Edith
patrzyła z rosnącym znudzeniem, jak kadra narodowa austriackich skoczków
narciarskich, razem ze swoimi kolegami z kadry A, biega niczym błędne owce w
kółko po wielkiej hali sportowej. Nie było to zajmujące.
Właściwie -
wręcz przeciwnie.
Echh. Nuuudddaa!
Hm. W razie,
gdyby wspaniałości chwili było jednak za mało, Reżyserka miała jeszcze dość
innego, równie irytującego szczególiku - mianowicie tego, że Andreas trochę
zbyt często machał jej dłonią przed nosem, kiedy przebiegał obok.
Okej,
podobała mu się. Okej, on jej też. Ale ileż można?
Reżyserka
straciła więc w końcu cierpliwość, co stwierdziwszy, podniosła się z godnością
i przeszła na ławkę usytuowaną w tyle hali, na której siedziała już pełna
zadumy Luiza.
Asystentka
rozpromieniła się niczym supernowa na widok koleżanki. Zdążyła już zapomnieć o
jakże chwytających za serce i gardło nowościach na temat Pointnera i jego
domniemanego związku ze swoim żeńskim, blondwłosym popychadłem, a skoro w swej
wspaniałomyślności Artystka doszła już do tego, postanowiła również puścić
płazem fakt, iż trener Noelke notorycznie mylił jej imię z innymi nazwami
własnymi, wołając na swoją najnowszą pomocnicę Mildred, Judith, Meredith,
Astrid albo Ingrid.
Bo tak,
zupełnie wbrew głośnemu oświadczeniu własnego imienia podczas autoprezentacji,
mającej miejsce kilkadziesiąt minut temu, Edith dalej mylona była z setką
innych kobiet, w dodatku z przyprawiającą o zawrót głowy częstotliwością. Czary
goryczy przepełniło ponadto dość chłodno-przewrotne skwitowanie Hofnera,..
Hofera!, który tkwił w gabinecie Marca akurat w chwili, gdy wparowała tam
zaaferowana (i słodziutko uśmiechnięta) van der Terneuzen, po czym przedstawiła
się krótko oraz zwięźle.„A więc to TY”, wycyzelowane niczym ułamek ułamka
ironicznym tonem nie nastrajało optymistycznie. Było zimne, z dodaniem
nieżyczliwego zmrużenia oczu i zalążkiem pogardy na końcu zmarszczonego nosa..
Poza tym zawierało wewnątrz uzupełnienie złożone z hipotezy w stylu: „To o
TOBIE od rana trąbi cała firma? To z TOBĄ Alex ma się przespać? To TY
ściemniasz, że byłaś we Włoszech? To TY? To TY? To TY? Na pewno? Nie wydaje mi
się. Jesteś zbyt nijaka, bejbi.”
Ouch.
Znowu coś do
skontrowania.
Artystce
jednak nie chciało się ponownie łamać arbuza nad dookreśleniem tematów i
kształtów plotek, które zapewne od rana przetaczają się po Kieraciku w związku
z Pointnergate i nią samą. Nie miała też ochoty na kminienie nad zupełnie
nieobliczalnym oraz dziwnym zachowaniem Dyra, z radością klapnęła więc obok
wyjątkowo ponurej dzisiaj Polki. Ta na jej widok ledwo raczyła skinąć głową.
Oho, czyżby
Pani Reżyser miała zmierzyć się z kolejnym kryzysem światopoglądowym? No,
nieeee.. Co to? Blue Monday? W środku tygodnia?
- Cześć, Luizo! - przywitała się oficjalnie,
zerkając kuso na siedzącą obok kumpelę.
- Witaj, Edith! - odparła tamta jeszcze
bardziej sztywno, po czym zaczęła nerwowo układać na kolanach jakieś oprawione
w folie kartki papieru o bliżej nieznanej Pannie treści.
- Cieszę się, że choć Ty potrafisz zapamiętać,
jak mam na imię - powiedziała lekko i jednocześnie wyjaśniająco van der
Terneuzen. Na widok zdumionej twarzy Luizy podjęła ponownie temat: -
Najszacowniejszy pan Noelke, z całym respektem, jaki żywię dla jego
niebagatelnych umiejętności, ma jedną wadą, za to dotkliwą: imię „Edith”
cyklicznie wywala ze swego umysłu, powołując na jego miejsce różne „Ingrid”,
„Judith” czy „Astrid”. Raz nawet nazwał mnie Hildegardą!
Lu parsknęła szczerym
śmiechem, który trochę podbudował jej roztrzęsioną, quasi-depresyjną mimikę.
Super,
kolejny sukces!
- Przepraszam, że wczoraj walnęłam słuchawką
podczas naszej rozmowy - wycelowała wreszcie we właściwy temat Pani Reżyser.
Polka popatrzyła na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Zmrużyła oczy, kiedy Edith
przerwała rozpoczęty wątek, a później ponagliła ją ruchem ręki.
Co to, piekarnia?
- Zachowałam się jak małe dziecko, ale nie
mogłam gadać na tak ważny temat, nie będąc z Tobą twarzą w twarz.. Hmm..Co do
Potwora i jego „wypadku”, o którym trąbi całe OESV.. To tak, chyba.. mam z nim
coś wspólnego - wydusiła z siebie ostrożnie po chwili przerwy Asystentka. Jej
głos uleciał w przestrzeń i pęknął niczym bańka mydlana.
- Nie mów mi tylko, że to Ty go tak załatwiłaś
- przeraziła się komicznie Luiza po chwili pauzy. - Podobno wygląda jak siedem
nieszczęść!
Pani Reżyser nie miała wyjścia. Nachyliła
się do nagle podekscytowanej koleżanki i w telegraficznym skrócie przedstawiła
jej zarys wydarzeń z przedwczoraj oraz wczoraj. Luiza dosłownie spijała słowa z
ust koleżanki, jakby to była najwyborniejsza kawa z karmelem i białą pianką, a
nie relacja nieomal wzorowana na filmie sensacyjnym, dramacie kryminalnym,
psychologicznym i czarnej komedii.
Kiedy
Artystka wydała z siebie ostatnie wyrazy na temat zdarzeń, w których
uczestnictwo zawdzięczała głównie swojej straceńczej głupocie i bezsensownemu
poświęceniu, Polka powiedziała głosem skwierczącym jak tłuszcz na rozgrzanej
patelni:
- To moja wina.
He?
Edith
popatrzyła na koleżankę trochę nieprzytomnie.
- Co Ty gadasz, jaka Twoja wina? - zbeształa
Luizę, choć w sumie, analizując sytuację, wczoraj wieczorem ta sama myśl
przyszła jej do głowy. Odrzuciła ją jednak natychmiast jako zgoła obrazoburczą
– to przecież nie Polka wchodziła w ciemne, niebezpieczne kontakty z niejakim
Francuzikiem, nie romansowała z Christine i nie miała na koncie czegoś, co
najbezpieczniejsze wcale nie okazało się, tkwiąc w glinie po wsze czasy.
Teraz
zamierzała przekabacić podłamaną Lu na swój tok rozumowania, choćby miała się
do tego posłużyć nawet zasadą kija i marchewki.
- Moja! - jęczała tymczasem dalej koleżanka.
Wyraz twarzy miała naprawdę głęboko zbolały. - Gdybym nie palnęła mu o tym
Louisie wtedy, gdy chciałam wrócić na praktykę, a on mi nie pozwolił z czystej
złośliwości, nie pokłóciłby się z nim i nie musiałby jechać do Garmisch..
- A gdyby myślał wcześniej, w ogóle by się z
nim nie spiknął - weszła jej momentalnie w słowo Pani Reżyser. - Na litość
boską, Liz! Nie miałaś wyjścia. Chcąc wrócić do pracy, musiałaś zadać cios
poniżej pasa, skoro Potwór stanął okoniem na całej szerokości. To było jedyne,
co mogłaś zrobić!
Aby jakoś
widocznie wzmocnić siłę swego przekazu, van der Terneuzen objęła koleżankę
ramieniem i przytuliła. Jej ruch wywołał niejakie zainteresowanie wśród
ćwiczących z zapałem reprezentantów, więc Edith musiała ich szybko uspokoić pokazaniem
środkowego paluszka z asekuracyjnym zjadliwym uśmiechem na wargach. Podziałało
bez pudła. Na szczęście Marc był tak zajęty pokrzykiwaniem na kadrowiczów, że
nawet nie zauważył nieuprzejmego zachowania swojej asystentki.
Hihihihi!
- Nie
przejmuj się – dorzuciła jeszcze. - On z tego wyjdzie, a cała sprawa prędzej
czy później na pewno się rozwiąże. Poza tym Pointner lubi, gdy wszystko jej
zapięte na ostatni guzik. Przy czym najlepiej jest, gdy to on jest osobą, która
wykonuje finalny ruch. Czasem bywa to dla niego zgubne, ale jest nieuniknioną
konsekwencją jego dziwnego postępowania.
Luiza
spojrzała na Reżyserkę niepewnie. Asystentka odpowiedziała jej promiennym
uśmiechem pełnym pewności siebie. Dopiero wtedy na twarzy Liz wykwitło coś na
kształt słabego grymasu zadowolenia.
Jeden –
zero!
- Dzięki - mruknęła z wdzięcznością,
przytulając się do Polko-Holenderki. - A ja już miałam planować idealną formę
odkupienia mojej winy! - zaśmiała się wesoło i z niemałą ulgą. Pani Reżyser też
pokraśniała. Choć ten etap miała już za sobą.
- Chyba żartujesz - ściągnęła Studentkę na
ziemię Edith. - W szatni Pointner tylko podkręcał palnik, nad którym się
kręciłaś. Nie zapominaj o tym. I od początku zachowywał się jak szuja w
stosunku do Ciebie.
- Nie czujesz się, jakbyś zdradzała? -
wytknęła jej nagle Polka. - Nawet mi nie powiedziałaś, że wyjeżdżasz, trzymałaś
stronę Alexandra, a teraz sama po nim jeździsz!
Buch!
- Nasłuchałaś się plotek? - odgryzła się
szybko Artystka.
- Jakich?
- A propos zdradzania. Ponoć jestem następna
na liście .. hmm.. dziewczyn do zaliczenia pana trenera.
Luizie o
mało oczy nie wyszły z orbit.
- Na miłość boską, Edith, co Ty mówisz! -
przeraziła się. Była autentycznie zszokowana.
Cóż, witamy
w klubie.
- Takie
ploty krążą po OESV. Wyjawiła mi je Anna, po której niesłusznie się
przejechałam. I teraz, w zasadzie.. Nie wiem, co mam myśleć - zakończyła trochę
koślawo Pani Reżyser.
Na chwilę
pomiędzy interlokutorkami zapadła cisza o dość złowrogim wydźwięku. Znienacka
Polka zaczęła: „Wiesz co, ja..", ale przerwał jej donośny ryk Noelke:
- EDITH!
Wzmiankowana
zerwała się na równe nogi bardziej podrażniona tym, iż
Marc przerwał jej ważną rozmowę z Luizą niż faktem, że
wreszcie przypasował odpowiednie imię do jej twarzy.
Boże,
nie walnął się, prawdziwe święęętoooo!
Podbiegła szybko do trenera. Zanim zdążyła
cokolwiek rzec, Zastępca Czapka wcisnął jej do rąk jakiś
świstek papieru, mówiąc dość autorytarnie:
- Idź do Anny, niech to skseruje dwadzieścia
razy, Ingrid. Byle szybko, Astrid! Później zabierz się za dalsze realizowanie
punktów swojej listy.
- Jasne... Dwadzieścia razy? - upewniła się Edith.
-
Tak, Meredith. No, już, nie ma Cię! – zakończył z polotem Marc, po czym
odwrócił się bokiem do Pani Reżyser i huknął na całą
salę: - Dość tego machania rękami, panowie! Teraz pogramy w siatkówkę!
Król
jest poturbowany, niech żyje król.
*****Reżyserka
wpadła do gabinetu Anny z subtelnością ostrza noża, ale na widok osób, które
zaszczycały sekretarkę swoją obecnością, poczuła się dosłownie jak wryta w
ziemię. Bo też czego jak czego i kogo jak kogo, ale Louisa z Christine nie
spodziewała się nawet w najśmielszych snach.
Ha!
Louis i
Christine.
Artystka
widziała bliźniaczkę Luizy przelotnie na imprezie w OESV, ale nie miała
wątpliwości, że to ona.
Trucicielka.
Wymieniła z
parą szybkie kiwnięcia głowami (bardziej w wyniku wpajanych od dzieciństwa
podstaw dobrego wychowania niż z faktycznej potrzeby), po czym podeszła do
Anny, jak zwykle ukrytej za stertami Ważnych i Mniej Ważnych Papierów.
Cudowne
życie.
- Bądź tak miła i skseruj to dwadzieścia razy
dla pana Noelke - poprosiła ją Edith z miłym uśmiechem, na który koleżanka
odpowiedziała niezdecydowanym wykrzywieniem ust. Prędko wzięła kartkę z
wyciągniętej dłoni Pani Reżyser, rzuciła przepraszające spojrzenie Francuzikowi
i Trucicielce, po czym przeszła do pokoju obok.
Po jej
wyjściu w pokoju zapadła krępująca cisza, gęsta jak melasa, w czasie
której Artystka z miną cokolwiek
niezdecydowaną wpatrywała się w ni to w ścianę, ni to w biurko Anny, licząc w
duchu sekundy i ciesząc się, że już niedługo będzie mogła wydostać się nie
tylko z owego wypełnionego skrępowaniem pomieszczenia, ile z całej sytuacji W
OGÓLE. Próbowała się jakoś głupkowato uśmiechać, ale nagle zabrakło jej chęci,
żeby dłużej ciągnąć ten przyziemny skecz. Zamierzała właśnie rzucić jakąś
szykowną, elipsowatą uwagę na temat panującej za oknem pogody, kiedy ciszę jako
pierwsza znienacka przerwała Christine. Jej głos był napastliwy, agresywny,
jakby zawierał w sobie cały jad świata zarówno tego, jak i wszystkich światów
równoległych.
- Edith,
Edithhhh… - zasyczała nieuprzejmie ex-dziewczyna Thomasa. - Nowa asystentka
Pana Pointnerrrra.. No, no. A ponoć on nie lubi blondynek…. Powiedz mi chociaż
jedno.. dobrzeee? – poprosiła napiętym tonem bliźniaczka Lu i postąpiła krok w
stronę Pani Reżyser, świdrując ją wzrokiem wygłodniałej salamandry: - Alex
musiał mieć bardzo kiepską formę tego dnia w łóżku, skoro postanowiłaś tak go
pobić.
O, kurwa.
Van der
Terneuzen aż się zagotowała w środku na tak niecną uwagę, ale nie zamierzała
tego okazywać. Wytrzymała wpijające się we własne źrenice żarzące się
spojrzenie Christine, odpowiadając równie lodowatym wejrzeniem, a później
wycedziła z siebie powoli słowa, które rozsypały się po podłodze niczym garść monet:
- A ty, Christine? Komu dałaś i ile razy, że
wypuszczono cię z pudła, w którym powinnaś gnić jak w trumnie? I jak
beznadziejny musiał być Morgenstern, skoro postanowiłaś go sprzątnąć?
Trucicielka
zdębiała na jedną, mroczną sekundę, jakby to, co właśnie usłyszała okazało się
jedną z najhaniebniejszych rzeczy nie tyle w Austrii, ile w całej Europie.
Później krzyknęła rozdzierająco i skoczyła na Edith, ale jej zaciśniętą w pięść
dłoń w porę chwycił Louis. Wyraz jego twarzy najprawdopodobniej najtrafniej
oddałoby słowo: niewzruszony.
Niesamowite.
- Przepraszam panią - powiedział kulturalnie
do Asystentki, uspokajając szarpiącą się Christine. Ta w międzyczasie szarpała
się jak załapane w pułapkę zwierzę i piszczała jak rozregulowana dziecięca
zabawka. Wyglądała, jakby dostała jakiegoś ataku. - Moja mała siostra nie jest
dzisiaj w najlepszym nastroju. Nie dziwię się więc, że pani zareagowała tak, a
nie inaczej. Ta agresja czyni z niej okropną jędzę. No, chodź już! - mruknął do
Christine, ciągnąc ją do wyjścia. - Do widzenia! - błysnął uśmiechem niczym
model od Armaniego. Wciąż skrępowana jego iście policyjnym chwytem dziewczyna
odwróciła się szybko do Edith, wykorzystując chwilę nieuwagi brata, i charknęła
do niej jak rozzłoszczony chow-chow:
- Dobiorę Ci się jeszcze do skóry, ty dziwko!!
Pani Reżyser
puściła jej perskie oko akurat w chwili, gdy Louis zamykał drzwi.
Ty dziwko.
A, to dobre.
- Co to za wrzaski? - spytała Anna, wpadając
do gabinetu z zaaferowaną miną.
W dłoniach
trzymała skopiowane kartki. Podała je Edith, podczas gdy tamta artykułowała z
wyraźnym rozbawieniem:
- Christine nazwała mnie dziwką. Ale to chyba
jakaś pomyłka, ja się taką wcale nie czuję!
- Ona jest chora, Edith - mruknęła Anna
zgodnie z przewidywaniem Pani Reżyser. - Coś musiało ją zdenerwować, do tej
pory zachowywała się spokojnie.. Chociaż.. Już samo to, że chciała otruć
Thomasa po tym, jak wzięła Luizę za jego dziewczynę..Christine ma jakieś
zaburzenia..Ii..
- To akurat widać – parsknęła z
prześmiewczością Artystka. – Okej, Anka, słuchaj.. – zmieniła nagle front
Reżyserka. - Chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie dziś rano – van der
Terneuzen przewróciła oczami, a później szybko się zaśmiała. - Byłam cholernie
niesprawiedliwa i przykra, przepraszam.
Anna
uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- Dzięki. I nie ma za co. Ja na twoim miejscu
pewnie zachowałabym się podobnie - rzuciła, szczerząc przyjaźnie zęby.
Edith trudno
było uwierzyć w to, by cicha, zahukana Sekretarka i Władczyni Przedsionka
Piekieł (czyli gabinetu Czapka) była w stanie komukolwiek się sprzeciwić, ale
może sprawiała tylko takie wrażenie dla ogólnej zmyły?
Hmmm..
- Dasz mi adres Pointnera?
Panna
dopiero po tym, jak wypowiedziała pytanie, zorientowała się w jego sensie.
Haha, co za zapłon. Istny refleks szachisty.
Brawo,
Edith! Brawo, kretynko!
Sekretarka
spojrzała na koleżankę z wahaniem.
No,
świetnie, zaraz znowu polecą w eter plotki o romansie. Działajże, van der
Terneuzen! Wytłumacz się jakoś!
- Zamierzam go odwiedzić - dodała szybko
Edith, prawie że na bezdechu. Wzruszyła ramionami z markowanym
niezdecydowaniem. - Skoro selekcjoner nie domaga, odwiedziny na pewno polepszą
mu humor. Kupię mu jakieś kwiaty, bombonierkę..
- A wiesz,
to świetny pomysł! - pisnęła Anna. - Kup, kup koniecznie prezent, pozbieram
pieniądze od innych pracowników i oddamy Ci równowartość!
Artystka w
żadnym razie nie zamierzała robić za jednoosobowe mięso armatnie, ale skoro
powiedziała A, to teraz musi powiedzieć B. W sumie, to i tak prędzej czy
później wylądowałaby u Czapka z cholernymi dokumentami, więc chociaż spełni
obywatelski oraz społeczny obowiązek.
Anna
otworzyła tymczasem jakiś pękaty skoroszyt, odpisała z odpowiedniej rubryki
adres Potwora na kratkowaną kartkę, pałętającą się po biurku z uporem maniaka,
po czym podała ją Edith z szerokim, szczerym uśmiechem.
Hah, pora na
prztyczek w nos!
- Dzięki. I, gdyby ktoś pytał.. - Pani Reżyser
mrugnęła do Anny łobuzersko. - Poszłam do Pointnera spędzić z nim romantyczny
wieczór, jasne?
Zaśmiała
się, a następnie szybko wyszła z pokoju, zanim Sekretarka zdążyła cokolwiek
odpowiedzieć.
Nie ma to bowiem jak wyjście z klasą.
**** Edith zatrzymała się,
niezdecydowana. Zapadał zmierzch, Innsbruck powoli zostawał spowijany przed
wieczorną mgłę, schodzącą z gór, a dodatkowo zaczęło
mżyć. Wiatr również się wzmógł. Uliczne latarnie starały się rozświetlić mrok swoją jasnością, ale unosząca się mgła skutecznie tłumiła ich wysiłki.
Powrót
do domu będzie zaiste porażający, głównie pod względem temperatury.
Ale może
Potwór pozwoli jej przenocować.
Hahahaha,
kiepski żart.
Dziewczyna
przestąpiła z nogi na nogę, westchnęła głęboko, jakby zamierzała skoczyć do
bardzo głębokiej wody (co właściwie okazało się celującym porównaniem),
postąpiła kilka kroków naprzód i zadzwoniła do drzwi domu Pointnera.
Żeby go nie
było! Żeby go nie było!
Ignorując
jawne oznaki czyjejś bytności w środku, takie jak zapalone światło sączące się
przez okna albo zaparkowany na podjeździe samochód, Artystka mimo wszystko
miała nadzieję na to, że konfrontacja z Bossem jednak nie dojdzie do skutku, z
bliżej nieokreślonego powodu.
Poprawiła w
dłoni wielki bukiet białych orchidei, za które zabuliła jak za nowe bugatti
veyron, sprawdziła, czy papierowa torebka na prezent, zawierająca wewnątrz
bombonierkę z czekoladkami oraz pamiętne dokumenty z Ga-Pa, czasem nie wykazuje
chęci do naderwania się w najmniej odpowiedniej chwili, po czym podniosła
głowę, przyoblekając twarz w miły, pocieszny uśmiech zadowolonego niedźwiedzia
polarnego.
Ktoś
podszedł do drzwi, przekręcił klucz w zamku i otworzył wrota do Jaskini
Potwora.
Dziewczyna o
mało nie padła na zawał, kiedy zza progu kuknął do niej Pointner, w świetle
bijącym z lampy sufitowej wiszącej w przedpokoju wyglądający niczym statysta z
horroru klasy B.
- Dobry wieczór, panie trenerze! - pisnęła
Reżyserka, zaciskając dłonie na przyniesionych dobrach.
- Edith? - spytał Potwór całkowicie zdziwiony.
Przez chwilę wpatrywał się w nowoprzybyłą jak pani domu na zachlapany zupą
obrus, po czym przesunął się w bok, otwierając szczerzej drzwi. - Proszę,
wejdź! - zaprosił kulawo. Odetchnął lekko i dodał cierpkim głosem: - Nie
spodziewałem się Ciebie, szczerze mówiąc.
Jakżeby
inaczej.
Pani Reżyser
podała mu bukiet z orchideami, na który ów spojrzał jak na jadowitego pająka,
wyszemrała niczym strumyk : „To prezent od pracowników OSV”, a następnie
wcisnęła mu w ręce torebkę, mlaszcząc niepewnie: „A to ode mnie”. Uśmiechnęła
się słabo.
- Dziękuję - wydusił z siebie Pointner.
Podszedł, a właściwie przekuśtykał, w stronę wejścia do jakiegoś pomieszczenia,
i stamtąd nakazał Edith, żeby zdjęła płaszcz i przeszła za nim. Asystentka
ściągała z siebie wierzchnie odzienie w tempie kwitnienia kaktusa saguaro, aż w
końcu stwierdziła, że nie wypada dalej przeciągać struny.
Czuła się
piramidalnie głupio, to fakt, ale przecież przyszła tutaj w szczytnym celu.
I tego się
trzymajmy.
Wkroczyła do
pokoju, który okazał się być kuchnią, z najbardziej zachęcającym uśmiechem,
jaki tylko udało się jej wyprodukować, po czym stanęła obok stołu, nie wiedząc,
co dalej czynić.
Najchętniej
wybiegłaby stamtąd z krzykiem, ale to byłoby bardzo niekulturalne.
I z
pewnością pozbawiłaby się premii.
- Usiądź - rzekł tymczasem Potwór, patrząc na
Edith ze zdziwieniem znad czajnika elektrycznego, podsuniętego pod otwarty
kran. Widząc jej krańcowe, wręcz wrzeszczące, zmieszanie, zaśmiał się wesoło. -
Proszę, zachowuj się normalnie. Nawet nie próbuj się nade mną litować.
Cóż, sam
tego chciał.
Van der
Terneuzen usiadła na krześle i wyciągnęła rękę po papierową torbę, do której
zawartości Pointner jeszcze się nie dociągnął.
- Panie trenerze! - powiedziała dźwięcznie,
zwracając na siebie uwagę przygotowującego kawę Potwora. Miło, że spytał, czego
się napije. - W tej torbie są dokumenty, o które pan prosił. Dobrzy by było,
gdyby pan je gdzieś schował, bo ja nie będę znowu za nimi ganiać.
Alexander
parsknął śmiechem, ale posłusznie poddreptał do stołu i wytaskał zawartość
torby na stół. Czekoladki nie zrobiły na nim piorunującego wrażenia, ale już
przy dokumentach oczy mu się zaświeciły niczym polującej panterze. Edith
wpatrywała się w jego twarz z dokładnością analityka medycznego. Patrzyła na
siniaki, rozcięty policzek i łuk brwiowy, poharatane okolice nosa i ust. Nagle
poczuła się bardzo smutna.
Czując
płacz, który czaił się gdzieś za rogiem, energicznie wstała, szurając krzesłem.
- Pomogę panu! - stwierdziła nienaturalnie
ożywionym głosem. Zamierzała jak najszybciej dotrzeć do czajnika elektrycznego,
żeby tylko coś zrobić z rękoma, ale Czapek uniemożliwił jej jakikolwiek ruch.
Położył
papiery na stole, chwycił Edith za rękę i mocno do siebie przyciągnął. Zanim
dziewczyna zdążyła się zorientować, co właściwe jest grane, Pointner przytulał
ją niczym poduszkę z Home&You.
- Dzięki Ci, Edith - wycharczał do jej
ramienia. - Za.. uratowanie mi życia i.. za wszystko.
Brzmiał tak,
jakby miał się rozpłakać, więc Pani Reżyser poklepała go po plecach rozmemłanym
gestem, mrucząc przy tym jak zdenerwowany gepard: ”Nie ma za co, panie
trenerze. Naprawdę nie ma za co.”.
Cała ta
sytuacja wydała się jej kuriozalna.
I cholernie
krępująca.
Kiedy Potwór
rozluźnił wreszcie uścisk, Artystka wywinęła się mu z gracją i posłała szybki
uśmiech. Jednak znowu zamarła, tym razem na widok faerii uczuć malującej się na
twarzy Czapka.
Wyglądał
kropka w kropkę jak osoba, która właśnie zobaczyła na ulicy personę, o której
myślała, że ta dawno nie żyje.
Jeżeli
Potwór nie zacznie się zachowywać normalnie, Reżyserka za chwilę sama będzie
gryzła ziemię – po ataku serca.
- Czy.. wszystko w porządku? – spytała dość
bąbelkowym tonem.
Pointner
odchrząknął, jakby dopiero teraz wracał do pionu, i kiwnął potakująco głową.
W tym samym
czasie czajnik pstryknął, oznajmiając ugotowanie wody.
Najwyższy
czas!!!
Powinien to
zrobić kilkanaście sekund wcześniej.
Głupie
pudło.
Pani Reżyser
z radością podeszła do ustrojstwa, wykonała szereg czynności znamiennych dla
przygotowywania kawy, po czym, bawiąc się w kelnerkę z Ritza, podała napoje
Potworowi i sobie. Później z ciężką miną zasiadła naprzeciw Pointnera, który
wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w papiery.
- Panie Alexandrze?
Na dźwięk
jej głosu drgnął. Przeniósł spojrzenie na Edith, która uśmiechnęła się do niego
z przymusem.
- Jak się pan czuje? Słyszałam, że przez dwa
dni ma pan wolne od pracy!- rozwinęła przemowę Artystka, sięgając po cukiernicę.
Posłodziła kawę i odłożyła porcelanowe naczynie na idealnie wyprasowany
bieżnik.
- Taak - sapnął Czapek. - Muszę wrócić do
stanu używalności - zaśmiał się. - Nie mogę się ludziom pokazać w takim stanie-
zrobił szybki ruch palcem wskazującym dookoła swojej twarzy. - Wszyscy
uciekliby na koniec świata.
- Przesadza pan - odparła Edith. A później,
zupełnie znienacka, palnęła, jak to ona: - Gorzej pan wyglądał, kiedy pana
znalazłam!
Na to
stwierdzenie Potwór znowu rzucił się w matnię mroku. Dziewczyna tymczasem
błyskawicznie splunęła na siebie w duchu.
Kretynka, po
co wyjeżdżała z takim tekstem!
- A jeszcze
gorzej bym wyglądał, gdybyś mnie NIE znalazła - uzupełnił melancholijnie.
Podniósł się z krzesła, podszedł do jednej z szafki i wydobył z niej małe
pudełeczko. Wracając na swoje miejsce, wziął do ręki felerne papiery. Usiadł
ciężko i popatrzył na Reżyserkę z ciężkim, nieprzeniknionym wzrokiem, jakby
była interesującym okazem śródziemnomorskiego planktonu, a nie jego
zdezorientowaną asystentką.
Położył
sobie kartki na kolanach, wydobył z małego prostopadłościanu zapałkę i zapalił
ją o draskę. Podniósł pierwszy z brzegu papier i przytknął do jego dolnego roku
płomień. Ogień wgryzł się w celulozę niczym kornik w drewno, po czym zaczął się
szybko rozprzestrzeniać po dalszej powierzchni. Spalał się przez kilka chwil,
aż w końcu został po nim tylko czarny, osmalony skrawek.
- Wszystkie tak skończą - rzekł Pointner
głosem jakby ze szklanej butli. Nadal wpatrywał się w Edith, która już
zaczynała się go bać.
- Naprawdę, panno van der Terneuzen... -
powiedział uroczyście, zmieniając wykończony temperaturą dokument na kolejny. -
Jestem Ci winny chyba tysiąc przysług za to, co dla mnie zrobiłaś.
Najprawdopodobniej nigdy nie będę Ci się w stanie do końca zrewanżować -
odpalił kolejną zapałkę i zrobił z nią to samo, co z poprzednią.
Panna z
Kamerą czuła się dziwnie. Z jednej strony rada byłaby, gdyby nagle zadzwonił
telefon, spadła bomba wodorowa albo wydarzyło się cokolwiek, co umożliwiłoby
jej wyniesienie się z domu Potwora, z drugiej jednak strony cała ta scena,
oświetlona przytłumionym światłem halogenów umieszczonych w meblach, przy
akompaniamencie bukietu orchidei i beżowego bieżnika zdobiącego stół, wydawała
się jej surrealistyczna, trącąca francuskim kryminałem albo operetką teatralną,
w której sceneria powinna się zmienić JUŻ.
Odchrząknęła
niepewnie w zaciśniętą pięść.
- Nie rozumiem, po co właściwie pan się
znalazł w Garmisch - powiedziała wreszcie nieswoim głosem, trochę wbrew
nawiązując do niby skrytego za całunem dziwnego zachowania Selekcjonera clue
programu .
- Jak możesz nie wiedzieć? - spytał cicho
Alexander, posyłając następną kartkę do Papierowego Nieba. Spojrzał na Edith z
rozbawieniem. - Pojechałem uratować Ci życie.
O, rly?
- Aale..
- Już wyjaśniam - wtrącił Potwór analogicznym
tonem do tego, co poprzednio. - Widzisz.. - przyjrzał się z zainteresowaniem
płonącej, przetworzonej celulozie z kreskami atramentu. - Kiedy pojechałaś,
okazało się, że Louis wyśle za Tobą swoich siepaczy. Profesjonalistów z
długoletnim stażem - zmiął w ręku dopalony papier.
- Egzekutorów - uzupełniła Asystentka głosem
jak z sarkofagu. Kiwnęła głową.
- Zgadza się, coś w tym stylu - Czapek upił
łyk kawy, której nawet nie posłodził, po czym podjął na nowo opowieść:
- Było już
za późno, żeby Ciebie o tym informować. Przecież sam kazałem Ci jechać rano tym
pociągiem pośpiesznym! Idiota! - skomplementował się czule. - Nie miałem
wyjścia. Wsiadłem w samochód i pojechałem do Ga-Pa, z drogi dzwoniąc do
Juergena..
- Świętego Mikołaja? – przerwała trenerowi idiotycznie
Edith. Na jej uwagę Pointner zareagował wybuchem dobrodusznego rechotu.
- Tak,
Świętego Mikołaja - potwierdził wesoło. Pani Reżyser jakoś nie przejawiała
chęci do zabawy. Wolała skupić się na tym, co Alex dopiero zamierzał jej
zakomunikować podczas niszczenia kolejnego papierka z zapisem swoich
młodzieńczych grzechów. Zapytała więc, niejako łapiąc byka za rogi:
- A kim on
właściwie jest? I skąd się wziął w tej całej sprawie?
Czapek na
moment jakby zapadł się w sobie, bawiąc się pudełkiem zapałek, a później
powiedział dość kategorycznym tonem:
- Juergen
jest moim kolegą, którego poznałem.. dość dawno temu. Niejako od początku jest
zaangażowany w moje, że tak to ujmę, potyczki z Louisem, ale do tej pory nie
potrzebowałem jego pomocy w jakiś konkretny sposób. Aż do teraz..
Selekcjoner
popatrzył na Edith z prawie namacalnym namysłem, po czym walnął bez pardonu:
- Juergen
jest kolegą moim i Twojego ojca. Uczył się z nami w liceum w Monachium. Twoją
matkę.. też zna.
- Jego też
poderwała?
Edith sama
się zdziwiła dawką ironii, jaką zawarła w swojej wypowiedzi, ale nie miała
wystarczającej ilości czasu, aby się bliżej nad tym jakże ciekawym faktem
zastanowić, bo Czapek przerwał jej wybuchem lekkiego jak piórko śmiechu. Kiedy,
po kilku sekundach ujawnionej radości, skończył rechotać niczym przytrzymany
ekspedient z działu mięsnego, skwitował uwagę swojej asystentki jedynie poprzez
słowa:
- Nie
przesadzaj, Edith. I nie, z Juergenem Katrina się nie spotykała. Poznała go,
kiedy..No, kiedy byliśmy razem.
Bombowo.
Może wrócimy do tego wspomnienia jeszcze raz?
Pff.
- Dobra,
może i przegięłam. Ale najpierw pan, później mój tata.. Ookej, nieważne –
Artystka machnęła dłonią gestem pełnym lekceważenia w stronę filiżanki z kawą,
a później podparła ruch nieco ponaglająco-napominającą uwagą:
- Niech pan
lepiej kontynuuje. Jestem niesłychanie ciekawa ciągu dalszego.
Pointner ni
to wykrzywił się z odrazą, ni to uśmiechnął. Znowu pookręcał w dłoniach pudełko
z zapałkami, po czym podjął przerwany wątek z miną nieco cierpiętniczą,
zapalając o draskę kolejną zapałkę:
- Kazałem
Juergenowi wymyślić jakąś bajeczkę na użytek ludzi w OSV. Niespodziewana
konferencja, trening, nagła konsultacja w innym ośrodku sportowym, cokolwiek..
Z tego, co wiem, spisał się pierwszorzędnie.
Posłał Edith
zadowolony uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym, aczkolwiek w sposób nieco
oklapły.
- Trening
juniorów do kadry A w Bolzano - wyjaśniła niepytana. - Tak, byłam na nim z
panem, ale źle się poczułam, więc zostałam zwolniona do domu.
- Świetnie!
- ucieszył się Czapek, gasząc płomień w palcach. Z uporem oszołoma podpalił
następną główkę zapałki i następną kartkę. Pani Reżyser zaczynała się poważnie
martwić o jego zdrowie psychiczne. Może napaść poprzestawiała mu w głowie parę
klepek?
- Więc..
Przyjechałem do Ga-Pa, zaparkowałem na parkingu niedaleko skoczni i ruszyłem
szlakiem w stronę Partnachklamm. - posłał Edith porozumiewawcze spojrzenie, na
co ona pokazała mu język. To z kolei tylko wzmocniło jego radość.
- Chciałem Cię złapać od drugiej strony
szlaku, ale podczas wspinaczki złapał mnie Louis. Powiedział, że już nie mam po
co iść, bo Ty już dawno przestałaś szukać tych dokumentów. Powiedział mi:
„Znalazła je”. - po chwili przerwy, która brzęczała w powietrzu niczym wyjątkowo
uciążliwa mucha, Pointner zdecydował się kontynuować:
- Wiesz, co
on wtedy zrobił? Wyciągnął spod kurtki teczkę, która wyglądała dokładnie tak,
jak ta - zgrzytnął zębami. Westchnął, wracając myślą do wspomnień. -
Oświadczył, że mnie wystawiłaś. Że sprzedałaś te dokumenty za diamentowe
kolczyki od Swarovskiego! - rąbnął pięścią w stół, aż flakon z bukietem
podskoczył, a kilka kropel kawy wylało się z filiżanki Edith na spodeczek.
Popatrzyła na Pointnera z przestrachem. - Zrobił z Ciebie zdrajczynię. Kompletnie
mnie tym dobił.
- Co za
skurwiel - mruknęła Pani Reżyser nienawistnie i cicho. To znaczy, miała
nadzieję, że cicho. Potwór mimo wszystko usłyszał jej stwierdzenie i poparł je
aprobującym: „Dokładnie”.
Ale zaraz..
To ona się poświęcała.. Poświęcała się.. Pośś-więęcała..
Jasna
cholera!
- A pan,
oczywiście, mu uwierzył! - najechała nagle na Czapka Edith. - Jak pan mógł..
- Uwierzyłem
mu.. Dopiero później - wyznał z bólem Potwór. - Jakoś tak mnie w to
wmanewrował, że byłem gotowy szukać Cię i wypatroszyć - zaśmiał się smutno.
Pośświęcała
się dla tego.. Pośświęccała dla tego.. tego..
Aaa!
Pięknie! Więc ona poświęcała się po to, żeby Pointner chciał ją zabić, zakopać,
później wykopać, zabić jeszcze raz i znowu zakopać tylko dlatego, że jakiś pierdolony
Francuzik pogmerał mu w poglądach
- Wie pan co.. - sarknęła Edith, ledwie
hamując gniew. Miała wielką ochotę chlusnąć Alexandrowi kawą prosto w twarz,
ale w porę się powstrzymała. Zamiast tego wymamrotała jeszcze ze złością:
- Jak pan
mógł.. Do cholery, jak pan mógł..
- Wiem, wiem - Czapek rozłożył ręce w
uspokajającym geście. - I jest mi z tego powodu wstyd. Chciałem odejść, ale
Louis mi nie pozwolił. Od słowa do słowa pokłóciliśmy się i zaczęliśmy bić.
Dobre, nie?
- Bardzo – potwierdziła sarkastycznie Edith,
nadal rozdzierając w myślach na części pierwsze skalę własnej naiwności.
Zresztą jakiej skali? Jej naiwność nie miała skali. Na żadnej się nie mieściła.
Tak, jak idiotyzm działania Czapka. Szarpanie się z Francuzikiem na szlaku?
Huhuhu!
Scena rodem
z „Lucky Luke'a”.
Teraz także
z „Lucky Pointnera”.
- Zostawił mnie w jakimś gąszczu i
najzwyczajniej w świecie uciekł –kontynuował jakby na boku trener. - Później
chyba straciłem przytomność, bo obudziłem się, kiedy ktoś ściskał mi przedramię
czymś mocnym. Zacząłem krzyczeć, ale dostałem z buta w głowę, więc znowu
odpłynąłem. Nie wiem, co się działo ze mną dalej, bo obudziłem się już w domu
Juergena. Pierwsze słowa, jakie powiedziałem, podobno brzmiały: „Edith mnie
zdradziła”. Kuriozalne, czyż nie? Jakbyś kiedykolwiek ślubowała mi wierność -
parsknął śmiechem, puszczając z dymem finalną kartkę. Teczkę podarł szybkimi
ruchami na drobne kawałki, które położył na stole.
I co, on
pewnie myśli, że to już koniec? Nie, nie, nie, niee!
- Tak więc w
zamian za pomoc zostałam naznaczona piętnem Judasza - mruknęła Edith do
filiżanki z kawą.
- Nie miej mi tego za złe..
Dość!
- Jasne, skądże! - wybuchnęła, doprowadzona do
ostateczności Edith.- Dał się pan najzwyczajniej w świecie omamić! I co? Jak
pan mógł uwierzyć temu pojebusowi z frykatywnym „r”! Jakim prawem, dlaczego?
Nienawidzi go pan, ale mu pan wierzy?! Chce pan go zniszczyć i daje się mu
wodzić za nos, a mnie i moje wysiłki ma pan za nic?! Naprawdę pan myśli, że
interesuje mnie jakiś pierdolony Svarowski? Na litość boską, gdybym chciała,
miałabym tych snobistycznych, kurewskich naszyjników na pęczki! - krzyknęła. –
I co? I co? Gdybym pana nie uratowała, umarłby pan ze świadomością, że jestem
kolaboracjonistką, zaprzedajłą, odszczepieńcem!..
Reżyserka
oklapła po skończonym wywodzie, nieco tylko dysząc z wciąż szalejącego w jej
wnętrzu zdenerwowania; mimo to miała jeszcze w sobie na tyle siły i
stanowczości, że wciąż krzyżowała Czapka wzrokiem rozsierdzonej, antycznej
heroiny.
- Nie
cieszysz się, że mnie uratowałaś? - spytał cicho Pointner. Jego twarz wyrażała
szczerze skruszenie, mimo iż nie patrzył Edith w oczy, tylko wpijał je w
kawałki teczki, którymi namiętnie się bawił.
- Będę się
cieszyć, jak wreszcie powie pan słowo: „Przepraszam” - szurgnęła Pani Reżyser
tonem właścicielki lombardu. – I jak mi wreszcie raczy pan zaufać na tyle, by
mi wyjawić, co właśnie pan spalił. Co było w tych je.. w tych dokumentach?
Nagle
usłyszała trzask drzwi wejściowych. Do kuchni z siłą tajfunu wpadła mała
dziewczynka, która skoczyła na Pointnera jak kot na mysz. Zanim Reżyserka
zdążyła choćby w pełni uświadomić sobie właśnie zauważone zdarzenie, dziecko
wtuliło się w niego, drąc się na cały regulator:
- Tatuusiuu!
Potwór
roześmiał się radośnie, przywitał z córką i zaczął gawędzić z nią z widocznym
zapałem. Na ten widok Pani Reżyser nie wytrzymała. Wstała energicznie, czując,
jak poczucie zawodu z powodu tego, że ona ze świecą mogłaby szukać w swej
przeszłości takich momentów rodzinnej idylli, przelewa się jej po ścianach
żołądka.
- Chyba już pójdę - powiedziała zduszonym
głosem, wstając.
Zamrugała
szybko, odganiając łzy, które nagle wzięły się w jej oczach chyba z piątego
wymiaru.
- Niech pani
nie idzie! – pisnęła znienacka dziewczynka, zeskakując niczym mały kangur z kolan
ojca i podchodząc do Edith. Mała popatrzyła na Reżyserkę kocim wzrokiem, po
czym rzuciła się do jej nóg. Asystentka Potwora zdębiała. Potwór zresztą też.
- Paula.. -
zaczął, dotykając ramienia córki, ale ta miała go chwilowo serdecznie gdzieś.
Spojrzała na Edith z nieskrywaną fascynacją, a później łupnęła:
- Niech pani
przyjdzie się kiedyś ze mną pobawić!
Po czym
szybko wybiegła po schodach na górę.
Pani Reżyser
jeszcze dobrze nie otrząsnęła się z tego spotkania, rodem z Rodziny Addamsów w
pozytywie, kiedy do kuchni weszła żona trenera. Na widok Edith nie zaczęła
ciskać gromów z oczu ani oskarżać ją o żałosne próby uwiedzenia jej męża, wręcz
przeciwnie. Podeszła Asystentki z uśmiechem na ustach i uścisnęła ją
serdecznie. Nastąpiło standardowe „A więc to o pani mój mąż opowiadał w samych
superlatywach!” i tym podobne gadanie, lanie wody na młyn uciekającemu czasowi.
Artystka odpowiadała tak wylewnie, jak umiała, aż w końcu pożegnała się szybko,
wykpiwając się późną porą i „zmęczeniem” przybyłych domowników.
Szybko
przeszła do przedpokoju w asyście Pointnera, który w ciszy patrzył, jak jego
asystentka wciąga na siebie płaszcz.
- Zaczekaj,
podrzucę cię! - zaofiarowała się nagle Pani Małżonka, wychodząc z kuchni z
kluczykami w ręku. - Nie będziesz przecież maszerować po Innsbrucku w taki
ziąb! – stwierdziła rezolutnie, po czym zaśmiała się, wychodząc na zewnątrz.
- Dziękuję - wymamrotała nieco przytłoczona
ilością dobrych fluidów Reżyserka. Zapięła ostatni guzik, rzucając Potworowi
pełne urazy spojrzenie.
- Edith?
- Tak? - spytała ze sztucznym jak futro
zaskoczeniem.
No, wyduś to
z siebie, Alex.
- Przepraszam. Przepraszam, zrobiłem z
siebie kompletnego debila - dodał Czapek po chwili. – Aalee.. – zaczął nagle
nowe zdanie, uśmiechając się cokolwiek lisio. – Chyba już wiem, jak mogę Ci się
odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłaś.
Van der Terneuzen nie zdołała nic
odpowiedzieć na takie luzackie dictum, bo w jej słowa wrył się odgłos
wyjeżdżającego z podjazdu samochodu. Po chwili ponowiła jednak próbę i powiedziała surowym tonem, robiąc
dziwnie poważną oraz nieustępliwą minę:
- Niech pan uważa, bo jeszcze uwierzę.
Może lepiej niech mi pan kupi jakiś naszyjnik. Koniecznie od Svarowskiego.
..Po czym okręciła się na pięcie i
wyszła z domu Potwora.
Prosto w lodowe powietrze nocy!
****Następnego
dnia Edith udała się do Thomasa.
Pomysł
najścia go w szpitalu okazał się tyleż niespodziewany, co szalony, więc Pani
Reżyser wczepiła się w niego pazurami ze stanowczością nałogowego palacza,
sięgającego po kolejnego papierosa.
Poszła do
szpitala radosnym krokiem. Czuła się dziwnie lekka, pełna pewności siebie i
miłości do świata, co częściowo było spowodowane dzisiejszym, doskonałym pod
względem nieszablonowości, dniem pracy. Noelke nakazał jej dziś tylko trzy razy
zachrzaniać z trzeciego piętra budynku do szatni, poza tym nareszcie zapamiętał
jej imię na tyle, by wymienić zamiast niego „Ingrid” cztery razy, a nie
pięćdziesiąt, jak wczoraj. Ale największą przyjemność sprawił Pani Reżyser
zwołaniem niespodziewanej narady z Hoferem, przez co Edith zyskała dwie godziny
luzu.
Najpierw
więc poszła szybko wrzucić do siebie „obiad”, złożony z zupy jarzynowej i
omleta, a dopiero po tym naładowaniu akumulatorów składnikami odżywczymi naszła
ją chęć nawiedzenia Thomasa.
Wkroczyła do
szpitala z radosnym uśmiechem na ustach, podeszła dziarsko do biurka
recepcjonistki i grzecznym tonem zapytała o numer sali, w której leżał
Morgenstern. Zasięgnąwszy informacji, ponownie wyszczerzyła się do siedzącej za
biurkiem pielęgniarki o imieniu Lidia, odwróciła się z gracją tancerki tango i
poszła do wskazanego pomieszczenia.
Thomas leżał
rozwalony na łóżku niczym turecki chan w barłogu, przeglądał jakiś magazyn
sportowy i wyglądał na osobę, która ma w głębokim poważaniu to, co się wokół
niej dzieje.
Edith jednak
nie po to zrobiła kilkaset kroków i przejechała pół Innsbrucka, żeby teraz nie
pozwolić sobie na odrobinę samowolki.
Jeszcze
czego.
Zapukała
kulturalnie we framugę drzwi, zwracając tym samym na siebie uwagę
rozintelektualizowanego skoczka.
- Witaj, Thomas! - rzekła uciesznie,
wparowując do sali. Wyciągnęła z przyniesionej ze sobą reklamówki bombonierkę
(najwyraźniej była to czynność, która miała przylec do niej na wieki, jak do
innych tiki nerwowe) i podała ją Morgenowi z miłym uśmiechem.
Ten jednak
odpowiedział zgoła namacalnym przestrachem, odkładając pudełko na bok jakby
groziło wybuchem albo zawierało w sobie wirus SARS.
- Kim pani jest? - spytał, krańcowo wręcz
zdziwiony.
- Wysłannikiem niebios - zażartowała Edith. -
Przyszłam zabrać Cię do Edenu. Sorry, powinnam przyjść wcześniej, wiem, ale
byłam umówiona z kosmetyczką na mikrodermabrazję i nie mogłam tego przegapić.
Ale oto jestem, więc bierz mnie!
Thomas
rozchylił lekko usta, jakby zamierzał krzyknąć: „Ludzie, wariatka! Pomocy!”.
Widząc to, Artystka
roześmiała się rozluźniająco. Podeszła do łóżka Morgena i klapnęła z wdziękiem
na usytuowanym obok krzesełku szpitalnym.
- Przecież jestem Edith! - sarknęła z udanym
oburzeniem. - Edith van der Terneuzen! Pamiętasz już? Spotkaliśmy się na tym
felernym przyjęciu, organizowanym przez szacowne władze OESV z okazji iluś-tam-lecia
owej szacownej instytucji. Byłam towarzyszką Luizy Stadnickiej - znowu się
zaśmiała. Spojrzała kuso na Thomasa, który wgapiał się w nią z nabożnym
namysłem. - Tak, to ja w tym związku noszę spodnie.
Po jej
słowach Morgen wybuchnął żabim rechotem, który rozedrgał także i Asystentkę.
Chichrali się niczym nagrzane nastolatki na widok ściany przez kilka chwil, aż
wreszcie Thomas powiedział, z wyraźną ulgą:
- Taak, coś sobie przypominam. Czy to nie na
Twój widok Pointner dostawał ślinotoku ze złości?
Jakie to
miłe. Cóż, miło jej było, że kojarzy choć to.
Ale, na
litość boską, kiedy wykluł się ze smoczego jaja odnośnik:
Edith van der Terneuzen -->
Alexander Pointner i na odwrót?
O co chodzi?
Asystentka kiwnęła
głową, potwierdzając przypuszczenie skoczka, po czym dodała gwoli rozjaśnienia
jego horyzontów:
- „Ślinotok ze złości” to niezbyt precyzyjne określenie.
Bardziej na miejscu byłby zwrot: „pijacki szał”, „ślepa furia” albo
„uczłowieczona złość”.
Thomas
wybuchnął perlistym śmiechem, od którego na policzkach wykwitły mu rumieńce jak
pensjonarce na widok przystojnego młodziana.
- On naprawdę aż tak Cię nie lubi?
Zaraz, Edith
nie przyszła tutaj, żeby gadać o Potworze, na litość boską! Odpowiedziała
jednak wesoło:
- Nie wiem, spytasz go osobiście, jak stąd
wyjdziesz. Mnie może nie powiedzieć prawdy - mrugnęła do Morgensterna
porozumiewawczo, potęgując jego radość.
- Nie omieszkam - parsknął. Złożył gazetę i
zrolował ją w dłoniach.
Rozmowa na
moment upadła.
- Jak się czujesz? - spytała wreszcie Pani
Reżyser bystro, orientując się, że przecież rozmawia z chorym.
- A, dziękuję, całkiem nieźle - mruknął
niewyraźnie Thomas, wpatrując się z zainteresowaniem w gazetę, której zgięte
rogi obijał sobie o kolana.
No, popatrz
na Diditę, złotowłosa rybko.
- Wiesz, tak właściwie to przyszłam tutaj w
konkretnym celu - wyznała Edith, stukając palcem w pudełko z czekoladkami,
których Morgen chyba nawet nie zauważył.
- Domyślam się - odparł na to, rzucając jej
chytre spojrzenie.
Ach, znalazł
się mistrz inteligencji.
No to..
- Chciałam z Tobą pogadać.. o Christine –
wydukała Panna z Kamerą.
Straceńczo.
Thomas
stężał na twarzy, jakby nagle znalazł między zębami kawałek plomby albo
rozgrzany wolfram, sapnął ze złości, po czym zmiażdżył magazyn w dłoniach i
cisnął nim o szafkę z lekami, stojącą naprzeciwko łóżka. Gazeta z plaśnięciem
wylądowała na kaflowej podłodze, uprzednio odbijając się drugiej szafki.
- Przepraszam! - pisnęła Edith, kiedy Morgen
wbił w nią wkurzony, pełen chęci mordu wzrok. - Wiem, idiotka ze mnie, mogłam
się domyślić, że masz na nią uczulenie po tym, co Ci zrobiła!
Skoczek
trochę ochłonął, ujrzawszy strach Pani Reżyser.
Bardzo
dobrze, bardzo!
Choć, jakby
co, OIOM mamy przecież blisko…
- Pytaj, o co chcesz - charknął wreszcie
polubownie, układając się wygodnie na poduszce. Owinął się w kołdrę niczym w
naleśnik i wbił nieobecny wzrok w sufit szpitalnej sali.
Edith
westchnęła.
- Jeżeli nie chcesz, nie musimy o tym
rozmawiać.
- Przecież po to przyszłaś - mruknął Morgeno ze
znudzeniem. - No, dalej, pytaj.
- Czy ona.. miała już wcześniej jakieś..
zaburzenia? - zapytała ostrożnie van der Terneuzen, na wszelki wypadek
odchylając się na krześle w tył, gdyby Thomas zamierzał udusić ją gołymi rękami
albo owinąć jej wokół szyi kabelek od kroplówki.
- No, pewnie. I to całkiem niezłe - parsknął
ironicznie do białej farby. Podniósł się na łokciach i wpił w Edith świdrujące
spojrzenie. - Przy czym nigdy nie odwalało jej tak, jak teraz. Niedawno
przyszła tutaj się wyspowiadać i otrzymać odpuszczenie winy, ale miała pecha.
Nadziała się na Luizę, która zaczęła się z nią szarpać.
- Chyba żartujesz - wychrypiała wstrząśnięta
Pani Reżyser.
A ta małpa
nic jej nie powiedziała na ten temat!
Nic a nic!
- Nie. Bynajmniej - kontynuował dość
niewzruszenie Morgen. - Ostatecznie, stanęło na tym, że Christine wyszła, a
Luiza została. Pogadaliśmy na chwilę. Została moją nową fizjoterapeutką -
uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.
Czy też może
rozmarzeniem?
Edith
zamierzała spytać, czy Cudowne Dziecko już o tym wie, ale w porę ugryzła się w
język.
To nie jej
życie, niech sobie Polka sama układa swoje klocki lego.
- Doskonale - kląsknęła, żeby tylko coś
powiedzieć. - Ale może wrócimy do właściwego tematu naszej rozmowy?
- Ach, tak. Wybacz - wydął obłudnie wargi
Thomas. Edith posłała mu błyskawicznego całusa na otwartej dłoni i zatrzepotała
kusząco powiekami niczym barwny motyl skrzydłami. Morgen znowu parsknął
śmiechem.
Okej,
przynajmniej jego nie zraża do siebie już na wstępie.
- Cóż.. - podjął znowu skoczek. - Mam
nadzieję, że mogę Ci zaufać, madame Piaf. - walnął
nagle standardowy tekst.
Dziewczyna
przewróciła oczami.
- No, jasne. To chyba rozumie się samo przez
się.
- A,
właściwie.. Po co Ci informacje o Christine? - oprzytomniał rychło wczas
Austriak.
Reżyserka na
kilka sekund zamilkła nie wiedząc, czy powiedzieć prawdę czy też wykpić się
koncertowo jakimś słodkim kłamstwem. Ostatecznie powiedziała jednak, wzruszając
ramionami:
- Spotkałam ją wczoraj w OESV. Groziła, że
dobierze mi się do skóry, więc wolę wiedzieć, z kim mam do czynienia, a Ty znasz
ją najlepiej.
Morgen
jednak nie wyglądał na równie spokojnego. Prawdę mówiąc, chłodna konstatacja
Edith odrobinę nim wstrząsnęła.
- Nie wiesz, w co się pakujesz – wydukał
zdumiony.
- Więc może mnie oświecisz? - nacisnęła Pani
Reżyser ponownie.
Mimo wszystko,
jej przerwa była trochę ograniczona czasowo.
- Ona szantażowała Pointnera! - wypalił niczym
serią z karabinu Morgen.
Na Pannie
jego słowa wywarły takie wrażenie, że omal nie osunęła się z krzesła na podłogę
jak zwiewna, kremowa zasłona.
- Dlaczego,
na Mahometa? - syknęła.
Co ten
Potwór w sobie ma, że wszyscy chcą go wykończyć?
No, okej,
prawie wszyscy.
A co do jego
wkurwiających przymiotów..
Powiedzmy
sobie szczerze, ma ich imponujący zbiór: sposób bycia, osobowość, bijącą po
oczach pewność siebie, nieustępliwość.. Jest w czym wybierać.
Biedny
Czapek.
Jakże
biedny.
Ouch.
Edith wolała
nie myśleć o tym, ilu ludziom oddałaby przysługę, zostawiając go na szlaku w
myśl zasady: „Niech sobie marznie, skoro ma wywichnięte <ja> i bywa
skurwielowaty”.
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia -
odpowiedział po chwili ciszy Morgen. Westchnął, podrapał się po głowie, po czym
podjął formułowanie swej elokwentnej wypowiedzi:
- Może ona robiła do niego słodkie oczy, a on
nie zwracał na nią uwagi? A może była tak zdołowana psychicznie, że on był
jedynym dostępnym dla niej celem ataku? Cokolwiek to było.. - rzucił Pani
Reżyser szybkie, ostrzegawcze spojrzenie. - .. nie wierz w to, co ludzie gadają
w OESV. Ona nigdy nie była kochanką Alexandra. To, że wbiła to sobie do głowy,
jest zupełnie inną sprawą. Więc.. Po prostu się na niego uwzięła. Publicznie
krytykowała formę prowadzonych przez niego zajęć, czepiała się go, wykłócała i
podważała jego opinie. W końcu.. - znowu urwał. Zmarszczył czoło, jakby
próbował okiełznać szalejące mu w umyśle myśli, po czym wznowił: - Zażądała od
niego 150 tysięcy euro w zamian za „milczenie” - wykrzywił pogardliwie wargi,
patrząc na Edith.
Jej mina nie
wyrażała niczego.
- Zapewne łamiesz sobie głowę nad tym, na
temat czego Christine zobowiązała się milczeć w zamian za miesięczną pensję
pana trenera - odgadł prorocko.
Znowu
przesadnie trudne to nie było.
Pani Reżyser
kiwnęła ciężko głową.
- Otóż, Christine sfabrykowała film, na którym
Pointner „znęca się nad nią”. – walnął Morgeno, wykonując w powietrzu szybkie
zgięcia palców, imitujące pełen wzgardy cudzysłów.
- Chyba sobie ze mnie kpisz. - wycedziła
wstrząśnięta Edith.
Że co?
Znęca się?
No, bez
kitu.
Oczywiście,
Czapek miał pełne prawo to zrobić, jeżeli Christine szargała jego dobre imię
bez cienia skruchy i używała sobie dziko na jego wizerunku, ale Edith miała
także niezłomną pewność, że Pointner nie byłby w stanie zrobić jej krzywdy.
Nie pytajmy,
skąd ona to wie; po prostu wie, i już.
On nie miał
aż tak zharatanego wnętrza.
To znaczy,
chyba.
Nie, na
pewno nie miał..
- Chciałbym - stwierdził smutno Thomas.
Naprawdę wydawał się przygnębiony wspomnieniami, które nagle zaczęły go
atakować z przeszłości niczym gangrena rozciętą nogę. - Niestety, to prawda.
- I co na to pan trener? – spytała Artystka
drżącym głosem.
Chyba
wolałaby nie wiedzieć.
Chyba…
- Nie dał się wmanewrować, oczywiście -
powiedział Morgen. W jego głosie pobrzękiwała duma, jakby to on, osobiście,
nakazał Pointnerowi postawę niezłomnego tytana.
- Więc co? Christine nie doniosła na niego? -
zdziwiła się Pani Reżyser. - Czy też nagle spadła na nią fala objawienia, która
unaoczniła jej wagę ewentualnego grzechu?
- Coś w tym guście - odparł Thomas z
powątpiewaniem. - Następnego dnia po tej aferze przyszła do Alexa z bukietem
kwiatów i miną zbitego niesłusznie spaniela..Praktycznie już na wstępie zaczęła wylewać potok łez na jego
biurko, błagając o przebaczenie.
- Zmiękł? - trzasnęła Edith pewnie.
Skoczek
uśmiechnął się krzywo.
- Ubrała stanik push-up, dopasowane dżinsy i
pomalowała się delikatnie. Raczej nie ma faceta, który by jej nie przebaczył – lapnął
Morgen, po czym wybuchnął paranoicznym śmiechem.
Van der
Terneuzen uniosła brwi w kulturalnym zszokowaniu.
- Skąd wiesz o staniku push-up? Pomagałeś jej
go zapinać? - nie wytrzymała. - Stringi też ubrała? Widziałeś?
Thomas
spalił cegłę. Wyglądał jak rozgrzany piec, cały czerwony na twarzy i odsuwający
sobie od szyi kołnierzyk koszuli.
Teraz Edith
rąbnęła śmiechem, nie mogąc sobie darować ekspresji. Morgen mruknął tylko z
zażenowaniem:
- Taa, ale śmieszne.. Nie, nie pomagałem jej..
To znaczy, było widać.. - co jeszcze bardziej wzmocniło rechot Pani Reżyser.
Przerwała,
kiedy do sali wpadł z mrugającą żartem miną Kofler.
- Kogo tutaj zarzynają? - zapytał wesoło.
Jego słowa
podziałały na Asystentkę jak kubeł zimnej wody. Przerwała chichot, rzucając
Andreasowi urażone spojrzenie odtrąconej przed ołtarzem narzeczonej.
- Mnie. Ćwiartują - dodała szelmowsko.
Kofler
puścił jej oczko i podszedł do Thomasa, który na widok kumpla zaczął nabierać
normalnych, zwykłych barw wyżętej różowej bluzki z Kauflandu.
Najwyraźniej
nie był gotowy na dyskutowanie z Edith o stanie bielizny swojej byłej
dziewczyny.
- Co u Ciebie? - przywitał się Kofler,
siadając po drugiej stronie łóżka Thomasa, co zapaliło Edith zielone światełko
z napisem: „Możesz już spadać”. Wobec powyższego wstała zatem powoli, zwracając
na siebie powszechną uwagę.
A, niech to!
Nici z angielskiego wyjścia!
- Jak to,
wychodzisz? - zaniepokoił się Andreas, nie przejmując się zdawkową odpowiedzią
Morgena, że „wszystko zmierza ku lepszemu”. Na potakujące słowa Pani Reżyser
leżący na szpitalnym łóżku skoczek wyraźnie pokraśniał.
Ktoś coś
mówił na temat dobrze rozpoczętej znajomości?
- Tak. Macie sobie na pewno wiele do
powiedzenia. - wycofywała się Artystka. Mrugnęła do Thomasa. - Nie martw się,
jeszcze Cię odwiedzę!
Wyglądał na
bardziej wkurzonego tym faktem niż zadowolonego.
- Edith?
Co tam
znowu?
Dziewczyna
podniosła pytający wzrok na Koflera.
Ten
wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki od samochodu i rzucił do Pani Reżyser,
która złapała je w otwarte dłonie.
Prezent
zaręczynowy?
Ależ, nie
zasłużyła..
- Zaczekasz
na mnie w samochodzie? - spytał uniżenie, jakby był niewolnikiem w starożytnym
Rzymie i prosił swoją dominę o zaprzestanie chłosty.
Chciała
powiedzieć: „Nie”, ale po co łamać życie jeszcze jednemu Austriakowi?
Wzruszyła
więc ramionami i powiedziała lekko:
- Jasne,
czemu nie.
Jakby
siedzenie niczym kołek w czyimś aucie było najzwyklejszą rzeczą pod słońcem,
częścią jej codziennego grafiku, a nie durnym wymysłem zakochanego Andreasa. Phi, też coś.
- Zamierzasz
ją porwać do Paryża? - wtrącił nagle Thomas głosem zwiastującym szeroko pojęte objawienie i bezbrzeżne zainteresowanie w jednym.
Pomijając fakt,
że walnął coś zupełnie od czapy, nawet spojrzenie Koflera zawierało się w
ramach pytania: WTF?
- Człowieku,
spójrz na nią! - Morgen wskazał dłonią na van der Terneuzen. Zaśmiał się jak
piątkowa uczennica po napisaniu kolejnej kartkówki na maksimum punktów. - Ona
ma uśmiech jak sama Edith Piaf!
- I? - nie
przyswoił Andreas.
Panna zresztą też nie.
Właśnie. Co
ten Thomas chrzanił?
Może Artystka
zbyt pochopnie wspomniała o tym push-upie. Najwyraźniej jej uwaga wstrząsnęła
betonowymi fasadami świata, w którym do tej pory żył szczęśliwie Morgenstern, i teraz babrał się w
gruzach, szukając tam kawałków swojej dawnej poczytalności.
- Jaki Ty
jesteś tępy! - wypluł z siebie Morgen. - Edith jest idealną dziewczyną dla
Ciebie, więc nie trać czasu na siedzenie tutaj ze mną, tylko zabierz ją w
jakieś romantyczne miejsce, idioto!
Ou!
- Paryż -
mruknęła inteligentnie Panna z Kamerą. Thomas i Kofler spojrzeli na nią, każdy
jednak miał co innego w oczach: Morgen zaciekawienie, a Andreas zaskoczenie
pomieszane z krańcową konsternacją i słowami „Komuś tu przydałyby się solidne
elektrowstrząsy”. – Paryż… - ćwierknęła ponownie. - …byłby w sam raz.
- Zabieraj
się stąd!-szturchnął kolegę w ramię leżący na szpitalnym łóżku skoczek.- Idźcie na
randkę, zabawcie się!
- Dziękujemy
za pozwolenie, tato - wymamrotał kompletnie zdezorientowany Kofler.
- Thomas,
może lekarze powinni zmienić Ci leki? - parsknęła Edith, wykrzywiając się teatralnie. - Chyba za mało ich
bierzesz. Albo te, które łykasz, są za silne.
W odpowiedzi
Morgen pokazał jej język.
Taaak,
zdecydowanie powinien zmienić medykamenty, które lekarze wtryniali mu „dla
poprawy stanu zdrowia”.
Kogo oni oszukiwali bardziej, Thomasa czy samych siebie?
- Chodź,
Edith - stęknął znienacka Andreas, podnosząc się z materaca. - Porandkujmy trochę, skoro
mój niedostosowany życiowo kumpel chce mnie swatać.
- Ty nie
masz gustu - wytknął mu uprzejmie Thomas. Spojrzał z przestrachem na Reżyserkę,
która zmarszczyła groźnie brwi. - To znaczy, nie miałeś - cmoknął do Edith
niczym primadonna do spragnionych jej atencji dziennikarzy - Ale skoro masz u
boku Edith Piaf..
- Chryste,
on faktycznie jest nagrzany - przerwał mu z udanym przerażeniem Koflerro.
- Moim
zdaniem oboje musicie jak najszybciej wybrać się do psychologa! - skonstatowała
Pani Reżyser z miną polującego szakala.
Naraz
przyszła jej do głowy absolutnie świeeeetna myśl. W sam raz do zrealizowania! Taaak!
Asystentka podeszła
więc kocim krokiem do Andreasa, owinęła sobie ręce dookoła jego szyi i przyciągnęła jego usta do
swoich. Przyciskali do siebie swoje wargi przez kilka chwil, po czym oderwali
się od siebie. Edith spojrzała z tryumfem na Thomasa, który wyglądał tak, jakby
ktoś wsadził mu lutownicę do tyłka.
- Pójdź, mon
chere - mruknęła chrapliwie Pani Reżyser do Koflera, chwytając go za dłoń i
ciągnąc w stronę wyjścia: - Alors, venez, Milord. Madame Piaf pokaże Ci, co to znaczy randka w paryskim stylu!
_____
Już na wstępie pragnę zaznaczyć, że brak informacji o zawartości dokumentów Czapka nie wynika z tego, że zabrakło mi pomysłu na ciąg dalszy tego wątku. Nie, nie, nie. Wszystko mam już opracowane, wplecione w odpowiednie miejsce i czas. Pomęczę Was niepewnością jeszcze trochę, a co ;D
Jakieś pomysły dotyczące pierwszej randki Edith i Andreasa? Rollecoaster? Narty wodne (w Austrii, ua!)? Łowienie krabów? Dokarmianie zwierzyny leśnej? .. Kino i popcorn?
Wszystkim czytającym studiującym życzę rozwalenia sesji zimowej, a niestudiującym - powodzenia w szkole! czy tam udanych ferii :D
plus, dla lubiących zadawać pytania: Ask.fm albo Formspring
Gramatyko historyczna języka polskiego, oszczędź nas!
serdeczne pozdrowienia,