpiarskim tonem:
- Doskonale
wiem o zebraniu. Była o nim mowa już przedwczoraj, a moja pamięć, Bogu niech
będą dzięki, nie podpada jeszcze pod Alzheimera. Poza tym.. Nie musisz besztać
mojej asystentki. Skąd ona miała wiedzieć, że miałem coś do załatwienia u
Marca? Przecież nie jest Duchem Świętym. Nie powiedziałem jej o tym, bo
uznałem, że nie musi o tym wiedzieć. Dotarło to do ciebie czy mam powtórzyć
wolniej, żebyś na pewno zrozumiał?
Kamerzystka
była w centralnym szoku. Nie wierzyła własnym uszom, oczom zresztą też nie.
Gdyby ktoś
jej powiedział, że Alexandrus wyskoczy z paszczą na Dyra w jej obronie,
niechybnie popukałaby się w czoło.
I to dwa
razy.
A tu.. no,
no.
- Przy tobie
powinna być nawet Sziwą i Buddą. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co ostatnio
wyrabiasz – zasadził kategorycznie Hofer. Zmrużył oczy. Przez chwilę Pointnerus
i Dyro wpatrywali się w siebie jak kowboje z amerykańskiego westernu. Tylko
patrzeć, jak zaczną do siebie strzelać, zaraz po tym, jak wszystkie kolory ich
otaczające wytłumią się w sepię, a dystans między nimi przetnie tocząca się
kula splątanych traw i chwastów, przywiana przez wiatr z półpustynnych terenów.
Taak..
Niestety,
ową iście filmoznawczą chwilę przerwała Amanda, która jechała z wieszakiem
uginającym się od kombinezonów w stronę hallu.
-
Przepraszam – mruknęła ledwo otwierając
uszminkowane usta i jednocześnie przeciskając się obok Hofera. Ten musiał
ustąpić, żeby zrobić miejsce odzieży oraz metalowemu szkieletowi i kontakt
wzrokowy z Potworem został przerwany.
Buuu!
Wobec
powyższego, Dyro machnął jeszcze do selekcjonera tekstem: „Uważaj, Alex. Wiesz, jak teraz jest. Jeden twój błąd i
wylatujesz”, po czym zniknął tak prędko, jak znalazł się na Scenie Wydarzeń.
Edith
została sama ze swoją Bezdenną Konfuzją i Pointnerem, nie licząc, oczywiście,
kilku innych person, które z niekrywaną ciekawością przysłuchiwały się owej
krótkiej potyczce słownej, instynktownie wyłapując nowe tematy do gorących
plotek przy kawie z automatu.
- Panie
Pointner..
- Nie teraz
– pokręcił przecząco głową Potwór w odpowiedzi na nagłos zdania swojej
asystentki. Uśmiechnął się z widocznym przymusem. – Chodź, musimy iść na
zebranie.
No, jasne.
Ale i tak..
prędzej czy później.. wrócimy do tego.
*** Reżyserka, siedząc przy długiej
ławie w sali konferencyjnej, wydatnie nie rozumiała, z jakiego powodu Hofer
narobił tyle szumu a propos owego spędu sztabu. Ciągnęło się to-to jak guma do
żucia albo podgrzany karmel, a składało się głównie z „porywających serce”
odczytów, spontanicznych przemówień i śmiesznej wręcz powagi całej kadry
narodowej. Nawet Kofler starannie unikał spojrzenia Edith, wpatrując się niemal
boleśnie we właśnie przemawiającego przełożonego panny Stadnickiej – Herberta.
Leitner trzeszczał o kondycji skoczków, roztaczał plan zajęć rehabilitacyjnych
na następny sezon i generalnie przypominał Kamerzystce wielką meduzę. Nie mając
nic innego do roboty, van der Terneuzen pstryknęła więc długopisem i zaczęła trochę
na odczepnego rysować pawie pióro w dostarczonym przez jednego ze sponsorów
kadry notatniku.
- A teraz
pozwolą państwo, że więcej danych na temat stanu zdrowia naszych podopiecznych
przybliży nasza polska stażysta z Krakowa, pani Luiza Stadnicka – obwieścił H. górnolotnie i z niejaką dumą.
Państwo
oklaskami obwieścili, że chcą, aby wspomniana dziewczyna dorzuciła do puli
swoją garść wypełniających czas słów, co wyraźnie zmotywowało Liz do działania. Uśmiechnęła się, oczy
błysnęły jej jak reflektory porszaka, a następnie powstała z powabem Catherine
Deneuve. Zaszeleściła papierami, potoczyła wzrokiem po zgromadzonych w
pomieszczeniu ludziach, po czym zaczęła z czarem deklamować formułkę.
- Jak
zapewne wszyscy z Państwa wiedzą, do drużyny po kilkudniowym pobycie w szpitalu
powrócił tryumfalnie Thomas Morgenstern.
Kumple
Morgena wydali z siebie przeciągłe, radosne „uuu” i okrasili go brawami, na co
Morgeno wstał i ze śmiechem skłonił się w stronę Luizy.
Przez część
stołu przetoczyła się beczka śmiechu, na którą Edith zareagowała tylko lekkim
wygięciem warg w słabo symulowany uśmiech. Dopiero teraz Andreas zwrócił
kawałek własnej uwagi na swoją odzyskaną dziewczynę, na co ona odpowiedziała
szybkim zmarszczeniem nosa. Austriak, oczywiście, nie zatrybił, a Pani Reżyser
nie chciało się dłużej na nim koncentrować, więc na powrót wbiła wzrok w Polkę,
której szybki performance Morgena najwyraźniej przypadł do gustu.
Ciekawe, czy
skonsultowali to z Dzieciątkiem.
Obydwoje.
- Jego stan
jest bardzo dobry, więc już zaczęliśmy treningi. Nie są one może treningami
bazującymi na pełnej wydolności fizycznej zawodnika, ale z każdym dniem widać
coraz większe postępy. (uśmiech w stronę Thomasa) Póki co, ćwiczymy po dwie
godzinny dziennie.
Jakież to
pasjonujące. Mimo iż to jej najlepsza koleżanka produkowała się właśnie pod
ostrzałem dziesiątek spojrzeń, van der Terneuzen częściowo się wyłączyła.
Darujcie,
nie chciało się jej słuchać o stanie zdrowia Morgena. Już i tak żałowała, że
nie wzięła ze sobą zapałek, bo powieki, pomimo wypitej kawy, opadały jej ze
znużenia coraz niżej. Znowu powróciła do swojego pióra, mrucząc cicho pod nosem
muzykę z piosenki „John the Revelaator”.
Luiza
tymczasem zgrabnie przeskoczyła z pszczółki-Thomasa na pszczółkę-Loitzla,
mówiąc:
- Wolfgang
ma niekiedy problemy z koordynacją mięśniową. Niektóre partie jego nóg podczas
wyczerpujących ćwiczeń szybko się męczą, pracujemy więc, wspólnie z panem
Leitnerem, nad wzmocnieniem wytrzymałości jego ścięgien. Chcemy, żeby
częstotliwość powracania skurczów była jak najmniejsza.
Loitzl
dosłownie wyszedł z siebie, kiedy Polka posłała mu uroczy smile. Posłał jej szybkiego
całusa na otwartej dłoni, co zaowocowało szturchnięciem w bok przez Gregora.
Luiza parsknęła śmiechem i pomachała do skoczka.
Na ten widok
Edith poczuła coś jak wielkie, szargające żebra Ukłucie w Boku.
E, no.
Dlaczego ona
nie miała takich fajnych kontaktów z kadrowiczami? Owszem, czasem była trochę
trudna i przykra w obejściu, ale miała przecież także wiele zalet, które
najwyraźniej w pełnej skali dostrzegał tylko Kofler.
Miała
wrażenie, że jest wyrzutkiem społeczeństwa, jakąś polsko-holenderską Kozetą,
człowiekiem żywcem wyjętym z piosenek Ladytron i dopasowanym do rzeczywistości
najbardziej hardkorowej ze wszystkich.
Jak to szło?
„Kak
obichashe da se katerish
Kotkata v orel dnes prevarni”…?
Kotkata v orel dnes prevarni”…?
Bezwolnie
zaczęła zapisywać tekst całej piosenki w notatniku, dopóki w jej działalność nie
wtargnęły dźwięczne i głośne, nieomal skierowane do niej, słowa Luizy:
- Dziękuję
za uwagę!
Ponownie
wybuchła czara z oklaskami. Po niej nastąpiła salwa jakichś śmichów, chichów,
poszturchiwań ze strony kadrowiczów i poklepywań ze strony związkowców.
- To my
dziękujemy za wystąpienie, pani Luizo! – roześmiał się Hofer, powstając ciężko
z krzesła. Sala powoli znowu się uciszała.
- Widać
teraz jak na dłoni, że w tym sezonie wszystko powinno przebiec po naszej myśli.
Szczególnie Turniej Czterech Skoczni zapewne przyniesie laury któremuś z
naszych podopiecznych.
Znowu to
słowo. „Powinno”.
Bleeeee.
- Zaryzykuję
stwierdzenie, drodzy państwo, że nasza kadra składa się z samych dzieci szczęścia! Idealne zaplecze..
- Dzieci strukturalizmu – walnęła nagle niespodziewanie i
dość głośno Edith. Ledwo to powiedziała, zamarła jak Nefretete w sarkofagu.
Oczy obecnych na zebraniu członków sztabu, nawet Kofler i Luiza, spojrzeli na
Panią Reżyser z jawnym zdziwieniem.
Bo też co
ona wyrabiała?
Dawała tylko
pożywkę Dyrowi, który już miał minę, jakby chciał ją poćwiartować.
- Słucham,
panno van der Terneuzen? Chciała pani dodać od siebie coś, co pani uważa za
mądre i światłe? Jakiś zgrabny, całkiem inteligentny jak na panią komentarz? –
spytał z tajonym śmiechem. Kilka osób faktycznie zarechotało bezzębnie.
Asystentka
poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Musiała wyglądać fantastycznie – z
ciemnym makijażem, blada, z drżącymi ze zdenerwowania wargami i ostrym
wejrzeniem zawodowego mordercy.
Ale nie! Nie
da się zastraszyć żadnemu Hoferowi!
-
Powiedziałam tylko dwa słowa. Dzieci strukturalizmu – wyszargała lodowato, świdrując Dyra na wylot
wiertarką spojrzenia. Chciała, żeby ten uśmiech pełen samouwielbienia zszedł mu z twarzy już, zaraz, natychmiast!!
– Czyżby nie wiedział pan, panie Hofer, co oznacza ten termin?
Usłyszała
jęknięcie Polki z drugiego końca stołu. Ktoś pod stołem kopnął ją w but, ale
Asystentka teraz absolutnie nie dała się zatrzymać. Podniosła się powoli ze
swego miejsca, nie spuszczając groźnego wzroku z Dyra.
- Niestety,
panno van Terneuzen. Raczy pani mi wybaczyć, ale podczas, gdy pani zgłębiała
owe teoretyczne bzdury na uniwersytecie, ja zajmowałem się ciężką pracą na
rzecz skoków narciarskich.
- Och –
bąknęła pogardliwie Reżyserka. Ktoś szarpnął ją w dół za rękaw swetra, ale ona
miała to gdzieś. Musiała się odciąć raz na zawsze od pogardy i lekceważenia swej
osoby nawet za cenę utraty pracy.
Albo to albo
więcej nie będzie potrafiła z dumą spojrzeć sobie w twarz.
- Takie
wytłumaczenie jest najprostsze, panie Hofer – stwierdziła klarownym głosem Edith i rozłożyła
na boki dłonie w stanowczym geście własnej francuskiej imienniczki. – Właśnie,
po co marnować energię na rozwój intelektualny? Łatwiej jest powiedzieć o pracy
fizycznej. Mam do niej szacunek, ale nigdy nie poświęciłabym się tylko jej.
Lecz..Najwyraźniej u pana rozwinęła się tylko tężyzna fizyczna – przerwała
teatralnie, po czym zakończyła z sarkastyczną pompą. - U mnie dodatkowo jeszcze
rozwinął się rozum.
- WYJDŹ
STĄD! – wrzasnął raptownie Pointner, podrywając się z łoskotem. Odbił się od
ławy, podleciał do swojej asystentki jak huragan i chwycił Edith mocno za rękę.
Zaczął szarpać ją w stronę wyjścia, ale Reżyserka była silniejsza. Ha! Nie dała
się. Gniew wewnętrzny zwielokrotnił jej siły fizjologicznie. Wyrwała się
Potworowi, a później spojrzała na niego tak, jakby chciała skoczyć mu do gardła. Czapek popatrzył na nią
z przestrachem.
- To
skandal! Oburzające! Wyrzućcie ją! – rozległy się nagle ekspresyjne okrzyki.
Odbijały się od membrany usznej Pani Reżyser jak od afrykańskiego bębna.
- Niezłą
masz uczennicę, Pointex – zakpił głośno Hofer. – Szkoda tylko, że przekazujesz
jej same najgorsze cechy!
Roześmiał
się jak Sauron.
- Pan już
nawet takich nie ma! W panu w ogóle nie ma już nic.. nic ludzkiego. A na pewno
nic zgodnego z normalnością.. pozytywnie pojmowaną! – wrzasnęła jeszcze Edith.
Wyminęła Pointnera, przewróciła krzesło i w huku nieprzyjaznych mruczeń, larum
głosów, plątaninie żądań i poleceń, szybko wybiegła z sali. Biegła, nie oglądając
się za siebie, dopóki nie dopadła toalety. Tam zaryglowała się w pierwszej
wolnej kabinie i przyłożyła czoło do zimnych płytek. Po policzkach popłynęły
jej łzy dumy.
Brawo,
Edith., pogratulowała sobie w duchu. Strukturalizm górą!
*** Artystka
siedziała w klopie, wystukiwała na płytkach rytm jednej z piosenek Electrocute
i uspokajała swoje wzburzone jak żyto na wietrze wnętrze. Czuła się dziwnie –
niby była z siebie dumna, ale jednak nie do końca. Bo oto zamknęła za sobą
pewien etap w wesołym gułagu zwanym OSV; etap, do którego nie wróci już
przenigdy.
Etap
Niewinnej, Posłusznej Początkującej.
Na rozdrożu
życia, zamiast spokojnie skierować się za znakiem „Bezproblemowa Egzystencja w
Ciszy”, Pani Reżyser, w swej idealistycznej, autoagresywnej głupocie, tępocie
wewnętrznej i impulsywności, skręciła w stronę drogowskazu z obwieszczeniem
„Cierp Za Zgodę z Samą Sobą, Lamerko”, za co teraz będzie płacić przez.. jakiś
czas.
Dopóki Hofer
nie zapomni albo dopóki nie wybaczy.
Dziewczyna
westchnęła i potarła dłonią policzek.
Może
wreszcie wyszłaby z tego kibla? Ile można siedzieć i myśleć nad tym, co należy
zrobić z duchem, żeby przestał być śmieszny?
Dźwignęła
się niczym ożywiona betonowa rzeźba, po czym szarpnęła drzwiami od kabiny.
- Uważaj! –
usłyszała melodyjne ostrzeżenie. Kuknęła zza dykty. Luiza wyciągała przed
siebie dłoń z perfekcyjnym manicurem, chcąc ochronić swoją twarz przed zbyt
zdecydowanym ruchem otwierania drzwi, wystosowanym ze strony Asystentki.
Edith
kiwnęła koleżance głową w ramach przeprosin, a następnie uśmiechnęła się
smętnie.
- Dobrze
wiedzieć, że tutaj jesteś – podjęła Polka, patrząc z troskliwym zainteresowaniem
na koleżankę. – Szukałam cię w budynku jak głupia. Zaraz jak to felerne
spotkanie się skończyło, pognałam w ślad za tobą. Zaangażowałam nawet do pomocy
Thomasa, ale gdzieś mi przepadł w trakcie – Luiza wykrzywiła wargi dobrotliwie.
Hmmm.
Reżyserka
oparła się prawym ramieniem o drzwi do kabiny, po czym spytała podciętym,
melancholijnym głosem:
- Jak tam
się spotkanie toczyło po moim efektownym wyjściu?
Mówiąc to,
patrzyła na kafelki podłogowe. Nie miała siły na wpatrywanie się w twarz Polki.
Nie chciała
widzieć jakiegoś współczucia, litości, bla, bla, bla, a spodziewała się właśnie
czegoś takiego w oczach kumpeli.
Nie, nie,
nie.
- Kiedy
wypadłaś, rozpętało się prawdziwe piekło. – rozpoczęła relację Luiza. –
Najpierw zapadła cisza, jakby wybuchł niewypał…
Gorzkie
porównanie.
-… a później
Hofer przypuścił słowny szturm na Pointnera. Ten stanął w twojej obronie i tak
przegadywał się z Walterem, dopóki nie ustawiło ich na właściwych miejscach
wparowanie dyrektora OESV. Facet trochę się zdenerwował, kiedy usłyszał od
świadków o treści twojego wystąpienia, ale ostatecznie zbeształ tylko i wyłącznie
Hofera. Za „prowokację – dodała z przekąsem.
– Później zebranie oficjalnie się zakończyło… Ale, Edith! Żałuj, naprawdę,
ŻAŁUJ, że nie widziałaś miny Waltera, jak dostawał opieprz od dyrektora! A
Pointner to był tak zadowolony, że o mało nie uleciał pod sufit!
Luiza
zaśmiała się radośnie, a później szturchnęła przyjaźnie zasępioną koleżankę w
bok. Dopiero wtedy Pani Reżyser wyprodukowała jakiś słaby, mimiczny odzew.
Natchniuzo
natreść
mi
ości
i
uzo
- Edith?
Dziewczyna
podniosła głowę dosyć apatycznym ruchem. Gdzie się podziała jej radość,
jaśniejąca rano jak oświetlona słońcem szyba?
Wyparowała,
przeszła, zginęła, jęczy przytrzaśnięta zatrzaskiem brutalnego świata.
- Potrzebuję
kawy – powiedziała tylko. Wyprostowała się, odepchnęła dość bezwładnie od
dykty, po czym ujęła Luizę za rękę z przyklejonym uśmiechem.
- Chodź,
Liz. Chyba.. musimy pogadać.
*** Dziewczyny
wybrały się do „Glonojada”, który to pomysł głodnej Luizy Kamerzystka zniosła
nad wyraz mężnie. Zamierzała przełamać sieć nieprzyjemnych wspomnień,
związanych z tym barem o całkiem dobrym jedzeniu i przystępnych cenach, a dotychczas
nie miała żadnej sprzyjającej okazji, aby tego dokonać. Tak że w sumie
nawet dobrze się złożyło, iż Liz nagle zapałała gorącą chęcią na wtrząchnięcie
zupy jarzynowej. Pani Reżyser za to uraczyła się mocną kawą bez cukru.
Usiadły z
Polką przy stoliku oddalonym możliwie maksymalnie od wejścia, dbając o jak
największą dyskrecję otoczenia. Pouśmiechały się do siebie słodziutko, jakby
zamierzały wzajemnie przyznać do popełnionych malwersacji finansowych na skalę
ogólnoświatową, po czym na właściwy trop spotkania wpadła Asystentka.
Zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca, a następnie wypuściła go powoli, mówiąc:
- Ostatni
raz byłam tutaj z Louisem.
Luiza o mało
nie zakrztusiła się śmiertelnie brokułem.
- Co ty
chrzanisz? – wycharczała, próbując oczyścić krtań z kawałków warzywa.
Zakaszlała w chusteczkę, później wbiła w Edith spojrzenie pełne bezdennego
zdziwienia.
Ta pokiwała
miną z potępiającą miną. Widać było, że myślami jest daleko stąd, cyzelując
wydarzenia z katalogów pamięci i starając się nie uronić ani jednego wątku.
Powoli i ze
starannością dobieranych wyrazów opowiedziała Polce o obiedzie z Francuzikiem,
przechodząc płynnie do jego wybuchu, przybycia Koflera oraz kłótni. Mówiąc o
wypadzie do Thaur bacznie obserwowała twarz koleżanki, która, zamiast zajadać
zupę, wpatrywała się w van der Terneuzen z niemałym przerażeniem, trzymając
łyżkę z marchewką i ryżem w połowie drogi do ust i wyglądając jak jarska
podobizna kobiecej rzeźby przedstawiającej Ostateczne Zasłuchanie. Kiedy Pani
Reżyser opowiedziała Polce łamiącym się, pękającym głosem o Mathiasie, Liz już
kompletnie wypadła ze swojej codziennej równowagi. Wypuściła z dłoni łyżkę,
który to sztuciec wdzięcznie spadł do talerza z dźwięcznym brzękiem,
wychlapując na ceratę jego zimną zawartość i zdobiąc warzywami jego
powierzchnię. Koleżanki wspólnie doprowadziły stół do stanu używalności, a
następnie zamilkły. Edith – bo wreszcie dobrnęła do końca swojej opowieści,
Luiza – bo była zdumiona, zszokowana i prawie całkowicie pozbawiona zupy.
- Nie
wiedziałam.. – zaczęła wreszcie ciężko. Odchrząknęła, zabębniła nerwowo palcami
o pojemnik z pieprzem, po czym ponowiła:
- Nie
wiedziałam, że miałaś takie ciężkie przeżycia. Nie chodzi mi tutaj tylko o Mathiasa..
Choć to zapewne było dla ciebie szczególnie bolesne.. – uśmiechnęła się do
Reżyserki pocieszająco. - .. Ale ogólnie, o całość ostatnich dni.. Ja.. Nie
wiem, co mam powiedzieć – zakończyła
trochę bezradnie po polsku.
Widać było,
że jest jej głupio z powodu własnej niemocy. Panna z Kamerą pokrzepiła się
łykiem kawy.
- Nie musisz
nic mówić – powiedziała cicho po
niemiecku. Posłała Luizie radosny smile. – Cieszę się, że mnie wysłuchałaś.
Właśnie o to mi chodziło, żeby ktoś mnie wysłuchał – przerwała na kilka sekund. – Ja.. Musiałam
wreszcie wyjść z tego nastroju typowego dla Maszy Prozorow. Albo dla Iriny, bo
jednak Olga nigdy nie przypominała mi sobą uczłowieczonego zawodu życiowego.
Musiałam… , że tak to poetycko ujmę, odrzucić melancholię, która ostatnio mnie
spowiła, jak najdalej od siebie i przy okazji nie stracić do siebie całego
szacunku.. Dodatkowo też przestać padać łupem rozczarowania, a wydaje mi się,
iż ostatnio spotykają mnie głównie niepowodzenia… Kumasz, o co mi biega?
Czytałaś „Trzy siostry” Czechowa? – dodała w pięknej polszczyźnie, kukając na
Polkę porozumiewawczo.
Liz popatrzyła
na nią dziwnie.
Aha, więc to
w biegłym posługiwaniu się językiem polskim tkwi cały ambaras..
- Co jest?
Nie wiedziałaś, że potrafię mówić po polsku? – spytała z serdecznym grymasem
Studentkę.
- Mówisz
prawie bez akcentu – wypuściła z siebie zdumiona koleżanka. Edith machnęła
lekceważąco ręką.
- Nasi
rodzice zawsze dbali o to, żebyśmy z Gerardem umieli się porozumieć w ich
językach ojczystych. Ot, to cała historia. Możemy rozmawiać w taki sposób,
jeśli chcesz. Dla mnie to żaden problem – mrugnęła do Luizy Pani Reżyser.
- Dzięki – rzekła
Liz z wdzięcznością. – Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie radość choć przez
chwilę nie gadać do kogoś po niemiecku – skrzywiła się teatralnie, a później
szybko zaśmiała. – Wiesz.. Hmm.. Co do twoich przeżyć.. Chyba już wymyśliłam,
co chcę powiedzieć.
- No, to
mów. Nie krępuj się – zezwoliła Asystentka
łaskawie i wzruszyła ramionami. – Przecież ta rozmowa ma być szczera. A skoro tak..
To nie bój się mówić, o czym tam sobie myślisz.
- Na
początku, kiedy mi referowałaś o tym spotkaniu z Louisem to przez chwilę miałam
wrażenie, że zdecydowałaś się .. przejść na jego stronę. Nie denerwuj się! –
dodała szybko, mimo iż Edith nie wykazywała żadnej radykalnej reakcji
zewnętrznej. – Skąd mogłam wiedzieć, że on zamierza tak ci dokopać? A ostatnio
miałaś trochę na pieńku z Pointnerem. Sądziłam, że chcesz się odegrać. – bąkała
coraz ciszej.
- Moja
droga, ja z Alexandrusem mam na pieńku OD ZAWSZE. Poza tym, jeżeli chodzi o
sprawę zemsty, wolę sama odwalać za siebie czarną robotę niż zlecać załatwienie
moich interesów komuś innemu. Nie jestem taka jak nasz pan trener, który
wyjeżdża sobie do Włoch szukać jelenia na „rozwiązanie problemu” z Louisem –
prychnęła pogardliwie.
- No co ty
mówisz – zdumiała się Luiza. Uniosła brwi. – Serio?
- Serio.
Spada na dwa dni. Moim zdaniem, mógłby przedłużyć wolne na dwa lata.
- Ale chyba
za nim nie pojedziesz, co?
Van der
Terneuzen pomyślała, że chyba się przesłyszała.
-
Sugerujesz, że powinnam jeździć za Pointnerem jak jego bodyguard? – widząc minę
Luizy wybuchnęła perlistym śmiechem. – Ooch, proszę cię! Nie bądź niepoważna..
- Już raz
wystawiłaś się za niego..
- I dlatego
więcej nie mam zamiaru – zakończyła temat
Edith.
Polka
westchnęła.
- No, dobra.
Chciałabym cię mieć na oku, ale muszę na dwa dni wyjechać do Polski. Mam jednak
nadzieję, że będziesz się zachowywać grzecznie – wyraziła dobroduszne
przypuszczenie, na które Artystka odpowiedziała, mówiąc, że ona zawsze
zachowuje się grzecznie i z taktem i nie rozumie, co Liz insynuuje. Następnie
spytała o powód wyjazdu. Polka bez słowa sięgnęła do torebki, wyszargała z niej
papierek i podała Edith z poważnym grymasem.
Asystentka
już na początku tej sceny z wyjazdem miała złe przeczucia w związku z sytuacją
koleżanki. Teraz jej przeczucia pogorszyły się o trzysta procent normy, jak
negatywni stachanowcy.
Przebiegła
szybko wzrokiem po treści listu. Podniosła wzrok i wpatrzyła się w Luizę z
ostrym wejrzeniem.
- Uważaj,
jeszcze mnie pokroisz – zaśmiała się Polka, na co Edith pogroziła jej palcem.
- Nie bój
się – odparowała, kładąc wezwanie z uczelni Luizy na blacie stołu. – Wszystko
będzie dobrze. Przecież oczyszczono cię z zarzutów, dowody są twarde, nikt ci
nic nie wmówi – mrugnęła do kumpeli. – A z kimże to wybierasz się do Krakowa?
Czyżby z Dziecięciem? I dlaczego Pointner pozwala na demoralizację zawodników?
Polka
pokazała Edith język.
- I kto to
mówi! Dziewczyna Andreasa Koflera! Myślisz, że nie wiem, co się dzieje na waszych
randkach?
- Pewnie
ptaszki coś o tym ćwierkały. Albo wiaterek przywiał info – zbagatelizowała prześmiewczo Pani Reżyser. –
Ale, ale, nie wykręcaj kota ogonem. Z kim jedziesz?
Pytanie
okazało się nad wyraz trafne. Luiza stężała, zarumieniła się, a później
zbladła.
Chyba jednak
nie z Gregorem.
.. Zaraz, no
to z kim?
- Z Thomasem
– wyznała wreszcie Lu głosem zasmuconego berbecia.
Zapadła
cisza.
Edith
mruknęła pod nosem coś niezrozumiale. Chciała ustosunkować się jakoś do chwilę
temu usłyszanej wypowiedzi, ale Luiza nie dała koleżance dojść do słowa. Zanim
Asystentka zdążyła cokolwiek zastukać, Polka już perorowała szybko:
- Musisz
wiedzieć, że nie jestem już z Gregorem. Rozstaliśmy się.. przeze mnie. To
znaczy, ja się rozstałam z nim. Zostawiłam go – plątała się Liz. –
Stwierdziłam, że skoro Julia go kocha..
Masz ci los!
Chyba Cudowny miał się nią zająć, czyż nie?
- Zaraz,
zaraz. Skąd ty o tym wiesz? – zapytała wstrząśnięta Reżyserka.
Nie ma to
jak nawarstwione tajemnice, do ciężkiej cholery!
Luiza
westchnęła przeciągle, po czym wydziergała opowieść o swojej romantycznej
randce z Dzieckiem nad rzeką Inn, o zdjęciu w brukowcu i o pożałowania godnej
reakcji Panny Koali w hallu OESV. Streściła własną reakcję na wizytę rodziców
Schlierenzauera i treść przeprowadzonej z nimi rozmowy na temat własnego życia
oraz planów matrymonialnych co do ich syna. Nadmieniła też, że Gregor próbował
kilkakrotnie wpłynąć na zmianę jej decyzji, ale ona pozostała nieugięta. Czy
dobrze zrobiła? Chyba tak, ale teraz już nie była taka pewna.. Tak za nim
tęskniła..
- Skoro
tęsknisz, to do niego wróć – rzuciła lekko Artystka. Dopiła szybko kawę. –
Najwyraźniej on sam nie chce być z Julią, skoro związał się z tobą..
- Żadne
„związał”! – skontrowała buńczucznie Liz. – Tylko bez takich! My nie jesteśmy
„związani”..
- Wiąże was
uczucie, kretynko – nie wytrzymała Asystentka. – Mam ci to napisać fusami na ceracie?
O, proszę.
Kamerzystka
zanurzyła łyżeczkę w dnie filiżanki, po czym wywaliła fusy na wolną przestrzeń
blatu. Topiąc sztuciec w czarnej papce i mając gdzieś chusteczkowe starania
Luizy, mające na celu zmiecenie w nicość swojego kofeinowego wysiłku, Pani
Reżyser ułożyła zdanie „ Wiąże was uczucie”. W kontrreakcji Polka wydobyła na
stół z talerza kilka warzyw, tworząc napis : „Słaba płeć”.
- Jaka słaba
płeć? – wyraziła na głos swoje wątpliwości Edith.
Chyba Luiza
nie czytała nigdy Simone de Beauvoir.
Błąd.
- Ja
jestem reprezentantką tego odłamu – przysadziła Polka. – Bo nie potrafię stanąć
na drodze miłości Gregora i Juliiiiii.. – nieomal załkała.
- Nie umiesz
walczyć o własne szczęście – wytknęła jej van der Terneuzen. – Ale, dzięki
Bogu, masz mnie. Razem coś wymyślimy.
- Ty na nic
mi się nie przydasz. Nawet nie próbuj mi pomagać! – zaparła się kumpelka,
sprzątając warzywa z ceraty.
Cóż, nie ma
to jak wzajemna życzliwość. Mimo to Edith poczuła się trochę urażona.
Za co to?
- Bo co?
Będę delikatna..
- Tkwisz
sobie w szczęśliwym związku z Andreasem. Patrzysz przez jego pryzmat na moją
sprawę. Możliwe, że nie odbierasz jej takiej, jaką jest.
- Hellou,
czy ty się słyszysz? Szczęśliwy? Ostatnio o mało się nie rozleciał w drzazgi.
Jak krzesło.
- Był na
tyle silny, że wytrzymał. Może związek Gregora i Julii jest taki sam? Poznają
się lepiej, zrozumieją, że..
- Przymknij
się – nie wytrzymała Edith. Polka
popatrzyła na nią ze zdumieniem.
- Wierzysz w
to, co mówisz? Naprawdę? Kto ty jesteś, święta Róża z Limy? Święta Luiza z
Krakowa? Dlaczego masz się poświęcać? Żyć w uczuciowej ascezie? Uwierz wreszcie
w to, że z Dzieciątkiem jesteście klawą parą i zrób coś samodzielnie, żeby nie
zaprzepaścić szansy na szczęście, a nie wylewaj potoków łez i nie przejmuj się
Koalą! Ona tam nie myślała o tobie, jak robiła tę wieś w hallu naszego wesołego
kieracika! – zakończyła z emfazą Edith. – Przemyśl sobie to i owo, PROSZĘ CIĘ –
zakończyła już spokojniej, zerkając na Liz i uśmiechając się do niej
pocieszająco.
Świecidło.
Koniec
słońca.
Będzie żyło
bez końca..
- Wiesz..
Chyba.. O, Boże, muszę już iść!! – pisnęła nagle Polka, patrząc na
zegarek. Szurnął stołek, Edith poczuła cmok na policzku, z ceraty zniknął list,
a zza przepierzenia – Luiza.
-
Przepraszam! – usłyszała jeszcze Pani Reżyser.
Parsknęła ze
złością, wyciągnęła z kieszeni komórkę i wklepała w nią tekst SMS-a: „Chociaż o
tym pomyśl. A o mnie się martw. Kłopoty to moja specjalność. Have a nice flight
to Poland.”
Koniec
sceny, pora gasić światła.
*** Po dość burzliwym spotkaniu z Luizą przyszedł czas na
ponowną rozmowę z Pointnerem. Edith myślała nad tym, który to już raz podczas
swojego niezbyt imponującego pod względem czasowym stażu roboczego w OESV
kieruje się do gabinetu swojego przełożonego w wisielczym nastroju i w stanie
skrajnej atrofii egzystencjalnej. Głowiąc się nad dookreśleniem tajemniczej
liczby, wskakiwała mechanicznie po stopniach prowadzących do budynku
organizacji sportowej. Jakaś ponadnaturalna siła, a może zwyczajne
przyzwyczajenie, niosły ją w stronę Miejsca Kaźni. Umysł Pani Reżyser nagle
przeskoczył z wykonywania obliczeń na gorączkowe wyszukiwanie argumentów za
tym, aby Edith jednak nie została wywalona z pracy na zbitą twarz.
Chociaż,
patrząc na wariatkowo, jakie się tam ostatnio wytworzyło, nagłe bezrobocie nie
byłoby takie złe.
Dziewczyna
westchnęła, pukając do drzwi gabinetu Czerwonego Potwora.
Weszła,
zanim usłyszała szczękające jak łańcuch zaproszenie do wnętrza, gdzie już
zastała Alexandrusa siedzącego za swoim biurkiem jak na szpilkach. Minę miał
jak wkurzony chiński smok albo inna bestyja ze wschodnich mitologii.
Nie wyglądał
przyjaźnie, ale, po prawdzie, on mało kiedy tak wygląda.
Ciekawe, jak
z tą ciekawą cechą charakterystyczną radzi sobie Czapkowa rodzina.
Boże, Edith,
o czym ty myślisz?
Asystentka
skinęła Pointnerowi bez słowa głową, zasiadając z gracją naprzeciwko niego. Ten
nie próbował nawet udawać, że marnuje tak cenne kalorie na jakieś mdławe
powitania ze swoją holendersko-polską, nowoczesną i wyszczekaną Hebe.
- Dostałaś
drugą szansę – powiedział wyprutym z
uczuć głosem Potwornik, wpatrując się intensywnie w róg biurka.
Edith
uśmiechnęła się z radością.
- Niech pan
uważa, panie trenerze, bo za chwilę puści pan ten stół z dymem – odparła soczyście. Dopiero wtedy Alex na nią
spojrzał. Jej reakcja chyba mocno go zdziwiła.
- Nie cieszysz
się? – wykrztusił z drżeniem paniki.
- Cieszę – potwierdziła zamaszyście Reżyserka. – Ale,
moim zdaniem, powinnam wylecieć. Ja, w każdym razie, będąc na pana miejscu albo
na miejscu kogokolwiek, kto decydował o moim przyszłym losie w tej firmie,
chyba mocno bym się zastanowiła nad dalszym trzymaniem osoby takiej jak ja
tutaj. Zwłaszcza, że większości pracowników niemożebnie działam na nerwy. Na
przykład takiemu panu Hoferowi. Swoją drogą, panie Pointner, mam pewne teorie
na temat tego, dlaczego nasz szacofffny przełożony nienawidzi całego świata, a
w szczególności mnie. ..Może choć trochę poprawi się panu humor po wysłuchaniu
moich wstrząsająco odkrywczych hipotez. Chce pan posłuchać?
Uznawszy
postawione właśnie pytanie za retoryczne, Asystentka kontynuowała niezrażona, a
nawet cokolwiek dumna:
-
Nieskromnie zacznę od siebie. Otóż, Hofer nienawidzi mnie, bo jestem
inteligentniejsza od niego. Między nami powiem panu, że frustracja dyrektora
może wynikać z faktu, iż prawdopodobnie już w żłobku musiał powtarzać rok. Nie
uważa pan, trenerze, że mam rację? Mały Walter od dziecka wykazywał
patologiczne dysfunkcje w kontaktach międzyludzkich, a zwłaszcza
międzypłciowych. Musiał wykazywać. Z owego powodu musiał więc kiblować. Żeby w
pełni wpojono mu jakieś zasady, co, jednakże, i tak nic nie dało. A druga
teoria.. – ciągnęła z początkowym zapałem Asystentka - .. jest w zasadzie
również bardzo prosta. Pan Hofer nienawidzi świata, bo WSZYSCY na nim są
inteligentniejsi od niego.
- Mogłabyś
okazać więcej taktu – stwierdził w kontrze Czapek głosem sztywnym niczym pień
bambusa.
- Jeszcze
więcej?
Edith
zmarszczyła nos na ułamek sekundy.
- Z całym
szacunkiem, panie Pointner, ale wyrozumiałości uprawiać też nie będę. Nie wobec
kogoś, kto nawet nie próbuje mnie zrozumieć – wyjaśniła bezceremonialnie.
- Ja wobec
ciebie też taki byłem, a jednak dałaś mi szansę.
Wohohoho.
- Bo pana
wyczułam przez osmozę, podświadomie.. Albo po prostu potrzebowałam kogoś, z kim
mogłabym ćwiczyć naukę przetrwania.
Pokazanie
języka po wygłoszeniu ostatniej kwestii wydało się van der Terneuzen lekkim
przegięciem w tej nad wyraz poważnej sytuacji, zalatującej kurzem Dobrego
Wychowania niczym z muzealnej sali, dlatego dziewczyna ograniczyła się do
przymilnego uśmiechu, pełnego jednocześnie i sympatii, i jadu.
Zapadła
cisza. Skądś, z oddali, dobiegało monotonne tykanie zegara, nad głową szurały
odsuwane krzesła i stłumione dźwięki jakichś niezrozumiałych rozmów. Zawtórował
im nagle wybuch szczerego, radosnego śmiechu.
Pointner
nadal milczał.
Edith też.
Czekała na jakikolwiek dalszy odzew ze strony selekcjonera. Zazwyczaj nie
miewał opóźnionego zapłonu.
W końcu, po
milionie lat ciszy, Czapek wyrzucił z siebie najpierw nieskładny chichot, a
później następujące słowa:
- Spodobała
mi się twoja teoria z kiblowaniem w żłobku, nie powiem. Natomiast, wracając do
bieżących spraw.. Teraz oboje dostaliśmy tylko po jednej szansie. Ty o mało nie
pożegnałaś się ze stanowiskiem za wiadomy wyskok, z resztą.. hmm.. usprawiedliwiony
przez okoliczności i twój temperament, a ja za to, że próbowałem cię bronić. I
dlatego.. musiałem odwołać swój wyjazd do Włoch.
W Pani
Reżyser obudziły się złe, mroczne, zielone przeczucia. Wypełzły z głębokich jak
studnia zakamarków jej wnętrza i podźwignęły się niezręcznie oraz z niejakim
oporem w stronę przeładowanego sprzecznymi ideami serca. Owo wzmogło bicie. Dziewczynie
zrobiło się gorąco, mimo to zachowała jako taką pokerową przejrzystość swojego
wizerunku.
Niestety,
Potwór musiał nagle zleźć duchem z niebiańskich chmurek z powrotem na ziemski
padół pełen łez i znoju, bo oto wypruł z siebie z nagłą, przerażającą werwą,
która odbiła się w uszach Asystentki głośnym brzękiem tłuczonego szkła:
-
Oczywiście, nie będę cię prosił, żebyś pojechała tam za mnie. To już byłoby
poniżej mojej godności i honoru, szczególnie teraz, kiedy oboje jesteśmy na
liście do odstrzału. Sprawa z Louisem dotyczy głównie mnie, więc jawną
bezczelnością byłoby ponowne wystawianie ciebie na muszkę.
Jasne, a
wypad do Ga-Pa to co to było? Wypadek przy pracy? Efekt zamroczenia koką?
Palnięcie na miarę nagrody Jobla?
- Incydent z
Garmisch nie może się powtórzyć. Wtedy.. sytuacja była dość specyficzna –
odpowiedział na niewysłowione wątpliwości Kamerzystki Alexandrus.
Van der
Terneuzen odetchnęła w miarę dyskretnie, usiłując stłumić podniecenie
narastające w duszy. Teraz mogła zaatakować! Pointner idealnie wprost nadział
się na widelec Sprawy z Papierkami, nadarzyła się zatem bezbłędna okazja do
zaatakowania i wzięcia Potwora w krzyżowy ogień pytań o zawartość celulozy.
No, to do
dzieła!
-
Bardzo specyficzna – skomentowała łagodnie Edith końcówkę
wypowiedzi swojego szef. – Niecodziennie ryje się w ziemi za dokumentami z
przeszłości mętnej jak dawno niewymieniania woda w akwarium. Które to dokumenty
późnią giną w płomieniach – zakończyła z zaśpiewem.
Spojrzała na
Pointnera bacznie, z uwagą, a później walnęła z ukrytymi , multiplikowanymi
molekułami jątrzącego się zainteresowania w zanadrzu:
- Co
właściwie było w tych papierach?
Słowa
Artystki wybuchły jak różnobarwne fajerwerki, nieomalże rozsiewając wokół
zapach palonej siarki i sfajczonego lontu. Ich efekt właściwie był porównywalny
– dużo huku, dużo szumu, jakieś tam kolory jaskrawe jak pióra papugi ara, a
później pełen niedosyt. Lub przesyt.
W tym
wypadku chyba jednak to ostatnie.
Znowu
rozbiła się lampa z ciszą. Jakiś samochód przejechał na Olimipiaweg, trąbiąc
klaksonem. Ktoś na zewnątrz krzyknął wesoło. Korytarz też żył swoim życiem.
Przechodziły tam różne istoty, mniej lub bardziej świadome swoich obowiązków
oraz czasu, jaki został im do końca zmiany. Przelewały się jakieś
niezidentyfikowane wyrazy, stukania, szelesty, od czas do czasu tętent
energicznego truchtu. Nawet roztocza w wykładzinie dywanowej zdawały się
spokojnie układać do snu. A Pointner nadal milczał.
Edith
postanowiła, że da mu trochę czasu, powiedzmy 5 minut, po czym, jeżeli nagle
znieruchomiały Alexandrus nadal będzie przypominał jednoosobowy monument, ona
po prostu wstanie z arystokratyczną wyższością i wyjdzie z jego dusznego
gabinetu.
I to by było
na tyle.
Koniec z
Louisem, koniec z Ga-Pa, koniec w ogóle ze wszystkim..
- W tych
dokumentach były dowody mojej winy.
Pani Reżyser
udała, że nie słyszy. Zaczęła machać założoną na lewą nogę prawą, podparła się
wygodnie na oparciu krzesła i wpatrzyła się w przycisk do papieru, stojący na
biurku.
- Kiedyś,
kiedy jeszcze startowałem w zawodach jako reprezentant Austrii, dopuściłem się
paru… nieuczciwości – rozpoczął Czapek z parsknięciem. - A, właściwie, po co owijać w bawełnę?
Przekupiłem kilku ludzi, żeby wystawili mnie w kadrze narodowej pomimo tego iż
moje wyniki nie zawsze były jakieś rewelacyjne albo chociaż zadowalające. Ale
ja potrzebowałem tego prestiżu, jaki daje występ w transmitowanych na żywo
zawodach. W tamtych czasach.. tylko to miało dla mnie jakąś wartość. Sport, i
nic więcej. Liczył się tylko on i osiągane rezultaty, które, szczerze mówiąc,
też były poniżej przeciętnej. Ale kiedy chciałem się nagle wycofać okazało się,
że to wcale nie jest takie proste. Ludzie, z którymi prowadziłem interesy,
zaczęli, w zamian za wykreślenie mnie z listy, sporej kasy. Musiałem kombinować
na różne sposoby, żeby zdobyć pieniądze. I wtedy.. I wtedy z pomocą przyszedł
mi twój ojciec.
Noga
Asystentki znieruchomiała. Ona sama nie ograniczyła się do żadnej dodatkowej
reakcji. Nie podniosła nawet wzroku znad mosiężnego przycisku do papieru w
kształcie pawia. Wypowiedź Potwora stawała się coraz bardziej upiorna i
intrygująca zarazem.
- Miał wyrzuty
sumienia z powodu tego, że kiedyś podrzucił mi trefny towar, więc poprzez tamtą
pomoc starał się uspokoić poczucie własnej dumy. Choć możliwe, iż, zupełnie
znienacka, w Johannesie obudziły się samarytańskie uczucia.. Pożyczył mi kasę na wieczne oddanie, czyli
może precyzyjniej byłoby powiedzieć, że po prostu mi ją dał. Opłaciłem kogo
trzeba i sprawa jakoś rozeszła się po kościach. Tak przynajmniej myślałem
przez.. jakiś czas. Dopóki nie zjawił się nagle na horyzoncie Louis z
informacją o tym, co kiedyś robiłem dla podreperowania własnego ego. Mówił, że
ma dowody, żądał pieniędzy i ochrony Christine. Dawałem się urabiać przez jakiś
czas, a teraz.. Wypowiedziałem mu wojnę. Nie wiem, jak na tym wyjdę. Może
przegram, a może nie. W każdym razie.. dokumentów już nie ma.
- Dostawał pan
faktury za te wystąpienia czy co?
Asystentka
sama się zdumiała, słysząc swój wymodulowany głos. Popatrzyła na Potwora. Gość
wyglądał na totalnie wymęczonego. Nawet trochę poszarzał, jakby ktoś wyprał go
w nieodpowiednim proszku do prania.
- Nie
dostawałem faktur. Ale w tych papierach były informacje odnośnie do moich ..
wyników. Zawyżone średnie, pododawane punkty, nieprawdziwe opinie.. Gdyby Louis
to upublicznił, byłbym skończony.
Edith
kiwnęła głową, przenosząc wzrok na pawia.
- Tak to
wygląda. Nic więcej to ukrycia.. nie mam – sfinalizował opowieść Czapek tonem
całkiem połamanym.
Artystka
znowu kiwnęła głową. Kuknęła na Szefa.
- A jednak
chyba pan ma – oświadczyła sucho. - Głos się panu załamał przed tym „nie mam”. Więc?
Jak to jest? Może niech pan powie wszystko od razu. Zaoszczędzi pan sobie
nerwów na przyszłość – zaproponowała łagodnie, jednocześnie uśmiechając się
przyjaźnie. – Niech pan nie myśli, że ja jestem jakaś wścibska albo obłudna.
Ale..
- Nie –
przerwał jej Alexander pustym głosem. Opuścił wzrok na swoje buty. – Nie mam
nic do ukrycia.
- Przecież
może mi pan zaufa..
- Nie
rozumiesz, Edith – sarknął nagle Potwór, podbijając wejrzenie i wysyłając z
oczu strzeliste, smagłe błyskawice swojej rozmówczyni. – NIE MAM.
Van der
Terneuzen przez chwilę nic nie mówiła. Później podniosła się z gracją.
- Jasne.
Ale, jak pan zmieni zdanie, to wie pan, gdzie mnie szukać –rzuciła tylko. Przylepiła sobie do ust
uśmiech rosyjskiej fordanserki, po czym, ćwierkając miło: „Do jutra, panie Pointner!” ,odwróciła się i wyszła z
gabinetu Potwora.
Ciekawe, jakie tajemnice Alexandrus jeszcze tai w swoim czerwonym wnętrzu.
Ciekawe, jakie tajemnice Alexandrus jeszcze tai w swoim czerwonym wnętrzu.
*** Wiał
przeraźliwie zimny, północny wiatr. Edith szczelniej opatuliła się długim
szalikiem w etniczne wzory, zatupała nogami i potoczyła pełnym nadziei wzrokiem
po ciągnącej się wzdłuż ulicy drodze. Autobus wciąż nie nadjeżdżał. Ludzie
tłoczyli się na przystanku, ich wypchane siaty z zakupami obijały się o nogi
postronnych osób, a pewna zaróżowiona z ekscytacji, na bank farbowana platyną
dziewoja z werwą rozmawiała o czymś przez komórkę. Górska bryza ponownie dała o
sobie znać przeraźliwym świstem. Asystentka, Tak Czy Owak Nie Do Końca
Przekonana o Prawdomówności Swego Przełożonego, poczuła, jak wpada w nią silny
powiew, tym razem jednak było to gorące powietrze gniewu, a nie same chłodne
iskierki deszczu i tlenu wraz z wyziewami spalinowymi.
Świetnie, więc przyjdzie jej zamarznąć na tym austriackim wywieju zanim szanowny pan kierowca i jego dzielny przegubowiec raczą się zjawić przed tą zapchaną ludźmi wiatą z obszarpanym rozkładem jazdy na ścianach i reklamami banków! Idealnie wprost!
Na domiar złego ktoś akurat klepnął ją w lewe ramię. Pani Reżyser przekrzywiła głowę z lodowatym spojrzeniem człowieka, z którym nie należy zaczynać, bo może się to skończyć szybkim wylądowaniem na OIOM-ie w stanie krytycznym. Jakież zatem było jej zdziwienie, gdy zorientowała się, że chciała posłać na szpitalne łóżko własnego brata!
Tak, bo to właśnie Gerard patrzył teraz na Edith roześmiany, promienny jak słoneczko Polsatu i bynajmniej nie dygocący z zimna jak jego siostra. Prawdę mówiąc, już samo z nim spotkanie było faktem dość niezwykłym zważywszy na fakt, iż odkąd Asystentka dała dyla z domu, nie kontaktował się z nią ani nawet nie wykonał żadnej próby w tym kierunku.
A teraz nagle materializuje się nieopodal jej roboty, o porze typowej dla właśnie kończącej się zmiany Edith.
Well, well, well..
- Witaj, siostrzyczko! - zapiał radośnie Ge', całując Kamerzystkę w policzek. Ta roześmiała się z wyraźną ulgą, po czym uściskała brata, wymieniając z nim standardowe pytania dotyczące jego zdrowia oraz ogólnego kierunku, w jakim podąża jego egzystencja.
- Zapisałeś się już na odwyk? - zakończyła indagację ostrym pytaniem. Zmrużyła oczy, oczekując odpowiedzi w stylu: "Właśnie jadę do Synanonu, kochana sister" albo "Matka załatwiła mi miejsce w Drogen-Info", ale zamiast tego do jej uszu dotarły słowa:
- Jeszcze nie. Ale.. Zanim cokolwiek powiesz, pozwól mi najpierw załatwić pewną sprawę. Mam do ciebie malutki romans.
Malutki romans. Hmm. Zabrzmiało to zgoła złowieszczo.
Świetnie, więc przyjdzie jej zamarznąć na tym austriackim wywieju zanim szanowny pan kierowca i jego dzielny przegubowiec raczą się zjawić przed tą zapchaną ludźmi wiatą z obszarpanym rozkładem jazdy na ścianach i reklamami banków! Idealnie wprost!
Na domiar złego ktoś akurat klepnął ją w lewe ramię. Pani Reżyser przekrzywiła głowę z lodowatym spojrzeniem człowieka, z którym nie należy zaczynać, bo może się to skończyć szybkim wylądowaniem na OIOM-ie w stanie krytycznym. Jakież zatem było jej zdziwienie, gdy zorientowała się, że chciała posłać na szpitalne łóżko własnego brata!
Tak, bo to właśnie Gerard patrzył teraz na Edith roześmiany, promienny jak słoneczko Polsatu i bynajmniej nie dygocący z zimna jak jego siostra. Prawdę mówiąc, już samo z nim spotkanie było faktem dość niezwykłym zważywszy na fakt, iż odkąd Asystentka dała dyla z domu, nie kontaktował się z nią ani nawet nie wykonał żadnej próby w tym kierunku.
A teraz nagle materializuje się nieopodal jej roboty, o porze typowej dla właśnie kończącej się zmiany Edith.
Well, well, well..
- Witaj, siostrzyczko! - zapiał radośnie Ge', całując Kamerzystkę w policzek. Ta roześmiała się z wyraźną ulgą, po czym uściskała brata, wymieniając z nim standardowe pytania dotyczące jego zdrowia oraz ogólnego kierunku, w jakim podąża jego egzystencja.
- Zapisałeś się już na odwyk? - zakończyła indagację ostrym pytaniem. Zmrużyła oczy, oczekując odpowiedzi w stylu: "Właśnie jadę do Synanonu, kochana sister" albo "Matka załatwiła mi miejsce w Drogen-Info", ale zamiast tego do jej uszu dotarły słowa:
- Jeszcze nie. Ale.. Zanim cokolwiek powiesz, pozwól mi najpierw załatwić pewną sprawę. Mam do ciebie malutki romans.
Malutki romans. Hmm. Zabrzmiało to zgoła złowieszczo.
Kurwa, znowu coś do załatwienia.
- Jak malutki? Czy policja może się nim zainteresować? – zażartowała z polotem, szturchając brata.
O-o.
Zbladła, kiedy zobaczyła, że Gerard właściwie nie odczytał jej słów jako lekki dżouk bez znaczenia. Prawdę mówiąc, wyglądał tak, jakby policja całego świata już wiedziała o jego enigmatycznych, podejrzanych zamiarach.
- Co ty chcesz.. - zaczęła, ale jej głos rozerwał się jak naszyjnik z koralami pod wpływem nagłego, energicznego i zaaferowanego wtrącenia Gerarda:
- Chodź, jedzie nasz autobus. Pojedziemy do domu, tam ci wszystko wyjaśnię.
Edith ani się obejrzała, a już siedziała na wolnym miejscu naprzeciwko brata i wyglądała przez okno, wpatrując się w znajome krajobrazy rodzinnej okolicy. W jej żołądku tworzyły się małe supełki zdenerwowania. Miała przeczucie, że z prośby Gerarda nie wyniknie nic dobrego.
Jasnacholerajasnacholera, trzeba było w ramach dobrowolnej kary za pyskowanie Hoferowi targać nadgodziny.
***
- Jak malutki? Czy policja może się nim zainteresować? – zażartowała z polotem, szturchając brata.
O-o.
Zbladła, kiedy zobaczyła, że Gerard właściwie nie odczytał jej słów jako lekki dżouk bez znaczenia. Prawdę mówiąc, wyglądał tak, jakby policja całego świata już wiedziała o jego enigmatycznych, podejrzanych zamiarach.
- Co ty chcesz.. - zaczęła, ale jej głos rozerwał się jak naszyjnik z koralami pod wpływem nagłego, energicznego i zaaferowanego wtrącenia Gerarda:
- Chodź, jedzie nasz autobus. Pojedziemy do domu, tam ci wszystko wyjaśnię.
Edith ani się obejrzała, a już siedziała na wolnym miejscu naprzeciwko brata i wyglądała przez okno, wpatrując się w znajome krajobrazy rodzinnej okolicy. W jej żołądku tworzyły się małe supełki zdenerwowania. Miała przeczucie, że z prośby Gerarda nie wyniknie nic dobrego.
Jasnacholerajasnacholera, trzeba było w ramach dobrowolnej kary za pyskowanie Hoferowi targać nadgodziny.
***
I miała rację. Miała pieprzoną rację co do własnych
przeczuć. Kobieca intuicja, ha!
Van der Terneuzen ledwo przekroczyła próg pokoju brata, uprzednio wymieniwszy szybkie przywitanie z Marge, a Ge' od razu przystąpił do rozwijania swojej barwnej jak dywan przemowy, w której dużo było wzniosłych słów w typie "więzy rodzinne", "uczucia łączące rodzeństwo" oraz "familijna solidarność". Edith po kilkunastu sekundach już miała dosyć, więc niegrzecznie wprysnęła się w wypowiedź brata, siadając ostentacyjnie na krześle i mówiąc z werwą:
- Przybastuj, braciszku. Nie przedłużaj, muszę wracać do psa.
To podziałało na chłopaka jak kubeł zimnej wody. Przerwał nowo rozpoczęty monolog w pół słowa, po czym diametralnie zmienił front:
- Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy… Edith, w zasadzie nie wiem, jak mam to powiedzieć ani jak cię o to prosić.. Edith.. Musisz jechać do Berlina, do faceta o pseudonimie Oniegin, żeby zawieźć mu pieniądze za przemyt narkotyków do Włoch, który ukartowałem razem z Francisem.
- Chyba śnię, Gerardzie - parsknęła Pani Reżyser po chwili milczenia, nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy i wyglądając na bardziej rozbawioną niż wstrząśniętą. Dwukrotnie zamrugała powiekami, które to odkrywały, to zasłaniały powiększone z nagłego skoku adrenaliny oczy, po czym podjęła wątek:
Van der Terneuzen ledwo przekroczyła próg pokoju brata, uprzednio wymieniwszy szybkie przywitanie z Marge, a Ge' od razu przystąpił do rozwijania swojej barwnej jak dywan przemowy, w której dużo było wzniosłych słów w typie "więzy rodzinne", "uczucia łączące rodzeństwo" oraz "familijna solidarność". Edith po kilkunastu sekundach już miała dosyć, więc niegrzecznie wprysnęła się w wypowiedź brata, siadając ostentacyjnie na krześle i mówiąc z werwą:
- Przybastuj, braciszku. Nie przedłużaj, muszę wracać do psa.
To podziałało na chłopaka jak kubeł zimnej wody. Przerwał nowo rozpoczęty monolog w pół słowa, po czym diametralnie zmienił front:
- Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy… Edith, w zasadzie nie wiem, jak mam to powiedzieć ani jak cię o to prosić.. Edith.. Musisz jechać do Berlina, do faceta o pseudonimie Oniegin, żeby zawieźć mu pieniądze za przemyt narkotyków do Włoch, który ukartowałem razem z Francisem.
- Chyba śnię, Gerardzie - parsknęła Pani Reżyser po chwili milczenia, nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy i wyglądając na bardziej rozbawioną niż wstrząśniętą. Dwukrotnie zamrugała powiekami, które to odkrywały, to zasłaniały powiększone z nagłego skoku adrenaliny oczy, po czym podjęła wątek:
- Przed chwilą zdawało mi się, że powiedziałeś coś
kompletnie absurdalnego. Coś o jakichś pieniądzach za przemyt..
- .. dragów do Włoch -dopowiedział Gerard, kiwając głową w zadumie. Westchnął, patrząc na siostrę z niepokojem:
- .. dragów do Włoch -dopowiedział Gerard, kiwając głową w zadumie. Westchnął, patrząc na siostrę z niepokojem:
- Nie przesłyszałaś się, Edson. To prawda. To wszystko
prawda.
Konkretniejszy odzew ze strony Artystki nie nastąpił. W każdym razie, nie od razu. Trawiła ona w sobie ową rewelację przez jakiś czas, wpatrując się intensywnie w kołdrę na łóżku, zaciskając pięści i wargi. Wyglądała niczym Xena zamierzająca rzucić się do ataku na złoczyńców grabiących Bogu ducha winnych mieszkańców zapyziałej i zapuszczonej wioski. Wreszcie rozluźniła chwyt w dłoniach, po czym odparła dumnie:
- Nie będę pytać o twoich współpracowników ani o powody tego dziadostwa, w które wlazłeś jak w psie gówno. Ale skoro raczyłeś nieuważnie chodzić, to teraz sam noś za sobą smród!
Zerwała się na równe nogi. Zamierzała wyjść, ale brat chwycił ją za rękę i gwałtownie pociągnął w swoją stronę.
- Ej, puszczaj! - syknęła Asystentka.
- Proszę cię, Edith - rzekł zbitym tembrem Ge'. Widać było, że czuje się jak ostatni szakal, ale łatwo zauważalna była także pewna zacięta determinacja w całej jego postawie. Przypominał żołnierza idącego na z góry przegraną bitwę.
Konkretniejszy odzew ze strony Artystki nie nastąpił. W każdym razie, nie od razu. Trawiła ona w sobie ową rewelację przez jakiś czas, wpatrując się intensywnie w kołdrę na łóżku, zaciskając pięści i wargi. Wyglądała niczym Xena zamierzająca rzucić się do ataku na złoczyńców grabiących Bogu ducha winnych mieszkańców zapyziałej i zapuszczonej wioski. Wreszcie rozluźniła chwyt w dłoniach, po czym odparła dumnie:
- Nie będę pytać o twoich współpracowników ani o powody tego dziadostwa, w które wlazłeś jak w psie gówno. Ale skoro raczyłeś nieuważnie chodzić, to teraz sam noś za sobą smród!
Zerwała się na równe nogi. Zamierzała wyjść, ale brat chwycił ją za rękę i gwałtownie pociągnął w swoją stronę.
- Ej, puszczaj! - syknęła Asystentka.
- Proszę cię, Edith - rzekł zbitym tembrem Ge'. Widać było, że czuje się jak ostatni szakal, ale łatwo zauważalna była także pewna zacięta determinacja w całej jego postawie. Przypominał żołnierza idącego na z góry przegraną bitwę.
Och, doprawdy…
- Tylko ty mi zostałaś. Pojechałbym sam, ale jestem w Niemczech
spalony, Francis zresztą też. Nie mamy kogo wybrać. Proszę cię, Edith. Nie
odmawiaj, nie rób mi tego. Jeżeli to zrobisz to… to już naprawdę będzie koniec
- załkał rozdzierająco, puszczając siostrę i klapiąc bezwładnie na materac.
No, kurwa.
Pani Reżyser przez kilka chwil milczała. Wyglądała na spokojną i zdystansowaną, ale w jej umyśle ruszyła machina refleksji. Wszystkie koła zębate pracowały na zwielokrotnionych obrotach, działając sprawnie, z celującą przepustowością oraz godną podziwu wydajnością.
- Znowu ja muszę sprzątać jakiś bajzel - wywaliła z siebie wreszcie ze złością. Brat spojrzał na nią pytająco, ale ona zignorowała ten fakt. Zamiast tego, ciągnęła dalej, patrząc na gałęzie dębu, widoczne przez okno:
Pani Reżyser przez kilka chwil milczała. Wyglądała na spokojną i zdystansowaną, ale w jej umyśle ruszyła machina refleksji. Wszystkie koła zębate pracowały na zwielokrotnionych obrotach, działając sprawnie, z celującą przepustowością oraz godną podziwu wydajnością.
- Znowu ja muszę sprzątać jakiś bajzel - wywaliła z siebie wreszcie ze złością. Brat spojrzał na nią pytająco, ale ona zignorowała ten fakt. Zamiast tego, ciągnęła dalej, patrząc na gałęzie dębu, widoczne przez okno:
- Znowu ja. Jestem jak jednoosobowa firma sprzątająca cudzy,
życiowy burdel. "Nie chce ci się ponosić konsekwencji własnej głupoty?
Zadzwoń do Edith, ona jest niezrównana w zamiataniu kotów z kurzu kłopotów pod
pierdolony dywan!" - przeniosła spojrzenie na brata.
Jej wzrok był mrożący, nieustępliwy. Gerard zmartwiał jak dawno nie podlewany
tulipan. – Nie wiem, dlaczego i chyba nie chcę wiedzieć, bo w gruncie rzeczy
chyba nigdy do końca siebie nie zrozumiem.. I chyba kocham cię bardziej niż
myślę, więc zrobię to dla ciebie, baranie, choć miej świadomość, że wizja bycia
wspólniczką cwanych dilerów nie napawa mnie zachwytem. Podejmę się tego, ale
pod jednym warunkiem - zastrzegła, kiedy Ge' z radości zerwał się na równe
nogi, gotowy do uściskania siostry. - Kiedy ja wyjadę, ty pójdziesz na odwyk. I
nie to, że najpierw mi obiecasz, a później wystawisz mnie do wiatru. Zanim
wyjadę do Berlina, osobiście odprowadzę cię na białą salę, a później zarygluję
za sobą wszystkie drzwi, żebyś nie spylił przy pierwszej możliwej okazji,
bawiąc się w dziecko na gigancie, ćpające i mające gdzieś resztę świata. Więc
jak? Zgoda? - zakończyła podniesionym głosem.
W oczach Gerarda zalśniły łzy. Niestety, Edith nie miała czasu na wyklarowanie jakiejś uszczypliwej uwagi na temat chwiejnej, zatrutej narkotykami duszy brata, bo ten rzucił się na szyję, o mało nie zwalając Pani Reżyser z nóg.
- Dzięki, o, dzięki! - zaintonował ze wzruszeniem, przytulając Asystentkę do siebie. Uwolnił ją z uścisku, a później popatrzył na nią z wdzięcznością. - Jesteś.. jesteś..
- Debilna? - przybyła z usłużną pomocą Asystentka.
- Skądże, jesteś.. jesteś..
-Bezbłędna?
- Bezbłędna - uwieńczył zdanie Ge'. Zaśmiał się lekko, po czym westchnął.
- Naprawdę, nie wiem, jak mam ci dziękować.
- Przymknij się już - zdenerwowała się nagle Artystka. - I lepiej zapamiętaj sobie mój warunek. Jeżeli go nie zrealizujesz, z mojego wyjazdu wyjdzie jedno wielkie nic.
- Tak, tak - machnął ręką brat. Podszedł do biurka, otworzył szufladę i zaczął z uwagą poszukiwacza śliny kukułki na polanie przeczesywać jej wnętrze.
- Czy do ciebie dotarło, co ja w ogóle powiedziałam?- obruszyła się Asystentka. - Oczywiście, chodzi mi o część przed "Zgadzam się".
- Pewnie - mruknął Ge'. Wyprostował się, wziął spod myszki komputera jakiś papier, po czym podał go siostrze razem z wypchaną, zaklejoną kopertą. - Tu masz adres, a tu pieniądze. Dla bezpieczeństwa jednak.. Powinnaś, na rzecz swojej misji, zmienić imię i nazwisko. Pomyślałem o tym - dorzucił, zanim E. zdążyła coś dodać- I dlatego zawczasu postarałem się o stosowne dokumenty dla ciebie.
Panią Reżyser wstrząsnęła drgawka wkurwienia. A więc to tak! Więc ten bawół i żłób od początku wiedział, że ona się zgodzi!! Na litość boską, czy jej działania są tak przewidywalne? Czy ona naprawdę jest taka płytka?? CZY ZAWSZE ZACHOWYWAŁA SIĘ JAK POCHRZANIONA IDIOTKA, KTÓREJ DECYZJE BYWAJĄ PRZEWIDYWALNE DLA CAŁEGO ŚWIATA?!
W oczach Gerarda zalśniły łzy. Niestety, Edith nie miała czasu na wyklarowanie jakiejś uszczypliwej uwagi na temat chwiejnej, zatrutej narkotykami duszy brata, bo ten rzucił się na szyję, o mało nie zwalając Pani Reżyser z nóg.
- Dzięki, o, dzięki! - zaintonował ze wzruszeniem, przytulając Asystentkę do siebie. Uwolnił ją z uścisku, a później popatrzył na nią z wdzięcznością. - Jesteś.. jesteś..
- Debilna? - przybyła z usłużną pomocą Asystentka.
- Skądże, jesteś.. jesteś..
-Bezbłędna?
- Bezbłędna - uwieńczył zdanie Ge'. Zaśmiał się lekko, po czym westchnął.
- Naprawdę, nie wiem, jak mam ci dziękować.
- Przymknij się już - zdenerwowała się nagle Artystka. - I lepiej zapamiętaj sobie mój warunek. Jeżeli go nie zrealizujesz, z mojego wyjazdu wyjdzie jedno wielkie nic.
- Tak, tak - machnął ręką brat. Podszedł do biurka, otworzył szufladę i zaczął z uwagą poszukiwacza śliny kukułki na polanie przeczesywać jej wnętrze.
- Czy do ciebie dotarło, co ja w ogóle powiedziałam?- obruszyła się Asystentka. - Oczywiście, chodzi mi o część przed "Zgadzam się".
- Pewnie - mruknął Ge'. Wyprostował się, wziął spod myszki komputera jakiś papier, po czym podał go siostrze razem z wypchaną, zaklejoną kopertą. - Tu masz adres, a tu pieniądze. Dla bezpieczeństwa jednak.. Powinnaś, na rzecz swojej misji, zmienić imię i nazwisko. Pomyślałem o tym - dorzucił, zanim E. zdążyła coś dodać- I dlatego zawczasu postarałem się o stosowne dokumenty dla ciebie.
Panią Reżyser wstrząsnęła drgawka wkurwienia. A więc to tak! Więc ten bawół i żłób od początku wiedział, że ona się zgodzi!! Na litość boską, czy jej działania są tak przewidywalne? Czy ona naprawdę jest taka płytka?? CZY ZAWSZE ZACHOWYWAŁA SIĘ JAK POCHRZANIONA IDIOTKA, KTÓREJ DECYZJE BYWAJĄ PRZEWIDYWALNE DLA CAŁEGO ŚWIATA?!
Rzuciła w plecy brata kopertą.
- Imbecylu! - wrzasnęła. Natarła na Gerarda, który, nagle odwrócony twarzą do siostry, wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. - Ukartowałeś to sobie od początku, tak? W jaki sposób zamierzałeś mną manipulować, gdybym się nie zgodziła? Porwałbyś mi Andreasa? Harpuna?
- Uspokój się! - ustawił ją do pionu brat tonem zimnym jak stal, chwytając dziewczynę za ramię. Ta nieomal buchała mu w nos kłębami pary. - Tak, wiedziałem, że się zgodzisz, bo masz dobre serce. Jakiś problem?
Puścił ją, sięgnął po zapisaną kartkę papieru i papierową torebkę z Reserved, a następnie wcisnął pakunek Edith.
- Przestań już się wkurzać. Złość piękności szkodzi - zażartował sztywno, przebiegając wzrokiem papier. - Tutaj masz bilet lotniczy w dwie strony na swoje sfingowane nazwisko. Zabawisz w stolicy Rajchu 2 dni. O wolne w pracy się nie martw, załatwię ci.
- Jakiś ty dobroduszny! - zakpiła Edith, przejmując sprasowany wiecheć celulozy od brata. Nawet nie spojrzała na swoje dane, tylko szybko pomachała Ge' i skierowała się do wyjścia.
- Aha! - odwróciła się jeszcze, chwytając za klamkę i w ów akrobatyczny sposób, przenosząc na pięty ciężar ciała, odwróciła się w stronę brata. - Znajdź sobie miejsce na odwykówce, słonko. Pamiętaj: albo teraz albo nigdy, bo inaczej sama cię rozszarpię. Bye bye!
Poderwała się, szurnęła torebką i zniknęła w głębi korytarza, byle dalej od odmówienia bratu, byle dalej od roztrząsania możliwych konsekwencji, byle dalej od samej siebie i swej kompletnie niezrozumiałej zdolności do szafowania własną głupotą na wszystkie strony.
- Imbecylu! - wrzasnęła. Natarła na Gerarda, który, nagle odwrócony twarzą do siostry, wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. - Ukartowałeś to sobie od początku, tak? W jaki sposób zamierzałeś mną manipulować, gdybym się nie zgodziła? Porwałbyś mi Andreasa? Harpuna?
- Uspokój się! - ustawił ją do pionu brat tonem zimnym jak stal, chwytając dziewczynę za ramię. Ta nieomal buchała mu w nos kłębami pary. - Tak, wiedziałem, że się zgodzisz, bo masz dobre serce. Jakiś problem?
Puścił ją, sięgnął po zapisaną kartkę papieru i papierową torebkę z Reserved, a następnie wcisnął pakunek Edith.
- Przestań już się wkurzać. Złość piękności szkodzi - zażartował sztywno, przebiegając wzrokiem papier. - Tutaj masz bilet lotniczy w dwie strony na swoje sfingowane nazwisko. Zabawisz w stolicy Rajchu 2 dni. O wolne w pracy się nie martw, załatwię ci.
- Jakiś ty dobroduszny! - zakpiła Edith, przejmując sprasowany wiecheć celulozy od brata. Nawet nie spojrzała na swoje dane, tylko szybko pomachała Ge' i skierowała się do wyjścia.
- Aha! - odwróciła się jeszcze, chwytając za klamkę i w ów akrobatyczny sposób, przenosząc na pięty ciężar ciała, odwróciła się w stronę brata. - Znajdź sobie miejsce na odwykówce, słonko. Pamiętaj: albo teraz albo nigdy, bo inaczej sama cię rozszarpię. Bye bye!
Poderwała się, szurnęła torebką i zniknęła w głębi korytarza, byle dalej od odmówienia bratu, byle dalej od roztrząsania możliwych konsekwencji, byle dalej od samej siebie i swej kompletnie niezrozumiałej zdolności do szafowania własną głupotą na wszystkie strony.
*** Po powrocie do mieszkania Edith szybko uporała się z
odbębnieniem dość długiego spaceru z psem, pochłonięciem mrożonej pizzy i
pakowaniem przedmiotów pierwszej potrzeby do małej torby podróżnej.
Zastanawiając się, komu powierzyć opiekę nad harpunowym zwierzęciem, jakoś z
punktu wpadł jej do głowy Kofler.
No, jasne, chyba może podrzucić mu psa, który, nawiasem mówiąc, był prezentem OD NIEGO? Poczciwy facet na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. Co tam taki owczarek, którego trzeba regularnie wyprowadzać, karmić i zabawiać na rozliczne sposoby? Drobiazg po prostu!
Hłe, hłe, hłe.
Do Pani Reżyser dotarło ponadto przypomnienie o konieczności powiadomienia Andreasa o wyjeździe z daniną za granicę kraju. Nie czuła się z tego powodu zbyt komfortowo. Kofler bywał autorytatywnie nastawiony do sprawy jej bezpieczeństwa od czasu zajścia z wredną Christine, więc Edith martwiła się, czy czasem Austriak w porywie alinacyjnego szału nie zamknie jej w piwnicy i nie będzie karmił na pokrywce od garnka żarciem gotowanym na parze przez najbliższe trzy wieki, dopóki Asystentka nie dokona żywota, przefutrowana kalafiorem, marchewką i hiperwitaminozą.
Powiało groteską.
Cóż, witamy w życiu.
Dziewczyna z westchnieniem zapięła owczarkowi obrożę na szyi. Smycz była już uprzednio do skórzanego paska przyczepiona oraz owinięta wokół nadgarstka Asystentki, więc nagły skok pełen radości, wykonany przez Harpuna o mało nie wyrwał Edith ręki ze stawu. Mamląc pod nosem przekleństwa i szybko przeliczając kasę na taksówkę, Pani Reżyser opuściła swoje mieszkanko, by udać się na spotkanie ze swoim Lubym.
Tym razem podróż do Thaur wypełniona była szumem silnika samochodowego, warczącym na podgłówki Harpunem oraz powoli zapadającym zmierzchem. Reżyserka podparła brodę dłonią i smętnie zapatrzyła się w widok za oknem. Ten z czasem jej obrzydł, cechowany nieukrywaną jednostajnością doznań, więc musiała znaleźć sobie nowe, równie kreatywne zadanie, by z tej nudy nie zwariować. Zaczęła zatem drapać niepokornego psa za uszami, nawiązując jednocześnie elokwentną rozmowę z kierowcą.
- Parszywa pogoda, prawda? I ten wiatr! Ciekawe, co nas jeszcze czeka przed świętami.Pewnie zaczną w okolicznych lasach polować pumy i renifery! Jak na dalekiej Syberii! - ćwierknęła sympatycznie i z mocą, wbijając wyczekujące spojrzenie w lusterko wsteczne, w którym odbijały się niebieskie oczy prowadzącego pojazd. Ten bez słowa oderwał prawą dłoń od kierownicy i wskazał palcem na brązową tabliczkę, umieszczoną między przednimi siedzeniami: "Podczas jazdy uprasza się o nierozpraszanie kierowcy rozmową".
Ouch.
Edith kiwnęła głową, szemrząc "Przepraszam" i na nowo wbijając wzrok w widok za szybą. Kiedy wydawało się jej, że zaraz ostatecznie opuści ją zdrowy rozsądek, a ona napadnie na poczciwego, podstarzałego transportera, wywali go z auta na brudny śnieg autostrady, a sama ukradnie mu auto i na skrzydłach wiatru wróci z psem do domu, zaczęła rozpoznawać budynki oraz otoczenie. Pisnęła cicho z podekscytowania, niebaczna na fakt, że Harpun właśnie gryzie ją w rękę. Kilkanaście sekund później peugeot wgramolił się na wolną przestrzeń przed hacjendą Koflera. Pani Reżyser szybko wcisnęła kierowcy odliczoną należność za podróż, zawołała owczarkowego i wysiadła szybko z auta. Energicznym krokiem podeszła do furtki i, nie tracąc czasu na bawienie się domofonem, wsunęła dłoń przez sztachety, pogmerała przy okrągłej klamce i otwarła sobie wrota do Andreasowego Świata.
Weszła na ścieżkę, zamierzając jak najszybciej znaleźć się w ciepłym wnętrzu domu Austriaka, szarpnęła ciałem i o mało nie wylądowała głową na imponującym, setnie ośnieżonym jałowcu, który razem z kumplami tworzył szpaler pomiędzy domem skoczka a ogrodzeniem. Popatrzyła rozwścieczona na cholernego Harpuna, który był powodem jej nagłego bezruchu oraz chwilowego lęku przed niespodziewaną śmiercią w krzakach. Bestyja leżała tymczasem w zaspie i z maniakalną radością obgryzała grube polano, znalezione nie wiadomo, skąd. Edith przez chwilę patrzyła, jak białe, mocne zęby psa rozprawiają się z jasnym, twardym drewnem, aż w końcu uświadomiła sobie bezsens tej czynności. Zamrugała, szarpnęła smyczą i wytaskała psa z zaspy razem z grubym patykiem. Ruszyła w kierunku schodów, stając oko w oko z roześmianym Koflerem.
Świetnie!
- Jak długo tu sterczysz? - przywitała się czule z chłopakiem, kucając i odpinając psu pasek obroży. Harpun, zwietrzywszy zapach nagłej wolności, wypalił przed siebie jak strzała północy. Przeszusował po schodach w górę, po czym zaczął szczekać na Andreasa jak oszalały, merdając ogonem i próbując ugryźć go w jedną z łydek. Kofler zainteresował się zabawą z kundlem na tyle, że Pani Reżyser miała czas, by zwinąć smycz w pęto oraz wtrynić ją sobie do kieszeni płaszcza. Weszła powoli na schody, przyglądając się, jak Andreas broni się przed napaścią owczarka przy pomocy łopaty do odśnieżania, a Harpun, nic sobie z tego nie robiąc, skutecznie się broni, raz po raz ponawiając strategicznie perfekcyjne ataki.
- Nie przeszkadzajcie sobie. - zajaśniała sarkazmem Edith, stając pewnie na szczycie schodów. Owczarek raptownie wgryzł się zębami w wycieraczkę, jakby ze złości, że Kofler okazał się tak dobry w bronieniu swoich nóg, po czym zaczął machać łbem na wszystkie strony. Po chwili z jego pyska posypały się niewyraźne strzępy materiału korkowego. Asystentka zamarła.
No, to pięknie. Teraz Andreas NA PEWNO Z OTWARTYMI RAMIONAMI przyjmie do siebie jej psa.
Popatrzyła na niego z przestrachem.
Jednak, jak to zwykle bywa w jej przypadku, nie doceniła szaleństwa swojego ukochanego. Kofler nie wyglądał jak ktoś, kto ma zamiar lecieć po tasak, by zemścić się za zniszczenie wycierucha do obuwia, ale jak naukowiec zafascynowany przełomowym odkryciem w genetyce molekularnej. Spojrzał na Edith wesoło, a na jej widok zaśmiał się z rozradowaniem.
- Twoja mina warta jest każdych pieniędzy - powiedział uciesznie, podchodząc do Reżyserki. Ta spojrzała na niego kuso.
- Co chcesz przez to powiedzieć, niedźwiedziu? - wymruczała gniewnie. Próbowała się odsunąć od Austriaka, ale ściana skutecznie jej tego zabraniała. Dziewczyna znalazła się w potrzasku.
Ale nie, żeby tak naprawdę chciała uciekać. Wyrażenie ewentualnego oporu rozważała tylko przez sekundę, dopóki Andreas jej nie pocałował, uprzednio przycisnąwszy ją do chropowatej ściany i podkładając dłoń pod głowę. A później nawet szalejący w przedpokoju parteru Harpun przestał się liczyć.
No, jasne, chyba może podrzucić mu psa, który, nawiasem mówiąc, był prezentem OD NIEGO? Poczciwy facet na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. Co tam taki owczarek, którego trzeba regularnie wyprowadzać, karmić i zabawiać na rozliczne sposoby? Drobiazg po prostu!
Hłe, hłe, hłe.
Do Pani Reżyser dotarło ponadto przypomnienie o konieczności powiadomienia Andreasa o wyjeździe z daniną za granicę kraju. Nie czuła się z tego powodu zbyt komfortowo. Kofler bywał autorytatywnie nastawiony do sprawy jej bezpieczeństwa od czasu zajścia z wredną Christine, więc Edith martwiła się, czy czasem Austriak w porywie alinacyjnego szału nie zamknie jej w piwnicy i nie będzie karmił na pokrywce od garnka żarciem gotowanym na parze przez najbliższe trzy wieki, dopóki Asystentka nie dokona żywota, przefutrowana kalafiorem, marchewką i hiperwitaminozą.
Powiało groteską.
Cóż, witamy w życiu.
Dziewczyna z westchnieniem zapięła owczarkowi obrożę na szyi. Smycz była już uprzednio do skórzanego paska przyczepiona oraz owinięta wokół nadgarstka Asystentki, więc nagły skok pełen radości, wykonany przez Harpuna o mało nie wyrwał Edith ręki ze stawu. Mamląc pod nosem przekleństwa i szybko przeliczając kasę na taksówkę, Pani Reżyser opuściła swoje mieszkanko, by udać się na spotkanie ze swoim Lubym.
Tym razem podróż do Thaur wypełniona była szumem silnika samochodowego, warczącym na podgłówki Harpunem oraz powoli zapadającym zmierzchem. Reżyserka podparła brodę dłonią i smętnie zapatrzyła się w widok za oknem. Ten z czasem jej obrzydł, cechowany nieukrywaną jednostajnością doznań, więc musiała znaleźć sobie nowe, równie kreatywne zadanie, by z tej nudy nie zwariować. Zaczęła zatem drapać niepokornego psa za uszami, nawiązując jednocześnie elokwentną rozmowę z kierowcą.
- Parszywa pogoda, prawda? I ten wiatr! Ciekawe, co nas jeszcze czeka przed świętami.Pewnie zaczną w okolicznych lasach polować pumy i renifery! Jak na dalekiej Syberii! - ćwierknęła sympatycznie i z mocą, wbijając wyczekujące spojrzenie w lusterko wsteczne, w którym odbijały się niebieskie oczy prowadzącego pojazd. Ten bez słowa oderwał prawą dłoń od kierownicy i wskazał palcem na brązową tabliczkę, umieszczoną między przednimi siedzeniami: "Podczas jazdy uprasza się o nierozpraszanie kierowcy rozmową".
Ouch.
Edith kiwnęła głową, szemrząc "Przepraszam" i na nowo wbijając wzrok w widok za szybą. Kiedy wydawało się jej, że zaraz ostatecznie opuści ją zdrowy rozsądek, a ona napadnie na poczciwego, podstarzałego transportera, wywali go z auta na brudny śnieg autostrady, a sama ukradnie mu auto i na skrzydłach wiatru wróci z psem do domu, zaczęła rozpoznawać budynki oraz otoczenie. Pisnęła cicho z podekscytowania, niebaczna na fakt, że Harpun właśnie gryzie ją w rękę. Kilkanaście sekund później peugeot wgramolił się na wolną przestrzeń przed hacjendą Koflera. Pani Reżyser szybko wcisnęła kierowcy odliczoną należność za podróż, zawołała owczarkowego i wysiadła szybko z auta. Energicznym krokiem podeszła do furtki i, nie tracąc czasu na bawienie się domofonem, wsunęła dłoń przez sztachety, pogmerała przy okrągłej klamce i otwarła sobie wrota do Andreasowego Świata.
Weszła na ścieżkę, zamierzając jak najszybciej znaleźć się w ciepłym wnętrzu domu Austriaka, szarpnęła ciałem i o mało nie wylądowała głową na imponującym, setnie ośnieżonym jałowcu, który razem z kumplami tworzył szpaler pomiędzy domem skoczka a ogrodzeniem. Popatrzyła rozwścieczona na cholernego Harpuna, który był powodem jej nagłego bezruchu oraz chwilowego lęku przed niespodziewaną śmiercią w krzakach. Bestyja leżała tymczasem w zaspie i z maniakalną radością obgryzała grube polano, znalezione nie wiadomo, skąd. Edith przez chwilę patrzyła, jak białe, mocne zęby psa rozprawiają się z jasnym, twardym drewnem, aż w końcu uświadomiła sobie bezsens tej czynności. Zamrugała, szarpnęła smyczą i wytaskała psa z zaspy razem z grubym patykiem. Ruszyła w kierunku schodów, stając oko w oko z roześmianym Koflerem.
Świetnie!
- Jak długo tu sterczysz? - przywitała się czule z chłopakiem, kucając i odpinając psu pasek obroży. Harpun, zwietrzywszy zapach nagłej wolności, wypalił przed siebie jak strzała północy. Przeszusował po schodach w górę, po czym zaczął szczekać na Andreasa jak oszalały, merdając ogonem i próbując ugryźć go w jedną z łydek. Kofler zainteresował się zabawą z kundlem na tyle, że Pani Reżyser miała czas, by zwinąć smycz w pęto oraz wtrynić ją sobie do kieszeni płaszcza. Weszła powoli na schody, przyglądając się, jak Andreas broni się przed napaścią owczarka przy pomocy łopaty do odśnieżania, a Harpun, nic sobie z tego nie robiąc, skutecznie się broni, raz po raz ponawiając strategicznie perfekcyjne ataki.
- Nie przeszkadzajcie sobie. - zajaśniała sarkazmem Edith, stając pewnie na szczycie schodów. Owczarek raptownie wgryzł się zębami w wycieraczkę, jakby ze złości, że Kofler okazał się tak dobry w bronieniu swoich nóg, po czym zaczął machać łbem na wszystkie strony. Po chwili z jego pyska posypały się niewyraźne strzępy materiału korkowego. Asystentka zamarła.
No, to pięknie. Teraz Andreas NA PEWNO Z OTWARTYMI RAMIONAMI przyjmie do siebie jej psa.
Popatrzyła na niego z przestrachem.
Jednak, jak to zwykle bywa w jej przypadku, nie doceniła szaleństwa swojego ukochanego. Kofler nie wyglądał jak ktoś, kto ma zamiar lecieć po tasak, by zemścić się za zniszczenie wycierucha do obuwia, ale jak naukowiec zafascynowany przełomowym odkryciem w genetyce molekularnej. Spojrzał na Edith wesoło, a na jej widok zaśmiał się z rozradowaniem.
- Twoja mina warta jest każdych pieniędzy - powiedział uciesznie, podchodząc do Reżyserki. Ta spojrzała na niego kuso.
- Co chcesz przez to powiedzieć, niedźwiedziu? - wymruczała gniewnie. Próbowała się odsunąć od Austriaka, ale ściana skutecznie jej tego zabraniała. Dziewczyna znalazła się w potrzasku.
Ale nie, żeby tak naprawdę chciała uciekać. Wyrażenie ewentualnego oporu rozważała tylko przez sekundę, dopóki Andreas jej nie pocałował, uprzednio przycisnąwszy ją do chropowatej ściany i podkładając dłoń pod głowę. A później nawet szalejący w przedpokoju parteru Harpun przestał się liczyć.
***
- Zatem mówisz, że wyjeżdżasz, aby pomóc bratu sfinalizować
interes oparty na przemycie narkotyków. - zreasumował wyszczerbionym tonem
Andreas, wpatrując się poważnie w swój kubek z herbatą. Edith potwierdziła jego
przypuszczenia energicznym ruchem czachy. Upiła łyk kawy, a później odstawiła
szklankę na szklany blat ławy z Ikei i otarła usta wierzchem dłoni.
Jakoś udało się jej wpleść w długą jak makaron do spaghetti sesję całowania kilka zdyszanych słów o celu niespodziewanej wizyty, co zmusiło Koflera do chwilowego zwolnienia tempa. Udało mu się w miarę sprawnie skierować zajętą czym innym uwagę na bieżący problem opieki nad Harpunem, co doprowadziło go do konstatacji, że w zasadzie mógłby się nim zająć, "bo czemu nie?". Pani Reżyser tak się ucieszyła na ową wieść, że skoczyła Austriakowi na szyję i wycisnęła mu na ustach gorący buziak.
Taak.
A później trzeba było wejść do domu, żeby zobaczyć, w jaki sposób dziki owczarek patroszy sportowe rękawiczki Andreasa, prychając watą na wszystkie strony i walcząc z wrzynającym się w zęby poliestrem.
- Edith?
- Słucham? - odpowiedziała mechanicznie Asystentka, wracając z fali wspomnień na suchy brzeg aktualnych wydarzeń.
- Chyba nie muszę ci mówić, co sądzę na temat twojej altruistycznej decyzji, prawda?
Pani Reżyser zmarszczyła brwi, patrząc niechętnie na Koflera.
- Dlaczego się na zgadzasz? Przecież nic mi się tam nie stanie - burknęła zaczepnie.
- Nie możesz tego wiedzieć - zdenerwował się Baribal. - Zamierzasz wkroczyć w niebezpieczne, nieznane środowisko jako osoba kompletnie z zewnątrz. I co, myślisz, że nie wzbudzisz tym niczyich podejrzeń? Edith.. - zawahał się przez moment. - Przywykłem, wszyscy przywykliśmy do tego, że czasem zachowujesz się nieodpowiedzialnie, że zbyt często działasz pod wpływem nagłego impulsu, ale teraz.. Jestem wstrząśnięty tym, że przystanęłaś na propozycję Gerarda. W ogóle nie pomyślałaś o konsekwencjach, mam rację?
Artystka nic nie odpowiedziała. Bo faktem jest, że niezbyt dokładnie przeanalizowała możliwą skalę zagrożeń. Chwyciła w dłonie szklankę z kawą i wessała się w napój, wgapiając się w Andreasa ze złością. Ten jednak nic sobie z tego nie robił. Mówił dalej, jak nakręcony:
- Oczywiście, widzę, że jednak mam rację. Szczerze mówiąc, wolałbym jej nie mieć. I wolałbym, żebyś odmówiła. Nie masz pojęcia, jacy dilerzy potrafią być bezwzględni. Jeżeli zauważą, że nie masz wprawy w tym, co robisz, ani że nie masz bladego pojęcia o rynku, wezmą cię węszącego szpicla i wydadzą na ciebie wyrok śmierci - ostatnie słowa niezbyt wyraźnie przeszły mu przez gardło. - Edith, dziwię się, że twój brat, wiedząc o tym wszystkim, zdecydował się poprosić o tę durną przysługę właśnie ciebie..
- Widocznie bardzo zalazłam mu za skórę - mruknęła Asystentka. Nie dość cicho jednak. Kofler spojrzał na nią ze złością. Choć nie, właściwie nie: tak naprawdę spojrzał na swoją dziewczynę z jawnym, wręcz buchającym płomieniami gniewem. Poderwał się na równe nogi, krzycząc:
- Mogłabyś choć na chwilę przestać się wygłupiać?! Posłuchaj tego, co do ciebie mówię! Zbyt wiele razy miałem do czynienia z takimi osobami, jak ty, które naiwnie wystawiały się na cel, a później kończyły w dębowej trumnie. I to w najlepszym wypadku! Przestań być taka uparta, słyszysz mnie? Odmów Gerardowi. Odmów mu, pokręcony ptysiu.
Jakoś udało się jej wpleść w długą jak makaron do spaghetti sesję całowania kilka zdyszanych słów o celu niespodziewanej wizyty, co zmusiło Koflera do chwilowego zwolnienia tempa. Udało mu się w miarę sprawnie skierować zajętą czym innym uwagę na bieżący problem opieki nad Harpunem, co doprowadziło go do konstatacji, że w zasadzie mógłby się nim zająć, "bo czemu nie?". Pani Reżyser tak się ucieszyła na ową wieść, że skoczyła Austriakowi na szyję i wycisnęła mu na ustach gorący buziak.
Taak.
A później trzeba było wejść do domu, żeby zobaczyć, w jaki sposób dziki owczarek patroszy sportowe rękawiczki Andreasa, prychając watą na wszystkie strony i walcząc z wrzynającym się w zęby poliestrem.
- Edith?
- Słucham? - odpowiedziała mechanicznie Asystentka, wracając z fali wspomnień na suchy brzeg aktualnych wydarzeń.
- Chyba nie muszę ci mówić, co sądzę na temat twojej altruistycznej decyzji, prawda?
Pani Reżyser zmarszczyła brwi, patrząc niechętnie na Koflera.
- Dlaczego się na zgadzasz? Przecież nic mi się tam nie stanie - burknęła zaczepnie.
- Nie możesz tego wiedzieć - zdenerwował się Baribal. - Zamierzasz wkroczyć w niebezpieczne, nieznane środowisko jako osoba kompletnie z zewnątrz. I co, myślisz, że nie wzbudzisz tym niczyich podejrzeń? Edith.. - zawahał się przez moment. - Przywykłem, wszyscy przywykliśmy do tego, że czasem zachowujesz się nieodpowiedzialnie, że zbyt często działasz pod wpływem nagłego impulsu, ale teraz.. Jestem wstrząśnięty tym, że przystanęłaś na propozycję Gerarda. W ogóle nie pomyślałaś o konsekwencjach, mam rację?
Artystka nic nie odpowiedziała. Bo faktem jest, że niezbyt dokładnie przeanalizowała możliwą skalę zagrożeń. Chwyciła w dłonie szklankę z kawą i wessała się w napój, wgapiając się w Andreasa ze złością. Ten jednak nic sobie z tego nie robił. Mówił dalej, jak nakręcony:
- Oczywiście, widzę, że jednak mam rację. Szczerze mówiąc, wolałbym jej nie mieć. I wolałbym, żebyś odmówiła. Nie masz pojęcia, jacy dilerzy potrafią być bezwzględni. Jeżeli zauważą, że nie masz wprawy w tym, co robisz, ani że nie masz bladego pojęcia o rynku, wezmą cię węszącego szpicla i wydadzą na ciebie wyrok śmierci - ostatnie słowa niezbyt wyraźnie przeszły mu przez gardło. - Edith, dziwię się, że twój brat, wiedząc o tym wszystkim, zdecydował się poprosić o tę durną przysługę właśnie ciebie..
- Widocznie bardzo zalazłam mu za skórę - mruknęła Asystentka. Nie dość cicho jednak. Kofler spojrzał na nią ze złością. Choć nie, właściwie nie: tak naprawdę spojrzał na swoją dziewczynę z jawnym, wręcz buchającym płomieniami gniewem. Poderwał się na równe nogi, krzycząc:
- Mogłabyś choć na chwilę przestać się wygłupiać?! Posłuchaj tego, co do ciebie mówię! Zbyt wiele razy miałem do czynienia z takimi osobami, jak ty, które naiwnie wystawiały się na cel, a później kończyły w dębowej trumnie. I to w najlepszym wypadku! Przestań być taka uparta, słyszysz mnie? Odmów Gerardowi. Odmów mu, pokręcony ptysiu.
- Nie odmówię – orzekła van der Terneuzen ze złością,
patrząc na Niedźwiedzia.
Wkurzenie w jego pięknych, granatowych oczach tylko się
pogłębiło.
- Nie rozumiesz tego, co mówię? – rzucił pytaniem
retorycznym, wpatrując się w Edith dość dziko. – Nie słyszysz, Edith? Jak
możesz być tak obojętna na głos zdrowego rozsądku? Jak możesz tak ignorować
własne bezpieczeństwo? Przecież to jest… To jest..
- Głupie? – przyszła ukochanemu w sukurs Asystentka, mrużąc
oczy.
- Głupie – potwierdził Kofler beznamiętnie. – I niedojrzałe.
I niepoważne. I niebezpieczne. Niebezpieczne.. przede wszystkim dla ciebie. Co
powtarzam po raz kolejny.
- To może powinieneś sobie znaleźć lepszą dziewczynę.
- Nie chcę lepszej dziewczyny. Ty jesteś tą lepszą. Najlepszą.
Ale jak mam ci to udowadniać, gdy będziesz..
Nie skończył. W sumie Edith była mu za to wdzięczna, gdyż
dopiero celna pointa całego spektrum wypowiedzi Andreasa naświetliła
dziewczynie skalę działania, w jakie się wpakowała z powodu zaskoczenia, zmęczenia,
uczuć rodzinnych, marów o doskonałej przyszłości „czystego” brata.. Cokolwiek
to było, zadziałało natychmiast, również teraz. Dlatego Reżyserka, próbując
wytłumić zachwyt z powodu usłyszenia tak cudnego wyznania Andreasa o sobie
samej, powiedziała cicho i dość stanowczo:
- Baribalu, nie jadę do Berlina dla przyjemności. Robiłam
już zdjęcia Bramie Brandenburskiej, tyłek w Wannsee też już moczyłam. Musisz
zrozumieć, tak, ZROZUMIEĆ, że gdyby.. Gdyby to chodziło o ciebie albo o
kogokolwiek, komu ufam i kto ufa mnie, podjęłabym właśnie taką decyzję.
Pojechałam za Czapka do Ga-Pa. Pamiętasz? I mniejsza o to, dlaczego. Skoro
dałam się wciągnąć w wir kłopotów obcemu człowiekowi, który bardzo mnie wkurza,
choć ostatnio jakby mniej, gdyż głównie mu współczuję, to miałabym odmówić
BRATU? ODMÓWIĆ BRATU? Nie mogę tego zrobić. Muszę jechać. Muszę jechać, bo to…
bo to mój brat. Właśnie dlatego. Gerard to Gerard. On mi pomógł, kiedy nie
wyrabiałam. Nie mam prawa go zostawić. Muszę spłacić dług…
- Wobec tego, Edith, nie pozostawiasz mi wyboru… Muszę
zrobić to, co planowałem, choć, jak Bóg mi świadkiem, chciałem tego uniknąć..
Nie tyle wyrazy wypowiedziane przez Andreasa, ile ton,
którym sportowiec posłużył się podczas odpowiedzi na perswazyjne argumenty
Asystentki podziałały na van der Terneuzen niczym kubeł zimnej wody, mrożąc jej
w nagłym skoku ruchliwych, cielesnych dreszczy nie tyle ciało, ile przede
wszystkim mózg. Świadomość Polko-Holenderki w jednej, krótkiej chwili została
zawężona do panicznej w swym ogólnym wyrazie myśli: ZERWIE ZE MNĄ.
ZERWIE ZE MNĄ. WŁAŚNIE TERAZ.
- C-C-C-o ty masz na myśli? – wydukała wbrew własnej
intencji.
Kofler obrzucił siedzącą w bliskości blondynkę sondującym,
kontrolnym spojrzeniem, po czym rzekł dobitnie i powoli:
- Muszę donieść na Gerarda swojemu szefowi. Moi kumple go
przyskrzynią za przemyt narkotyków, a ty przestaniesz robić z siebie męczennicę.
Przeżyjesz – dorzucił na koniec pewnie.
Artystkę dokumentnie zamurowało. Nie chciało się jej wierzyć
w to, co Niedźwiednik, A Także Najprawszy z Prawych Policjantów, właśnie wszem
i wobec zakomunikował.
CO ON ĆPAŁ ZANIM EDITH PRZYJECHAŁA?
- Sły-słyszysz siebie? – wydusiła z siebie Reżyserka, za
wszelką próbując utrzymać rozpalone ogniem gniewu nerwy na wodzy. – NIE MOŻESZ
TEGO ZROBIĆ. NIE MOŻESZ TAK PO PROSTU DONIEŚĆ NA MOJEGO BRATA.
- Mogę – odbił piłeczkę Andreas z niezmąconą pewnością
własnych racji. – Co więcej: powinienem. To nie tylko moja praca, ale teraz
przede wszystkim obowiązek. Wobec ciebie.
- Nie masz wobec mnie żadnych obowiązków.
- Mylisz się.
- Nie, to ty się mylisz – wkurzyła się Edith. Pełna
zacietrzewienia kontynuowała szybko, zanim Kofler Podlec zdołał wtrącić na nowo
swoje trzy grosiki:
– Wydaje ci się, że
jak jesteś gliniarzem, o, pardon, POLICJANTEM, to możesz włazić z butami w moje
życie? Nie prosiłam cię o interwencję! Nie prosiłam cię o nią, więc po co
pchasz nochal w nie swoje sprawy?
- Dla twojego dobra.
- Moim dobrem będzie.. będzie jakiekolwiek zagrożenie
czyhające na mojego brata?
- A będzie nim śmierć z rąk dilerów narkotykowych?
Edith zdusiła w ustach sążniste przekleństwo, które wraz z jego
koleżankami i kolegami zamierzała napuścić na uszy i zwoje mózgowe Andreasa,
żeby wreszcie przestał pieprzyć dyrdymały i po prostu ZROZUMIAŁ..
..zamiast tego pozwoliła, by łza wściekłości spadła jej z
prawego, a później lewego oka wprost na przepięknie upudrowane policzki. Po czym wbiła rozżarzone wkurwieniem oczy w
Niedźwiednika Zdrajcę Koflera.
- Nie życzę sobie, żeby twoja cholerna praca i ideały, dla
których ją podjąłeś, wpieprzały się w nasze życie – oświadczyła twardo. Naraz
jednak ponownie uderzyła w ton błagalno-proszący.
To się nazywa konsekwencja. Świnia.
- Andreas, nie donoś na Gerarda, proszę, proszę, PROSZĘ! Ja
już wszystko z nim załatwiłam, naprawdę. Ge’ w zamian za moją przysługę
przyrzekł solennie i obowiązkowo stawić się jutro do centrum odwykowego.
Pójdzie na terapię! – zakończyła z idiotycznym okrzykiem pełnym optymizmu.
I dopiero wtedy uświadomiła sobie W CAŁEJ OKAZAŁOŚCI, w jakie gówno się
wpakowała. Na ów niezwykle toporny fakt naprowadziło Edith jedno słowo.
Słowo „przyrzekł”.
Wzdrygnęła się nieznacznie.
Ile razy Mathias obiecywał jej cuda świata, byleby tylko
przestała się pastwić nad jego skołataną duszą narkomana? I dlaczego Edith,
niepomna własnych doświadczeń, dopuściła do jakiejkolwiek dyskusji z
niewydarzonym, cierpiącym bratem? Wierzyła, że na jej skinienie Gerard przerwie nałóg, NAŁÓG, który niósł go wysoką falą przez Bóg wie, jak długi czas? Że zerwie z samookaleczaniem DLA WŁASNEJ SIOSTRY? I W IMIĘ CZEGO? RODZINY, KTÓREJ NAWET NIE MA. PRZYSZŁOŚCI, KTÓRA JEST RÓWNIE MĘTNA JAK WODA W STARYM STAWIE I RÓWNIE SZARA JAK WODA PO MYCIU NACZYŃ.
DLACZEGO ONA, EDITH, SIĘ NIE SPRZECIWIŁA, DLACZEGO NIE POSTAWIŁA SPRAWY
JASNO, NA OSTRZU NOŻA, TYLKO ZNOWU POSTANOWIŁA ODGRYWAĆ ROLĘ ŚWIĘTEJ?
Dlaczego znowu zawierzyła choremu? DLACZEGO?
Zginie. ZGINIE W TYM JEBANYM BERLINIE. BO JEST GŁUPIA. ZGINIE MARNIE, BO PRZECIEŻ AKTORKĄ JEST ŻADNĄ. I JEST GŁUPIAAAAAAAA!
- Widzę, że wreszcie zdałaś sobie sprawę z tego, jak twój
komentarz durnowato i nierealistycznie brzmi.
Wypowiedź sportowca przebiła się do świadomości van der
Terneuzen niczym promieniowanie gamma przez drewnianą ścianę. Dziewczyna
podniosła udręczoną twarz na ukochanego.
Wyglądała naprawdę żałośnie.
- Nie męcz mnie już – poprosiła cicho. – Zrobię, co mam do
zrobienia, wrócę i wszyscy zapomnimy o całym tym majdanie.
WRÓCI, JEŚLI NIE ZGINIE, PODKŁADAJĄC SIĘ ZA BRATA, KTÓRY W GŁOWIE MA TYLKO OMAMY PO REAKCJACH CHEMICZNYCH ZACHODZĄCYCH W MÓZGU.
Zapadła cisza, którą po stu latach bezczynności i
apatycznego trwania przerwał wielki huk. Do salonu nagle wpadł Harpun, który
teraz jednak już nie przypominał owczarka podhalańskiego, ale owczarka
piekielnego - był cały czarny, jakby wytarzał się w smole. Podleciał do
swojej pani, szczekając z radością i trzymając w pysku but narciarski Koflera.
- Hej, to moje, ty bestio! - upomniał się o swoje Austriak, wstając i podchodząc do psa. Ten szybko uskoczył za Edith, warcząc jak rasowy obrońca uciśnionych.
- Harpun! - wymamrotała Pani Reżyser, schylając się i przejeżdżając palcami po uchu zwierzęcia. Pies znowu zaszczekał z butem w pysku, co bardziej wyglądało na rezonans obuwniczy niż faktyczny szczek, ale Edith już nie zwracała na to uwagi.
- Puść to - nakazała cicho, a kiedy usłyszała z boku łupnięcie, spojrzała na Andreasa nieokreślonym wzrokiem.
- Trzymasz w piwnicy węgiel? - spytała arystokratycznie, rozcierając szarą smugę w opuszkach.
- Łotr pewnie się do niego dobrał – zbagatelizował całość zdarzenia Kofler. - Trzymam, trzymam. To znaczy, trzymałem, bo Harpun chyba wyniósł jedną czwartą na sobie – zaśmiał się żabio.
Edith uśmiechnęła się lekko. Krzyknęła cicho ze zdziwienia, kiedy owczarek wskoczył jej na kolana, przechyliła się w bok i walnęła ciałem na podłogę.
- Och, złaź ze mnie, brudasie! - odepchnęła z nerwami psa, który, zanim wypadł z salonu, pożarł ciasto uprzednio położone przez swoją właścicielkę na skraju ławy.
Andreas pomógł Pani Reżyser wstać, wysłuchując przy okazji setki narzekań na "psią naturę", o której można powiedzieć przede wszystkim, że jest z nią "prawdziwe skaranie boskie" i, że ona, Edith, nie wie, co się stało Harpunowi, ale w jej mieszkaniu bydlę zachowuje się "zupełnie inaczej". Nie ma takich "skłonności destrukcyjnych".
- Doceniam to, że tak się o mnie martwisz - zmieniła niespodziewanie front, patrząc na Koflera z tkliwością i uśmiechając się przymglonym grymasem. - Ale ja .. już podjęłam decyzję. Pojadę.. Niezależnie od tego, co o tym sądzisz. Przyjechałam tylko zakomunikować ci ten fakt i prosić o zajęcie się psem.
Wpatrzyła się w dywan. Widać było, że jest jej głupio i atakuje ją poczucie winy, ale dała się też zauważyć pewna determinacja w całej jej zbuntowanej postawie.
Poczuła, że Andreas ją przytula. Z jej piersi wydobyło się ciężkie jak złoto westchnienie.
- A gdybym ci zagroził, że cię zostawię, jeżeli nie zmienisz zdania? Również to na ciebie nie podziała? - spytał cicho, bez przekonania.
Edith uśmiechnęła się złowieszczo.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobisz - wymruczała w jego ramię. - Bo jesteś tak samo słaby, jak ja, i, tak samo, jak ja, nie zniósłbyś naszego rozstania z powodu tak idiotycznej w całym swym ogóle sprawy. Nie martw się. Jestem trochę kocia – zawsze spadam na cztery łapy.
Odchyliła się i pocałowała Koflera żarliwie w usta.
Mrrau!
Całowała się tak z Andreasem przez jakiś czas, aż w końcu ten zdecydował się przerwać pobijanie nowego rekordu za pomocą słów jakby wyprutych ze swej krtani:
- Nie cierpię tego, jak na mnie działasz. Ale i tak.. nie pozwalam ci jechać. To jest nie do przyjęcia. Czaisz, pokręcony ptysiu? NIE-DO-PRZYJĘCIA. Nie zgadzam się na tę całą eskapadę.
- Podjęłam już decyzję - powtórzyła z naciskiem Pani Reżyser. Położyła Koflerowi palec na ustach i dodała cicho: - I nie zmienię jej. Ten jeden raz.. nie będziesz miał takiego wpływu na mnie, jaki byś chciał. A to dlatego, że.. chodzi o mojego brata.
Gwałtowny huk przypominający walenie się Nieba przerwał owe romantyczno-egzystencjalne wywody pary zakochanych. Edith odskoczyła od Koflera, tocząc wzrokiem po pomieszczeniu. Jej oczy zatrzymały się na...
No, właśnie.
- Powiedz mi, że ja śnię - wymamlała Artystka i stuknęła Austriaka w rękę. Ten tylko pokręcił przecząco głową, patrząc, jak Harpun z tłumionym jazgotem gryzie perkalową zasłonę, cały owinięty w firanki i ograniczony przez zerwany karnisz.
To kompletnie podbiło Panią Reżyser. Wybuchnęła tak spazmatycznym śmiechem, że nawet Kofler musiał się nieco tępawo uśmiechnąc, mimo iż cała jego sylwetka zawierała się w niewypowiedzianym zdaniu: "O, Boże, nie wierzę, że Yeti istnieje."
Asystentka chwyciła Niedźwiednika za brodę i popatrzyła mu głęboko w oczy, po czym rzekła radośnie:
- Och, kochanie... Może ubezpiecz sobie dodatkowo dom, kiedy mój pies będzie tutaj pomieszkiwać, co? W porównaniu z tym, co owczarek wyprawia, moja wyprawa do Berlina wydaje się dobrym pomysłem!
*** Najpierw ranek pełen pośpiechu zabieganie bez psa bez psa za to z walizką w jednej dłoni i fałszywymi dokumentami w drugiej rozwiane włosy wiatr bucha w twarz po wyjściu z domu a tu trzeba znaleźć szybko taksówkę żeby zdążyć na samolot pęd pęd cały czas pęd! Wreszcie jest samochód żółty jak taxi w Nowym Jorku choć to nie Nowy Jork tylko Innsbruck nie USA tylko Austria zimna wielka bogata lodowata klimatycznie zimowa Austria i miejsce powrotów jak fontanna do której wrzuca się pieniążek miejsce miłości jak jakaś Werona w rozpalonych Włoszech właśnie ciekawe czy Pointner pojedzie jeszcze do tych Włoch za facetem od Louisa Jak jedziesz baranie wrzeszczy nagle kierowca trąbiąc klaksonem na jakieś czerwone audi które niespodziewanie wyskakuje przed maską saaba choć może to nie audi i nie saab Edith nie jest pewna bo z tego zdenerwowania przed lotem już się jej wszystko pomieszało nazwy aut sprawy na które nie ma wpływu i takie które powinny ją obchodzić takie jak na przykład Nazywasz się teraz Wiera Iwanowna Czelabinowa urodzona dwudziestego piątego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w Ufie jesteś zameldowana przy ulicy Aleksandra Puszkina cholera znowu jakiś Alexander dwadzieścia osiem gdyby ktoś Cię o to pytał w Moskwie tak Moskwa to bardzo piękne miasto z tradycjami bogatą historią wszystko tam jest jak trzeba ale Petersburg też nie jest gorszy właśnie a co Ty robisz w Niemczech Wiero Przyjechałam przywieźć pieniądze kuzynowi berlińczykowi którego moja rodzina wspiera zza Uralu bo rodzina moja nie miesza już w Ufie dokąd przeprowadziliśmy się ze stolicy znaczy jakaś tam jej część nie mieszka już w tym pięknym mieście o którym wie setna część setnej części ludzkości zaraz to chyba za dużo albo za mało no to co z matematyki nigdy jakaś dobra nie byłam a chciałam iść na finanse bo to mądrze brzmi ale to śmieszne no to brat popierdala w fabryce stali w Magnitogorsku siostra wyjechała do Grecji z mężem Dimitrisem Diamandisem choć może nie powinnam wyjawiać nazwisk ale i tak nikt nigdy ich nie znajdzie bo oni mieszkają w Salonikach z resztą siostra zmieniła imię z Marfy na jakieś inne ale niech Pani tylko pomyśli jak pięknie się komponowałyśmy kiedy rodzice przedstawiali nas na uroczystościach zakładowych To nasze córki mówiła na przykład matka albo ojciec wskazywali najpierw na najstarszą to jest Marfa ta średnia to Wiera i najmłodsza Katiuszka jak ta broń radziecka z czasów wojny ach jakie to zabawne ale ja zawsze lubiłam to imię wtrąca się wtedy to znaczy wtrącała się matka bo teraz imprez w zakładach już nie ma niekiedy nie ma też zakładów więc matka już nie ma jak się wtrącać w przedstawianie nas zatem to właśnie Marfa już teraz zgreczynniała a druga siostra opiekuje się rodzicami w Ufie właśnie i jest nauczycielką matematyki w tamtejszej szkole podstawowej no to to jest ta Katiusza taka śmieszna jak broń choć broń wzbudzała strach myślę że tak Katia wzbudza przerażenie w swoich uczniach w szkole No właśnie szkoła Szkoła ma czerwone dachówki choć równie dobrze może mieć blachę albo dachu może nie mieć wcale nie jest to ważne teraz właściwie to bynajmniej Więc mam liczną rodzinę ale właściwie dlaczego Pani pyta co Pani taka ciekawska? Ach, kuzyn nasz, ten kuzyn, nazywamy go Oniegin bo on bardzo lubi pisarstwo Puszkina no widzi Pani znowu ten Puszkin i znowu Aleksander żeby było śmieszniej a może nawet tragicznej Zatem ten kuzyn o lotnisko! Teraz pędem dalej dalej kasa została wydana na opłacenie przejazdu tych nędznych kilometrów które minęły jak z bicza strzelił teraz trzeba pokonać trasę do Berlina i będzie można poczuć się względnie bezpieczną choć Andreas tego nie pochwala ale wiemy już dlaczego Andreas który martwi się o Gregora bo ten odniósł kontuzję wywalił się jak długi na treningu i stłukł kolano a Luiza daleko w Polszcze i kto pomoże Dziecku się pozbierać? Andreas właśnie, kochany Andreas, bo on Dzień dobry, nazywam się Wiera Czelabinowa oto mój paszport oto mój bilet oto moja torba oto ja cała lecę sobie do Niemiec do kuzyna Otóż ten kuzyn ach dziękuję za kartę pokładową Tak mam nadzieję że lot będzie miły Do widzenia zatem ten kuzyn my mówimy na niego Oniegin ach wspominałam o tym No to Oniegin mieszka w Berlinie z żoną Marthą i dzieckiem i odnajmuje mieszkanie samotnie znaczy samotnie w sensie że mieszka tylko ze swoją rodziną a nie teściami czy kim tam jeszcze więc mieszka ten kuzyn w dzielnicy wielkich bloków w Rudow czy Britz-Buckow-Rudow jak chyba brzmi pełna nazwa nie mam pojęcia z resztą jak tam jest bo nigdy tam nie byłam a on jak przesyła nam pocztówki to nigdy stamtąd właśnież tylko albo z Poczdamu albo z jakimiś monumentami och trzeba ściągnąć pasek ze spódnicy uśmiechnąć się bo kontrola celna otóż wysyła wyciągnąć dokumenty no tak wysyła nam pocztówki z zabytkami jak Brama Brandenburska albo cokolwiek innego nie znam za dobrze jeszcze buty trzeba zdjąć i dzięki Bogu że nie mam podwiązek bo pewnie też musiałabym przez tę bramkę przełazić jeszcze raz po uprzednim ich ściągnięciu a tu co dziękuję mogę iść dalej i jeszcze szczęśliwego lotu pani Wiero a ja mam ochotę im powiedzieć że nie jestem żadną cholerną Wierą tylko Edith van der Terneuzen mieszkającą w Innsbrucku jednak tak jak Wiera która wiezie pieniądze dla kuzyna z Tyrolu to ja nie mówiłam o sobie ach co za gapa ze mnie Ja mieszkam w Thaur z kochankiem i mężem jednocześnie znaczy to jedna i ta sama osoba poznaliśmy się na koncercie Daft Punk w Paryżu jak ja tam byłam na stypendium dla inżynierów chemicznych bo jestem geniuszem pomimo młodego wieku a on tam pracował dla L'orela jako tester a może to była Helena Rubinstein już nie pamiętam tak jestem młoda mam dwadzieścia lat ocalałam z Rosji w wieku dziewiętnastu lat się hajtnęłam o Boże jak to brzmi te ćpuny mi nie uwierzą no to może inną bajeczkę do nich zagaję mianowicie Ziomy moje jestem z Rosji z Innsbrucka przysyła mnie taki to a taki nie znacie go dobrze chłopcy ale on zna Was przesyła kasę za przemyt tu i tu tego i tego wow ale zielony ten korytarz do samolotu tak że jak nie wiecie to to Wasz problem przystojniacy ale ja się zmywam cześć i czołem idę do dyski zatańczyć jakiś szybki taniec teraz więc się tak nie gapcie macie do czynienia z profeską pierwszej klasy pomimo że mam taki akcent jaki mam uroczy uważam że i cenią sobie bardzo go inni w tym mój chłopak też no to na razie i pozdrowienia dla rodzin a pamiętajcie żeby nie dolewać zimnej wody do rozgrzanego oleju bo to może spowodować wybuch jak mojej ciotce z Zakaukazia konkretnie to z Gruzji która w ten sposób straciła dom i piękną skórę a wersja numer trzy zakłada że daję Onieginowi mamonę wbijam do hotelu jako Wieroczka Rosjanka bo innej opcji ja chwilowo nie znaju bez słowa śpię sobie jak dzidzi rano wstaję wsiadam w tram albo metro albo choćby w cokolwiek i jadę na Tegel żeby wrócić do domu do Innsbrucka do pracy ale przede wszystkim do Andreasa do Andreasa i do rodziców i tego barana Gerarda i do Luizy i może nawet do Czapka o panie Czapek chciałabym teraz gonić po OESV jak trzpiotowata zakręcona manikiurzystka z podrzędnego centrum handlowego uganiająca się na długich obcasach za klientami niż jakaś wspólniczka przemytników i te straszne słowa Proszę zapiąć pasy o Boże zaraz umrę i to nawet nie jako Polko-Holenderka tylko jako Rosjanka zwyczajna ruska dziewczyna zza Uralu i nawet nie zdążyłam powiedzieć Koflerowi że O Boże
ZZZIUUUUUU
piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
To ja może poproszę kawę
- Hej, to moje, ty bestio! - upomniał się o swoje Austriak, wstając i podchodząc do psa. Ten szybko uskoczył za Edith, warcząc jak rasowy obrońca uciśnionych.
- Harpun! - wymamrotała Pani Reżyser, schylając się i przejeżdżając palcami po uchu zwierzęcia. Pies znowu zaszczekał z butem w pysku, co bardziej wyglądało na rezonans obuwniczy niż faktyczny szczek, ale Edith już nie zwracała na to uwagi.
- Puść to - nakazała cicho, a kiedy usłyszała z boku łupnięcie, spojrzała na Andreasa nieokreślonym wzrokiem.
- Trzymasz w piwnicy węgiel? - spytała arystokratycznie, rozcierając szarą smugę w opuszkach.
- Łotr pewnie się do niego dobrał – zbagatelizował całość zdarzenia Kofler. - Trzymam, trzymam. To znaczy, trzymałem, bo Harpun chyba wyniósł jedną czwartą na sobie – zaśmiał się żabio.
Edith uśmiechnęła się lekko. Krzyknęła cicho ze zdziwienia, kiedy owczarek wskoczył jej na kolana, przechyliła się w bok i walnęła ciałem na podłogę.
- Och, złaź ze mnie, brudasie! - odepchnęła z nerwami psa, który, zanim wypadł z salonu, pożarł ciasto uprzednio położone przez swoją właścicielkę na skraju ławy.
Andreas pomógł Pani Reżyser wstać, wysłuchując przy okazji setki narzekań na "psią naturę", o której można powiedzieć przede wszystkim, że jest z nią "prawdziwe skaranie boskie" i, że ona, Edith, nie wie, co się stało Harpunowi, ale w jej mieszkaniu bydlę zachowuje się "zupełnie inaczej". Nie ma takich "skłonności destrukcyjnych".
- Doceniam to, że tak się o mnie martwisz - zmieniła niespodziewanie front, patrząc na Koflera z tkliwością i uśmiechając się przymglonym grymasem. - Ale ja .. już podjęłam decyzję. Pojadę.. Niezależnie od tego, co o tym sądzisz. Przyjechałam tylko zakomunikować ci ten fakt i prosić o zajęcie się psem.
Wpatrzyła się w dywan. Widać było, że jest jej głupio i atakuje ją poczucie winy, ale dała się też zauważyć pewna determinacja w całej jej zbuntowanej postawie.
Poczuła, że Andreas ją przytula. Z jej piersi wydobyło się ciężkie jak złoto westchnienie.
- A gdybym ci zagroził, że cię zostawię, jeżeli nie zmienisz zdania? Również to na ciebie nie podziała? - spytał cicho, bez przekonania.
Edith uśmiechnęła się złowieszczo.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobisz - wymruczała w jego ramię. - Bo jesteś tak samo słaby, jak ja, i, tak samo, jak ja, nie zniósłbyś naszego rozstania z powodu tak idiotycznej w całym swym ogóle sprawy. Nie martw się. Jestem trochę kocia – zawsze spadam na cztery łapy.
Odchyliła się i pocałowała Koflera żarliwie w usta.
Mrrau!
Całowała się tak z Andreasem przez jakiś czas, aż w końcu ten zdecydował się przerwać pobijanie nowego rekordu za pomocą słów jakby wyprutych ze swej krtani:
- Nie cierpię tego, jak na mnie działasz. Ale i tak.. nie pozwalam ci jechać. To jest nie do przyjęcia. Czaisz, pokręcony ptysiu? NIE-DO-PRZYJĘCIA. Nie zgadzam się na tę całą eskapadę.
- Podjęłam już decyzję - powtórzyła z naciskiem Pani Reżyser. Położyła Koflerowi palec na ustach i dodała cicho: - I nie zmienię jej. Ten jeden raz.. nie będziesz miał takiego wpływu na mnie, jaki byś chciał. A to dlatego, że.. chodzi o mojego brata.
Gwałtowny huk przypominający walenie się Nieba przerwał owe romantyczno-egzystencjalne wywody pary zakochanych. Edith odskoczyła od Koflera, tocząc wzrokiem po pomieszczeniu. Jej oczy zatrzymały się na...
No, właśnie.
- Powiedz mi, że ja śnię - wymamlała Artystka i stuknęła Austriaka w rękę. Ten tylko pokręcił przecząco głową, patrząc, jak Harpun z tłumionym jazgotem gryzie perkalową zasłonę, cały owinięty w firanki i ograniczony przez zerwany karnisz.
To kompletnie podbiło Panią Reżyser. Wybuchnęła tak spazmatycznym śmiechem, że nawet Kofler musiał się nieco tępawo uśmiechnąc, mimo iż cała jego sylwetka zawierała się w niewypowiedzianym zdaniu: "O, Boże, nie wierzę, że Yeti istnieje."
Asystentka chwyciła Niedźwiednika za brodę i popatrzyła mu głęboko w oczy, po czym rzekła radośnie:
- Och, kochanie... Może ubezpiecz sobie dodatkowo dom, kiedy mój pies będzie tutaj pomieszkiwać, co? W porównaniu z tym, co owczarek wyprawia, moja wyprawa do Berlina wydaje się dobrym pomysłem!
*** Najpierw ranek pełen pośpiechu zabieganie bez psa bez psa za to z walizką w jednej dłoni i fałszywymi dokumentami w drugiej rozwiane włosy wiatr bucha w twarz po wyjściu z domu a tu trzeba znaleźć szybko taksówkę żeby zdążyć na samolot pęd pęd cały czas pęd! Wreszcie jest samochód żółty jak taxi w Nowym Jorku choć to nie Nowy Jork tylko Innsbruck nie USA tylko Austria zimna wielka bogata lodowata klimatycznie zimowa Austria i miejsce powrotów jak fontanna do której wrzuca się pieniążek miejsce miłości jak jakaś Werona w rozpalonych Włoszech właśnie ciekawe czy Pointner pojedzie jeszcze do tych Włoch za facetem od Louisa Jak jedziesz baranie wrzeszczy nagle kierowca trąbiąc klaksonem na jakieś czerwone audi które niespodziewanie wyskakuje przed maską saaba choć może to nie audi i nie saab Edith nie jest pewna bo z tego zdenerwowania przed lotem już się jej wszystko pomieszało nazwy aut sprawy na które nie ma wpływu i takie które powinny ją obchodzić takie jak na przykład Nazywasz się teraz Wiera Iwanowna Czelabinowa urodzona dwudziestego piątego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w Ufie jesteś zameldowana przy ulicy Aleksandra Puszkina cholera znowu jakiś Alexander dwadzieścia osiem gdyby ktoś Cię o to pytał w Moskwie tak Moskwa to bardzo piękne miasto z tradycjami bogatą historią wszystko tam jest jak trzeba ale Petersburg też nie jest gorszy właśnie a co Ty robisz w Niemczech Wiero Przyjechałam przywieźć pieniądze kuzynowi berlińczykowi którego moja rodzina wspiera zza Uralu bo rodzina moja nie miesza już w Ufie dokąd przeprowadziliśmy się ze stolicy znaczy jakaś tam jej część nie mieszka już w tym pięknym mieście o którym wie setna część setnej części ludzkości zaraz to chyba za dużo albo za mało no to co z matematyki nigdy jakaś dobra nie byłam a chciałam iść na finanse bo to mądrze brzmi ale to śmieszne no to brat popierdala w fabryce stali w Magnitogorsku siostra wyjechała do Grecji z mężem Dimitrisem Diamandisem choć może nie powinnam wyjawiać nazwisk ale i tak nikt nigdy ich nie znajdzie bo oni mieszkają w Salonikach z resztą siostra zmieniła imię z Marfy na jakieś inne ale niech Pani tylko pomyśli jak pięknie się komponowałyśmy kiedy rodzice przedstawiali nas na uroczystościach zakładowych To nasze córki mówiła na przykład matka albo ojciec wskazywali najpierw na najstarszą to jest Marfa ta średnia to Wiera i najmłodsza Katiuszka jak ta broń radziecka z czasów wojny ach jakie to zabawne ale ja zawsze lubiłam to imię wtrąca się wtedy to znaczy wtrącała się matka bo teraz imprez w zakładach już nie ma niekiedy nie ma też zakładów więc matka już nie ma jak się wtrącać w przedstawianie nas zatem to właśnie Marfa już teraz zgreczynniała a druga siostra opiekuje się rodzicami w Ufie właśnie i jest nauczycielką matematyki w tamtejszej szkole podstawowej no to to jest ta Katiusza taka śmieszna jak broń choć broń wzbudzała strach myślę że tak Katia wzbudza przerażenie w swoich uczniach w szkole No właśnie szkoła Szkoła ma czerwone dachówki choć równie dobrze może mieć blachę albo dachu może nie mieć wcale nie jest to ważne teraz właściwie to bynajmniej Więc mam liczną rodzinę ale właściwie dlaczego Pani pyta co Pani taka ciekawska? Ach, kuzyn nasz, ten kuzyn, nazywamy go Oniegin bo on bardzo lubi pisarstwo Puszkina no widzi Pani znowu ten Puszkin i znowu Aleksander żeby było śmieszniej a może nawet tragicznej Zatem ten kuzyn o lotnisko! Teraz pędem dalej dalej kasa została wydana na opłacenie przejazdu tych nędznych kilometrów które minęły jak z bicza strzelił teraz trzeba pokonać trasę do Berlina i będzie można poczuć się względnie bezpieczną choć Andreas tego nie pochwala ale wiemy już dlaczego Andreas który martwi się o Gregora bo ten odniósł kontuzję wywalił się jak długi na treningu i stłukł kolano a Luiza daleko w Polszcze i kto pomoże Dziecku się pozbierać? Andreas właśnie, kochany Andreas, bo on Dzień dobry, nazywam się Wiera Czelabinowa oto mój paszport oto mój bilet oto moja torba oto ja cała lecę sobie do Niemiec do kuzyna Otóż ten kuzyn ach dziękuję za kartę pokładową Tak mam nadzieję że lot będzie miły Do widzenia zatem ten kuzyn my mówimy na niego Oniegin ach wspominałam o tym No to Oniegin mieszka w Berlinie z żoną Marthą i dzieckiem i odnajmuje mieszkanie samotnie znaczy samotnie w sensie że mieszka tylko ze swoją rodziną a nie teściami czy kim tam jeszcze więc mieszka ten kuzyn w dzielnicy wielkich bloków w Rudow czy Britz-Buckow-Rudow jak chyba brzmi pełna nazwa nie mam pojęcia z resztą jak tam jest bo nigdy tam nie byłam a on jak przesyła nam pocztówki to nigdy stamtąd właśnież tylko albo z Poczdamu albo z jakimiś monumentami och trzeba ściągnąć pasek ze spódnicy uśmiechnąć się bo kontrola celna otóż wysyła wyciągnąć dokumenty no tak wysyła nam pocztówki z zabytkami jak Brama Brandenburska albo cokolwiek innego nie znam za dobrze jeszcze buty trzeba zdjąć i dzięki Bogu że nie mam podwiązek bo pewnie też musiałabym przez tę bramkę przełazić jeszcze raz po uprzednim ich ściągnięciu a tu co dziękuję mogę iść dalej i jeszcze szczęśliwego lotu pani Wiero a ja mam ochotę im powiedzieć że nie jestem żadną cholerną Wierą tylko Edith van der Terneuzen mieszkającą w Innsbrucku jednak tak jak Wiera która wiezie pieniądze dla kuzyna z Tyrolu to ja nie mówiłam o sobie ach co za gapa ze mnie Ja mieszkam w Thaur z kochankiem i mężem jednocześnie znaczy to jedna i ta sama osoba poznaliśmy się na koncercie Daft Punk w Paryżu jak ja tam byłam na stypendium dla inżynierów chemicznych bo jestem geniuszem pomimo młodego wieku a on tam pracował dla L'orela jako tester a może to była Helena Rubinstein już nie pamiętam tak jestem młoda mam dwadzieścia lat ocalałam z Rosji w wieku dziewiętnastu lat się hajtnęłam o Boże jak to brzmi te ćpuny mi nie uwierzą no to może inną bajeczkę do nich zagaję mianowicie Ziomy moje jestem z Rosji z Innsbrucka przysyła mnie taki to a taki nie znacie go dobrze chłopcy ale on zna Was przesyła kasę za przemyt tu i tu tego i tego wow ale zielony ten korytarz do samolotu tak że jak nie wiecie to to Wasz problem przystojniacy ale ja się zmywam cześć i czołem idę do dyski zatańczyć jakiś szybki taniec teraz więc się tak nie gapcie macie do czynienia z profeską pierwszej klasy pomimo że mam taki akcent jaki mam uroczy uważam że i cenią sobie bardzo go inni w tym mój chłopak też no to na razie i pozdrowienia dla rodzin a pamiętajcie żeby nie dolewać zimnej wody do rozgrzanego oleju bo to może spowodować wybuch jak mojej ciotce z Zakaukazia konkretnie to z Gruzji która w ten sposób straciła dom i piękną skórę a wersja numer trzy zakłada że daję Onieginowi mamonę wbijam do hotelu jako Wieroczka Rosjanka bo innej opcji ja chwilowo nie znaju bez słowa śpię sobie jak dzidzi rano wstaję wsiadam w tram albo metro albo choćby w cokolwiek i jadę na Tegel żeby wrócić do domu do Innsbrucka do pracy ale przede wszystkim do Andreasa do Andreasa i do rodziców i tego barana Gerarda i do Luizy i może nawet do Czapka o panie Czapek chciałabym teraz gonić po OESV jak trzpiotowata zakręcona manikiurzystka z podrzędnego centrum handlowego uganiająca się na długich obcasach za klientami niż jakaś wspólniczka przemytników i te straszne słowa Proszę zapiąć pasy o Boże zaraz umrę i to nawet nie jako Polko-Holenderka tylko jako Rosjanka zwyczajna ruska dziewczyna zza Uralu i nawet nie zdążyłam powiedzieć Koflerowi że O Boże
ZZZIUUUUUU
piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
To ja może poproszę kawę
____________________
Czeeeść!
Tuszę, iż wszyscy wspaniale bawili się w Andrzejki i, jeśli mogę tak to ująć, nieco stonowani wkroczyli w czas Adwentu ;D Powyższy rozdział bynajmniej stonowany nie jest, ale nie wydaje mi się, żeby to była jakaś niezwykle obrazoburcza wada.. choć finalną decyzję zostawiam, oczywiście, Wam, czytelnicy.
Wszelkie opinie mile widziane.
A tymczasem - miłej lektuuury! ;D
PS Czy tylko ja uważam, że Austriacy, odziani w lazury i błękity, to już nie ta sama kadra?
serdecznie pozdrawiam,
Zaiste szlachetne ze strony Edith jest to zachowanie mające na celu uratowanie tyłka bratu, ale dziewczątko zapomniało sobie chyba zadać dwa zasadnicze pytania, z których pierwsze brzmi, czy aby na pewno jest jeszcze co ratować, a drugie odnosi się do gwałtownej wprawdzie reakcji Andreasa, aczkolwiek nikt nie powiedział, że całkiem niesłusznej.
OdpowiedzUsuńGłupi nie jest, więc niby czemu jego zdanie się nie liczy?
Pozdrawiam.
[piec-sekund]
na początek chciałam napisać, że bardzo się cieszę, iż wróciłaś. z nowego rozdziału także się cieszę i mam nadzieję, że z Twoim zdrowiem już wszystko w porządku, a wizyty w szpitalach nie będą już potrzebne, bo na samą myśl o szpitalu włosy na rękach stają mi dęba, jak Lilii, która boi się lekarzy. do tego mojego wywodu dorzucam jeszcze pytanie kompletnie niezwiązane z tematem. ja wiem, że nie jestem odpowiednią osobą do przypominania i robienia wyrzutów o to, w końcu sama jestem nie lepsza, ale co z hiah-hiah? bo ja tam wchodzę i czekam i się kurczę doczekać nie mogę ;c
OdpowiedzUsuńdobra, a teraz czas na powyższy rozdział :)
Edith i Gregor. Gregor i Edith. razem. na korytarzu. rozmawiają ze sobą. i nikt się nie kłóci. nie ironizuje. nie dochodzi do rękoczynów. co im się stało? choć w sumie powinnam się cieszyć, że tak się dobrze porozumiewają ze sobą, w końcu w pracy powinna panować miła atmosfera, a już zwłaszcza między Edith a chłopakiem jej przyjaciółki (choć mówiąc szczerze, to tak właściwie on nim nie jest, pasuje tu bardziej określenie eks, ale przecież wszyscy dobrze wiemy, że Gregora i Luizę ciągnie do siebie tak bardzo, jak, hm, jak cukierki-mordoklejki).
nie dziwię się Pannie z Kamerą, że zamiast zjawić się w jaskini Jaśnie Wielmożnie Nam Panującego Potwora, poszła się najeść. z pełnym żołądkiem o wiele lepiej stawia się czoła przeciwnością. a przecież Pointner właśnie do nich się zalicza. i w sumie wizja kopsnięcia go w zadek była tak przemożna, że aż sama zamachałam w powietrzu nogą, oczywiście, ledwo powstrzymując się od śmiechu. ale na długo się to nie zdało, bo gdy Edith sprawiła, że trener w cudowny wręcz sposób uderzył się w... głowę (chciałam powiedzieć łeb, ale już nie będę taka złośliwa;)), nie wytrzymałam. całe szczęście, że nikogo w domu nie było, bo by mnie jeszcze za wariatkę uznali, że do ekranu laptopa się śmieję ;D
poza tym nigdy nie spodziewałam się, że Edith tak bardzo przejmie się rozmową z Czapkiem i wizją potencjalnego jej zwolnienia. czyżby jednak jej zależało na asystowaniu Pointnerowi w jego niecnych czynach? czyżby wizja codzienności bez szalonego OESV nie była dla niej przyjemna? a jeśli już sam Potwór się wyłania z mojego pytania na światło dzienne, to w sumie Edith może mieć rację z tym, iż Czapuncio zwariował. i te jego problemy z mówieniem! Jeeezu, wziął by wyłożył wszystko raz a dobrze na ławę, a nie tak kluczy i się jąka! zwłaszcza, że przecież Edith wie o wiele więcej niż jakaś pierwsza lepsza napotkana na korytarzu OESV osoba. no, panie Czapek, liczę na pana! (i pewnie się przeliczę, ech)
Usuńi te jego ciągłe zmiany nastroju! on mnie momentami przeraża! naprawdę. bo najpierw patrzy na ciebie wilkiem, ochrzania cię jak leci, najchętniej spuszczając po tobie wiadro zimnej wody z dodatkiej pomyj, by za chwilę zacząć się śmiać i czochrać po włosach, jakby był z Edith w najlepszej komitywie, a moment później zirytować się na nią i znowu zacząć ironizować z kwaśnym uśmiechem na ustach albo się z niej nabijać. te jego wahania nastroju mnie strasznie dekoncentrują i przez to nie wiem, o co mu znowu chodzi. czy on może przechodzi menopauzę, czy jak? choć nie, mając trzysta lat już chyba dawno powinien ją przebyć :D
a potem pojawił się Hofer. ja go nie potrafię strawić w rzeczywistości, widząc go z tą krótkofalówką przy ustach, stojącego na skoczni i nic sobie nie robiącego z wiatru i tego typu spraw, zawsze "krzywdząc" tych, których lubię, a tutaj to już w ogóle przeszedł samego siebie. na korytarzu to był napad, normalnie napad w biały dzień. choć tak zagadać Edith to też jest sztuka... panie Walter, w sumie powiedziałabym, że może być pan z siebie dumny, ale nie lubię pana, wiec ot co nic nie rzeknę. na całe szczęście (aż nie wiedzę, że to napisałam...) w porę pojawił się Czapek, który chyba naprawdę posiada jakieś nadprzyrodzone umiejętności, i Edith uratował spod jego szponów. choć ta wzmianka o zwolnieniu, hmm, grubo się robi, a nad czapką Czapka zbierają się czarne chmury (wybacz, nie mogłam się powstrzymać przed takim trochę sucharem:)). i w sumie nie dziwię się Edith, że się tak Walterowi postawiła na późniejszym zebraniu. a że zebrania są same w sobie nudne, to nie dziwię się, że Panna z Kamerą odpłynęła w przestworza. i jestem z niej aż dumna! jeśli już coś palnęła, coś, co nie powinno się raczej zdarzyć (ale wiadomo jak to bywa w przypadku Polko-Holenderki), to głupio byłoby się z tego wycofywać. trzeba bronić swoich racji. i brawo! a to, że Pointner drugi raz stanął w jej obronie, i że jeszcze Hofer dostał opierdol od dyrektora... wow. WOW szok szok WOW WOW (pieseł taki:D). choć zapewne Edith znajdzie się na jego czarnej liście, ale przynajmniej utarła mu nosa :) HAHAHA ;D
ale taką dygresją od tego tematu, to ja też się dziwię, że skoczkowie nie garną do Panny Z Kamerą. przecież z nią nie da się nudzić! ona jest nieprzewidywalna, ma poczucie humoru, a przygoda to jej drugie imię ;) idealna kompanka do tańca i do różańca :) a może oni się po prostu jej boją? hmmm, w sumie coś w tym może być.
idąc dalej, bardzo się cieszę, że dziewczyny wyjaśniły sobie wszystko, opowiedziały wszystkie historie, które się niedawno wydarzyły i o których nie wiedziały. muszą się trzymać razem w tym zwariowanym świecie austriackiej kadry, wśród tych wszystkich intryg i zawirowań życiowych. a łączy je przecież tak wiele (i nie mówię tu tylko o znajomości języka polskiego, który swoją drogą będzie bardzo przydatną umiejetnością, w razie gdyby miały porozmawiać o czymś, co inni mieliby nie wiedzieć:) a wiadomo, jak to jest w OESV, tam lepiej nie mówić czegoś na głos, bo ściany mają uszy...). i Edith ma rację, Luiza powinna być trochę egoistką. ale Gregor to też taki palatuncio trochę, postarał by się lepiej o Polkę, a nie. dobrze, że Andreas jak na razie mnie pod tym względem nie zawodzi :)
w sumie to uważam tak jak Edith - Czapek na pewno nie powiedział jej wszystkiego podczas późniejszej rozmowy po wypiciu kawy z Polką (ileż Edith w ciągu jednego dnia odbywa spotkań trzeciego stopnia! że też ona nie pada na łóżko martwa i nie budzi się dwa dni później. przecież to może człowieka wykończyć!). Potwór co prawda wydawał się być nad wyraz przekonujący, zapewniając, że już nie ma nic do ukrycia, ale... coś mi w kościach strzela. a jak mi strzela, to znaczy że mam przeczucie :) (choć może to wina tej pizgawicy za oknem? hm?) ale w sumie (kurde, nadużywam ostatnio tego sformułowania) cieszę się z tego, że Czapek się trochę przed Edith otworzył. w końcu siedzą w tym bagnie razem, chcąc nie chcąc. może to właśnie widmo ostatniej szansy dla nich obojga go do tego skłoniło? nie wiem, ale taka Edith z umiejętnościami pakowania się w kłopoty na pewno mu się przyda, mimo że oboje tak bardzo działają sobie na nerwy :D
Usuńi, o kurde, kurdekurdekurdekurdekurde, dalszy ciąg rozdziału potwierdza moją tezę o pakowaniu się w kłopoty niczym codziennym pakowaniu książek do plecaka przed wyjściem gimnazjalisty do szkoły. za dobra, Edith jest zdecydowanie za dobra. zbyt altruistyczna. i uległa. i wierząca w przemianę. i nie myśląca o konsekwencjach. i... Jeeezu. czuję nosem, że ta wyprawa do Berlina, na którą się zgodziła pod rosyjskim nazwiskiem, może nie wyjść tak, jak to z góry jest zaplanowane. poza tym co Artystka ma w sobie, że przyciąga osoby z kłopotami do swojego serca z taką łatwością? czyżby to ten jej altruizm ukryty pod powłoką ironii to wszystko powodował? hmm?
i Andreas ma stuprocentową rację, Artystka jest po prostu samobójczynią. ale jaką zawziętą! widać, że jak już sobie coś postanowi to nie odpuści, nawet pod wizją zerwania z Koflerem. kurczę, widać, że jej na nim zależy, ale mimo iż rodzina jest w strzępach, to wciąż jest dla niej ważna. konflikt tragiczny normalnie. mam nadzieję, że Gerard dotrzyma danego słowa, bo jak nie to sama osobiście się do Austrii przejadę i mu nawtykam, o, o!
sytuacja z Harpunem wywołała natomiast u mnie rekcję awwwww <3 mimo że ten narobił w mieszkaniu Austriaka niezłego bałaganu. ale w końcu sam go naszej pannie z kamerą dał, wiec teraz ma za swoje :D Harpun najwidoczniej przeczuwa coś nosem i te jego niecodzienne zachowania są konsekwencją wyjazdu Edith do Berlina. oby wróciła stamtąd w jednym kawałeczku... choć czy ja powinnam wątpić w jej inwencję twórczą? ma rację, jest jak kot, spada na cztery łapy. może w międzyczasie dostanie po głowie, ale zawsze wszystko skończy się dobrze. oby też i tym razem tak było, bo nie zdzierżyłabym faktu, że nie mogę się pozachwycać nad moją ulubioną parą ever.
kurde, zaczynam lubić Koflera. niedobrze ze mną :D
buźkaaaaa :*
wybacz, że w częściach, że Ci zaśmiecam komentarze, ale jak już się tak rozpisałam (OLABOGA), to blogspot stwierdził, że tylu znaków dodać nie może (nie wiedziałam, że komentarze mają ograniczenia! :O).
Usuńa postanowiłam dodać to, co skleciłam, mimo iż myśli na temat rozdziału mam zapewne jeszcze więcej, aniżeli udało mi się przekazać, skoro już tyle napisałam. mam nadzieję, że za złe mi tego wywodu u góry nie masz.
pozdrowienia gorące jak słońce ;D