Edith
sunęła szybko korytarzem, dzierżąc w rękach stertę teczek i zapakowanych w
folie ochronne dokumentów. Odkąd przyszła, robiła już 25 przemarsz tą trasą, co
powoli zaczynała odczuwać w nogach.
Ale
chociaż rano pomyślała i ubrała buty z wygodną podeszwą. Za to pogratulowała
sobie w duchu kolejny raz.
Szczerze
mówiąc, Pani Reżyser nie wyobrażała sobie siebie, zaiwaniającej po śliskiej
podłodze raz po raz w butach na obcasie bez zaliczenia wywrotki albo
imponującej gleby. Płaskie buty zatem okazały się jak najbardziej na miejscu.
Chociaż
tyle.
Edith
otworzyła sobie łokciem drzwi do świątyni Anny-Sekretarki, po czym wparadowała
do środka, objuczona papierami. Zrobiła kilka kroków w przód i z niemałą ulgą
położyła przyniesione dokumenty na biurku swojej najnowszej koleżanki z pracy.
Później uśmiechnęła się przyjaźnie do blondwłosej Austriaczki zza sterty
papierzysk, na co znajoma odpowiedziała przerażonym wyrazem twarzy.
- Co ja mam z tym zrobić? - pisnęła, chwytając
się za głowę.
Van
der Terneuzen wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem - skwitowała bez współczucia. – Ten facet, do którego posłał mnie Pointner
po prostu kazał mi to tutaj przywlec. Stwierdził, że Ty będziesz wiedziała, co
z tym zrobić. To jakieś zestawienia za zeszły miesiąc.
Najwyraźniej
ostatnie słowa powiedziały Annie więcej, niż Pani Reżyser, bo sekretarka pokraśniała,
pokiwała czerepem, mówiąc: „Tak, tak”, poprawiła się na fotelu obrotowym i
zaczęła z miną znawcy przeglądać podejrzane papiery. Reżyserka rzuciła jej
lekkie pożegnanie, a następnie wyszła.
Trzasnęła
drzwiami.
Uff,
ostatnie zadanie wykonane!
Czy
teraz będzie mogła iść na naprawdę zasłużoną kawę?
- Edith!
Nie,
nie będzie mogła.
Artystka
spojrzała w prawo, skąd nadciągał już w jej stronę Potwór. Minę miał wyjątkowo
pochmurną. Ups, chyba zapowiada się niezłe gradobicie. Parasole w dłoń!
- Słucham pana, panie Pointner - zagaiła
grzecznie, uśmiechając się i starając się zdusić w zarodku ewentualny huragan.
Niestety, mina Czapka nie zmieniła się ani o milimetr.
- Przestań się wydurniać – wygłosił napominająco
niczym kurator nieletniego.
Och,
jakie to miłe. Mimo wszystko, Edith nie wiedziała za co zostaje przeczołgana.
..Centrala?
- Czym zasłużyłam sobie na pański gniew? -
spytała z polotem, wbijając wzrokiem samurajski miecz w gardło Potwora.
Ów
westchnął rozdzierająco, jakby musiał dźwigać na ramionach całe sklepienie
niebieskie, i rozpoczął wyjaśniającą tyradę:
-
To normalne, że nie wiesz. Miałaś zanieść Walterowi Hoferowi dokumenty kadry,
prawda? Jak to jest więc możliwe, że te dokumenty otrzymał zupełnie ktoś inny?
Natomiast na biurku Hofera znalazło się, co zapewne szalenie Cię zaciekawi,
zestawienie biznesowe za zyski od sponsorów, które powinna dostać Anna.
Reżyserkę
zatkało.
- Hmm.. Pomyliłam się. Przepraszam! - dodała
szybko, widząc, jak Pointner zapada się w swojej złości coraz bardziej. - To
dopiero mój pierwszy dzień, szefie. Muszę się nauczyć wielu rzeczy, a nie
dostałam od pana nawet najmniejszej wskazówki co do tego, jak mam wykonywać
swoje obowiązki i co wchodzi w ich zakres - wytknęła bezlitośnie.
Podziałało.
- Brak doświadczenia i krótki staż działają
dziś wyjątkowo na Twoją korzyść. A teraz pośpiesz się i napraw swój błąd.
Później nadaj to – wepchnął jej do rąk paczkę, w której znajdował się chyba
cały dorobek Huty Sendzimira – i przynieś mi potwierdzenie wysłania.
Pięknie.
-
Kiedy będę mogła iść na przerwę? - spytała jeszcze dramatycznie Edith, kiedy
Pointner odchodził.
Facet
odwrócił się z sadystycznym uśmiechem na ustach.
Oho,
chyba nieprędko.
- Jak nadasz paczkę, idź coś zjeść - wyrzucił
z siebie sztywno, po czym odwrócił się i pomaszerował korytarzem.
Jakieś
pytania?
****Ciepło
kawy rozlało się po ciele asystentki Czerwonej Czapki niczym woda w specjalnie
wyżłobionym zagłębieniu. Mmm..!
Edith
westchnęła i otworzyła oczy. Ułożyła wygodniej nogi na krześle, które chwilowo
zaanektowała dla swojej osobistej wygody, poruszyła palcami u nóg, aby
polepszyć w nich krążenie, i znowu upiła łyk kofeinowej lury. Spojrzała na
kanapkę z serem oraz warzywami, kupioną w kafeterii, i przez chwilę
zastanawiała się nad tym, czy to malutkie quasi-śniadanko dostatecznie wypełni
jej żołądek do godziny 16. Cóż, zawsze jeszcze mogła zapchać się naprędce jakąś
pierwszą lepszą zupą czy choćby... Rozmyślania przerwało jej niepewne: „Cześć”,
dobiegające z góry. Pani Reżyser podniosła energicznie głowę i zamarła.
Uśmiechał
się do niej nie kto inny, tylko Kofler. Wyglądał całkiem nieźle.. Zaraz. Stop.
- Zjeżdżaj - warknęła Reżyserka, łapiąc do
ręki strawę. Wgryzła się w kanapkę i zaczęła mielić ją w zębach z zapałem krowy
żującej trawę na łące. Niestety, Andreas nie okazał się zbyt posłuszny. Prawdę
mówiąc, potraktował komendę swojej znajomej jako swoiste zaproszenie do
rozmowy.
Co
za oszołom.
Van
der Terneuzen spiorunowała Koflera wzrokiem, gdy ten bezceremonialnie odsunął
sobie krzesło przy jej stoliku i zasiadł na nim z niewyraźną miną. Tak,
wyglądał genialnie, ale to jeszcze nie powód, żeby z nim gadać.
Ani,
żeby mu wybaczać.
Och,
czyżby?
- Edith..- zaczął, ale ta momentalnie mu
przerwała:
- Proszę, oszczędź mi tego. Mam przerwę w
pracy, chcę ją wykorzystać jak najlepiej. Odejdź.
- Nie odejdę.
Pani
Reżyser spodobał się ów przejaw buntu. Oto układny, łagodny niczym Miś
Paddington, Kofler zaraz ukaże swe prawdziwe, despotyczne oblicze.
Jupi!
Edith
rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- Doskonale. Więc chociaż się nie odzywaj -
usadziła Austriaka, odgryzając kolejny kęs z kanapki.
Andreas
westchnął.
- Posłuchaj.. Głupio mi z powodu tego, co się
wczoraj stało..
- To zaiste wzruszające - wymamrotała
dziewczyna.
- Nie spodziewałem się zobaczyć Ines w swoim
domu. Zerwaliśmy.. dwa tygodnie temu. Szkoda, że informacja o tym w całości do
niej nie dotarła..
- Może nie dotarła, bo jej o tym nie
powiedziałeś? - nie wytrzymała Edith.
Kofler
rzucił jej urażone spojrzenie.
- Powiedziałem - zapewnił żarliwie. - Ale ona
nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Ciągle do mnie wydzwaniała, nachodziła
mnie.. Tak, jak wczoraj. - urwał na chwilę. - Weszła, bo nie zamknąłem drzwi.
Łączymy
się z Tobą w bólu, Andreasie.
- Wspaniała historia - mlasnęła Edith znad
kubka z kawą. Otarła usta. - Wiesz co, zadzwoń może do jakiegoś tabloidu. Niech
to opublikują. Ludzie lubią takie tanie sensacje.
- Jesteś niesprawiedliwa - burknął nerwowo
doprowadzony do ostateczności Kofler. - Nie dajesz sobie nic powiedzieć.
To
akurat była prawda. Ale co tam!
- Mogłeś się przyznać do tego, że Inesita Cię
nęka - wbiła mu szpilę Pani Reżyser. - W ogóle, mogłeś powiedzieć, że niedawno
zakończyłeś związek. Wczoraj, zanim wymusiłeś na mnie pocałunek, była po temu
idealna okazja.
- Wymusiłem?!- nie dowierzał Kofler. - Jak
możesz.. Przecież..
- Byłeś nieszczery! - kontynuowała atak Edith.
- Dlaczego się nie przyznałeś?
- Bo jestem głupi - powiedział z przekąsem
Andreas i parsknął śmiechem. Dziewczyna też się roześmiała, choć Bóg jej
świadkiem, że mimowolnie.
- Edith.. - zaczął po chwili ciszy znowu
Kofler. - Związek z Ines jest SKOŃCZONY. Nie ma go już i nie będzie. Uwierz mi.
Pani
Reżyser spojrzała mu w oczy z naburmuszoną miną.
- Wczoraj byłam bardzo przybita.. -
powiedziała tonem obrażonego dziecka. Pociągnęła teatralnie nosem. – ..oraz wstrząśnięta.
To dlatego wybiłam szybę w Twoim karmazynowym samochodzie, za co już teraz
bardzo Cię przepraszam. Ale sam rozumiesz, ten incydent był swego rodzaju
wyższą koniecznością.. – zamiauczała na koniec.
Andreas
westchnął, po czym kuknął na Reżyserkę z przewrotnym uśmiechem na ustach.
- Co do szyby.. Nie martw się, znajomy
mechanik obiecał załatwić mi identyczną, tyle że w całości, po kosztach. Ma
ściągnąć ją do siebie z jakiegoś serwisu. A jeżeli chodzi o Twoje urazy
psychiczne.. Może zabiorę Cię do kina? – urwał, najwyraźniej sam przerażony
właśnie rzuconą w eter propozycją.
Edith
zachichotała chochlikowato, zamierzając nieco pomóc Koflerowi w wyartykułowaniu
bardziej, jak na jej gust, stosownych słów.
Hihihihi.
- W nocy nie mogłam spać, później usnęłam
dopiero po północy i to po prochach nasennych, w wyniku czego zaspałam do pracy
– wygłosiła z doskonale odwzorowanym smutkiem w głosie.
- Dobra, kino było głupim pomysłem. To może
jakaś restauracja?
- A rano.. – kontynuowała coraz bardziej
rozbawiona Artystka. – …byłam w proszku. Nie mogłam się przygotować właściwie
do wyjścia.
To
półprawda, ale Andreas chyba nie musi sobie tym zaprzątać umysłu, prawda?
- Moja droga, przecież zamku Ci nie kupię.
Jakkolwiek dobrze zarabiam, nie stać mnie na takie cuda – stwierdził
prostolinijnie Kofler, ucinając rozwijającą się w niebezpiecznym kierunku
dyskusję niczym ostrzem noża.
Równocześnie
z van der Terneuzen wybuchnęli śmiechem.
- To co? Zgoda? - przypieczętował polaryzację
znajomości Austriak, wyciągając rękę do Edith.
Ta
uścisnęła ją mocno i potrząsnęła nią energicznie.
-
Zgoda, punkt dla Ciebie – powiedziała dosadnie, a następnie wymierzyła w
Andreasa nieustępliwe spojrzenie spreparowane naprędce z uprzedniej słodkiej
minki. - Zamku mi nie musisz kupować, ale chyba mam pomysł na to, jak możesz mi
się odwdzięczyć – oświadczyła, rozpływając się w zalotnym uśmiechu.
****W
totalnie lepszym nastroju, na powrót wypełniona miłością do świata i ludzi,
Dziewczyna Z Kamerą raźnym krokiem nieomal wpłynęła do gabinetu Anny.
- Czy pan Pointner jest u siebie? - ćwierknęła
z werwą skowronka, myślami będąc daleko, daleko stąd.
Och,
Reżyserka czuła się taka lekka! Jak piórko! Albo i dwa.
Lalalalala!
Gdyby
nie nużąca praca, byłoby wręcz idealnie!
Ile
zostało do 16? I jakie jest prawdopodobieństwo, że mniej niż 5 minut?
Sekretarka
Potwora pokręciła przecząco głową, podczas gdy jej koleżanka nadal bujała się
po Świecie Całkiem Szczęśliwych.
- Wybiegł od siebie jak po ogień. Zdaje się,
że poszedł do szatni. Albo do Hofera. Już sama nie wiem - odpowiedziała nieco
chaotycznie, przeszukując z uporem dokumenty zawalające jej biurko.
Yhmm.
Aha.
- Dobra, dzięki za info - odparła
prostolinijnie Pani Reżyser, czując, jak pozytywne fluidy wyparowują z jej
organizmu nieomal z prędkością światła. Ach, ta proza życia… Dziewczyna wzruszyła
ramionami. - Miałam tu przyjść po dalsze instrukcje a propos swojej pracy. Może
Tobie nasz supertrener coś przekazał?
- Nie, nie - zbyła ją Anna. - Pamiętałabym.
Edith
nie wątpiła.
- Okej. To ja się zbieram. Pójdę go poszukać -
powiedziała dla ogólnej informacji, po czym pomachała koleżance i wyszła z
pomieszczenia, kierując się w stronę szatni.
****Wspomniane już kilka razy szatnie okazały się całkowicie wymiecione z jakichkolwiek
ludzi. Pani Reżyser trudno było w to uwierzyć. Jak to, nikt dziś nie ma
treningu ani mini-polignonu na hali sportowej? Zrozumiała owe dziwaczne
wyludnienie dopiero po kilku chwilach, kiedy, krążąc między gablotami z
osiągnięciami sportowców, pucharami za świetne wyniki z niezliczonych zawodów
oraz poustawianymi na podłodze drewnianymi krzesłami, zauważyła na jednej ze
ścian wydrukowane oświadczenie o tym, że z powodu remontu „szatnie w
najbliższych dwóch tygodniach zostają wyłączone z eksploatacji”.
Cóż
za składniowa finezja.
Ale
zaraz, skoro po szatniach nie można się pałętać, to kto, u Boga Ojca, nie
domknął drzwi do jednego z pomieszczeń?
Czyżby
Potwór?
Ha!
Pewnie
urządza sobie z kimś potajemne schadzki w podziemiach.
Pewnie
zmysł romantyzmu poważnie u niego szwankuje.
Pewnie
coś w tym jest.
Taak..
Edith
cicho postąpiła do drzwi i otworzyła je cichutko. Z oddali dobiegły ją jakieś niezbyt
wyraźne głosy.
Wślizgnęła
się do szatni, bezszelestnie zamknęła wrota i przeszła w stronę ścianki z
dykty, która oddzielała od siebie poszczególne części szatni.
- I tak nic nie zamierzasz z tym zrobić? -
usłyszała stłumiony głos Louisa-Francuzika.
O,
bingo!
Artystka
podeszła jeszcze bliżej i po cichu usiadła na ławce. Przybliżyła głowę do
dykty.
No,
mówcie coś!
Może
zapukać w tę ściankę?
Hahahaha!..
Dobra, średni pomysł. Chyba, że chce się skończyć w kawałkach..
- Nie wiem, co mam zrobić - wyznał po kilku
sekundach pauzy Pointner tą swoją paryską francuszczyzną. - Ta dziewczyna może
mi zaszkodzić. A właściwie – nam.
- Wiem o tym - sapnął Louis. Westchnął. - Ale
skąd, u licha, ona o mnie wie? Ta cała Luiza.. Przecież jej tam nie było! Do
cholery, jestem pewien, że w tym zasranym klubie nie było nikogo nieproszonego!
O-o.
- Chyba, że o czymś nie wiemy - dodał bystro
Alexander.
Edith
zesztywniała. Jak to, takie newsy padają zewsząd ledwo ona weszła do szatni? O,
Stwórco, co za niebywały fart!! Ale teraz.. Teraz.. Czapek..No, chyba jej nie
wsypie? Panie Szefie, panie Pointner, NIEEEE!
- Co masz na myśli? - zainteresował się
Francuz.
Panie
Potworze, Panna van der Terneuzen, jakkolwiek wibrysowata i krnąbrna, już nigdy
nie będzie mylić dokumentów, NAPRAWDĘ. Nauczy się robić dobrą kawę, choć
przecież od tego jest Anna. Będzie miła. Nie będzie się spóźniać. Nie..
- Ja? Nic. To znaczy, miałem pewien pomysł,
ale idiotyczny - wycofał się Czapek.
Dzięki
Ci, o Bossie! Żyj w zdrowiu i pokoju. Pani Reżyser poczuła, jak głośno wali jej
serce. Miała tylko nadzieję, że owe dźwięki iście cielesne nie są słyszalne za
ścianką. Chciała się poruszyć, ale nie mogła. Bała się, że ławka zacznie
skrzypieć. A wtedy.. Gulp. Szykowna trumienka, a przed tym konfrontacja z dwoma
Gangsterskimi Wspólnikami. Choć może nie będzie tak źle.. Jak by nie było,
Asystentka nie chce tego sprawdzać. Nie teraz. NIE! Boże, uchowaj. Pomiłuj!
- Mimo wszystko... - zaczął Louis. - Ta, jak
jej tam, Luiza, może nam poważnie zaleźć za skórę. Trzeba znaleźć sposób, żeby
przestała się interesować sprawą Thomasa.
Edith
zmarszczyła brwi. O czym oni gadają, na Mahometa? Co takiego zrobiła Polka? … I
nagle Reżyserkę oświeciło. Poczuła, jak robi jej się gorąco z bezsilnej złości,
której za nic nie można się pozbyć. Cholera! Pewnie Lu wypaplała o tym, że widziała Francuza podczas siedzenia pod
stołem w tym popieprzonym pokoju z kamerami. Pani Reżyser zacisnęła pięści. Czy
ta Stadnicka nie myśli?!
- Spróbuj stanąć jej na drodze - parsknął
cynicznie Pointner. - Louis, ona jest zdesperowana. I to nawet bardzo, skoro
użyła tego zdarzenia jako karty przetargowej.
- Może ją przekup?
- Zwariowałeś? Ona jest cholernie uczciwa.
Jeszcze mnie nagra na dyktafon, a później poleci do swojego przełożonego i
wypierdolą mnie stąd na zbity pysk. A do tego NIE MOŻE dojść - zastrzegł
kategorycznie Czapek.
- Alex, mój miły, pomyśl. Nie masz
najmniejszego pojęcia co do tego, co powoduje tą chorą dziewczyną? Jakiś,
choćby pozornie najgłupszy, pomysł? - nie ustępował dalej Louis.
Edith
znowu zesztywniała. O, drogi Panie Pointner..
- Właściwie, mam.. - zaczął Potwór. Przerwał na
chwilę, po czym znowu podjął wątek: - Chyba wiem, od kogo mogę się dowiedzieć
czegoś o Luizie.
Że
co, proszę?
Zaraz…
NIEEE!
- Od kogo?
- Moja asystentka, ta, którą przyjąłem na
miejsce Christine, jest jej koleżanką.
Louis
aż mlasnął, natomiast Panią Reżyser zdrowo zatrzęsło.
Co
z tego trenera za kawał skurwiela! A ona już zaczynała o nim dobrze myśleć!
Jak
widać, uprzejmość nie ma najmniejszego sensu.
- Nie mówiłeś, że masz nową asystentkę..
Zaraz, czy ona aby nie nazywa się Edith van der Terneuzen?
Zapadła
chwilowa cisza.
- Skąd to wiesz? - odpowiedział ze ściśniętym
gardłem Potwór.
Właśnie,
dobre pytanie, Ty cholerny Francuzie!
- Alex, mam swoje źródła - ćwierknął Louis. -
Musiałem się o niej czegoś dowiedzieć, choćby ze względu na Twoje dobro. A
teraz, skoro zacząłem się nią interesować, chyba nieprędko przestanę. Panienka
van der Terneuzen to taka fascynująca persona... Pewnie ma to po rodzicach -
zaśmiał się jak szakal.
Co
tu jest grane, co oni robią?
- Louis.. - zaczął ostrzegawczo Pointner, ale
ów mu przerwał:
- Nie miałem nic złego na myśli, kolego. Ale,
na przykład, ten jej ojciec.. Johannes, tak? Może być dla nas wiążący. A Ty
podobno go znasz.
Podobno
to prawda.
Potwór
wycharczał coś niezrozumiale.
- Młodość? Ach, czymże jest młodość,
Alexandrze! Posłuchaj – postaraj się odnowić kontakty z panem van der Terneuzen,
dobra? Nie wiem, wkup się w łaski jego córki, syna, żony.. - zaśmiał się znowu.
No,
Pointner, bądź mężczyzną! Przylutuj mu w ryj! Niech przestanie z nich szydzić,
na litość boską, albo Edith za chwilę chyba sama rozwali tę pieprzoną ściankę z
dykty i przy okazji samego Louisa!
- Masz coś na myśli? - warknął Alexander.
- Skądże - parsknął cicho Francuz. - Ale, ale.
Chyba miałeś zrobić coś, żeby Christine znowu pracowała w OSV, czyż nie? Więc?
- Wiesz równie dobrze, jak ja, że to
niemożliwe. Nie teraz, kiedy ma sprawę, a dowody, jakimi jest obciążona, jeszcze
nie zostały zweryfikowane - wykpił się umiejętnie Potwór.
- To nie mój problem. Alex. Tylko Twój.
Pamiętasz naszą umowę? A może Ci ją przypomnieć?
- Nie - chlasnął Pointner ledwo słyszalnym
głosem. Westchnął.
- Podziękuj panience Luizie, Pointex - rzekł
wesoło Louis. - Teraz już nie tylko ja jestem przeciwko Tobie, ale także i ona.
Ciekawi mnie, jak z tego wybrniesz, skoro oboje mamy dowody na Twoje niechlubne
sprawki.
Edith,
całkowicie przejęta i niemal na granicy ataku serca, była zdolna jedynie do
silniejszego zaciśnięcia pięści na skraju ławki.
- Zamknij się - warknął zdenerwowany Monster.
- Oj, odnoś się do mnie grzeczniej albo cała
Austria.. Zaraz, co tam Austria! Cała Europa, cały świat! Dowiedzą się, jakim
skurwielem byłeś 20 lat wcześniej.
Rozległ
się odgłos plaśnięcia. Reżyserka z wrażenia aż wstrzymała oddech. Czyżby?
Przyłożył mu jednak?! Oklaski, konfetti, ludzie, dajcie szampana..!
- Pożałujesz tego, Alex - mruknął po chwili
zduszonym głosem Louis.
Tak,
dostał w gębę! Huraa!
-
Zmuś mnie - odparł tylko głosem imperatora Pointner, po czym do Pani Reżyser
dobiegł odgłos szybkich kroków oddalającego się w stronę wyjścia trenera.
**** Edith zaciągnęła się papierosem,
wstrzymała toksyczny dym w płucach przez kilka sekund, po czym powoli wypuściła
go ustami. Zatupała nogami i jedną ręką poprawiła pasek płaszcza.
Dzięki Bogu, udało się jej wyleźć
z szatni zaraz po tym, jak wyniósł się z niej zapuchnięty Louis-Francuzik.
Facet po rozmowie z Pointnerem był tak wzburzony, że nawet nie zawracał sobie
czerepa dbaniem o zachowywanie jakichkolwiek środków bezpieczeństwa — wypadł z
szatni niesiony gniewem i upokorzeniem, nie fatygując się zamykaniem drzwi na
klucz.
Ów fakt Artystka wykorzystała w zupełności. Policzyła do dziesięciu,
przydreptała do wyjścia i wyjrzała na korytarz. Widząc pustkę, poczuła się
cudownie lekko, więc już bez najmniejszego strachu wyszła z szatni i schodami w
górę, na parter. Tam od razu udała się do kibla, odczekała tam kilka chwil, po
czym wyeksmitowała się przed budynek.
Miała nadzieję, że nikt nie
widział jej, jak wychodziła z nieczynnej szatni. Już bardziej wolała, żeby ktoś
poświadczył fakt jej bytowania w toalecie.
Stuknęły drzwi wyjściowe i na
szczyt schodów wpadł Potwór z zaaferowaną miną. Na widok Edith rozluźnił się na
ułamek sekundy i nawet udało się mu wyprodukować na ustach coś, co od biedy
można by uznać za Miły Uśmiech Pełen Zadowolenia, ale na widok papierosa jego
nastrój znowu zmienił się błyskawicznie.
Chyba KTOŚ zapomniał, że Pani
Reżyser dawno temu wpadła w szpony zgubnego nałogu.
Edith spojrzała na niego
obojętnie. Wygięła leniwie usta.
- Jak się pan ma, szefie? - zapytała
poufale.
- Zgaś tego cholernego papierosa! - warknął w odpowiedzi Pointner.
Dziewczyna z westchnieniem
wykonała polecenie.
- Rak zeżre Ci płuca - pienił się dalej Czapek, ale ona
miała jego słowa w głębokim poważaniu.
- Tak, panie Pointner - odprała
zrezygnowanym tonem.
- Powinnaś się ograniczać.
- Tak, panie Pointner.
To go chyba ostatecznie wrąbało i
zdziwiło jednocześnie.
- Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! - spytał wreszcie
podniesionym tonem.
Van
der Terneuzen popatrzyła uważnie na swojego przełożonego.
- Tak, panie Pointner -
odpowiedziała powoli.
Czapek westchnął.
- Podobno mnie szukałaś - zmienił bezsensowny temat. -
Odpowiedz coś innego, niż «tak, panie Pointner»,
albo zmniejszę Ci pensję z dwóch tysięcy euro na dwieście.
Aha. Pewnie myśli, że jest
zabawny i fajny, tylko dlatego, że wtytał Louisowi w jego francuską twarz.
Myli się.
- Szukałam - odparła wobec tak dojmującej groźby finansowej
Edith. Nie była pewna, czy taki śmieszny szantaż w ogóle był możliwy, ale
wolała się nie odzywać. Po co napytać sobie nowej biedy? - Miał mi pan dać listę rzeczy do zrobienia na popołudnie.
- Istotnie - powiedział Potwór
tonem Mędrcy ze Wschodu. - Ale mam ją w swoim gabinecie.
- To co my tu jeszcze robimy? - spytała zaczepnie Panna przestępując z nogi na nogę. Wyciągnęła z kieszeni
paczkę papierosów, ale widząc minę Pointnera szybko cofnęła ruch. Uśmiechnęła
się promiennie do swego bossa, jakby nagle przypomniała sobie najlepszy żart
wszechczasów.
- Obserwuję Cię. A teraz chodź - nakazał Czapek nieznoszcącym
sprzeciwu głosem.
No, to w drogę.
Człapu-człapu.
****Edith usadowiła się wygodnie
naprzeciwko Potwora i założyła nogę na nogę. Uzbroiła się błyskawicznie w duchu
na rozpoczęcie batalii o obronę czci oraz godności Luizy, choć, szczerze
mówiąc, liczyła na to, że szatniane słowa Pointnera o możliwości jej
inwigilacji w tym zakresie okażą się tylko niewinną grą słowną. Niczym
wielkim.
Ou, jakże się myliła!
Czapek rozpoczął przesłuchanie
zaraz po tym, jak podał Pani Reżyser kartkę z zapisanymi pięcioma punktami,
wśród których największy niepokój wzbudził w Edith punkt 4., zaczynający się od
słów «Odebrać zamówione kombinezony i kaski».
Czy to NA PEWNO jest skierowane
do niej?
- Hamm, panie Pointner..?
- Słucham - Alexander podniósł na nią wzrok znad skórzanej
teczki na dokumenty. Dziewczyna o mało nie padła, kiedy zobaczyła na jego nosie
okulary. Jakoś nie mogła się przyzwyczaić do widoku Potwora — Intelektualisty.
Bez obrazy, of course.
- Co oznacza punkt numer cztery «Odebrać zamówione
kombinezony i kaski»? - spytała bezmyślnie.
Pointner zrobił swoją słynną minę
polującego żarłacza białego.
- Której części nie rozumiesz? «Odebrać», «zamówione» czy
«kombinezon»? - wbił szpilę po raz nie wiadomo już, który.
- «Kaski» - odgryzła się szybko Pani Reżyser. - Nie, na
serio, panie szefie. Gdzie ja mam po to jechać? Zapomniał Pan napisać.
- Zostaw to, Anna się tym zajmie.
- Ale..
- Bez dyskusji.
Ach,
tak. I kto mówił
Pannie, kiedy podpisywała umowę, że
zawsze jest «otwarty na dialog z pracownikiem»? Pic na wodę! Ściema!
Może wypadałoby napisać jakąś
skargę do Strasbourga.
«Pointner notorycznie podkopuje
moje poczucie własnej wartości. Zaraz, właściwie nie podkopuje — wjeżdża w nie
taranem, objuczony kałasznikowami i w okularach a la Arnold Schwarzenegger,
wprowadza demolkę totalną, a następnie, zamiast po prostu zniknąć, rozbija tam
obóz i gotuje wodę na herbatę na kuchence elektrycznej.»
- Edith?
- Tak? – odpowiedziała wspomniana, mrugając szybko.
Cholera, znowu odpłynęła!
Lepiej, żeby wracała do pionu.
Chyba zdrowy rozsądek (ha, ha) i przenikliwość umysłu (jeszcze większe HA)
zaraz się jej przyda.
- Od jak dawna znasz Luizę?
Dziewczyna wbiła w Pointnera
podejrzane, nieprzyjazne spojrzenie.
Zaczyna
się zabawa.
- Od kilku dni - wycedziła zimno.
Potwór wzniósł ręce w geście
pojednania.
- Spokojnie. Nie musisz się od razu nakręcać - uśmiechnął
się sztucznie. - Nie mam nic złego na myśli.
Tak. To jasne.
I prawdziwe tak, jak fakt, że nie
ma pan czerwonej czapki na głowie.
Swoją drogą, czy ona do pana przyrosła?
Edith wymruczała coś
niezrozumiale.
Szkoda tylko, że Potwór nie
zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Przyjąłem ją z powrotem do pracy - spróbował z innej
strony.
- Taki był warunek MOJEGO przyjęcia się tutaj - wytknęła
bezlitośnie Pani Reżyser.
- Taaak - westchnął Pointner. - Cóż, nie do końca..
HMMM?
- Więc mnie pan oszukał, tak? Nie
zamierzał jej pan zatrudniać? - okej, pora na
wbicie mu celnej wykałaczki w ciało szkliste. Hej, chyba nie ma takiego
powiedzenia... - A może ona odkryła jakąś pana tajemnicę?
Ostatnie zdanie kompletnie
zastrzeliło Czapka. Na ułamek sekundy jego twarz zastygła niczym truchło mumii,
a później wpuściła na swój teren Ostateczne Zblazowanie.
- Co też Ty mówisz, Edith..- zaczął, ale ona mu przerwała:
- Więc DLACZEGO mnie pan o nią wyptyuje? To
musi mieć jakieś drugie dno!
Była bezlitosna i wiedziała o
tym. Ale nie miała wboru. Musiała bronić siebie i Luizę.
Zwłaszcza Luizę.
Potwór wyglądał naprawdę
marnie. Tak, jakby usilnie myślał nad jakimś mglistym wyjściem z tej patowej
sytuacji.
- Edith...
Powiedzieć czy nie powiedzieć o
tym, że ukryła się cichaczem za dyktą i o wszystkim wie? Te dylematy
egzystencjalne!
- Tak, panie Pointner?
- Musisz coś dla mnie zrobić.
Okej, najwyraźniej podczas tej
beznadziejnej rozmowy będą dziś na zmianę zaskakiwać siebie na zmianę.
- Och, MUSZĘ? - parsknęła.
- To polecenie służbowe
– walnął trener surowym tonem.
-
W takim
razie zamieniam się w słuch.
Potwór roześmiał się zduszonym
głosem.
- Pojedziesz do Garmisch. Zaraz - przerwał, widząc
wzburzoną minę swojej asystentki.- Pozwól mi skończyć - znowu wescthnął. -
Przywieziesz stamtąd dokumenty, które .. wskazują na .. pewne niechlubne rzeczy
związane z moją przeszłością.
- Jak pan to ładnie ujął! -
zachwyciła się Edith. - Tak poetycko!
Pointner rzucił jej bezlitosne spojrzenie.
- Czy mogłabyś zachować powagę?
- Tak panie szefie - kiwnęła z zapałem głową Pani Reżyser.
Czego
jak czego, ale braku talentu aktorskiego nikt nie może jej zarzucić. Hihihi!
- Uwierz mi.. Gdybym mógł, wysłałbym kogoś innego, ale ..
muszę polegać tylko na Tobie. Mam nadzieję... że mogę Ci zaufać - dokończył
melodramatycznie.
Och, czy ktoś ma chusteczkę
higieniczną?
- Dobra, dobra, panie Pointner. Cieszę się z tego, iż
obdarzył mnie pan tak daleko idącym zaufaniem,
ale może przejdźmy teraz do meritum, okej? - ponagliła go
dziewczyna. - GDZIE znajdę to, co chce Pan dostać?
- Zakopane. W ziemi.
Bardziej idiotycznej odpowiedzi van der Terneuzen się nie spodziewała.
- Co? - pisnęła tylko bezradnie.
- Zakopane. W ziemi - powtórzył z naciskiem Czapek. Otworzył szufladę biurka,
wyjął z niej mapę Ga-Pa i rozłożył na blacie.
- Podejdź tutaj - kiwnął na Edith, która zrobiła kilka kroków z miną średniowiecznej
męczennicy za wiarę. – Zobacz - wskazał jej palcem
jakiś szlak. - Pójdziesz tędy, w górę, drogą pod kolejką Eckbauerbahn, skręcisz
tutaj.. A Twój cel będzie gdzieś w tym rejonie - zatoczył kółeczko nad mapą.
- Hmm.. - mruknęła Pani Reżyser uciesznie. - Wie pan co, panie Pointner? A może.. Może
pan sam by pojechał po te dokumenty? Niech mnie pan źle nie zrozumie -
zastrzegła od razu. - Naprawdę, chciałabym panu pomóc. Ale ja w
wspinaczce górskiej jestem lewa. Beznadziejna. Gorzej niż nul, niż zero. Pewnie
się tam zgubię i umrę z odwodnienia. Serio - potwierdziła z mocą, widząc
zdumioną minę Czapka. Selekcjoner
odchrząknął, na ucho Reżyserki dość niepewnie.
- Pojechałbym sam, ale..
- Louis panu zagraża? I nie chce się mu pan narazić nieostrożnymi
zagraniami?
Pointner obdarzył Artystkę przerażono-zdumionym spojrzeniem.
- Skąd Ty, na litość boską.. - zaczął głosem
z dna studni, po czym urwał.
Na
kilka sekund zapadła krępująca cisza, przesycona niedowierzaniem malującym się
na twarzy Bossa oraz silnym procesem myślowym, ciśniętym przez jego Asystentkę.
- Dobra, przyznam się bez bicia, panie szefie - mruknęła wreszcie Artystka, wznosząc ręce w markowanym geście
kapitulacji.
Cóż, teraz już nie mogła się wycofać. Westchnęła. - Podsłuchałam pana rozmowę z tym Francuzem - wymamrotała ledwo
zrozumiale, kukając na Bossa z
przestrachem i dziecinnym błaganiem o wybaczenie. - Szukałam pana! – zakrzyknęła wraz, cofając się i opuszczając ręce, kiedy Pointner energicznie
wstał. - Iii.. Przyszłam do tej szatni. Była otwarta, więc weszłam.
- I tak od progu wszystko usłyszałaś, co? - warknął
cynicznie Czapek, okręcając Edith wzrokiem garotę dookoła szyi. - Boże,
dziewczyno..
- Przecież logiczne, że podeszłam bliżej - syknęła ona. -
Niech mi pan da już spokój! Okej,
podsłuchałam, no, przyznaję, to nieładnie..
- Nieładnie?! Nieładnie??!! - pieklił się Pointner. -
Lepiej, żeby Louis się o tym nie dowiedział.
Cel-pal.
- Nie dowie się. Chyba, że pan
mu powie - stwierdziła spokojnie Edith.Wyłamała
sobie palce w lewej dłoni. - Poza tym.. Noo.. Ja też nie zamierzam nic mówić o tym,
czego się dowiedziałam.
Zapadła cisza. Alexander oddychał
ciężko, jakby przebiegł co najmniej dziesięć razy trasę maratonu albo bawił się zardzewiałymi wiadrami w nosiwodę.
Van
der Terneuzen tymczasem szybko coś sobie w myślach kalkulowała, wciąż znęcając
się nad kośćmi swych paliczków. Nagle przestała. Wyprężyła się dumnie i
walnęła:
- Pojadę.
Pointner spojrzał na swoją asystentkę z niechęcią.
- Nie musisz.
-
Muszę.
-
Nie musisz.
- Och, do cholery! –
wkurzyła się bezsensownie Edith. - Muszę! Niech pan mi pokaże tę powaloną
mapę! - podeszła energicznie do stołu i szarpnęła za płachtę materiału,
rozdzierając ją na pół.
- Ups.
Alexander zerknął z rozbawieniem
na plan Ga-Pa.
- Przynajmniej wyrwałaś sobie
właściwy segment - odpowiedział z promiennym zadowoleniem.
****Chrzęstu, chrzęstu.
Chrzęstu, chrzęstu. Chrzęstu, chrzęstu pewnie jeszcze dwieście milionów razy.
Reżyserka nabrała głęboko
powietrza do płuca i zatrzymała się. Spojrzała w górę.
Cholera!
Szła dopiero od 20 minut, a już
nie miała siły. Nie chciało się jej nawet myśleć o tym, ile metrów zostało jej
jeszcze do pokonania. Wyciągnęła z kieszeni spodni mapę i przyjrzała się jej
krytycznym wzrokiem.
Skóra głowy pod peruką, którą
ubrała na wyraźne życzenie Czapka — Kommandant, swędziała ją niemiłosiernie,
lecz Edith postanowiła na wszelki wypadek nie zmieniać swojego image'u.
Czuła się obserwowana.
W zasadzie, zawsze tak się czuła,
kiedy była w gęstym lesie.
A co dopiero mówić o poczuciu
zagrożenia w mglisty dzień. W lesie. W górach. Przy niemalże zerowym
doświadczeniu wspinaczkowym i braku jakiejkolwiek orientacji w terenie.
Zagryzła zęby.
Hmm, co tam powie nam owa
rozerwana, sfatygowana jak przednie zęby niedźwiedzia polarnego, mapka?
Do wskazanego przez Pointnera
skrętu w prawo zostało jej jakieś 500 metrów, co raczej zgadła niż faktycznie obliczyła.
Złożyła plan i włożyła go na stare miejsce, po czym wyszargała z małego plecaka
bidon i przyssała się do niego niczym pijawka do wystającej żyły.
Już na samo porównanie ją
zemdliło, a teraz jeszcze przypomniała sobie ów szczęśliwy inaczej fragment
rozmowy z Katarzyną, który stanowił istotny element ich wczorajszej, wieczornej
rozmowy.
Po standardowej wymianie
uprzejmości, Edith zdała matce pokrótce relację ze swojej pracy, starannie
omijając nazwisko Potwora, aż wreszcie wypaliła je mamie w najmniej
spodziewanej chwili:
- O, wiesz co? Zupełnie zapomniałam Ci powiedzieć, kto jest
moim szefem! To Alexander Pointner, trener austriackiej kadry skoczków
narciarskich. Pewnie go kojarzysz z TV, prawda?
Katarzyna zamilkła, a Edith
pogratulowała sobie w duchu dobrego rozegrania.
- Wiesz, córeczko.. - zaczęła niepewnym głosem matka. Pani
Reżyser łapczywie wchłaniała jej słowa w swoje ucho. - W zasadzie..
<westchnienie> Alex i ja byliśmy kiedyś parą. I to przez dość długi czas.
- Zdaje się, że coś o tym wspominałaś - ćwierknęła Córka niewinnie. - Ale nie przywiązywałam do tego dużej wagi.
Teraz to co innego! No, opowiedz mi o tym, jak się spotykaliście!
Dziewczyna wepchnęła bidon do
plecaka, zarzuciła go na ramię i wznowiła wędrówkę wzwyż, nadal analizując
rozmowę z Katarzyną.
Matka nie przejawiała zbytniego
entuzjazmu w zakresie ujawniania tajemnic przeszłości, ale Edith nie miała
zamiaru wypuścić z rąk czegoś, co mogła zdobyć za kilka chwil. Tak kręciła,
smęciła i prosiła, aż wreszcie mama, kapitulując, zdołała wykrztusiś z siebie,
że «związek z Alexandrem nie był tym, na czym opierała się w życiu najbardziej»
oraz, że ów «zostawił ją pełną wewnętrznej pustki».
- Wszystko pięknie, ładnie, mamo, ale przyznaj sama —
gdybyś nie poznała ojca, pewnie pielęgnowałabyś swój związek z moim szefem jak
manikiurzystka paznokcie klientek.
Katarzyna odcięła się szybko,
mówiąc coś o tym, iż «drogi losu są niezbadane, a ścieżki uczucia zawikłane»,
ale Pani Reżyser i tak swoje wiedziała.
- On o Tobie często myśli, mamo..
Artystka zaklęła, kiedy przez
przypadek potknęła się o wystający z ziemi korzeń. Udało się jej jednak
zachować równowagę, co poczytała sobie za niebagatelny sukces. Poprawiła perukę
i ruszyła dalej.
Katarzynę zaszokowała informacja
o tym, że Potwór celebruje w sobie jakieś piękniejsze uczucia do niej, ale
starała się za wszelką cenę to zbagatelizować.
Wręcz zamieść pod dywan.
Przepychały się tak jeszcze
słownie przez kilka chwil, aż wreszcie matka ucięła temat Pointnera
kategorycznym cięciem.
- Nie mówmy o nim więcej, kochanie. To zamknięty rozdział,
do którego nie mam zamiaru wracać.
- Ale powiedz mi jeszcze, czy byłaś z nim szczęśliwa!
Katarzyna na to pytanie
odpowiedziała chwilą ciszy oraz westchnieniem: «Dzisiaj w Szwajcarii jest taka
piękna pogoda! A jak tam Innsbruck?»
Czyli, że była happy i czuła się
super, ale z jakiegoś powodu nie chciała się do tego przyznać.
Cóż, nie musiała się wysilać.
Edith znowu się zatrzymała. Na
litość boską, w takim tempie dojdzie do tych chrzanionych dokumentów za sto
lat! Głupi Pointner, że też nie miał gdzie schować dowodów swojej pieprzonej
winy, tylko w zimnej, mokrej, górskiej ziemi! Chyba powinna się cieszyć, że nie
mieszkają na terenach depresyjnych, bo pewnie kazałby się jej taplać w bajorze
w masce do nurkowania albo w batyskafem rodem z 1223 roku.
Wescthnęła, wznawiając marsz.
Czuła się niewyspana, było jej
zimno i bolała ją głowa. Rano wstała o 5, żeby o 6 złapać pociąg do Ga-Pa, na
który, oczywiście, się spóźniła, więc musiała zaiwaniać na autobus. Będąc na
miejscu, pod skocznią, w restauracyjnym kiblu przebrała się w zamroczoną
prochami Ritę Hayworth, a później, chcąc nie chcąc, wykupiła grzecznie bilecik
i ruszyła szlakiem ku swojej zgubie. Albo nie! Raczej ku swej chwale.
Próbowała sobie przypomnieć, czy
na parkingu przed skocznią natknęła się na jakieś dziwnie albo podejrzanie
wyglądające osoby, ale jej umysł uczynnie ukazał jej tylko facjatę tego
sadystycznego faceta, który okładał kijem dwa rmłode rottweilery, zakutane w
szmycz i liche kagańce.
Jakkolwiek brzmi to niczym kiepskie
science-fiction, faktycznie miało miejsce. Co więcej, z Panią Reżyser w jednej
z ról pierwszoplanowych. Dziewczyna bowiem, widząc tak jawne odskoczenie od
ustalonej normy zachowania wobec zwierząt, podeszła sprężystym krokiem do
podstarzałego animofoba i wyrwała mu kij z ręki. Ten o mało nie zabił jej
wzrokiem, ale Edith miała to głęboko gdzieś. Nie namyślając się wiele, walnęła
starca drewnem w plecy, aż ten jęknął, a później palnęła mu mowę na temat
właściwego traktowania zwierząt. Niestety, psy niezbyt były zainteresowane jej
przemową, więc wykorzystały okazję i wyrwały się swemu właścicielowi, radośnie
poszczekując. Jeden z nich ściągnął nawet materiałowy kaganiec i poszarpał go w
zębach, warcząc uciesznie. Oczywiście, trochę zmieszana Artystka i totalnie wyprowadzony z równowagi gość próbowali
przywołać do siebie rottweilery, ale o ile Zero i Ufo odpowiadały na miłe
wołania Edith, podchodząc bliżej oraz merdając przykrótkimi ogonami, o tyle na
widok faceta spieprzały o dziesięć metrów w przód. Ostatecznie dziewczyna
machnęła ręką na pomaganie niewyżytemu właścicielowi, rzuciła mu szybko lekkie słowa otuchy i zwinęła się w stronę szlaku, zanim
gość zdążył się zorientować, co się dzieje.
Okej, tutaj chyba należy wreszcie
skręcić.
Asystentka
spojrzała w
górę, słysząc szum sunącej po linie kolejki Eckbauerbahn. Pomachała do jadących
w wagoniku turystów i na nowo wdarła się w chaszcze, knieje i mgłę. Przeszła
100 metrów po glinianej, nierównej powierzchni, aż w końcu dotarła do wielkiego
świerka.
Czy to nie o nim mówił Pointner?
Rozejrzała się po okolicy z
tryumfalnym wyrazem twarzy, ale ów szybko jej zrzednął. Pisnęła ze złości.
Wokół było dziesięć razy więcej
dużych świerków.
Kurwa!
No cóż..
Licząc na swoje szczęście oraz
wrodzoną bystrość, Pani Reżyser przyklękła przy drzewie, które jako pierwsze
rzuciło się jej w oczy, po czym zsunęła na ziemię plecak. Wytagrała z niego
plastikową łopatkę, wescthnęła niczym szwajcarski galernik, po czym wbiła
narzędzie w ziemię.
Pracę przymusową czas zacząć.
**** Godzinę później Edith nadal ryła
w glebie, ale już pod piątym z kolei drzewem, i to coraz bardziej wzburzona.
Rzucając wyrafinowane kalumnie na głowę swojego bezmyślnego szefa, energicznie
machała łopatką w tę i z powrotem.
Wolała nie myśleć, jak wygląda, za
to obiecała sobie, że po powrocie do domu wypruje Pointnerowi flaki.
Dzięki Bogu, nikt nie przechodził
dzisiaj tą trasą, więc istniała szansa na to, że obejdzie się dzisiaj bez
ostatecznego upokorzenia.
Van
der Terneuzen poprawiła spadającą perukę i znowu dziabnęła łopatką w glebę.
Metal odbił się z głuchym
odgłosem od czegoś, co było pod nim.
Może to faktycznie te ryśnięte
dokumenty.
A jak nie, to może chociaż jakiś
bardzo wartościowy, starodawny skarb.
Edith napięła mięśnie, chwyciła
palcami okutanymi w rękawiczki robocze przedmiot znajdujący się w brązowej
mazi, i pociągnęła w górę.
Zbyt mocno. Plastikowa teczka,
wyglądająca na XVIII-wieczny zabytek, wypruła z ziemi niczym chiński smok, a
siła gwałtownego ruchu dziewczyny powaliła
Pannę do
tyłu. Dziewczyna upadła z głuchym «Och!» prosto w
igliwie.
Ale co tam! Miała wreszcie
teczkę!
Mogła zbierać się do domu.
Jupi!
- Dzięki Ci, panienko.
Pani Reżyser pomyślała
błyskawicznie, że chyba śni. Albo ma zwidy. Czy ktoś coś do niej mówił…? I skąd się wzięły szelesty, chrzęst..?
- Nam by się nie chciało ryć tyle czasu w ziemi, nie,
Franz?
Rozległy się beznadziejne,
bezmyślne śmiechy przypominające końskie rżenie. Edith, ledwo panując nad
strachem, który bezceremonialnie rozprzestrzeniał się po całym jej ciele,
uklękła i wycelowała przerażone spojrzenie na dwóch barczystych mężczyzn,
którzy nagle wyłonili się nie wiadomo, skąd.
Dzieci Mgły.
I Debilizmu, sądząc po
inteligentnym śmiechu i tonie głosów.
- Śliczna jesteś, cukiereczku, w tej peruce - stwierdził
jeden z nich.
- Niom, słodziutka. Landryneczka. Ale weź sobie popraw te
sztuczne włoski, trochę Ci się przekrzywiły.
Faceci znowu wybuchnęli
niedostosowanym śmiechem.
- Ej, Linz, patrz, jak się wystraszyła - sapnął nagle
Franz. Wyciągnął z kabury pistolet, na widok którego Edith o mało nie dostała
zawału. - Wstań, dziewuszko. Uspokoisz się, jak oddasz nam te brzydkie
dokumenty, które masz w łapkach.
- No - potwierdził elokwentnie
Linz.
- Po moim trupie.
Pani Reżyser zamarła. Nie
spodziewała się w ogóle odzywać, a tutaj nagle jej podświadomość wykazała tak
daleko idącą inwencję, i to do tego wyrażoną tak pewnym głosem!
Głosem Rambo.
Dzieci wyglądały na zdziwonych.
Teraz Artystka powinna wyjąć swojego mausera i rozkwasić im łby,
plamiąć posoką górski szlak.
Szkoda tylko, że nie miała spluwy.
AAAAAA!!
- Patrz, Linz, widziałeś to? Edith przepowiada swój koniec.
Kotku — zwrócił się do niej Franz. - Nie musisz się bać ani mówić takich
brutalnie prawdziwych zdanek. Jak nam oddasz teczkę, nikt Ci nic nie zrobi.
Odejdziesz sobie do taty, mamy i wszyscy będą szczęśliwi.
Asystentka
zacisnęła
zęby, kiedy Linz zaczął się do niej zbliżać, oraz wzmocniła uchwyt na teczce.
Gorączkowo myślała nad tym, jak się bronić.
Krzycz, Edith! Drzyj się!
Otwarła paszczę, artykułując
mocne «Aaa» niczym bohaterka kiepskiego horroru.
Boże, ratuj!
Głos nagle uwiądł jej w gardle.
Nie!!
Zaczęła się cofać, ale walnęła
plecami w pień świerka.
Świetnie!!!!!!
Zaraz zginie, nawet nie zaznawszy
w pełni uroków życia. Franz wycelował w nią pistolet.
- Odsuń się – zastopował zbliżającego się Linza głosem jak
chlaśnięcie bicza.
-
Ona nie zwieje. Cukiereczek nie ma dokąd -
rzekł z uśmiechem zawodowego mordercy na pół etatu.
Edith
poczuła, że cała drży i na zmianę to dostaje uderzeń gorąca, to oblewa się
zimnym potem. O, panie Pointner...Te pana cholerne grzeszki..Te zasrane kartki ze
zmarzniętej ziemi.. Niech pan chociaż każe wyryć na nagrobku swojego etatowego żeńskiego popychadła, że «do końca spełniała
swoje obowiązki i...».
Nagle z lewej strony dobiegł do
Edith zduszony warkot, a już w następnej chwili Zero przeciął powietrze niczym
jastrząb kikujący na mysz, i z impetem spadł na Linza. Zwalił go na ziemię,
warcząc i wgryzając się w jego gardło.
Pani Reżyser była tak zdębiała,
że nawet nie wydała z siebie pisku. Siedziała tylko na mokrej glebie, patrzyła
na psa, na krzyczącego Linza, na zdezorientowanego Franza, i myślała, kiedy ta
tragedia wreszcie się skończy.
Linz miotał się, próbując zrzucić
z siebie rottweilera. Franz nagle obudził się z drętwoty i wymierzył psu
siarczystego kopniaka. Zero zaskomlał i odpadł w bok. W tej samej chwili Ufo
wzbił się w powietrze z prawej strony i przewrócił Franza na plecy. Ten
krzyknął i zamachnął się ręką z pistoletem, który zatoczył łuk i spadł prosto
pod nogi Edith. Ta szybko go zabrała.
No, dalej, uciekaj!
Mężczyźni dalej wyli niczym
zarzynane antylopy na sawannie, walcząc z Zero i Ufo, więc Artystka szybko złapała swój plecak i dała dyla w gąszcz, potykając się na śniegu i walających się po runie
pnączy krzaków, szczepcząc niczym nawiedzona, zwiewna pensjonarka:
- Dziękuję Wam, pieski.
O, BOŻE! O, BOŻE! Dziękuję. O, BOŻE! O, BOŻE!
****Artystka
błądziła i
błądziła po lesie już od paru godzin. Była głodna, bo zdążyła zjeść już cały
zapas żarcia, jaki ze sobą miała, chciało się jej pić i czuła, że zaraz
zamarznie. Ogarniała ją coraz większa panika. Pomimo kręcenia się w kółko nie
spotkała ani żywego ducha, raz tylko dosłyszała z daleka skowyt psa, a następnie
żarliwe ujadanie i paniczny krzyk, a później dźwięk taranowanych krzaków.
Później jeszcze raz nieomal wpadła w sidła jakichś podejrzanych ludzi, ale w
porę usłyszała ich głosy, tak że udało jej się schować w płożących krzakach i
pędach. Ludzie odeszli tak szybko, jak się zjawili.
No dobra, strach strachem, ale:
a) Edith miała spluwę. Chyba
nabitą, bo Franz, jakkolwiek głupio wyglądał, najpewniej był profesjonalistą, i
b) jeżeli nie wyjdzie, zginie
marnie, a jej zwłoki zostaną znalezione za dwa wieki w stanie końcowego
rozkładu.
Pani Reżyser przełknęła głośno
ślinę. Skręciła w prawo i zaczęła powoli schodzić w dół zbocza. Raptownie silny
wiatr zadął z północy, o mało nie zwalając jej z nóg.
Poczuła na twarzy pierwsze płatki
śniegu. Spojrzała w górę.
Niebo było ciemne, spowite przez
ciężkie chumry.
Pięknie.
****Van der Terneuzen, która z krańcowego wyczerpania zaczynała już widzieć
siebie w kategorii Człowieka z Lasu, wyszła na asfaltową drogę późnym
popołudniem. Na widok znajomej okolicy o mało się nie rozpłakała.
Boże, przecież to była droga do
Partnachklamm!
OOO!!
- Jupi!! - krzyknęła Edith i kilka razy okręciła się w
kółko. Momentalnie poczuła się o niebo lepiej. Mimo iż powoli zamieniała się w
sopel lodu, a jej włosy dawno przestały przypominać normalny twór boski (perukę
gdzieś zgubiła), Pani Reżyser miała wrażenie, że narodziła się na nowo.
Teraz po prostu wyjdzie sobie pod
skocznię w Ga-Pa i przekima w jakimś hotelu. Grunt, że ma to, po co
przyjechała.
Niesiona chęcią jak najszybszego
zakosztowania ciepła oraz błogiego spokoju, ruszyła biegiem w stronę wyjścia ze
szlaku.
Niestety, biegnąc nie patrzyła
pod nogi, więc już po chwili leżała na drodze, masując sobie tyłek.
Cholera, na czym ona się
wywaliła? Na kłodzie?
Podeszła bliżej. Przydrożna
latarnia oświetlała wirujące w powietrzu płatki śniegu, które zdążyły już
przykryć całą okolicę kilku centymetrową warstwą puchu, oraz..
Edith poczuła, jak robi się jej
niedobrze. Zaczęła kaszleć ze zdenerwowania, o mało nie wypluwając sobie płuc i
nie krztusząc się własną śliną. Dziewczyna oparła dłonie na kolanach i
pochyliła się lekko wprzód. Cholera!!
Chwilę później udało się jej
unormować oddech. Upadła na kolana i podczołgała się do osoby, która leżała bez
życia na asfalcie i wyglądała, jakby rozprawił się z nią tabun samurajów
walczących nie mieczami, ale pięściami zahartowanymi w najbardziej brutalnym
kick-boxingu.
Osoba-kłoda.
Osoba-kłoda-Pointner.
________
Drodzy Czytelnicy!
Wreszcie udało
mi się złapać na tyle czasu, aby zedytować me dzieło, a później wrzucić tutaj powstały po korekcie
tekst. Serdecznie przepraszam za zwłokę w dbaniu o podtrzymywanie
Waszego niesłabnącego zainteresowania losami Edith i spółki oraz
komentowaniu Waszych najnowszych literackich dokonań. Obiecuję, że w
najbliższym czasie nadrobię wszelkie zaległości. A tymczasem - życzę
miłych wrażeń i doznań podczas lektury kolejnej, ciągnącej się jak
karmel, części naszej trzymającej w napięciu historii. :D
PS Z powodu pojawiających się wciąż problemów z netem nie wiem, czy ten post jest taki, jaki być powinien (szwankuje mi podgląd). Dlatego też za wszystkie dziwne rzeczy z góry przepraszam, ale nie mam wpływu na ich potencjalną modyfikację.
Pozdrowienia!