Edith przygryzła wieczne pióro i jeszcze raz spojrzała krytycznym wzrokiem na zapisaną kartkę, spoczywającą na biurku. Osłoniła trochę oczy przed ostrym światłem lampki, po czym, po raz chyba już trzydziesty, wczytała się w napisane przez siebie słowa:
nie
patrz na mnie ślepo
udawaj,
że moja twarz jest jak rafa koralowa
niebieska
laguna
daj
mi choć tyle
atom
swojej energii
ochłap
swojego czasu
nieprzeniknioność
uczucia
w
ten dzień po prostu udajmy
że
to, co się stało
się
nie stało
że
nie ma zła
a
okropność wisi
przybita
sznapsem do ściany
serce
moje
podane
na tacy
pokrój
na równe kawałki
srebrnym
widelcem emocji
najsilniejszej
ze wszystkich
i
zjedz
popij
czerwonym winem
aby
życie miało smak
kolacji
przy świecach
z
płonącym feniksem
zamiast
ramy okiennej
żebyśmy
mogli za każdym razem
odradzać
się na nowo
Asystentka
stwierdziła, że w zasadzie nie zaprezentowała się najgorzej.
Ileż
to czasu minęło, odkąd ostatni raz zdecydowała się napisać wiersz?
Tak
sporo, że już nie pamiętała. Ale kojarzyła jeszcze okoliczności, w jakich owo
wiekopomne zdarzenie miało miejsce: mianowicie podczas
uczęszczania na durnowatą terapię, na którą trafiła po Wydarzeniach, O Których
Się Nie Mówi. Babka prowadząca zajęcia zdawała się realizować na swoich
podopiecznych jakieś wytłumione przez rzeczywistość ambicje pedagogiczne i
kazała im pisać eposy o swoich uczuciach oraz o tym, „co chcieliby w życiu
zmienić”. Bardzo wkurzyła się na Edith, kiedy ta napisała: „Najbardziej w życiu
chciałabym zmienić/ panią siedzącą z nami w tej dusznej sali/ i patroszącą nam
mózgi/ lirycznie.”.
Ale
grunt to szczerość, czyż nie?
Obecnie
nawet najbardziej brutalna jest w cenie.
Artystka
westchnęła.
Zaczęła
rysować w prawym dolnym rogu kartki wielkie drzewo. Szkicując pień, znowu
powróciła myślami do swojej pierwszej randki z Andreasem.
Jaki
moment szczególnie zapadł jej w pamięć?
Hmm….
Edith
uśmiechnęła się z rozmarzeniem do gałęzi długopisowego dębu.
Z
pewnością na zmagazynowanie zasługiwał moment, gdy van der Terneuzen skończyła
swój etap durnej gry „20 pytań”, polegającej na tym, że zadawała Koflerowi
pytania, na które on musiał odpowiadać bez cienia fałszu. Kiedy ostatnia
indagacja wygasła w nastrojowym świetle knajpy utrzymanej w stylu paryskiego
Montmartre'u i przyszła pora na atakowanie ciekawością Pani Reżyser, Andreas,
zamiast zabrać się do rzeczy normalnie, najwyraźniej wpadł w romantyczne sidło,
bo objął Edith ramionami, przysunął swoją twarz do jej twarzy, a później
pocałował dziewczynę delikatnie i czule w usta. Całowali się tak przez jakiś
czas, kompletnie nieobecni duchem, a kiedy wreszcie skończyli, Kofler wyszeptał
dość uwodzicielsko:
-
Jaki jest Twój ulubiony kolor?
Pomijając
fakt, że to pytanie było najbardziej idiotycznym od jakiego można było zacząć
tę grę, Asystentka była tak wytrącona z równowagi długim pocałunkiem, który
zaserwował jej Niedźwiedź, iż nawet nie była w stanie odpowiedzieć. Przez kilka
sekund, które wlokły się, zdążając kocim krokiem do nieskończoności, milczała,
poddana świdrowaniu przez nieruchome oczy Austriaka i myśląc gorączkowo nad
definicją słowa „kolor”, aż w końcu udało się jej jakimś cudem wydukać:
„Turkusowy, wiśniowy i czarny”, co z kolei bardzo
rozśmieszyło Andreasa. Skoczek parsknął dziewczynie w nos swoim śmiechem, a
jego oddech ogrzał jej policzki.
Tego
już w zasadzie było dla Pani Reżyser za wiele.
Artystka
wyszarpała się z niedźwiedziego uścisku Koflera i odsunęła się od sportowca na
pół metra.
-
Teraz zapytaj jeszcze raz - charknęła do Całownika, budząc w nim uśpione
zdziwienie.
-
Co Ci się stało? - spytał wesoło on, swoją niefrasobliwością jeszcze bardziej
wpieprzając Pannę z Kamerą.
Tak,
super, Andreasowi bardzo się podobała jej umysłowa tępota, kiedy ją przytulał,
więc nie zamierzał rezygnować z romantycznego kabaretu na rzecz realizowania
fanaberii Edith.
Ale
ona miała gdzieś ów detal.
-
Nico - sarknęła. - Słuchaj, lepiej będzie, jeśli zacznę odpowiadać na Twoje
pytania, siedząc pół metra od Ciebie. Nie mogę się skupić, kiedy mnie dotykasz,
to zupełnie odcina mi mózg od reszty ciała i powoduje koncertową wprost
bierność intelektualną.
Kofler
wzruszył ramionami z uśmiechem rozespanego żbika.
-
Mnie to nie przeszkadza – stwierdził zwięźle.
- Jasne. Ale mnie przeszkadza - wierciła
Kamerzystka. Ledwo zdążyła krzyknąć, kiedy Andreas z prędkością pershinga
znalazł się przy niej i znowu zaczął całować.
Pani
Reżyser poczuła identyczne uderzenie gorąca jak w tamtej chwili.
Wstała
od biurka i podeszła do okna, a później przyłożyła czoło do zimnej szyby i
wyjrzała na zewnątrz. Innsbruck znowu był przepasany mgłą niczym lnianą
apaszką, latarnie świeciły anemicznie, a wiatr, zawiewając płatki deszczu ze
śniegiem, wyczyniał cuda z liśćmi na ulicy.
Edith
czuła się dziwnie.
Zapomniała
już, jakie to uczucie, kiedy jest się zakochanym.
Bo
też musiała przyznać, że Andreas cholernie się jej podobał i czuła do niego
coś, co jeszcze do końca się nie wykrystalizowało, ale co od biedy można by
uznać za pierwociny miłości.
Oczywiście,
jeszcze skoczkowi nie powiedziała o coraz bardziej prawdziwszych hipotezach
dotyczących własnych emocji, ale przecież te przeświadczenia wynikały z jej
zachowania bardziej niż powinny wynikać ze słów, prawda?
W
końcu van der Terneuzen nie wszystkim pozwalała się całować, przytulać,
fundować sobie kawę i koktajle owocowe albo ciastka z czekoladą.
Może
Kofler sam wpadnie na właściwy tor rozumowania, gdyż inteligencji nie sposób mu
odmówić.
Miał
szczęście, że w chwili, gdy jechali ulicami Innsbrucka,
na komórkę Pani Reżyser zadzwoniła Anna z informacją, że narada wojenna
Noelkego i Hofera znacznie się przeciągnie, przez co Artystka Z Już Świetnie
Wyćwiczoną Kondycją zyskiwała wolne popołudnie, bo inaczej nigdzie by z
Niedźwiedziem nie poszła, musząc wracać w robotniczy kierat.
A
tak spędziła bardzo, baardzo miło czas, rozwijając swoją znajomość z Andreasem.
Reżyserka
znowu się uśmiechnęła.
W
tej chwili do jej pokoju z siłą huraganu wpadł Gerard. Edith odskoczyła od okna
jak oparzona i spojrzała na brata, który wyglądał jak poszukiwany listem
gończym psychopata. W dłoniach trzymał wielką reklamówkę, z którą szybko podszedł
do łóżka swojej siostry. Następnie uklęknął i zaczął upychać przytarganą siatkę
pod szkieletem mebla.
-
Co Ty robisz?! - wrzasnęła na brackiego Pani Reżyser, podchodząc bliżej z mordem
w oczach. Chwyciła chłopaka za rękę, ale ten wyrwał się z podziwu godnym
zdecydowaniem. I, zamiast zamanifestować pokorę, popatrzył tylko dziko na
siostrę.
- Przechowaj to do jutra – bardziej nakazał
niż poprosił. - Odwdzięczę się.
Następny
nawiedzony do odwdzięczania się.
-
Już mam po uszy przysług, dziękuję – powiedziała ironicznie Asystentka. –
Heeej.. a co tam masz?
Gerard
znowu spojrzał na nią twardo.
-
Mogę Ci zaufać? – spytał melodramatycznie.
-
A walnąć Cię? – odbiła piłeczkę Reżyserka.
-
Narkotyki.
O,
cholera.
Choleracholeracholeraaaa!!
Edith
miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
-
Ge’, na Boga, popieprzyło Cię do reszty?! Jesteś nienormalny?! Zabieraj stąd to
gówno! ZABIERAJ SIĘ STĄD! – wybuchła niczym Etna, wczepiając się w torbę i
ciągnąc ją w swoją stronę.
Byle
dalej od niej, byle dalej od jej pokoju!
-
Zamknij się, idiotko! - krzyknął kulturalnie podrażniony Gerard. Chwycił
Dziewczynę z Kamerą za przedramię i władczym gestem wymusił, żeby spojrzała mu
w oczy, jednocześnie uwalniając torbę z jej uścisku.
-
Do jutra. To nie moje, tylko kumpla, on ma przyjść po ten pakunek, a nie mam go
gdzie schować - wyjaśnił wylewnie nagle całkiem spolegliwym tonem.
-
A nie masz swojego pokoju? Wysadziłeś go w powietrze czy po prostu Ci się
schował? I jak to jest, że to TY martwisz się o czyjś zapas, pogięło Cię? -
indagowała zjadliwie Reżyserka, wyrywając się z uścisku brata.
-
Ja jako jedyny jestem czysty - wyznał nagle brachol poważnie.
Ach,
tak. Tylko, że takie oświadczenie ABSOLUTNIE NIE ZMIENIA POSTACI RZECZY.
-
Więc z kim Ty się zadajesz? - chciała wiedzieć Pani Reżyser. Gerard jednak
udał, że nie słyszy siostry, zajęty układaniem torby pod łóżkiem. Wstał,
otrzepał spodnie i skierował się do wyjścia, nie wymawiając ani jednego słowa.
-
Jutro ma tu nie być tej cholernej reklamówki! - krzyknęła za nim rozsierdzona
Artystka, decydując się na kapitulację w przeczuciu nadchodzącej porażki na
polu wywiadowczym.
Mądry
Inaczej Brat machnął tylko otwartą dłonią w stronę Panny z Kamerą, rzucił jej
niczym piłkę pełne uniżoności „dziękuję bardzo”, po czym wyszedł, zamykając za
sobą drzwi.
Echhh!
Dziewczyna
usiadła ciężko na kołdrze.
W
co ten durny Gerard się wpakował?
Miała
wrażenie, że on nie myśli. Nie tylko teraz, ale wcale. Chować narkotyki w jej
pokoju!
Dlaczego
do siebie nie zaniósł podejrzanej reklamówki? Ma już pełną szafę podobnych
cudów? No jak? Ma czy nie?! A może zamierza w coś wmieszać swoją ukochaną
siostrzyczkę? Świadomie bądź nie? Zaserwować niedorzeczność a la Czapek?
Asystentka
szybko zbeształa się za tę myśl.
Bez
przesady. W końcu ona i durny Ge’ są rodziną, mieszkają w jednym domu i dają
sobie radę bez rodziców lepiej lub gorzej.
Właśnie..
Może
Gerard nie do końca daje radę. Może nagle ze wszystkich sojuszników została mu
już tylko ona – narwana młodsza siostra. Może nagle został sam. Samiuteńki. Jak
ten palec. Z PACZKĄ DRAGÓW. Kurrrrde!
Van
der Terneuzen wstała i energicznie ruszyła w stronę drzwi z zamiarem
przeprowadzenia szczerej rozmowy z Panem Studentem Polibudy. Zupełnie od czapy
zaplanowała zagaić Gerarda nie tylko o tajemniczą, farmakologiczną zawartość
reklamówki, ale również o jego własne, potencjalne albo i nie, kłopoty. W
końcu, czy chciała, czy nie, była najbliższą rodziną tego nie do końca
rozsądnego przyszłego architekta, miała więc pewne prawa oraz obowiązki.
Artystka
wyszła do przedpokoju i zamarła.
Gdyż
Z
pierwszego stopnia schodów
Prowadzących
na parter
Patrzyła
na nią
Jej
matka.
O,
kurna!
****Katarzyna
van der Terneuzen odłożyła filiżankę na spodeczek z nieeleganckim brzęknięciem,
po czym podniosła wzrok na dwójkę swoich dzieci, które siedziały naprzeciwko
niej z nietęgimi minami i wpatrywały się w nią niczym w obraz.
-
Co tam u Was? - spytała, uśmiechając się w sposób przywodzący na myśl rozlany
po stole miód.
Edith
odchrząknęła w zaciśniętą pięść, kopnęła Gerarda pod stołem i zamrugała
powiekami, szczerząc się głupkowato.
-
W porządku - mruknął brachol, również uśmiechając się niczym osoba chora na
schizofrenię.
Matka
zastukała palcami w ścianki filiżanki. Zerknęła na swoją córkę i zapytała ją
wesoło:
-
Jak tam Twoja praca? Dobrze Ci się współpracuje z Alexandrem?
Pani
Reżyser ledwo się powstrzymała przed parsknięciem, którego siła pewnie wybiłaby
jej zęby z dziąseł.
-
Całkiem nieźle - stwierdziła, maskując zaskoczenie. - Ostatnio miał pewne
problemy ze zdrowiem, ale już ma się o wiele lepiej - dodała po chwili.
Gerard
spojrzał na siostrę, jakby ta nagle przyznała się do bycia Czarodziejką z
Księżyca.
-
Edson, to Ty pracujesz?
-
Nie wiedziałeś? – odpowiedziała szybko Panna, znowu kopiąc Ge’ lekko w kostkę.
- Przecież Ci mówiłam! Zapomniałeś, ale to normalne u Ciebie. Żyjesz tylko
ciałem w naszym domku.
-
Nie miej mi tego za złe - odparł Gerard drewnianym głosem, z którego można by
wystrugać na poczekaniu cały zestaw mebli do salonu. - Mam teraz wiele na
głowie, chyba ta informacja wleciała mi jednym uchem i wyleciała drugim.
Kiepski
z Ciebie aktor, braciszku.
Katarzyna
patrzyła to na Edith, to na Gerarda, jakby oglądała w telewizji niezwykle
frapującą kłótnię dwóch celebrytów w programie „na żywo”.
-
Nie musicie odgrywać przede mną kabaretu – westchnęła ciężko, nadal stukając
opuszkami o porcelanę. Spuściła wzrok na zawartość swojej filiżanki i dorzuciła
smutno:
-
Myślałam, że znacie się lepiej.
Cóż..
Nie
po raz pierwszy czyjeś wyobrażenia zostały pogruchotane przez młot
rzeczywistości.
Mama
wyglądała na kompletnie przybitą poczynioną konstatacją, więc jej córuchna
poczuła się w obowiązku ratować sytuację, nieuchronnie zmierzającą do rodzinnej
katastrofy obyczajowo-światopoglądowej.
-
Przyjechałaś wcześniej - powiedziała z zaśpiewem. - Jak długo zostaniesz?
Katarzyna
uśmiechnęła się słabo. Wyglądała jak przekłuty balon, z którego uchodzi
powietrze.
Okej,
dzieci ją zawiodły. Nic o sobie nie wiedziały i na dodatek nie umiały się
szczerze ucieszyć z jej powrotu. Dobiłoby to zapewne każdą rodzicielkę, ale
zaraz.. Czy to one ją zostawiły czy ona je?
-
Cztery tygodnie - odparła anemicznie. Nagle werwa znowu w nią wstąpiła.
Popatrzyła z mocą na Edith i Gerarda, po czym rzuciła bombę:
-
Wasz tata też dostał urlop. Przyjeżdża w poniedziałek lub wtorek!
Pani
Reżyser o mało nie jęknęła. Telepatycznie wyczuła, że Architekt miał bardzo
analogiczną reakcję.
Nie
byli w ostatnich czasach przyzwyczajeni do obecności rodziców w domu. Od dwóch
lat żyli niezależnie od nich, nie pod względem finansowym, oczywiście, bo na to
ich starzy byli zbyt dumni, ale znacznie odbili się od nich mentalnie. Jakoś
jednak udało im się zostać w miarę spójną rodziną.
I
co, teraz równocześnie tak matka, jak i ojciec wjadą czołgami w egzystencje
swoich pociech?
Tak,
można było przewidzieć ów drobiazg.
Tyle,
że żadne z rodzeństwa tego nie zrobiło.
Edith
uśmiechnęła się promiennie, choć fałszywie, wykrzesując z siebie śladowy
entuzjazm, z kolei Gerard nie okazał się aż tak wspaniałym kombinatorem.
-
Jakie święto będziemy obchodzić, że nasz ojciec tutaj zawita? - zapytał
cynicznie. - Czyżbyśmy znowu mieli celebrować zapomniane przez świat nadanie
Habsburgom lotaryńskim stanu szlacheckiego? A może tata dowiedział się, że
jednak jego pokrewieństwo z nimi to pomyłka? Błąd w papierach?
Co
za skończony kretyn.
Pani
Reżyser szurnęła brackiego pod stołem w łydkę z taką mocą, że Gerard aż jęknął
i spurpurowiał na twarzy.
-
Przymknij się - syknęła jeszcze w stronę chłopaka jak grzechotnik diamentowy.
Ge’
rzucił jej urażone spojrzenie.
No
co? Sam się doigrał.
Matka
tymczasem perorowała napominająco:
-
Nie żartuj sobie z tych rodzinnych powiązań. Dobrze wiesz, Gerardzie, że
Johannes jest bardzo przywiązany do myśli, iż jedna z jego prababek była żoną
jednego z magnatów. Skoro czerpie z tego radość, dlaczego nagle mu ją zabierać?
Och,
u Boga Ojca!
-
Mamo! - jęknęła Edith zanim zdążyła się powstrzymać. - Ty chyba siebie nie
słyszysz. „Czerpie radość”? Ci ludzie nawet nie utrzymują z nami kontaktu..
-
Utrzymują - wtrąciła autorytatywnie oraz pewnie Katarzyna.
-
Taa, kartki świąteczne i urodzinowe są doskonałym przejawem pielęgnowanej więzi
- ćwiczył się dalej w ironii Ge'.
Owego
ciosu już rodzicielka nie wytrzymała. Wstała od stołu, o mało nie przewracając
krzesła, popatrzyła ze złością na swoje dzieci, a następnie krzyknęła donośnie:
-
Niewdzięcznicy! Nie tak Was z ojcem wychowaliśmy!
-
Wcale nas nie wychowaliście! - wrzasnął Gerard, również zrywając się na równe
nogi.
Edith
rozdziawiła usta, widząc tężejącą twarz Katarzyny.
-
Matole! – pisnęła, rąbiąc brata w żebro i starając się zdusić nadciągający
niczym tajfun punkt kulminacyjny. - Zamknij się lepiej! Co Ty mówisz..
Ale
już było za późno. W oczach matki zatańczyły łzy, kiedy nieustraszony Gerard
ciskał gromy na jej głowę, wykrzykując z zapałem:
-
Wychowaliście?! Jakie: WYCHOWALIŚCIE? NIGDY Was przy nas nie było! A nawet
jeśli, to ja tego nie pamiętam i Edith pewnie też! Kiedy ja i ona
potrzebowaliśmy Waszej uwagi, Wy skupialiście się na zarabianiu kasy!
Dawaliście.. Dawaliście Edith tylko kolejne pistolety i pozwolenie na strzelanie
do drzew, a mnie lekcje tenisa u renomowanych nauczycieli, ale nawet się Wam
nie chciało spytać o nasze problemy! Tylko ta jebana firma, tylko ona była
najważniejsza! Bo co, bo pieniądz robi pieniądz?! Przez Wasze pierdolone
ambicje ta rodzina się rozpada, a Ty dalej tego nie widzisz!!
Aby
zmaksymalizować efekt, Gerard wziął do ręki cukiernicę i walnął nią o ścianę.
Krótki odgłos tłuczonej porcelany wraz z sypkim szelestem rozsypującego się
cukru znacznie otrzeźwiły Panią Reżyser oraz zmobilizowały dziewczynę do szybkiego
powstania z krzesła i uderzenia brata w twarz ciosem zawodowej bokserki. W reakcji
na jej pewny gest Architekt zatoczył się na ścianę jak pijany alkoholik, dysząc
ciężko i łapiąc się za pulsujący policzek, a później oparł się o pion i zsunął
na podłogę niczym marionetka.
Na
nieprawdopodobnie długą chwilę zapadł świszczący w uszach bezdźwięk. Dopiero
Edith go przerwała, próbując zwrócić na siebie uwagę matki za pomocą zduszonego
oraz pełnego zgrozy okrzyku „Mamo.. Mamo!” oraz pochwycenia rodzicielki za rękę.
Niestety, wszelki wysiłek okazał się bezcelowy, bowiem kobieta wyrwała się
córce z siłą tarana i przeszła do swojego pokoju na parterze.
Po
chwili kolejną partię ciszy, panującej w domu po owym akcie desperackiej
prawdy, przerwało metaliczne uderzenie bardzo mocno zamykanych drzwi.
**** - Wstań!
Artystka
szturchnęła siedzącego na podłodze Gerarda nogą. Ten tylko mruknął coś do
swoich dłoni, którymi obejmował twarz w pozie ukorzonego grzesznika z
raczkującym siniakiem na licu.
Za
późno.
-
Idioto, wstań!
Znowu
go rąbnęła.
Na
to brat zareagował już nieco aktywniej: chwiejnie powstał z podłogi, choć nadal
wykazywał tyle radości życia, co wegetująca na parapecie roślina w upalny
dzień. Przetarł ręką twarz w nieświadomym geście. Pani Reżyser musiała go
podtrzymać, bo inaczej Ge' ani chybi rysnąłby łbem o kant stołu.
Nagle
do Edith dotarła cała prawda tego, co się stało.
Poczuła
się, jakby teraz to ona dostała w twarz czymś naprawdę ciężkim.
Poklepała
Gerarda po nieprzytomnej twarzy, a kiedy chłopak uchylił oczy, podniosła jego
facjatę do światła.
Źrenice
brackiego nadal pozostawały duże. Asystentka krótkim ruchem odrzuciła jego
głowę na bok i, jęknąwszy, opadła na krzesło, wyswobadzając z uścisku Gerarda.
Świadomość
wstrząsającego odkrycia kompletnie ją przerosła.
Oj,
chyba zaraz ktoś tutaj się rozpłacze.
Ponownie.
Co
za fatalny wieczór!!
-
Ty..Ty.. Ty cholerny… Ty cholerny.. Ty.. T-Ty..- zaplątała się w międlone w
duchu przekleństwa i wyzwiska Pani Reżyser, wbijając w Ge’ pytająco-mordercze
spojrzenie. Nie mogła wydusić z siebie poza ten zaimek osobowy i aż jeden
przymiotnik, zupełnie, jakby tylko te dźwięki jej krtań mogła stworzyć.
Brachol
znowu siedział oparty o ścianę w pozie zwiastującej duchowe falowanie z dala od
właśnie rozpieprzonego familijnego grajdołka.
No,
to już szczyty!
Edith
wstała, podtrzymując się blatu mahoniowego stołu, po czym popatrzyła Gerardowi
w twarz. Ten wyczuł siłę jej spojrzenia, bo znowu uchylił oczy.
-
Od jak dawna.. - zaczęła, ale on przerwał jej spokojnym głosem:
-
Od kilku miesięcy.
Dziewczyna
stłumiła kolejne jęknięcie pełne zgrozy.
-
Zamierzasz coś z tym zrobić? - spytała tak, jakby w gardle miała wielką gulę.
Ge'
popatrzył na nią odrobinę przytomniej.
-
Mam zamiar. Ale.. jeszcze nie teraz.
-
Więc kiedy? - zapytała ciszej Edith.
Bóg
jej świadkiem, ledwo nad sobą panowała.
Brat
nie odpowiedział.
No..
To jeszcze raz. Spokojnie, tylko spokojnie..
-
Kiedy?
Znowu
cisza.
Reżyserka
westchnęła ciężko, wyrzucając z siebie zdławiony szloch. Pociągnęła nosem,
powstrzymując dalszy płacz, choć ta czynność kosztowała ją naprawdę bardzo,
bardzo wiele.
Chociaż
ona musi być silna. Chociaż ona.
-
Nie mów jej - rzekł nagle Gerard. Artystce nawet nie chciało się na niego
patrzeć.
Kolejna
tajemnica?
Jasne,
ile ich jeszcze będzie.
Ona
jest tylko jedną małą Edith, jedną małą Edith Antoniną van der Terneuzen i w
setnej linii Habsburg-Lothringhen, to za wiele jak na małe życie, które ma!
I
w dodatku w liczbie pojedynczej.
Sprawa
z Pointnerem, z Christine, zamartwianie się o związek Luizy i Cudownego
Dziecka, teraz także o przyszłość jej związek z Koflerem, problem z
bratem-ćpunem oraz ratowanie rodziny dążącej do swego upadku..
Poczuła
się kurewsko wręcz przytłoczona, jakby spadła na nią lawina kamieni.
-
Nie powiem - charknęła. Spojrzała z mocą na Gerarda.
-
Ojcu też nie mów - podwoił prośbę on.
Kiwnęła
głową.
Brat
wstał chwiejnie, pochylił się i cmoknął
dziewczynę w policzek.
-
Dobra z Ciebie siostra – skomplementował Pannę kulawo. - Niech matka myśli, że
jesteśmy nieskazitelni. Jutro kupię jej z samego rana jakieś kwiaty, prezent od
Cartiera, wręczę jej i wszystko wróci do normy..
-
Naiwniaku... - parsknęła Reżyserka grobowo. - Myślisz, że tanim prezentem
skleisz to, co rozwaliłeś?
-
Wszystko chwiało się w posadach już od dawna. Ja tylko zadałem ostateczny cios.
-
Matka poskarży się ojcu.. – kontynuowała Kamerzystka ciężko i mozolnie.
-
Nie zrobi tego - powiedział pewnie Gerard.
-
Dlaczego?
-
Boo.. - uśmiechnął się leniwie. - Ona myśli, że nas zna. Niech tak myśli. Niech
myśli, że nas zna.
Zaśmiał
się paskudnie.
-
Jesteś okrutny. Okrutny!
Gerard
wzruszył ramionami.
-
Nie jestem. Staram się wypatroszyć tę rodzinę, żeby ją wyleczyć. Tego nie można
nazwać okrucieństwem.
Pani
Reżyser potoczyła błędnie spojrzeniem po pokoju, a później wolnym krokiem wyrażającym
ostateczną rozpacz ruszyła w stronę schodów.
W
głowie się jej kotłowało.
To
będzie dłuuuuga noc.
*** Obudziło ją delikatne tarmoszenie za ramię. Pani Reżyser otworzyła z
niechęcią i grymasem niezadowolenia oczy, zamierzając zmieść z powierzchni
Ziemi osobę, która postanowiła tak nieubłaganie wtargnąć w jej Krainę Marzeń
Sennych oraz Słodkiej Niewiedzy.
Zastopowała
jednak swoją złość, kiedy ujrzała radosną jak skowronek Katarzynę stojącą nad
łóżkiem.
-
Wstawaj, kochanie! - nakazała matka śpiewnym głosem.
Kamerzystka
zamrugała powiekami ze zdziwieniem.
Czy
to możliwe, że w osobie jej matki nie pozostała ŻADNA skaza po wczorajszym
wystąpieniu Gerarda?
Hmm..
Może
po prostu dobrze się maskowała.
I
zamierzała udawać do czasu przyjazdu ojca, że nic się nie stało.
-
Dlaczego mam już wstać? Przecież mamy niedzielę! - wykpiła się głośno
Asystentka, próbując zmusić mamę do zostawienia ją w spokoju.
Owszem,
Edith miała świadomość, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, ale chciała
sobie jeszcze trochę pospać. Niemal pół nocy spędziła na tępym wpatrywaniu się
w ciemność spowijającą świat zewnętrzny i szamotała się ze swoim światem
wewnętrznym. Zasnęła dopiero 4 godziny temu.
Była
blada, rozespana, chciało się jej pić i wracać w objęcia Morfeusza.
Na
pewno nie chciało się jej wstawać z kurami tylko po to, żeby obserwować
Katarzynę, odgrywającą przed całym światem spektakl pod tytułem „Wczoraj mój
syn wygarnął mi prawdę o naszym życiu rodzinnym prosto w twarz, ale ja mam to
gdzieś, gdyż życie toczy się dalej”.
Nie,
nie, nie.
Pani
Mamo, życzymy powodzenia.
-
Właśnie dlatego musisz wstać.
Rodzicielka
przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą, prostując się, po czym złożyła ręce na
klatce piersiowej w pozie krańcowego zniecierpliwienia.
Edith
aż za dobrze znała ten gest.
Mimo
wszystko.. Nie, nie wyjdzie z łóżka, choć Katarzyna zaraz pewnie wyjedzie jej z
jakimś dobrodusznym napomnieniem i sensacją w stylu: „Musimy iść do kościoła”.
Pani
Reżyser była religijna, oczywiście.
Ale
oprócz mszy porannych istniały jeszcze popołudniowe, które zazwyczaj wybierała.
Jednak
nie tym konkretnym razem. Nie jej matka.
-
Musimy iść do kościoła - zakomenderowała ona nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Pozostawimy
to bez komentarza.
Van
der Terneuzen Młodsza zakopała się w pościel, jednak nawet spod materiału
słyszała, jak jej rodzicielka westchnęła rozdzierająco.
-
Nie wygłupiaj się - doszło do Artystki zza fałdów kołdry.
Chwilę
później dziewczyna wybroniła się przed pierwszym szarpnięciem, mającym na celu
odebranie jej przykrycia.
-
Dziecko, córeczko.. - jęknęła Katarzyna żałośnie głosem niby z oddali.
Pani
Reżyser nagle przemknęło przez głowę, że psuje misternie utkany plan, który jej
matrona uknuła na dzisiaj.
Plan,
którego nadrzędnym celem będzie scalanie kawałków po rozpadzie miraży
familijnych w miarę funkcjonalną całość.
No,
już, Edith, rusz tyłek, bierz szpachlę z betonem w rączki i zasuwaj umacniać
to, co Katarzyna już zdążyła zbudować!
Dziewczyna
z ciężkim sercem oraz pulsującą głową odrzuciła na bok milutki pled akurat w
chwili, gdy jej matka ciągnęła go z drugiej strony.
Na
widok wynurzającej się z kłębów materiału córki, Katarzyna pokraśniała jakby
nagle sam zmartwychwstały Da Vinci zdecydował się narysować jej portret, dbając
o nawet najmniejszy szczegół.
Pochyliła
się szybko nad Asystentką, chwyciła ją za szyję i głośno cmoknęła w policzek.
Na skórze Pani Reżyser odbił się ślad ust jej matki, pomalowanych kaszmirową
szminką od Diora.
-
Ubieraj się szybko! - ćwierknęła Katarzyna, podchodząc energicznie do drzwi.
-
Śniadanie już stoi na stole! Zjemy razem i pójdziemy się pomodlić.
Bardzo
ładnie.
-
A Gerard?
-
On też z nami idzie. Oczywiście - matka zrobiła minę w stylu Bree Van De Kamp
mówiącej do swego męża, Rexa: „Kochanie, oczywiście, że NIE MOŻESZ założyć tej
koszuli w paski. Wszyscy wiedzą, że Cię pogrubia, tylko są za uprzejmi, żeby Ci
to powiedzieć prosto w oczy”.
Edith
mruknęła coś niezrozumiale czując, jak żołądek się jej ściska. Katarzyna
wyszła, zamykając mocno drzwi.
**** W kościele Pani Reżyser bardziej spała niż czuwała.
Tak
że gdyby ktoś miał jakieś pytania dotyczące treści kazania albo odczytywanego
fragmentu Ewangelii, raczej nie należy kierować ich do niej.
Wróciwszy
do domu we względnej ciszy, Reżyserka pierwsze swoje kroki skierowała do szafki
z telefonem.
Chwyciła
słuchawkę o sekundę wcześniej niż Gerard, który ubrany w garnitur, białą
koszulę, jasny krawat i płaszcz prezentował się wyjątkowo korzystnie.
Pokazała
mu język, zaśmiała się radośnie, po czym wybierając jedną ręką stosowny numer
telefonu, drugą chwyciła brata za rękę. Nachyliła się do niego i zaszemrała
cicho:
-
Pamiętaj o dragach. Jak wrócę, ma ich nie być.
-
Jasne. Ale lepiej nie wychodź dziś z domu. Nie strasz ludzi swoją bladością
choć w święto.
Edith
już nie miała czasu, żeby rozpocząć krwawy odwet za tak jawną potwarz, bo w
słuchawce zgłosiła się Luiza.
Pora
spotkać się z kimś, kto nie ma w sobie ani kropli krwi rodziny van der
Terneuzen.
**** Jeszcze jedna przecznica..
I
jeszcze jedna..
Oczywiście,
Pani Reżyser mogła podjechać autobusem.
Jasne.
Ale
nie miała ochoty.
Wolała
się przejść, wystawić swoje zbladłe lica na mroźne powietrze, żeby choć na
chwilę nabrać rumieńców zdrowia i uspokoić się przed czekającą ją rozmową z
Polką.
Zastanawiała
się nad tym, co ma jej powiedzieć.
W
jaki sposób zakomunikować, że rodzina van der Terneuzen stacza się z równi
pochyłej prosto w przepaść bez dna, a utrzymać na powierzchni może ją tylko
lina, skręcona z wędkarskich żyłek?
Chyba
nie ma takich słów.
Cóż,
Artystka będzie musiała jakoś je znaleźć.
Luiza
już na nią czekała. Pocałowały się w policzki, wymieniając typowe formuły
powitalne, po czym zasiadły naprzeciwko siebie na okrągłej kanapie.
Przez
chwilę żadna nic nie mówiła, aż w końcu Polka postanowiła przerwać ową
krępującą ciszę.
Jednak
ledwo zaczęła artykułować: „O czym
chciałaś..”, a już przerwała.
Raptownie
jej twarz wykrzywił lekki uśmiech. Edith już miała spytać kumpelę, co ona za
jej plecami, u licha, zobaczyła, ale nawet nie zdążyła się odwrócić, bo nagle
na kanapę obok spadło wielkie cielsko.
Krzyknęła
tylko: „Na litość boską..!”, która to
reakcja kompletnie zaskoczyła Andreasa, spodziewającego się najwyraźniej
radośniejszego powitania.
-
Dostanę przez Ciebie zawału! - musztrowała go dalej Pani Reżyser.
Kofler
przewrócił oczami niczym primabalerina, po czym mrugnął porozumiewawczo do
Luizy.
Tak,
straszenie Artystki zaiste było bardzo zabawne i warte każdych pieniędzy.
Panna
już-już miała rozpocząć nową falę skarg połączonych z zażaleniami, ale Andreas
zamknął jej uchylone usta długim pocałunkiem.
Próbowała
mruczeć ze złością podczas muskania jego warg, ale w końcu skapitulowała. Usta
Niedźwiedzia bowiem spokojnie acz stanowczo wytyczały w psychice van der
Terneuzen takie tereny, do których wstępu nie miały nawet najbardziej
destrukcyjne uczucia.
I
Edith musiała przyznać dość rozmemłaną myślą, że niezwykle podoba się jej taka
neuronowo-romansowa geodezja.
Kiedy
wreszcie skończyła rysować z Andreasem miłosne mapy własnego wnętrza, spojrzała na Luizę przepraszająco.
Ta
jednak pewnie nie zareagowałaby nawet wtedy, gdyby obok niej nagle wybuchła
mina przeciwpiechotna. Rozdziawiła usta, wybałuszyła oczy. Wyglądała jak głodny
gupik.
-
Ups, chyba ktoś tutaj przeżył szok - zażartował Kofler, otaczając Kamerzystkę
ramionami i tuląc jej dłonie w swoich. Cmoknął Panią Reżyser w policzek. -
Wybacz, nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przyjść tutaj za Wami. Nawet
zaparkowałem w niedozwolonym miejscu!
Po
prawdzie, Asystentka wcale nie miała zamiaru się uśmiechać niczym nawalona
nastolatka, ale jej zachcianki aktualnie zostały odstawione do kąta. Czuła, jak
jej kąciki ust automatycznie podnoszą się, rozciągając wargi w przyjemnym
uśmiechu, kiedy poczuła oddech Austriaka na swoim policzku.
Nie
mogła nic na to poradzić, że proces adorowania ze strony Andreasa szalenie się
jej podobał.
- Nie..nie mówiłaś – szarpała się z sobą Luiza. Odetchnęła głęboko. - Nie mówiłaś..
-
Nie było kiedy - weszła jej w słowo Artystka. - Przepraszam - mruknęła jeszcze.
Żołądek
znowu się jej ścisnął. Spuściła wzrok na blat stołu.
Jak
miała zacząć?
I
to jeszcze przy Andreasie..
No,
bez kitu.
Ciekawe,
co by się stało, gdyby oślepiła skoczka uśmiechem, a później powiedziała
kuszącym tonem: ”Kochanie... Mógłbyś stąd spadać? Chciałabym się dziś w miarę
poprawnie wysławiać. Przy Tobie nie mogę. Spinialaj.” ?
Haha!
-
Panna vdT nie zdążyła się jeszcze po prostu podzielić swoim szczęściem zresztą
świata - zaśmiał się Kofler. Luiza też parsknęła uciesznie.
-
Ostatecznie, mogę jej wybaczyć - powiedziała Studentka tonem starszej
guwernantki. - Ale.. - pogroziła koleżance żartobliwie palcem. - Więcej nie rób
mi takich numerów!
Gruchnęła
rechotem, który rozbawił również Andreasa.
Pani
Reżyser tymczasem siedziała cicho jak miś pod miotłą...
Nie!
Jak mysz. Udając, że jej nie ma.
Gdyby
mogła, zerwałaby się na równe nogi, kupiła bilet w jedną stronę i wyjechała do
Kuala Lumpur.
Miała
już tego wszystkiego DOŚĆ.
Chyba
zaraz się zrzyga od tej wesołości, toczącej Polkę i Koflera. Była niewyspana, a
więc drażliwa, i miała zamotane wnętrze; przyszła tutaj, żeby zasięgnąć porady,
a nie rżeć z tego, jak to Andreas ją zaskoczył. Okej, przez chwilę było całkiem
przyjemnie, ale czy teraz nie pora przejść do clue programu? Ile Reżyserka
jeszcze miała czekać, aż ktoś ją wysłucha?
Litości,
na Boga!
Tymczasem
do Radosnego Stolika (taa) podeszła młodziutka kelnerka pytając, czego się
napiją.
„Cykuty!”,
chciała wrzasnąć Edith, ale postanowiła, jak to mówi Pointner, „nie wydurniać
się”.
Powinna
zachować klasę nawet w skrajnej rozpaczy.
Przynajmniej
teoretycznie.
-
Ja wezmę kawę - pośpieszyła ze złożeniem zamówienia Lu.
-
Ja też - dodał Andreas. - A Ty? Czego się napijesz, kochanie? - zapytał czule
Panią Reżyser, znowu cmokając ją w policzek.
Edith
o mało nie spadła na podłogę, rąbiąc głową o stół jak wczoraj jej cholernie
udany brat.
-
Poproszę .. kieliszek wódki - wycharczała, patrząc w blat, jakby szalenie
frapował ją rodzaj drewna, z którego go wykonano.
-
Przepraszam, ale nie podajemy alkoholu..
Co
za beznadziejna knajpa!
No,
moi mili, przenosimy imprezę gdzie indziej!
-
W takim razie.. ja też poproszę kawę – mruknęła Asystentka, zdegustowana.
-
Trzy kawy. Z ekspresu - uściślił Kofler.
Kiedy
kelnereczka odeszła, Luiza ponowiła pierwotne zapytanie:
-
Dlaczego chciałaś się spotkać, Edith?
-
Chciałam pogadać o tym, co się wczoraj stało u mnie w domu - odpowiedziała
cicho Pani Reżyser, nadal wbijając sztylety spojrzenia w cokolwiek niewinny
stół.
-
Jesteś dziś jakaś niespokojna - zmartwił się dżentelmeńsko Andreas, gładząc
Artystkę po policzku.
Ta
odsunęła twarz, ściskając jego dłonie.
-
Też byś był, gdyby okazało się, że Twój brat to ćpun - rzekła szemrząco, nie
podnosząc wzroku.
Usłyszała,
jak Lu szybko wciąga powietrze do płuc.
-
Co Ty mówisz - walnęła ze zgrozą. - Jak to..?
-
Tak to - zdenerwowała się nagle Edith. Nie miała siły tłumaczyć im tak prostych
rzeczy, nagle znowu przestała być w dobrym albo chociaż znośnym humorze, ale
równocześnie chciała mieć już wszelkie wyjaśnienia za sobą. Westchnęła więc,
spinając się wewnętrznie niczym przed skokiem w otchłań, po czym w najbardziej
lapidarny sposób jaki tylko umiała, wyłuszczyła przyjaciółce i ukochanemu
wypadki minionego wieczoru oraz nie całkiem tak dawnego poranka.
Dopiero
po zakończeniu swej tyrady o familii i problemach Reżyserka odważyła się
podnieść wzrok, zauważając, że Andreas głaszcze ją po głowie. Musiał zacząć,
kiedy wylewała swoje żale na kawiarnianą podłogę.
Nikt
nic nie mówił.
Luiza
wyglądała, jakby ktoś trzasnął ją w podstawę czaszki.
Kofler
z kolei nadal międlił Edith we włosach, aż wreszcie dziewczyna ze złością
odepchnęła jego rękę.
Nikt
nic nie mówił.
Kelnerka
wróciła z napojami, położyła je wdzięcznie na stole, rzuciła uśmiechem jak
mięsem o tacę, po czym zmyła się tak szybko, jak przyszła.
Nadal
cisza brzęczała nad trójką znajomych jak nieznośna mucha tse-tse.
Kamerzystka
chrząknęła napominająco.
Nie
przyszła sobie pomilczeć; to mogłaby równie dobrze robić i w domu.
-
Nie chce mi się w to wierzyć - odważyła się wreszcie odezwać Polka.
-
Mnie też. Kotku.. Może coś pomieszałaś? - zapytał ostrożnie Andreas.
-
Jak mogłam pomieszać? – najeżyła się Edith.
Nagle
poczuła się jak ostatnia szara ofiara wojny i głodu. Pomieszać? Jak w czymś
takim można pomieszać? Już bardziej chyba się nie da, cała ta afera tchnęła
farsą na kilometr albo i dwa!..
-
Nic nie pomieszałam – warknęła jeszcze. - Byłam przy tym, na litość boską! A
teraz.. Teraz nie wiem, co mam zrobić, więc dlatego chciałam się z Tobą
spotkać, Luizo - zwróciła się do koleżanki. Naraz jednak przeniosła
zainteresowanie i na Austriaka. - Pomóżcie mi. Co ja mam zrobić? Jak mam się
zachować? Aż się żyć odechciewa, mając taki sajgon w domu.
Andreas
mocniej ją przytulił, po czym powiedział:
-
Musimy to przeanalizować na chłodno. Przede wszystkim, powiedz nam, jak dziś
zachowuje się Twoja mama?
Pani
Reżyser spojrzała na niego z wdzięcznością.
-
Najgorsze jest to, że żyje tak, jakby nic się nie stało - odpowiedziała. - Nie
daje po sobie poznać wpływu słów Gerarda.
-
A co ona na to, że Twój brat.. ładuje? - chciała wiedzieć Liz.
Ot.
-
Właśnie.. Nie wie. On.. On powiedział tylko mnie.
-
Zamierzasz przekazać tę rewelację Katarzynie? - ponowiła pytanie Polka.
-
To chyba by ją dobiło. Nie wiem. Muszę pomyśleć - plątała się Artystka niczym
dziecko w łyżwach na lodowisku. - Może najpierw zmierzymy się z tym sami..
-
Jakby co, zawsze możesz na nas liczyć – zaoferował się w imieniu własnym oraz
Lu Andreas mrugając jednocześnie do Polki, która pochyliła się nad stołem i, o
mało nie wywalając kaw na blat, uścisnęła koleżance dłoń.
-
Znam kilka ośrodków, które zajmują się takimi osobami - uzupełnił Kofler,
patrząc na Edith pocieszająco. - Skombinuję adresy, jeśli chcesz.
Jasne,
że chciała.
-
A co do mamy.. - zaczęła Luiza. -To myślę, że Gerard powinien ją przeprosić. Nawet,
jeśli miał rację, mógł przekazać ją .. normalniej.
-
Już to zrobił - mruknęła Pani Reżyser. - Kupił Katarzynie wielki bukiet róż i
złotego słonia do salonu. Matka aż się popłakała ze wzruszenia.
-
Pewnie i tak powie o wszystkim Waszemu tacie - stwierdził Andreasso. - Jak
myślisz, jak on na to zareaguje?
-
Wolę nie myśleć - sarknęła Artystka. - Ojciec zawsze miał hopla na punkcie
szacunku do starszych, a co dopiero mówić o rodzicach albo dziadkach. Pewnie
Gerardowi nieźle by się dostało.
-
A Tobie? Brałaś w tym udział? – sypnęła pytaniem Luiza.
Dzięki,
koleżanko.
-
W werbalnym rozwalaniu spokoju rodzinnego? Starałam się tylko ratować sytuację.
Ale i tak mi nie wyszło. Mój brat okazał się lepszym władcą słowa niż ja.
Pewnie dragi go niosły.
-
Wyleczy się - mruknął Niedźwiedź. - Jeżeli się zaprze na coś tak, jak Ty, to na
pewno mu się uda - posłał Edith radosny uśmiech.
Pani
Reżyser pomyślała, że zaraz chyba się rozpłacze. Autentycznie się rozklei,
zacznie wyć i smarkać z wdzięczności oraz sympatii do tych ludzi, których kilka
chwil temu była gotowa zostawić i spierniczać do Malezji albo gdziekolwiek
indziej, byle dalej.
-
Dzięki - mruknęła szczerze. - Jesteście warci wszystkich dóbr materialnych tego
świata.
Kofler
znowu cmoknął ją w policzek.
Tym
razem już się nie wyrwała.
-
Fajnie się na Was patrzy - skonstatowała znienacka Luiza uroczyście z lekkim
uśmiechem. - Ładna z Was para.
-
Powiesz to na naszym ślubie - walnęła Edith.
Andreas
tym razem nie wybuchnął śmiechem. Prawdę mówiąc, trochę go zatkało.
-
Chryste, co za wizja - wydukał wreszcie.
Polka
rąbnęła chichotem tak głośnym, że aż ludzie przy sąsiednim stoliku spojrzeli na
nią z naganą w oczach. Edith zresztą też nie była gorsza.
Nagle
poczuła się dziwnie lekka i również zaczęła się śmiać.
Tym
razem to Kofler pozostał Tym Poważnym.
-
No, kochanie - szturchnęła go Pani Reżyser. - Nie pośmiejesz się z nami?
-
Nie mam nastroju - odparł tonem zmanierowanej seksbomby, czym wywołał nową falę
wesołości u swoich towarzyszek.
Pogadali
jeszcze kilka minut o badziewiach, żłopiąc kawę i starając się pielęgnować
afirmatywny stan, w którym wszyscy się znaleźli, aż w końcu zdecydowali się
zakończyć posiedzenie, kiedy Luiza pobladła, patrząc na zegarek.
-
Co Ty, masz randkę? - spytała Studentkę dla zasady Asystentka i zdziwiła się
setnie, kiedy koleżanka spłoniła się niczym piwonia.
Miała
powód.
Bo
oto przed kawiarnię, kiedy wyszli, zamaszyście zdążało Cudowne Dziecko, które
na widok Polki rozjaśniło się chyba bardziej niż Słońce o świcie.
Pani
Reżyser mało nie padła, widząc, jak Gregor podchodzi do Luizy, obejmuje ją w
pasie i całuje z zapamiętaniem, jakby była jedyną wartą uwagi osobą na świecie.
Nawet
Andreas zgłupiał.
-
Wiedziałeś? - rzuciła mu Edith do ucha, na co sportowiec pokręcił przecząco
głową.
Niestety,
również i Wunderkind nie wiedziało o związku swojej Nemezis oraz kumpla z kadry
narodowej, bo samo wyglądało jak rażone gromem na widok objętych Andreasa i
Edith.
Hłe,
hłe.
Schlierenzauerowi
brwi podjechały na środek czoła ze zdziwienia, które zdecydował sformułować za
pomocą słów:
-
O, no, proszę, proszę! Kogo ja widzę! Edith i Andreas! Co za niespodzianka..
Dość niespodziewana… I w zasadzie nie wiem, czy pozytywna.. Bardziej
zaskakująca.. Okej, żartuję! Spotykajcie się, spotykajcie! Nie bierzcie tego do
siebie!
W
reakcji van der Terneuzen ograniczyła się tylko do wyprodukowania na ustach
sympatycznego uśmieszku, tchnącego z jednej strony pogardą, a z drugiej dobrym
wychowaniem. Cudowny jednak nie był głupi. Zlustrował twarz Edith jak czytnik
przy kasie sklepowej kod kreskowy produktu, wykrzywił wargi cynicznie, po czym
zasadził:
-
Co się stało? Czyżbyś nie zrozumiała definicji słowa „żart”?
Zamierzał
się rozkręcać, ale Kofler postanowił właśnie w tej chwili wystąpić w roli Rycerza
Andreasa, bo tylko zasadził niebezpiecznym, groźnym tonem rasowego obrońcy
prawa i porządku:
-
Przestań!
Reżyserka
o mało nie zeszła z tłumionego śmiechu na widok zszokowanego grymasu,
rysującego się jak szkic na płótnie na twarzy Gregora.
-
Nie musisz być dla niej niemiły - dorzuciła swoje trzy grosze Luiza.
Tego
Dziecko już nie mogło pojąć. Nie dość, że kolega z drużyny wystawia przeciwko
niemu ciężką artylerię, to jeszcze i jego Miłość?
Przykro
nam (wcale nie).
-
Co z Wami? Patrzyła na mnie, jakby chciała skoczyć mi do gardła! - wytłumaczył
się głupio.
Na
to Pani Reżyser już musiała zareagować.
-
Na co mi trofeum z Twoich gnatów? - parsknęła. Andreas ostrzegawczo ścisnął ją
za prawy bok, a Polka objęła Gregora mocniej w pasie.
Najwyraźniej
zawarli niepisany pakt na temat przyszłego trzymania jak najdalej od siebie Panny
i Dziecka
Może
każde z nich powinno kupić sobie plakietki z napisem: „Spierdalaj, gryzę!”?
-
Chyba od tej pory będziemy Was nazywać Ugryź i Ukąś - zażartował niemrawo
Kofler.
-
Ja jestem Ugryź! - popisał się szybszym czasem reakcji Gregor.
Hah!
Edith
w odpowiedzi zmarszczyła nos.
-
Może najpierw zacznij myśleć - poradziła Dziecku uprzejmie.
Luiza
i Andreas ani chybi zwietrzyli nadciągającą katastrofę, bo jednocześnie rzucili
sobie „Cześć”, po czym odeszli, holując za sobą swoich partnerów.
To
znaczy, Liz ciągnęła za sobą Cudowne Dziecko, które nieomal toczyło pianę z ust
w odpowiedzi na uwagę Edith, ta zaś śmiała się gromko do Andreasa, który
próbował ją uspokoić.
Przynajmniej
wreszcie nabrała rumieńców.
Chyba
powinna częściej „rozmawiać” z Panem Ugryź, Ale Wcześniej Rusz Głową.
**** Edith
zamówiła drugą colę z rumem i spojrzała z uśmiechem na siedzącego naprzeciwko
Andreasa.
-
Zatem twierdzisz, że przesadziłam? - spytała wesoło. Jej głos spadł na stół
niczym srebrne krążki i potoczył się po blacie, zakręcił się w kółko na jego
środku, po czym upadł na bok.
-
Powinnaś być milsza dla Gregora - powtórzył Austriak, nie spuszczając poważnego
spojrzenia z Pani Reżyser.
-
Miła.. - dziewczyna przeżuła to słowo w ustach, jakby wysysała nadzienie z
landrynki. - Miłaaa.. Milszaaa.. Czy to znaczy, że od tej pory nie mogę rzucać
w jego stronę żadnych śmiesznych tekstów?
-
Teksty, które są śmieszne dla Ciebie, nie wszystkich bawią - zauważył Kofler,
upijając łyk zielonej herbaty ze szklanki.
No,
proszę.
Artystka
pomachała słomką nad popielniczką pełną petów po jej papierosach.
Mogła
się spodziewać, że Niedźwiedź prędzej czy później zacznie ją nawracać na Dobrą
i Właściwą Drogę Postępowania, skąd bardzo blisko było do Stania Się
Sztywniakiem, Myślącym Schematami.
Ona
jednak wiedziała, iż nikomu na to nie pozwoli.
Tak,
nawet Koflerowi, pomimo całej miłości, jaką do niego czuła.
Edith
zwyczajnie nie potrafiła się normalnie porozumieć z Gregorem.
Nie
umiała rozmawiać z tym facetem. Czy to jej wina?
-
Czy to moja wina, że nie umiem rozmawiać ze Schlierenzauerem przez krzyku i
złośliwości? - wyraziła na głos swoje wątpliwości. Podziękowała uśmiechem
kelnerce, która postawiła przed nią wysokie szkło, pełne rumu z colą, po czym
spojrzała mroźnie na Andreasa. - On też nie pozostaje za mną daleko w tyle.
Prawdę mówiąc, wbija mi szpile nawet wtedy, gdy ja jestem spokojna i nie
atakuję go.
-
Ty rzadko jesteś spokojna.
Och,
na Boga.
-
A Ty chcesz się ze mną pokłócić – odparowała, celując w Koflera słomką, a
później włożyła ją do szklanki i pomerdała, mieszając zawartość. Lód przyjemnie
stukał o brzegi naczynia.
-
Wcale nie - mruknął Andreas. - Po prostu.. - westchnął ciężko. - Próbuję Cię..
-
.. ucywilizować. Daruj sobie.
Edith
wyszczerzyła się do skoczka promiennie, po czym upiła kilka łyków swojego
napoju procentowego.
Musiała
sobie trochę walnąć czegoś mocniejszego, jeśli Andreas nadal zamierzał
kontynuować z nią tę bezsensowną, nie prowadzącą do niczego rozmowę na temat
niepowodzeń w jej wychowaniu.
-
Nie, nie ucywilizować. Raczej.. zmienić. Zmienić Twój sposób patrzenia na
Gregora - doprecyzował Austriak.
Jakie
to słodkie.
Wręcz
za bardzo.
-
Sądzisz, że w tej samej chwili Luiza tak musztruje Cudowne Dzieciątko jak Ty
mnie? – zakpiła Kamerzystka. Wyciągnęła z leżącej na stole paczki jednego
szluga i zapaliła go, patrząc wyczekująco na Andreasa.
Celowo
go prowokowała.
Zachowywała
się skandalicznie – paliła smołę, piła rum i szydziła z jego pokojowych
wysiłków. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatnia bura suka,
testując Bogu ducha winnego Koflera, ale nie mogła się powstrzymać przed tym,
żeby naprawdę go wkurzyć. Chciała, aby zobaczył, że ona wcale nie jest taka
kolorowa jak on cały czas myśli, że jest. W końcu każdy ma także i drugą,
zdecydowanie ciemną stronę swojej egzystencji, jakieś szarości, czerń, całą
negatywną stronę trybu kolorów CMY, CMYK czy RGB.
Pragnęła
zburzyć owo dziwne przeświadczenie, które z gorliwością fanatyka religijnego
pielęgnował w swoim wnętrzu Andreas, a które brzmiało: „Ukochana Edith nie robi
takich rzeczy”.
Błąd.
Ukochana
Edith, kiedy ma parszywy humor, nie tylko robi takie rzeczy, ale także świetnie
się przy nich bawi.
-
Nie interesuje mnie, czy Luiza wpływa na Schlierenzauera w jakikolwiek sposób -
zagotował się Andreas. - Za to JA staram się wpłynąć na CIEBIE.
-
Dlaczego, do cholery?
Pani
Reżyser zaciągnęła się dymem z papierosa, po czym wypuściła go ustami, mówiąc:
-
Dlaczego zależy Ci na tym, żebyśmy się dogadywali? - wzruszyła ramionami. - Nie
możemy po prostu się mijać?
-
Zależy mi na tym, bo na obu z Was mi zależy - walnął Kofler słowami niczym
machina oblężnicza odpartym pociskiem.
-
Widocznie źle wybrałeś - sarknęła Asystentka, miażdżąc połowę szluga w
popielniczce. - Powinieneś się związać z
Cudownością.
Spojrzała
na Andreasa spode łba.
O,
matko.
Wyglądał,
jakby rzuciła mu znienacka w twarz kulą błotną.
Panna
stłumiła westchnienie, po czym przesunęła się w stronę skoczka. Kiedy była
wystarczająco blisko, objęła go ramionami za szyję i przytuliła.
-
Noo, przepraszam. Jestem okroopnaa - pisnęła w jego sweter w ramach przeprosin.
Wiedziała,
że to na niego odpowiednio podziała. Nie myliła się.
-
Jesteś - stwierdził Kofler, mrucząc jej we włosy. - Ale chyba nigdy się nie
nauczę poprawnie z Tobą obchodzić.
Edith
spojrzała na niego z błyskiem w oku.
-
Mamy duużo czasu. Jeszcze się nauczysz, zobaczysz! - ćwierknęła, a później z
uśmiechem cmoknęła Austriaka głośno w policzek.
Nie
wyciskała mu jednak na twarzy dalszych buziaków w takiej ilości, w jakiej
chciała, ponieważ sekundę później w kieszeni Andreasa zawibrował telefon,
wyrzucając z siebie jakąś denną muzyczkę z rodzaju tych, jaką producenci
wklepują w pamięć poszczególnych modeli.
Skoczek
wyciągnął ją, popatrzył na wyświetlacz i wzniósł oczy do nieba.
-
Mama - powiedział wyjaśniająco do Edith, odbierając.
Dziewczyna
wstała, pokazała na korytarz za sobą i rzekła cicho:
-
Idę przypudrować nosek, skarbie.
Kofler
potaknął energicznym ruchem głowy, bardziej wsłuchany w perorującą mu do ucha
matkę niż w Panią Reżyser.
Cóż,
niektórzy mają normalne stosunki z rodzicami.
W
toalecie Edith poprawiła sobie makijaż, umyła ręce i przez chwilę pogapiła na
automat do suszenia dłoni. Nie chciała jeszcze wracać do stolika, natykając się
tym samym na choć śladowy element rozmowy Andreasa z matką, więc z nudów
zaczęła liczyć płytki na ścianie. Kiedy doszła do trzydziestej, drzwi do kibla
otworzyły się i stanęła w nich jakaś roześmiana dziewczyna, która na widok
Artystki rozpromieniła się jeszcze bardziej.
-
Hej! - pisnęła serdecznie gwoli przywitania.
Że
ke?
-
Czy my się znamy? - spytała Pani Reżyser, najeżając się wewnętrznie. Kto wie,
może to kolejna z tych wariatek, jak Christine albo kasjerka z Lidla,
mieszczącego się niedaleko jej domu? Taka, co to wgapia się w Ciebie z nabożną
czcią, jakbyś miała na czole namalowany farbą zielony poziomy pasek, a później
wybucha niepowstrzymanym śmiechem osoby potraktowanej zbyt dużą dawką gazu
rozweselającego?
-
Znamy. To znaczy.. Ja Ciebie znam, ale Ty mnie nie. Tak myślę - zaśmiała się
Nieznajoma.
Oczywiście.
Wszystko zostało wyjaśnione.
Zanim
Edith zdołała wbić dziewczynie w udo jakąś ciętą ripostę, ta wyciągnęła do niej
szybko rękę i powiedziała poważnie:
-
Jestem Julia.
Pani
Reżyser uścisnęła jej szybko czubki palców.
-
Julia? A gdzie Twój Romeo? - spytała.
Nowa
znajoma zachichotała.
-
Właśnie.. Gdzieś mi się zapodział – skonstatowała i wzruszyła lekceważąco
ramionami.
Jasne.
Każda tak mówi.
-
Widziałam, że przyszłaś z Andreasem Koflerem. Fajnie, że się spotykacie –
dodała jeszcze dziewczyna, uśmiechając się miło.
Pierwszy
błąd, dziecinko. Edith nie lubiła, kiedy niepowołani ludzie grzebali jej w
życiu i wyciągali wnioski (tym razem akurat trafne, ale nigdy nic nie wiadomo)
na temat tego, co robi, nawet nie zadając sobie trudu, żeby ją poznać.
Poza
tym, ten ton...
-
Wiem, że fajnie – lapnęła van der Terneuzen, po czym złośliwie wyszczerzyła
zęby. - Ja w ogóle jestem fajna.
Julia
zaśmiała się uciesznie.
Kolejny
błąd. Wyłapywanie ironicznych przytyków to nie jest coś, co opanowała do
perfekcji.
-
A Ty? Z kim tu przyszłaś?
Dziewczynka
podeszła do lustra i krytycznie przyjrzała się swojej twarzy. Zauważając
mankament na swojej prawej powiece, wyjęła z torebki wacik kosmetyczny, a
później poprawiła makijaż.
-
Czekam na Gregora Schlierenzauera.
Edith
pomyślała, że chyba się przesłyszała.
-
To niemożliwe - odpowiedziała sztywno. Aż ją zatchnęło.
Julia
popatrzyła na nią przez taflę szkła.
-
Jak to? Czy coś się mu stało? - zapytała, autentycznie zaniepokojona.
-
Stało się. On randkuje z moją koleżanką. Nie dalej jak pół godziny temu
widziałam ich razem na ulicy.
Co
właściwie było prawdą.
-
Ach, z Twoją koleżanką..
Dziewczątko
nie wyglądało na zbytecznie zaniepokojoną.
Powinna
zionąć ogniem. Powinna żądać skalpu tej, która podpieprzyła jej chłopaka. Mogłaby
nawet puścić z dymem jego auto, tego nowiutkiego Citroena, którym
Cudowność-Ugryź zawsze szpanuje przed OESV, jakby on jako pierwszy kupił sobie
terenowy wóz w kolorze czarnym.
W
każdym razie Edith już biegłaby po zapałki i benzynę.
-
Nie przejmujesz się tym? - mruknęła Pani Reżyser, ponawiając liczenie płytek.
Przy
dziesiątej Julia odwróciła się do niej, odpowiadając spokojnie:
-
On czasem ma takie napady. Ale zawsze wraca - uśmiechnęła się miło. - Chyba już
pójdę.
-
Tak, nie zostawaj tu za długo. Gregor może się zjawić, kiedy Ciebie nie będzie
i wyjdzie niepocieszony - powiedziała van der Terneuzen głosem jak gięta
blacha.
Niestety,
Dziewczątko znowu nie wychwyciło aluzji.
-
Masz rację! - przeraziła się jaskrawo. - Okej, to spadam!
Spadaj.
-
Bywaj! – mruknęła Edith i machnęła Julii dłonią, kiedy ta opuszczała wucet.
Później Artystka odczekała kilka sekund i
sama wyszła z toalety.
Wypadałoby
sprawdzić, co robi Andreas oraz przedyskutować z nim ewentualnie fakt bycia
poczwarą przez jego umiłowanego wzdłuż, wskroś i wszerz kolegę z Fulpmes.
Niestety,
kiedy Asystentka wróciła do stolika, Kofler poderwał się ze swojego miejsca
niczym rażony prądem. Podskoczył do Reżyserki, chwycił za ramiona i pocałował
mocno w usta.
-
Wybacz, kochanie. Muszę uciekać - wytłumaczył się z pośpiechu odrywając swoje
wargi od warg zaskoczonej Artystki.
-
Że co? Dlaczego?
-
Mojej mamie coś niedobrego dzieje się z centralnym ogrzewaniem. Prosiła, żebym
przyjechał i sprawdził, co tam nie gra, bo podobno nikt nie umie sobie dać rady
z elektronicznym sterownikiem pieca.
Hmm…
-
Okej. I tak Cię nie zatrzymam - wymruczała Pani Reżyser, cmokając Andreasa w
usta.
-
Przykro mi, ale sama rozumiesz.. Jeśli chcesz, mogę jeszcze z prędkością
lecącej strzały odwieźć Cię do domu.
Artystka
rozumiała. Ale nie chciała jeszcze wychodzić. Jakoś tak nagle zapragnęła
posiedzieć sobie w tej uroczej knajpie samopas.
Ciekawe
zjawisko.
-
Nie, wszystko w porządku, nie przejmuj się – powiedziała więc lekko. - Zostanę
sobie tutaj jeszcze chwilę, a w następnej kolejności pomaszeruję prosto w swe
ożywcze, rodzinne progi. Masz coś przeciwko? Nie? Oka. To na razie. Do
zobaczenia, miśku!
Austriak
puścił dziewczynie oczko i zmył się. Edith klapnęła przy blacie, wpatrując się
tępo w swój rum z colą. Dopiero wtedy zauważyła banknot 50 euro, leżący obok
popielniczki.
Słodki
Andreas, niezawodny w każdym momencie.
Panna
pomerdała ponownie słomką w szklance z rumem i colą, upiła kilka łyków ze
skrajnym znudzeniem, po czym drgnęła z zaskoczenia, kiedy ktoś powiedział nad
jej głową głosem niczym falujący okręt na morzu:
-
Dzień dobry, panno van der Terneuzen!
Dziewczyna
podniosła głowę, po czym zamarła.
Znad
stolika uśmiechał się do niej nie kto inny, tylko Louis-Francuzik.
Promieniował
oślepiającym smilem i wyglądał, jakby naprawdę uważał, że spotkanie Pani
Reżyser w knajpie, do której on sam się wybrał, jest zaiste nieprawdopodobne.
Może
ktoś powinien go walnąć?
-
Dzień dobry! - wymamrotała Edith w swoją szklankę.
No,
idź sobie!
-
Czy będzie pani miała coś przeciwko temu, że usiądę sobie na kilka chwil razem
z panią? - popisywał się nadal kurtuazją i dobrym wychowaniem Francuz. Nie doczekawszy
się odpowiedzi, co bynajmniej poczytał sobie za afront, usiadł wygodnie na
niedawnym miejscu Andreasa, i wbił w Reżyserkę wesołe, szczere spojrzenie.
Zaraz...
Szczere?
Coś
się nie zgadza..
-
Zauważyłem, że pani towarzysz opuścił skromne progi tego zacnego przybytku,
więc postanowiłem przybyć i dotrzymać pani towarzystwa - ćwierkał nadal niczym
zadowolony z życia skowronek.
Asystentka
nie potrzebowała pieska do towarzystwa, a już najmniej pieska w stylu Louisa.
Czuła się dobrze sama ze swoją szklanką oraz kasą, którą zostawił jej w
szarmanckim geście Kofler i nie zamierzała wchodzić w żadną bliższą komitywę z
Tym, Który Psuje o Niej Opinię i Spiskuje Przeciw Czapkowi.
-
Prawdę mówiąc.. - zaczęła pewnym głosem, wyciągając słomkę z ust. - Ja też
miała się już zbierać do wyjścia - uśmiechnęła się szybko i zarazem
przepraszająco do Louisa. Zamierzała wstać, ale ten przytrzymał ją za rękę
chwytem złagodzonego Terminatora.
-
Niech pani zaczeka. Nie musi się pani mnie bać - wyszczerzył się obłudnie
Francuzik. - Przecież nic pani nie zrobię.
Jasne,
a w Ga-Pa kto posłał za nią niewydarzonych egzekutorów?
Artystka
jednak posłusznie usiadła na swoim miejscu. Założyła nogę na nogę i pełnym
nonszalancji gestem wyciągnęła z paczki papierosów cygaretę.
-
Ma pan coś przeciwko? - zapytała, unosząc szluga w górę.
Francuz
pokręcił przecząco łepetyną.
-
Skądże. Proszę - powiedział, prztykając zapalniczką, która znalazła się w jego ręce
nie wiadomo, skąd. Edith przypaliła papierosa od buchającego, gazowego
płomienia, po czym zaciągnęła się głęboko. Wypuściła powietrze w lekkim
westchnieniu.
-
Dlaczego zajmuje mi pan czas? - spytała najbardziej wymodulowanym głosem, na
jaki w tej chwili mogła się zdobyć. Zmierzyła Louisa wzrokiem nad szarych
oparów płonącego końca papierosa.
Ten
jednak nadal zachowywał idiotyczną radość w spojrzeniu i pewność siebie w
zachowaniu. Zupełnie, jakby do niego nie docierało, że Panna najchętniej
wybiłaby mu te śliczne, perłowe ząbki.
-
Przynoszę pani pozdrowienia od Christine. Jeszcze raz przeprasza panią za
nieuprzejmość, jaką doznała pani przez nią przedwczoraj. Zapewniała, że to się
więcej nie powtórzy - oznajmił Francuzik uprzejmym tonem.
Van der Terneuzen uniosła
brwi.
Jak
ładnie sobie to wszystko wymyślił!
-
Christine zionęła ogniem na mój widok, zapewne z powodu plotek, jakie usłyszała
na mój temat w biurach OESV. Proszę jej przekazać, że nie ma się o co
denerwować - powiedziała powoli, znowu wdychając trujący dym ze szluga.
-
Plotki? - teraz z kolei Louis się zdziwił. - O żadnych nie słyszałem, a może mi
pani wierzyć, że w OESV bywam często.
Jasne,
przecież Potwór sam się nie odwiedza.
Edith
wzruszyła tylko ramionami.
-
Zapewniam pana, że nie ma o czym mówić.
Francuz
zrobił nagle minę, jakby coś mu się przypomniało.
-
Zaraz.. Chyba nie ma pani na myśli tych niedorzeczności na temat pani i pana
Pointnera? Na litość boską, czegóż to ludzie nie wymyślą, żeby tylko jakoś
wytłumaczyć życiowe powodzenie innych! - zmartwił się udanie.
Reżyserka
już, już miała mu zaproponować, żeby się nie marnował, tylko wstąpił do jakiejś
szkoły aktorskiej, ale w porę ugryzła się w język.
Oficjalnie
ona przecież o niczym nie wie, o żadnych szantażach, paktach Czapek-Cholernik
itd. Musi nadal udawać głupią.
-
Prawda? - wczepiła się szybko w koniec wypowiedzi Louisa. - Te plotki są
naprawdę żenujące!
-
Żenujące jest to, że zdecydowała się pani poprzeć pana trenera - zmienił
raptownie front Francuz.
Kamerzystka
momentalnie wyprodukowała na twarzy minę w rodzaju „Co ty bredzisz,
pomyleńcu?”. Niestety, L. nie dał się zwieść ani o jotę. Szlag!
-
Niech pani nie udaje takiej tępej, Edith. Pointner już pewnie wszystko pani
wyśpiewał na temat dokumentów. Bo też pani je mu oddała, czyż nie? - parł dalej
Cholerny.
-
Nie rozumiem, o czym pan mówi - powiedziała Pani Reżyser, wbijając wzrok w
popielniczkę i paląc miarowo papierosa.
-
Doskonale pani wie. Ale nie winię pani, Alexander potrafi być bardzo przykry,
jeśli chce.
To
akurat mogło być prawdą.
-
I nie mogę też pani winić za to, że trener nie przedstawił pani korzyści, jakie
wynikając z bycia po mojej stronie. W sumie, takie posunięcie wydaje się nawet
dość logiczne..
Słowo
„mojej” Cholernik wypowiedział w taki sposób, że Edith wyobraziła go sobie, piszącego
kredą na tablicy to słowo, a następnie podkreślającego je z uporem mongolskiego
muła. „Mojej! Mojej! Mojej!”, szorował białym wapieniem po czarnej płycie, aż
wreszcie kreda złamała się na pół. Jedna z jej części upadła kolesiowi na
wyglansowany but, a druga pokruszyła w palcach.
-
Żadne korzyści mnie nie interesują - rzekła twardo Artystka, świdrując Louisa
spojrzeniem.
-
Niech no pani pomyśli, Edith - Francuz usiadł przy stole wygodniej, przyjmując
pozę pertraktującego biznesmena. - Co może pani zyskać, stojąc murem za słabym
Pointnerem? On nie ma siły, on nie wie, co to potęga. Można go zgnieść w
dowolny wybranie sposób jak sreberko po czekoladzie, mrówkę legionistkę,
wdeptać w ziemię jak niedopałek. Alexander nie będzie się bronił, bo zwyczajnie
nie potrafi.
Louis
pozwolił słowom przykryć stół i znajdujące się na nim przedmioty, po czym
kontynuował, nadal równie spokojnym, rzeczonym tonem. Reżyserka pomyślała, że
głos faceta mógłby działać na nią uspokajająco, gdyby tylko nie wkurzał jej tak
bardzo nonsensami, które za jego pomocą wygłaszał.
-
Wiem, że to, co mówię, może być dla pani wstrząsające, nie do pomyślenia, ale
to prawda, i prędzej czy później przyzna mi pani rację.
Aha,
tak, jasne.
-
A stojąc po pana stronie, co mogę zyskać? Przewagę, to jasne, ale oprócz tego:
potęgę? Pewność siebie? Nigdy nie lubiłam krzywdzić słabszych, mogę się nie
odnaleźć w pana ideologii, Louis - powiedziała Asystentka mrożąco, wymachując
nogą w powietrzu. Zgniotła wypalony papieros w popielniczce i spojrzała
przeciągle na Francuzika.
Przez
ułamek sekundy wyglądał tak, jakby bardzo zdziwiło go to, że Edith zna jego
imię, ale udało się mu to zaskakująco dobrze zamaskować. Niekiedy był lepszy
niż najwytrawniejszy kameleon.
Pointner
zresztą też.
-
Moja ideologia w wielu miejscach pokrywa się z pani ideologią.
Hah!
-
Niech pan nie będzie taki pewny – zgasiła Cholernika Panna i pogroziła mu
palcem, na co facet się roześmiał.
-
Oprócz wymienionych przez panią profitów .. nazwijmy ich, niematerialnych -
wyszczerzył zęby. - Proponuję pani też korzyści.. materialnie. Wiem, że
pieniądze nie mogą pani zaimponować, ale na pewno willa na Lazurowym Wybrzeżu
czy zamek w Dolomitach wpłynęłyby korzystnie na pani samopoczucie.
Ty
skurwielu! Myślisz, że van der Terneuzen da się sprzedać za jakiś pieprzony
zamek?
Przykro
nam.
Edith
zrobiła zbolałą minę.
-
Tuszę, iż na innej dziewczynie pana słowa zrobiłyby porażające wrażenie… -
zaczęła przepraszająco-ironicznym tonem. -.. ale ja wymykam się tej kategorii
żałosnych, płytkich istot, łasych na kluczyki do najnowszego modelu BMW czy na
własny kawałek plaży w Cannes. Niestety, pozwoli pan, Louis, że dam się zgnieść
razem z Alexandrem obcasem pańskiego buta. Lepsze to niż zdrada.
Pani
Reżyser dałaby wszystko, żeby w tej chwili mieć przy sobie kamerę albo aparat
fotograficzny i uwiecznić minę Francuzika na wieki.
To
nie było zdziwienie, to nie była furia, to była fuzja Boskiego Gniewu i
Niewieściego Niedowierzania.
-
Ale.. Ale.. - zaciął się nieprofesjonalnie. Najwyraźniej panna Ukąś
pokrzyżowała mu szyki, i to nieźle.
-
Do widzenia, Louis - ukłoniła się elegancko van der Terneuzen, kiedy podniosła
się z miejsca.
Zamierzała
wyjść z klasą, ale Cholernik złapał ją mocno za rękę, gdy go mijała.
-
Pożałujesz tego, bura niedorajdo - wysyczał do Reżyserki niczym ostatnio
Christine. Gdyby mógł, pewnie rozniósłby Kamerzystkę na miejscu w strzępy i
pył.
-
Nagle przestał mnie pan tytułować mianem „Madame”? Co się stało z pana
krystalicznie czystymi manierami? Nie umie pan po męsku znieść odmowy? -
zakpiła Edith, wyrywając rękę. - I niech pan mnie nie obraża. Zobaczymy, kto
jeszcze będzie górą.
Oddaliła
się z gracją, tłumiąc w sobie kotłujące, bulgoczące jak przegotowana zupa,
uczucia. Jednak wychodząc z „Elektromontażu”, z hukiem zamknęła za sobą drzwi.
Niech
Francuzik nie myśli sobie, że jest słaba.
_____
TA-DAAAAM!
Niniejszym oddaję w Wasze ręce, drodzy Czytelnicy, kolejny rozdział przygód Edith. Enjoy!
PS Przyznać się, kto tęsknił za tym blogiem ;) Tylko nie wszyscy naraz! :D
serdeczne pozdrowienia,