****W połowie drogi do domu Andreasa Edith nagle
zmieniła zdanie co do celu swej podróży. Dokańczając kanapkę-giganta jednym
kęsem, mamląc pod nosem kalorie i słowa, wydukała do (prowadzącego samochód ze
śmiertelną powagą) Hektora:
- Wie pan co, Panie Ochroniarzu? Zrobimy teraz
szykowny w tył zwrot. Zmieniłam zdanie. Już nie chcę jechać do swojego
chłopaka. Wykluła się we mnie chęć.. odwiedzenia ojca w szpitalu. Dobrze?
Głos się jej minimalnie załamał przed wspomnieniem o
Johannesie, ale Reżyserka udawała, że wcale jej to nie rusza. Była
jednocześnie wdzięczna swojemu kierowcy, że i ów nie skomentował tego
werbalnego potknięcia w żaden jaskrawy sposób.
Nie zadawał pustych pytań.
Bardzo dobrze.
Nasycona kawą i kanapką, ogrzana (wreszcie) całkiem
milutkim kocem, Didi wyglądała przez przednią szybę gabloty pana Alvareza i
miała wrażenie, że mogłaby tak w niej siedzieć już do końca swoich dni.
W każdym razie, humor wybitnie się jej poprawił,
kiedy już się uspokoiła po swoim niedawnym, emocjonalnym wybuchu i najadła do
syta kanapkowych pyszności. No i, w gruncie rzeczy, całkiem miło podróżowało
się z Latynosem przez świat. Nie, żeby był jakoś wkurzająco wylewny, gadatliwy,
nic z tych rzeczy. Właściwie, to Hektor odzywał się tylko wtedy, kiedy musiał,
żeby nie przerywać Lily Allen w wyśpiewywaniu piosenki „Smile”, bowiem na
okoliczność ogólnosamochodowej akcji „Poprawiamy humor Edith”, Fałszywy
Sprzedawca Nerek wziął rozbrat z Marią Callas, zamieniając zdartą płytę z
wykonaniem „La Mamma Morta” na jakąś lokalną stację radiową, zapodającą o tej
porze dnia głównie skoczne, energetyczne kawałki. Nawet Harpun nie
przeszkadzał, a, jeśli chodzi o ścisłość – nie bardziej, niż zwykle. Aktualnie
zabawiał się w obgryzanie obicia fotela samochodowego, na którym siedział Pan
Jaśnie Bodyguard. Ale skoro Hektorowi nie przeszkadzało, że nieutemperowany
owczarkus niszczy wnętrze jego wychuchanego cacka z salonu audi, to Asystentce
tym bardziej.
Nie zamierzała znowu podnosić głosu na swojego psa.
Do tej pory miała wyrzuty sumienia po porannym niesprawiedliwym potraktowaniu podhalańskiego dziecięcia.
Więc niech się teraz zwierzątko zabawia.
Nagle Edith wpadła do głowy oślepiająca gracją myśl.
- Przepraszam bardzo, że panu przeszkadzam w prowadzeniu
pojazdu, szanowny panie. - tknęła Hektora palcem w ramię z miłym uśmiechem
dobrze wychowanej uczennicy. – Ale mam malutką prośbę.
- Słucham panią, pani van der Terneuzen –
odpowiedział Fałszywy, zajęty wymijaniem granatowego vana. Nie dało się jednak
nie zauważyć, w jakie rozbawienie wpycha go nienaganne udawanie oddanego sługi.
– W czym mogę pani pomóc?
No tak. Istny kabaret.
- Jeśli to nie problem, chciałabym wykonać jeden
telefon – zaczęła przymilnie słodkim tonem Didi. - Czy mógłby mi pan użyczyć..
Zanim skończyła, w jej rozpostartej na kocu dłoni wylądował
telefon komórkowy. Edith spojrzała na Alvareza z uznaniem.
- Szybko pan działa – oświadczyła pogodnie z
uśmiechem na ustach.
Hektor roześmiał się głośno.
- Taka praca, proszę pani – powiedział
prostolinijnie.
Proszę, proszę, co za skromniś.
Kuknął na Asystentkę, posyłając jej krótkometrażowe
perskie oko, po czym na nowo wsłuchał się w drogę.
I wtedy to się stało.
Edith, wybierając numer do Andreasa, nagle zrobiła
zaaferowaną minę i, wyglądnąwszy za okno po lewej i dostrzegając sunące jezdnią
szwedzkie zagrożenie, krzyknęła rozdzierająco:
- Uwaga! Volvo!
Wówczas bodyguard Pani Reżyser wykonał dramatyczny
skręt w prawo, celując prosto w pas ratunkowy i przy okazji cudem omijając tył
pędzącego przed audi volkswagena passata, a Edith nie miała czasu, żeby się
zastanawiać nad konsekwencjami tak nagłego zwrotu akcji, bo z krzykiem
przerażenia przydzwoniła w drzwi po swojej stronie. Uwielbiany koc zsunął się
dziewczynie z nóg, okrywając obute stopy, a gdzieś w tyle przestraszony Harpun
szczeknął z boleścią, przywalając sobą w fotel właścicielki. Didi
poczuła, jak ramię pali ją niby żywy ogień, a po głowie spływa jej coś
ciepłego.
Oooo…
Tyłem auta zarzuciło jakby nie była to sterta blachy
i mechaniki, tylko narowisty koń. Alvarez jednak zdołał jakoś wyrównać tor
jazdy i z ogłuszającym piskiem opon wyhamował na poboczu. Niebezpieczne volvo
śmignęło obok, trąbiąc jeszcze napominająco.
Co za kutas.
Au.
Dzięki niech będą Stwórcy, że zarówno Hektor, jak i
Edith mieli zapięte pasy bezpieczeństwa, bo inaczej jak nic wylecieliby na
maskę, wprost na spotkanie z Bozią.
Wykonawszy karkołomny manewr, Ochroniarz westchnął
powoli, przedtem wpompowując głęboko powietrze do płuc, po czym oparł głowę na
kierownicy.
Asystentka tymczasem patrzyła na niego tępo ze
strachem odmalowanym na twarzy. Myślała o tym, że teraz Hektor jak nic jej
przyleje, niczym standardowemu małemu dziecku, które przeskrobało wielką rzecz.
Bo czyż rzeczywiście Alvarez nie widział, że
nadciągający z zachodniej strony samochód próbuje wymusić pierwszeństwo i
podległość? Czy ona, panna van der Terneuzen (…), musiała się drzeć na cały
regulator? Czy musiała wybijać kierowcę z rytmu?
A może jednak musiała?
Brawo, Edith, możesz sobie pogratulować. Atmosfera w
aucie znowu zgęstniała tysiąckrotnie, a pasażerowie audi o mało co nie
wpierdolili się w ciąg sznurów zabezpieczających, przecinając je i rozkwaszając
się na położonym poniżej, leśnym rozpadlisku.
Owczarek, skomląc na potęgę, pucnął Edith nosem w
ramię, a ta mechanicznie pogłaskała go po łbie. Później pochyliła się lekko w
stronę Hektora. Zamierzała coś powiedzieć, może go dotknąć, żeby nie był taki..
taki.. zrezygnowany, ale Latynos ją uprzedził. Powiedział sztywno, nadal nie
podnosząc głowy znad kierownicy:
- Dlaczego pani to zrobiła, co? Pani van der Terneuzen…
Przecież ja widziałem….
Westchnął rozdzierająco. Wyprostował się i dokończył
zdanie, wbijając w Kamerzystkę oskarżycielskie spojrzenie zdesperowanego na
przyskrzynienie winnego adwokata.
- .. rozumiem, że musiała jakoś pani uporać się ze
stresem, związanym z tymi gazetami, ale, naprawdę, takie zabawy z krzykiem…
Urwał.
Nagle na jego twarzy odmalowało się zdziwienie
zmiksowane na słodko z przerażeniem.
Alvarez mruknął coś po hiszpańsku (pewnie
przekleństwo), podniósł do skroni Didi dłoń, ale niemal natychmiast ją cofnął.
- Pani krwawi! – stwierdził strasznym głosem.
Otworzył schowek samochodowy i wyjął z niego apteczkę. Podczas dezynfekcji rany
i zakładania opatrunku Edith wciąż nic nie mówiła. Nawet nie zmieniła wyrazu
twarzy z tępego na myślący. Nie widziała potrzeby. Ramię ją bolało jak cholera,
ale jeszcze bardziej bolało ją to, co zrobiła.
No, no, no, cóż za odmiana!
- Przepraszam – mruknęła omdlewająco, gdy Pan
Ochroniarz i Pielęgniarz w Jednej Osobie odkładał przybory medyczne z powrotem
na pierwotne miejsce.
Ględnął na nią kuso.
- Bardzo panią boli ta rana, pani van der Terneuzen?
Może zawiózłbym panią do ambulatorium jakiegoś szpitala, na wszelki wypadek
zrobiono by pani wszystkie potrzebne badania…
Reżyserka nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Nie! To naprawdę nie jest konieczne! – zaoponowała
słabo, bardziej zdziwiona reakcją kola niż perspektywą wizyty w lecznicy,
wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście. Lewą dłonią musiała nieco
uskoczyć w bok, żeby Harpun jej nie capnął swoimi bielutkimi, ostrymi jak
szpilki zębiskami dinozaura. Przyciągnęła łapy do siebie i zaczęła nimi nerwowo
przebierać – Jak to? – jęknęła niemrawo, podkładając się heroicznie karzącemu
Alvarezowi sprawiedliwości. – Nie jest pan na mnie zły o to, co zrobiłam? Powinien
mnie pan zjechać na czym świat stoi! Mogliśmy wylecieć wprost w te wszystkie
wyrośnięte drzewa i musiano by nas zdrapywać z..
- Spokojnie.
O, Boże, Hektor, kiedy chciał, miał taki kojący
głos.
- Z całym szacunkiem: niech się pani nie nakręca,
pani van der Terneuzen – Nerkowiec przeniósł wzrok na deskę rozdzielczą. –
Wiem, że to, co powiem, nie zabrzmi rozsądnie, ale… ostatecznie, poza drobnymi
obrażeniami, nic się nikomu nie stało. A widzę po pani twarzy, że z
jakiegokolwiek powodu by pani nie wrzasnęła, choćby po to, żeby przetestować
mój refleks..- uśmiechnął się, jakby było to najzabawniejsze stwierdzenie pod
słońcem - …to teraz sama pani przechodzi poligon w uszkodzonej głowie, robiąc
sobie wyrzuty.
Alvarez luknął na Didi przebiegle.
- Mam rację? – zapytał jeszcze dla pewności. Nie
czekając na odpowiedź, podał swej podopiecznej butelkę soku pomarańczowego,
wyciągniętą spod fotela. – Niech pani wypije całość, a później wygodnie się
położy. Musi pani odpocząć. Uspokoić się.. Uregulować pani inaczej fotel?
Edith wzięła z dłoni Hektora tę cholerną butelkę
patrząc na bodyguarda tak, jakby był misiem BoBo albo nagle oświadczył, że od
zawsze podobały mu się dziewczyny w stylu Danieli Katzenberger.
Posłusznie odkręciła zakrętkę i wyduldała pół
zawartości plastikowego opakowania jednym haustem, podczas gdy Ochroniarz
poklepywał Harpuna po grzbiecie, przyglądając się Asystentce z uwagą.
- Nie kręci się pani w głowie? Nie widzi pani
podwójnie? Nie jest pani słabo? …Wszystko w porządku? – spytał znowu, gdy Didi
skończyła pić, zaprzeczając mruknięciami na trzy z powyższych pytań.
- Wszystko – wykrztusiła niemrawo Artystka,
odkładając butelkę do kieszeni wewnątrz drzwi samochodu. – Poza pana
odpowiedzią w zasadzie wszystko jest okej.
Alvarez tylko rzucił jakąś luźną uwagę, a później,
po zapięciu pasów bezpieczeństwa sobie i Edith, przykrył ją kocem i na nowo
włączył się do ruchu na jezdni.
Pani Reżyser obiecała sobie solennie, kiedy tak
jechała z Bodyguardem o Stalowych Nerwach w stronę przybytku chorych, że NIGDY
WIĘCEJ już nie wytnie NIKOMU żadnego głupiego numeru. Miała pewną wiedzę ogólną
i wiedziała, że mało kto zachowałby się tak, jak jej ochroniarz.
Powinien raczej wykopać ją z auta razem z psem niż
częstować sokiem i przykrywać kocem! Przecież ona o mało co nie doprowadziła do
tragedii!
Boże, była taką kretynką.
Okeeeeej, chciała dobrze, ale…
Powinna była się zastanowić, czy volvo rzeczywiście
stanowi ogromne zagrożenie. Może wcale tak nie było, a ona marnowała głos po
próżnicy?
Artystka zadziwiła tym zagraniem sama siebie, ale
jeszcze bardziej zdziwił ją Alvarez wraz z jego nienaturalną, nienormalną
reakcją.
Nie krzyczał. Nie pieklił się. Nie wypadł z dzikim
krzykiem auta, nie podleciał do bagażnika, nie wyciągnął z niego siekiery i nie
skończył z Edith jednym machnięciem ostrza. Nawet nie prawił jej kazań, co już
samo w sobie, w skali ogólnoludzkiej, zakrawało na pewnego rodzaju nowość.
Hektor po prostu opatrzył Reżyserce ranę na czambule,
interesując się tym, czy coś oprócz głowy nie boli jego walniętej podopiecznej
(ramię) i czy nie czuje się ona dziwnie albo czy nie ma mdłości (czuła się mega
głupio skrępowana; nie). Robił to, co do niego należało z chłodnym, podziwu i
orderu godnym opanowaniem.
Nie zionął ogniem, zastępując tę czynność zwykłą
troską o stan, w jakim znalazła się Edith po stuknięciu swym durnym łbem o
szybę audi.
Ale Didi by taka nie była, o, nie! Gdyby ktoś
wywinął jej podobny numer z wrzeszczeniem, chyba wyprułaby temu komuś flaki.
Boże, Andreas musiał nie mieć z nią lekko. Dopiero
teraz zaczynało to do Reżyserki docierać. I to w pełnej krasie.
Biedny Austriak!
A, właśnie! Przecież miała do niego zadzwonić.
Edith przeniosła wzrok z budynków na Kierowcę
Samochodu. Ledwo otworzyła usta, a tu już na kocu wylądowała ta sama komórka,
co przedtem.
Didi zamierzała się odezwać z jakąś
dowcipno-zjadliwą uwagą, ale Alvarez ponownie ją uprzedził. Powiedział
mianowicie, prawie nie odrywając oczu od nawierzchni, „Niech pani nic nie mówi,
pani van der Terneuzen. Pani mina wystarczy mi jako cały komentarz”.
Zabawne. Więc jak to jest z tym czytaniem w myślach?
Co, panie Zgrywny Ochroniarzu?
Reszta rozkmin utonęła, gdy telefon po drugiej
stronie linii odebrał Andreas.
*** Kofler straszliwie się zdziwił, zobaczywszy
swoją dziewczynę wysiadającą z polotem z otchłani czarnego, sportowego
samochodu należącego do właściciela incognito.
Hektor nie miał ochoty się ujawnić, mimo iż Edith
zaproponowała mu to z grzecznością wymalowaną na twarzy, gdy dojeżdżali do
szpitala, noszącego dumnie imię znanego świętego.
Ochroniarz bąknął tylko półgębkiem i półgłosem:
- Szkoda stwarzać niepotrzebny rozgłos, pani van der
Terneuzen. Proszę, niech pani nikomu o mnie nie mówi.
Ale zarówno on, jak i Panna z Kamerą wiedzieli, że
jeżeli ktoś postawi sobie za punkt honoru wzięcie pod lupę potomkinię
arystokratycznego rodu, na pewno wnikliwie wybada to, czy czasem nie
może ona wylegitymować się jakimś bodyguardem.
Didi z westchnieniem pełnym boleści, połączonym z
kiwnięciem czapą, skomentowała słowa Kierowcy.
- Nie musi pani martwić się o psa, pani van der
Terneuzen. Zajmę się nim.
- Dziękuję – bardziej wypluła z siebie niż
powiedziała Reżyserka. Wzniosła oczy na dach audi. – Naprawdę.. bardzo panu
dziękuję. – ponowiła z nabożną czcią.
Alvarez udał, że tego nie usłyszał. Chyba, że faktycznie
nagle stał się głuchy jak pień.
Śmiechy, śmiechy.
Zaparkował w poprzek drogi dla karetek pogotowia i
odblokował centralny zamek.
- Do widzenia, pani van der Terneuzen. Niech pani na
siebie uważa.
Powiedziane to było subtelnie, z prędkością pocisku
i brzmiało mniej więcej tak:
DowidzeniapanivanderTerneuzenniechpaninasiebieuważa.
- No, tak. Jasne. Niech pan zrobi sobie jakąś
przerwę, dobrze? Na razie!
Edith wyszła z auta, trzasnęła drzwiami i pozwoliła
ochroniarzowi odjechać.
Ani myślała go zatrzymywać.
*** Powitanie z Andreasem na stopniach wiodących do
szpitala było bardzo kordialne. Przede wszystkim, niespodziewane było, że
skoczek, ujrzawszy Didi wyłaniającą się zza sznura zaparkowanych samochodów
przeróżnej maści i marki, zbiegł jej na powitanie. Zanim dziewczyna zdążyła
przemówić chociaż słowo, Austriak zamknął swą ukochaną w niedźwiedzim uścisku,
a później podniósł, okręcając kilka razy wokół własnej osi. Edith zaczęła
piszczeć jak mordowana fretka.
Miała wrażenie, że za chwilę znowu zobaczy się ze
swoją kanapką.
- Postaw mnie! Postaw!
Potłukła pięścią Andreasa po plecach, ale równie
dobrze mogła dać sobie siana. Efekt byłby ten sam.
W końcu Kofler usłuchał. Z uśmiechem radości
przyspawanym do twarzy postawił Asystentkę na ziemi, po czym w ułamku sekundy
zrobił taką minę, jak pan Alvarez w chwili, gdy się zorientował, że Edith
rozwaliła sobie czerep o szybę.
- Co ci się stało?
I znowu macanie rany, i znowu sprawdzanie, czy
czasem jeszcze nie sączy się krew.
- Kim w ogóle jest osoba, z którą przyjechałaś? To
ona tak cię urządziła?
Widać było jak na dłoni, że Andreas bardzo się
martwi stanem swojej ukochanej. A ona, pomna tego, co tak ładnie i składnie
wyłożyła sobie w samochodzie, zamierzała się tym przejąć najbardziej, jak
potrafiła.
- Tak w ogóle to: dzień dobry, Baribalu, miło mi cię
zobaczyć. Udam, że przywitałeś się ze mną w równie wyszukany, niestandardowy
sposób..
Natychmiast przestań! Miałaś się powstrzymywać przed
podobną gadką!
- … A teraz, przechodząc do odpowiedzi na twoje
pytania… - Edith przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy. Musiała wyglądać uroczo.
Jak zdziwiony jenot.
- .. To rzecz ma się następująco: stało mi się to,
że uderzyłam skronią w samochodową szybę podczas zbyt gwałtownego i
niespodziewanego hamowania…
Uderzyłam się z powodu własnej głupoty.
- I nie, wbrew pozorom nie jest to pamiątka po
bijatyce z …
Jak ona ma to powiedzieć?
„Proszę, niech pani nikomu o mnie nie mówi”.
- No, właśnie. Z…? – Andreas uniósł brwi, świdrując
Didi ponaglająco-milusim wzrokiem.
Z-z-z-z-z-z-z-z-z…. Wiesz, jest taki jeden.. Kiedyś
mnie szukał, przebrany za niedźwiedzia polarnego, a później fundnął mi
cointreau w „Ruskim Carze”. Niezła knajpa, swoją drogą, powinieneś się tam
kiedyś wybrać!
- Edith? Kochanie?
Asystentka poczuła cmoknięcie w policzek.
- Ach, tak, prawda – zatrzepotała rzęsami. – Więc..
Przepraszam, nie zaczyna się zdania od „więc”..
Kofler miał minę, jakby za chwilę miał mieć zrobiony
przeszczep wątroby stuletniego jaka.
- Chyba.. – odchrząknął z wyraźnym trudem, po czym
zarył butem w śnieg. Zaczął go kopać. Urocze. – Sama rozumiesz… W odpowiedzi na
to.. Z Valerie..
Och, na Mahometa!
Didi wybałuszyła gały na niepewnego jej słów
Austriaka. Zaczynało brakować jej powietrza. No, super. Najpierw staje się
sensacją dnia, a później Kofler wmawia jej zdradę!
Boski dzień.
- Zaraz, zaraz. Chyba nie myślisz, że odstawiłam ci
mały skok w bok?
Wbiła palec wskazujący w mostek sportowca,
przybierając groźną minę.
- Nie musisz mnie mierzyć swoją miarą, PROSZĘ. To
niepotrzebne – syknęła, nadeptując Andreasowi na wysuniętą stopę. Chyba nawet
tego nie poczuł, miał w końcu solidne buty zimowe. – To tylko mój kolega, na
litość boską! Chyba mogę mieć kolegów, co? MISIU? Czy też fakt posiadania
przeze mnie znajomych płci męskiej będzie cię kłuł w oczy do końca świata i
dzień dłużej?
Kofler nie miał się jak wycofać.
- To znaczy… - próbował się bezsilnie ratować,
widząc, jak Edith pąsowieje ze złości coraz bardziej. Zaczynała już przypominać
buraka. – Okej, moja wina.
Walnął się w pierś zwiniętą w pięść dłonią.
- Masz rację, potraktowałem cię bardzo
niesprawiedliwie. Skoro to tylko kolega, to faktycznie nie ma o czym gadać.
Wyprodukował słaby, przepraszający uśmiech, jednak
jego oczy nadal przypominały wejrzeniem wzrok zbitego spaniela.
Edith westchnęła.
Kolega. Popieprzający po świecie z pistoletem pod
ramieniem. I za paskiem.
Nie dało się ich nie zauważyć; w końcu, podczas
jazdy, mogła się nieco przyjrzeć Alvarezowi, udając zafrapowanie zabawą z psem.
O mało nie dostała zeza.
- Zgadnij, na jaki pomysł właśnie wpadłam, podły
miśku – rzuciła do Koflera, błyskając w uśmiechu ząbkami. Złapała go za rękę. –
Na pewno w ramach przeprosin bardzo chętnie zaprosisz mnie na kawę!
Biedak, nie miał jak się wykręcić.
Hahahahaha.
Ale najpierw Reżyserka dowie się, co u Johannesa.
**** Obudził się.
Obudził się.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!
- Uważaj, Edith. Wysypiesz cały cukier. – Andreas
wyjął Didi cukiernicę z drżących (znowu, kurwa) rąk, a później otoczył ukochaną
ramieniem. Dziewczyna jednak nawet tego nie zauważyła. Błądziła myślami gdzie
indziej, kilkaset metrów stąd, na innym piętrze, na innej sali, w innym
towarzystwie.
Miała tam iść z tym głupim plastrem? Jasne, mogła
zasłonić go kudłami. Nie ma problemu. Ale i tak na myśl, że Johannes mógłby się
źle poczuć z powodu stresów na temat swojej córki… córce zrobiło się niedobrze.
Co miała mu powiedzieć? Że dostała ataku głupawki,
źle skalkulowała możliwe niebezpieczeństwo, a nie powinna była? Że o mało,
dzięki jej inteligencji, nie władowali się z Hektorem w leśną, alpejską przepaść?
A może powinna raczej zasadzić coś w rodzaju: „Tato! Zobacz, jak ten twój
Alvarez mnie urządził!”, po czym zamarkować utykanie. Owinąć się jeszcze
bandażem..
- Boże, kochanie, uspokój się. Cała drżysz.
Ostatnio Edith nic innego nie robiła, tylko drżała,
płakała, klęła albo próbowała się uspokoić. Zaczynało to już tchnąć nudą na
kilometr.
Chryste, a jak Hektor już był u Johannesa? Co mu
powiedział o jego jedynej, ukochanej córce? Że prowadza się bezbłędnie? Czy
że..
- Widziałem twoje zdjęcia w gazecie. Pięknie
wyszłaś.
Że coo? Szybkie umiejscowienie zdarzeń w grawitacji
świata. Jaka gazeta? Jaka ona w gazecie?
Ach, no tak. Przecież.
Didi podniosła zdziwione spojrzenie znad filiżanki z
kawą, w którą do tej pory wpatrywała się z zacięciem godnym co najmniej
pochwały.
- Mówisz, że wyszłam pięknie? – popatrzyła na
Andreasa z nieukrywanym zaciekawieniem. Sięgnęła po umoczoną w napoju łyżeczkę
i bezceremonialnie wsadziła ją sobie do ust. – A którą konkretnie okładkę masz
na myśli? – wymulała zza porcelany.
- Cóż.. – Skoczek zrobił lekko zawstydzoną minę
jakby miał się przyznać do tego, czego nie wie o nim nawet mama. O, fu-ck.
Nawet lekko się zaczerwienił!
No, co jest? Co on zamierza jej powiedzieć?
- Prawdę mówiąc.. – Andreas poluzował kołnierzyk
przy koszuli. – Jaa.. Kupiłem po każdym egzemplarzu gazety, w której była twoja
rodzina…
Edith rozchyliła usta zanim zdążyła się połapać w swych
czynnościach.
Łyżeczka wypadła jej z gębusi, spadając na nogi, ale
Kofler zdążył złapać sztuciec w locie, zanim grzmotnął o podłogę.
Chwileczkę, momencik, proszę państwa. To, co on
powiedział, to ma być COO?
- Co zrobi.. Sekundkę – Reżyserka, nadal z bladym
szokiem rozlanym na nieskazitelnej twarzy, chwyciła mocno w telepiącą się dłoń
filiżankę z kawą, przysunęła się do niej i wchłonęła cały napar, parząc sobie
gardło i przełyk.
Kurwa.
No on chyba żartuje.
- Żartujesz, prawda? – wydusiła z siebie z trudem,
gdy naczynie z brzękiem wylądowało na podstawce. – Andreas! Do cholery, ty nie
możesz mówić poważnie!
Niestety, po pozawerbalnej reakcji sportowca już
wiedziała, że ma rację.
- Taaaa… - Austriak potoczył dzikim wzrokiem po
stoliku, przy którym siedzieli. – No, Edith, nie przejmuj się! – sformułował
wreszcie konkretną, śmiałą myśl, spoglądając Asystentce w oczy z nagłym
nieulęknieniem. – Uwierz mi, nie masz się czego wstydzić. Ludzie, którzy pisali
o was, to znaczy o twojej rodzinie, artykuły, nie tylko zadbali o przekazanie
wszystkich ważnych faktów z ich, to znaczy z jej, historii, ale też załączyli z
tekstem wspaniałe, wręcz prześliczne zdjęcia, zatem naprawdę nie sądzę..
Edith czuła, jak robi się zielona. Przed oczami
zamigotały jej różnokolorowe plamki.
- Kupiłeś w sumie chyba trzydzieści gazet –
szarpnęła wreszcie strunami głosowymi, wcinając się w wyniszczający jej ducha
od środka monolog Koflera. – Wyobrażasz sobie, jak dałeś zarobić tym wszystkim
pasożytom, które żyją z nieszczęścia mojego ojca..?
- Nie dramatyzuj – usadził od razu Kamerzystkę Andreas,
trochę rozluźniając ucisk ramienia. – W gruncie rzeczy nie napisano w tych
magazynach nic strasznego..
Mógł zalewać. Niemożebne!
Ani słowa o czynach, którymi zamieszał jej w arbuzie
Oniegin?
Ani słowa o kasie, jaką otrzymała razem z bratem?
Ani słowa o tym, jak to gangsterzy świetnie się
bawią, gmerając jej w sumieniu?
Ani słowa o Wierze? O ćpaniu? O Mathiasie? O
Oberstdorfie? O opiece Alvareza?
Niemożliwe. Absolutnie.
- Jeśli do niczego się jeszcze nie dokopano, to
dlatego, że dopiero zaczyna się na nas nagonka – jęknęła Edith na głos. Z
punktu ugryzła się w język, widząc, jak Kofler zmienił wyraz facjaty z
Opiekuńczego na Skrajnie Zafascynowany.
- O czym ty mówisz? – zainteresował się.
- Napij się swojego soku!! – szurnęła Didi w panice.
Doszło do tego, że sama chwyciła szklankę Andreasa
(zastanawiające, że on wszędzie i o każdej porze dnia pije wyłącznie sok) i
nieomal samodzielnie wlała mu koncentrat do gardła.
- A miałam na myśli to, że mój ojciec.. no, wiesz..
robił interesy z różnymi firmami.. Boję się, że mogą mieć na niego jakieś tam..
fałszywe faktury.. No – wymamrotała elokwentnie, bijąc się z myślami.
Powiedzieć mu prawdę czy nie powiedzieć?
No, POWIEDZIEĆ CZY NIE POWIEDZIEĆ?
..mać! Przecież mieli już nie mieć przed sobą
tajemnic, nie tak czasami to szło?
Świetnie się zaczyna.
ZNOWU!
O, ironio. A miała zamienić się w Panią Chodząca
Szczerość.
Teraz głupi Hektor wie o Edith więcej niż jej
chłopak!
Jak to możliwe?
A tak to, że ją śledzi, stąd nawet nie muszą o
pewnych sprawach ROZMAWIAĆ. ON O NICH WIE, BO POŚREDNIO W NICH UCZESTNICZYŁ,
GRZEJĄC DUPSKO W SAMOCHODZIE ALBO BAWIĄC SIĘ W PIERDOLONEGO, LATYNOSKIEGO
KAMELEONA.
PODŁE.
- Halo?
Skoczek pomachał Asystentce przed oczami otwartą
dłonią. Didi spojrzała na niego jak na wariata.
- Coś się stało? – spytała udatnie.
Andreas się roześmiał.
Jasne. BOKI ZRYWAĆ.
- Och, nic, rybko. Pytałem tylko, czy prawdą jest
informacja o tym, jakbyście.. wiesz.. mieli dużo pieniędzy. BARDZO dużo.
Super, tutaj mogła się wykpić.
Najpierw to zrobi, a później zabiją ją wyrzuty
sumienia. No nie…!
- Nie, nieprawdziwa, słonko – ćwierknęła,
przysuwając się bliżej sportowca. Rozejrzała się konspiracyjnie na boki, po
czym powiedziała cicho, żeby nikt poza Panem Pytałem Tylko, Czy Prawdą Jest nie
mógł jej usłyszeć: - Ostatnio na zakupach kupiłam sobie Ajax.
Kofler mruknął coś, co przypominało dopiero rodzący
się w gardle śmiech pełen pobłażania, po czym stwierdził ostrożnie, ważąc
słowa:
- Wiesz… Ten płyn do czyszczenia nie jest chyba zbyt
drogi..
Szach i mat!
Didi zrobiła zaskoczoną minę tancerki z kabaretu i
walnęła z nonszalancją:
- Ale Ajax Amsterdam!
Teraz Andreas zrobił minę jak gupik. Wiadomo:
rozchylona buzia, oczy w słup, brak powiek, wklęśnięte policzki.. Cały fason.
- Ja-jak to? – wydukał, próbując wrócić do pionu.
Nic z tego.
Edith, sadystko!
Ale on nie może wiedzieć. Nie teraz. Gdyby się
wściekł.. Wróć. Wścieknie się, że jego ukochana znowu się wpartoliła w gównianą
sprawę. LECZ I TAK… MUSI WIEDZIEĆ, CO SIĘ DZIEJE.
Nie, nie, nie..! Jak ona, Artystka, ma to
powiedzieć? „Baribalu, wytęż słuch, gdyż nie zamierzam się powtarzać: Pewni
gangsterzy żądają ode stu milionów euro. Taki napiwek. Za coś, o czym lepiej
nie mówić. Tak. A jak tam praca? Jak treningi?”. Znając ją, powstanie właśnie
TAKI rodzaj wypowiedzi.
O, Boże.
A jak później będzie gorzej?
Okej, szaaa!!!
- Na pewno wiesz, jak to jest. Kupujesz coś, co jest
bliskie twoim upodobaniom, nieprawdaż, misiaczku przesłodki? A postanowiłam
zaszaleć i dokupiłam jeszcze PSV Eindhoven. Na Feyenoord nigdy bym się nie
poważyła. Mój ojciec chyba by mnie zabił.
Swym fałszywym, acz żartobliwym wyznaniem kompletnie
dobiła biednego Koflera. Skoczek najpierw zbladł, później spurpurowiał, a na
koniec zabarwił się na różowo. Wyglądał niczym ktoś, kto za chwilę spadnie z
krzesła w ataku apopleksji.
Edith poklepała Austriaka po policzku z uśmiechem
szakala. Andreas trochę doszedł do siebie, ale jego stan wciąż był daleki od
rewelacji.
- Żartowałam, kotku! – obwieściła Didi serdecznie.
Błysnęła ząbkami, pochyliła się do skoczka i cmoknęła go w usta.
- No, już, już. To był tylko żarcik – spauzowała. –
Z tym Eindhoven. Bo wiesz..
- EDIIIITH! – jęknął Niedźwiedź, zakrywając dłońmi
twarz. Wydał zza nich zduszone: - Ja już przy tobie nie wyrabiam! Zaraz chyba
umrę na jakiś rozległy zawał! – rozchylił ręce, ujmując twarz w cielesną ramkę.
– Miejże litość, niecnoto. Rozumiem już, że kasy masz w bród.
- A wiesz, czego mi brakuje?
Reżyserka marzycielsko pokręciła głową na boki, a
później spiorunowała Koflera wzrokiem, gdy nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
- No, ruszże czerepem, mój miły – ponagliła go. –
Czego mogę potrzebować?
- Spotkania z Johannesem? – spróbował szczęścia
skoczek.
O, matko.
- Tak, też. A poza tym? – Edith kuknęła na chłopaka
z niecierpliwością.
Dziś wyjątkowo nie myślał zbyt sprawnie.
- Była taka piosenka – podetknęła mu pod nos
jaskrawą podpowiedź.
- Aaa! „All you need is love”! –
ucieszył się Austriak z własnej spostrzegawczości.
Didi przekrzywiła głowę z miłym uśmiechem staruszki
sprzedającej ciastka w Armii Zbawienia.
- W mojej
wersji „All you need is laugh”. Ale
twoja też może być!
Kofler nic na to nie odpowiedział, bo Edith zamknęła
mu usta pocałunkiem.
**** Przed salą chorych nr 5 Kamerzystka nadziała
się na Andreasa, z którym to rozstała się kilkanaście minut temu po kolejnej
całuśnej fecie mającej poprawić nastroje dwójki zaangażowanych w nią zakochanych.
- Miałeś jechać do domu – zawarczała do niego, nagle
zbita z tropu.
A kto by nie był? Panna z Kamerą przygotowywała
sobie przez ostatnie tryliard sekund całe sterty scenariuszów odwiedzin
Johannesa i, co warte odnotowania, żaden z nich nie zawierał w sobie elementu w
postaci Niedźwiedzia. Edith bowiem nie chciała przy swoim niebyłym-byłym prać
rodzinnych brudów, a obawiała się, że raptownie polepszony stan ojca będzie go
upoważniał do choćby zagajenia o niewygodne tematy, których skutkiem, jak by nie
patrzeć, było jego wylądowanie w szpitalu.
Oczywiście, Andreas powinien wiedzieć o różnych
niuansach, ale kto mu będzie tłumaczył poszczególne etapy rozmowy? Jak znała
życie i nawyki Holendra, Artystka gawędzić będzie z ojcem raczej w jego
ojczystym języku, którego charkot, przydechy i wibrowanie nie wszystko mogą
Koflerowi powiedzieć.
A nawet wręcz przeciwnie. I dlatego Reżyserka
postanowiła o przebiegu konwersacji zawiadomić Austriaka później. Dużo później.
Jak już ochłonie, przetrawi wszystko, rozbije na czynniki pierwsze i złoży na
nowo. Pogląd live przyniósłby jej
więcej szkody niż pożytku – czułaby się skrępowana, obserwowana, kontrolowana i
w efekcie jeszcze pogorszyłaby stan Johannesa swoim przytrzymanym zachowaniem….
I tak już namieszała. Nie chciała sobie
niepotrzebnie dokładać zmartwień.
Szkoda, że Andreas myśli nieco mniej krótkofalowo…
choć, czy aby rzeczywiście?
- Nie chciałem cię zostawić – wyznał skoczek z
rozwalającym szczerością uśmiechem. Wyglądał mniam-mniam. Edith poczuła, jak
nogi zamieniają się jej w dygoczące, pionowe galarety.
Och.
Szkoda tylko, że w tej chwili nie miało to ŻADNEGO
znaczenia. O czym to ona przed momentem myślała…?
- Nie powinieneś być czasem na zajęciach z
rehabilitacji? – przekrzywiła dziecinnie głowę, świdrując Austriaka spojrzeniem
spod zmrużonych powiek.
Całą sobą emitowała przekaz sugerowanej odpowiedzi:
„ TAK, KOCHANIE, POWINIENEM I WŁAŚNIE TAM IDĘ!”, ale niedomyślny sportowiec
oraz niedźwiedź w jednym nie wyłapał owej subtelnej insynuacji.
Wymruczał tylko niepewnie, opuszczając wzrok na posadzkę:
- Powinienem, ale pomyślałem, że dzisiaj nie pójdę.
Chyba.. jestem bardziej potrzebny tutaj.
Walnął Didi spojrzeniem Kota w Butach ze „Shreka”.
No i co ona miała na to odpowiedzieć? Praktycznie
jej wnętrze już się roztopiło, jeszcze podczas słuchania tych miłych (a nawet
bardzo miłych, choć krótkich) słów..
No, bo były takie niezwykłe!
Mimo to nie mogła zapominać o swojej roli w
kształtowaniu postaw swojego Ukochanego. Absolutnie nie zamierzała dopuszczać
do tego, żeby dziś fale impresywne zmierzały w jej stronę.
Won.
- Oczywiście, że jesteś, misiu – ćwierknęła zatem,
chwytając Andreasa pod ramię i lekko popychając go w lewo. – Ale ja będę się
lepiej czuła wiedząc, że podczas mojej rozmowy z ojcem spożytkujesz czas na
czymś konkretnym i procentującym w przyszłości, zamiast na zaleganiu kamieniem
pod salą chorych. A chyba zależy ci na moim dobrym samopoczuciu? Hmmm?
Zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się rozczulająco.
Zmaksymalizowała efekt słodyczy tak bardzo, że Kofler
widocznie poczuł się kompletnie pokonany. Ze zrezygnowaną miną pochylił się,
cmoknął Asystentkę w czubek głowy, po czym wymruczał w jej włosy
wiernopoddańcze słowa:
- Pewnie, że mi zależy.
- Bardzo ładnie! – roześmiała się Artystka, robiąc
krok w tył. – To idź już, bo się spóźnisz! – machnęła ręką.
Andreas uśmiechnął się niemrawo.
- Jasne, jasne. Niech ci będzie, wyganiaj mnie.
Tylko, wiesz… - urwał. Reżyserka spojrzała na niego pytająco, unosząc brwi. –
Później.. chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Wzruszenie ramion.
- Nie ma sprawy. Zadzwonię do ciebie jak wyjdę od
ojca.
Dopiero, gdy Kofler odszedł, a Edith weszła na salę
chorych, uświadomiła sobie, że nie zadzwoni.
Nie zadzwoni, bo nie ma telefonu.
Ups.
*** Johannes leżał płasko na łóżku, głowę opierając
o prostokątną, lekko zawiniętą poduszkę. Z rurek do żył sączyły się mu powoli
białe płyny, cieknące z kroplówek na statywach. Obok, postawiona na białej
szafce aparatura kontrolna, nadzorowała pracę serca Holendra poprzez diody,
których kable wystawały zza rozpiętej koszuli piżamy. Maszyneria pikała
miarowo. Asystował jej równy, choć trochę chrapliwy oddech Johannesa. Edith
cicho podeszła bliżej. Wykonała zaledwie kilka kroków i już mogła stwierdzić,
że oto jej cudem uratowany po zawale ojciec drzemie sobie teraz spokojnie.
Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna stać go na kojący, leczniczy sen.
Właśnie zastanawiała się, czy nie odejść i nie
przyjść później, bo czuła się bardziej jak intruz niż pożądany gość, kiedy tata
niespodziewanie uchylił powieki. Po jego twarzy rozlał się uśmiech tak
serdeczny, że Didi do oczu momentalnie napłynęły łzy. Spróbowała się wykrzywić
równie radośnie na powitanie, ale ucisk, jaki opanował jej gardło, dotarł także
i do ust.
- Moja Edith! Moja córeczka! – wycharczał Johannes,
podnosząc się w zwolnionym tempie i rozkładając szeroko ramiona.
Jakaś metafizyczna moc pchnęła Asystentkę w przód.
Ta, o mało nie potykając się na własnych nogach, postąpiła kulawo w przód na
raptownie osłabionych kończynach, po czym runęła ojcu na pierś, ledwo hamując
się przed nabraniem zbyt dużego rozpędu własnym ciałem. Ramiona Holendra
zakleszczyły się dookoła Reżyserki, podczas gdy ta, uważając na diody i kable
upodabniające jej ojca do quasi-robota, tuliła się do niego rozpaczliwie.
I z płaczem na końcach rzęs.
Którego jednak nie dało się wepchnąć z powrotem do
oczu.
Słabo.
- No, no, moja droga, tylko się tutaj nie rozklejaj!
– Johannes pogroził Edith żartobliwie palcem, kiedy dziewczyna przestała już
tak jakby miażdżyć mu kości w mocnym uścisku. Potarł jej policzek kciukiem.
Didi wyprodukowała ustami w ramach odpowiedzi jedynie skwaszony uśmiech. Po
głowie kołatała się jej tylko myśl : „NIE PŁACZ, NIE PŁACZ, NIE PŁACZ, NIE
PŁACZ!”, ale Reżyserka czuła, że nie jest ona zbyt pomocna.
- Jak się czujesz? – siąknęła po niderlandzku,
nerwowo przebierając dłonią pomiędzy dwoma najbliższymi jej rurkami. Popatrzyła
na tatę z udawaną hardością.
Taak. Szkoda tylko, że ojciec nie dał się tak łatwo
nabrać na markowaną odwagę swojej córusi. Kiepska z niej aktorka.
A dziecko to już w ogóle beznadziejne.
No, właśnie…
Edith przełknęła z trudem ślinę, podczas gdy
Johannes rozwodził się nad stanem swojego zdrowia. On, oczywiście, czuje się
coraz lepiej. Serce już prawie go nie boli, nie ma też problemów z oddychaniem,
więc ma nadzieję, że najgorsze już za nim i wszystko zmierza ku dobremu. Z
czego należy się tylko cieszyć.
Chwilę później padły pytania o samopoczucie
Reżyserki oraz Gerarda, skrócona i raczej niezbyt treściwa wymiana zdań na
temat pracy Kamerzystki, A TAKŻE przewidywana indagacja o plaster na granicy
czoła („Uderzyłam się w kant szafki kuchennej. Muszę chyba zainwestować w
plastry zabezpieczające. Hihihihi”). Pojawiło się także pytania o Harpuna
(„Yyyy, zostawiłam go w mieszkaniu. On tego nie lubi, ale, wiesz, co miałam z
nim zrobić…”) oraz o związek z Andreasem (co Panna z Kamerą skwitowała jedynie
porozumiewawczym mrugnięciem powieką).
Holendrowi głos dramatycznie się załamał dopiero w
chwili, gdy wspomniał Katarzynę.
- Wiem, że z mojej winy przełożyła rozprawę na
późniejszy..
- Była już u ciebie? – przerwała ojcu Edith szybko.
Zmarszczyła brwi. – Bardzo ładnie to o niej świadczy, nie ukrywam. Ale postaraj
się teraz o niej nie myśleć, dobra?
Wzrokiem przesłała Johannesowi wiadomość: „To dla twojego
bezpieczeństwa, uwierz mi”.
- Szkoda nerwów – dorzuciła jeszcze lekko widząc, że
ojciec wyraźnie spuszcza z tonu, dając się wyciągnąć z tematu o rozwodzie.
Nie jest teraz tak, że nawet najmniejszy stres może
się na nim tragicznie odbić? Reżyserka dość już miała zwrotów akcji jak na
jakiś czas. Może mogła liczyć choć na ułamek spokoju przez kilka chwil?
- Wspaniale! – mruknął z przekąsem Holender,
lustrując Edith mocnym spojrzeniem roześmianych oczu. Cała jego postawa
wyrażała skrajne rozbawienie pomieszane z tkliwością, co było tyleż w porządku,
co niepokojące. Zanim Didi zdążyła coś powiedzieć, ojciec zapodał:
- To może pomówmy o tym, jak znajdujesz Alexandra w
roli swojego prawdziwego ojca?
Jedno z upiornych aparatów przyspieszyło pikanie. A
po chwili drugie. I trzecie.
Kurwa mać.
- Chcesz się wykończyć? – jęknęła bezbronnie Pani
Reżyser. Zacisnęła pięści, jedną uprzednio sprytnie wyplątawszy z medycznego
kabelka. – Tato… - dorzuciła dziecinnym tonem, nagle opuszczając ręce. W oczach
znowu pojawiły się jej łzy.
Jeszcze chwila i już zupełnie przestanie nad sobą
panować.
- Nie możemy porozmawiać o czymś neutralnym?
Dlaczego chcesz TERAZ poruszać takie przykre tematy? Sądzisz, że dla mnie fakt
poznania prawdy po tylu latach był jak.. nie wiem, orzeźwiająca bryza w letni
poranek? Otóż nie. Wcale nie. Bynajmniej.
- Jak dla mnie zapachniało telenowelą – zaśmiał się
Holender, kiedy dziewczyna wwierciła w niego spojrzenie pełne urazy. – No, już,
kochanie – przytulił Asystentkę do siebie. – Wybacz – powiedział jej cicho do ucha,
a później z powrotem oparł się o poduszki.
Artystka w głowie miała mętlik. Nie wiedziała ani,
jak się zachować ani, co mówić. Johannes dawno jej nie przytulał, nie mówiąc o
tym, żeby dyskutował z nią na jakiekolwiek ważne tematy.. Ważne z perspektywy
przyszłości, ich rodziny, jej samopoczucia, czegokolwiek. To wszystko przez ten
brak. Teraz nie umiała skutecznie unikać szkodliwych zagadnień, jakie z uporem
maniaka jej ojciec wysupływał z zakamarków pamięci na światło dzienne, tylko w
każdy ładowała się z pretensją, czym, miała wrażenie, jedynie szkodziła
sytuacji. Bo nie umiała odegrać siebie opanowanej, już pogodzonej z losem,
tylko nadal pokazywała, jak bardzo na każdym szczególe jej zależy i jak ona
dotkliwie przeżywa nawet najmniejszy detal.
O ile w aferach tego kalibru można mówić o
jakichkolwiek subtelnych „detalach”.
Nie uspokajała ojca. Nie potrafiła machnąć na
bieżące kwestie ręką, czym niewątpliwie pomogłaby Johannesowi. Ale czy mogła
obwiniać o to tylko samą siebie?
- Skoro już musisz wiedzieć… – rzekła wreszcie z
emfazą, przekrzywiając głowę jak królik po berlińsku (ha ha). – …to zanotuj
sobie w głowie, że NIE, ale tatuś-Pointner jest wręcz katastrofalny – Nagle, w
przebłysku geniuszu, dopowiedziała:
- Już z tobą ciężko było wytrzymać, ale on jest po
prostu beznadziejny.
Cel osiągnęła. Johannes roześmiał się wesoło, jakby
właśnie usłyszał najzabawniejszy żart życia.
Po chwili jednak jego twarz przybrała znany Edith,
surowo-analizujący wyraz maklera giełdowego:
Ups.
- Powiedz prawdę: rozmawiałaś z nim po tym jak… się
dowiedziałaś? Katarzyna opowiadała mi, w jaki sposób.. no.. – zaciął się na
chwilę.
Za..
Zaraz!
- Opowiadała ci? A skąd ona wiedziała? – oburzyła
się Didi. Po sekundzie plasnęła się tylko w czoło, starannie omijając zranione
miejsce.
- Mam nadzieję, że nie muszę już odpowiadać – prychnął
żartobliwie Holender. Dziewczyna kiwnęła tylko głową.
- Nieeeee widziałam się z nim – powiedziała z
powagą, kiwając czerepem na boki niczym tancerka czegoś-tam. Może mamby. A może
nie. Rozłożyła ręce. – Daj spokój, kiedy miałam to zrobić? Ostatnio.. tyle się
dzieje.. Poza tym, nie chcę.
Wzruszyła ramionami, uśmiechając się z przymusem.
- Jakoś mnie to nie dziwi – mruknął cicho Johannes.
No, Edith. Teraz albo nigdy.
- Dla mnie i tak tylko ty pozostaniesz prawdziwym
ojcem – wyrzuciła z siebie szybko.
Za szybko.
Holendrowi zdziwienie wymiksowane z niedowierzaniem
wywindowały brwi na środek czoła.
- Och!
To była cała jego reakcja.
Zbyt rozbudowana.
Kurwa.
- A co? – napadła na Johannesa nagle rozeźlona Reżyserka.
Gniew nieomal wyskakiwał jej z oczu i podpalał kołdrę, leżącą na szpitalnym
materacu . – Myślałeś, że rzucę się temu.. temu tam na szyję jak to się dzieje
w brazylijskich telenowelach? „Tatusiu, o, Boże, na Boga! Jakże miło mi cię
widzieć po milionie lat twej cichej nie-obecności! Pozwól, niech zaproszę cię
na drinka, porozmawiamy o tym, co nas łączy i o tym, co nas dzieli?!”. ZA KOGO
TY MNIE MASZ?! JA GO NAWET NIE LUBIĘ!!!
Johannes wyglądał na kompletnie pokonanego, o czym
świadczyła szaleńcza kawalkada dźwięków, jaka wysypała się z aparatów po
słowach Didi. A nawet w trakcie ich wymawiania.
- Tato..
Twarz ojca zrobiła się kompletnie biała. Zamknął
oczy, a pierś zaczęła mu falować w ciężkim oddechu.
- TATO!!
Reżyserka podskoczyła do Johannesa, zanim odepchnęła
go od niego ryża, muskularna pielęgniarka.
Kamerzystka zdążyła jeszcze tylko usłyszeć, jak
Holender mamrocze coś pod nosem, zanim wylądowała na korytarzu, poganiana
nienawistnymi okrzykami przez rudzielca.
W drzwiach zderzyła się z lekarzem i dwoma
sanitariuszami.
Dopiero, kiedy klapnęła bezwolnie na krzesło,
Asystentka zauważyła, że płacze.
Jeżeli ojciec..
- On chce panią widzieć.
Didi podniosła mętny wzrok. Stała przed nią Ruda,
już trochę milsza.
- Przepraaszaammm – zaciągnęła się Edith, robiąc
szczerze zbolałą minę. – Jaaaa nie chciałam, jaa tylkoooo..
- Teraz to już nieważne. – Pielęgniarka chwyciła
Didi za ramię i pociągnęła w stronę sali chorych. – Niechże pani się
zmobilizuje! Pani tata chce panią widzieć, zanim..
Urwała, bo Reżyserka już pochylała się nad
połowicznie zamroczonym Holendrem. Wygarnęła mu po niderlandzku stertę
przeprosin, wymawiając sobie od idiotek, hipokrytek i kretynek, ale Johannes w
połowie przerwał jej monolog, łapiąc córkę za dłoń. Ścisnął ją zdecydowanie.
Uchylił oczy, uśmiechnął się słabo, po czym powiedział Edith:
- Kocham cię, córko. Jestem dumny z tego, że, mimo
wszystko, masz moją krew. Nie obwiniaj się, to przeze mnie.. Nie powinienem
pytać... A teraz idź! Zobaczymy się później!
Po tych słowach stracił przytomność, a dzikie
maszyny znowu zaczęły wariować.
**** Gorzej już chyba być nie mogło.
**** Gorzej już chyba być nie mogło.
Edith czuła się kompletnie przybita… enty raz w ciągu
ostatnich kilku dni. Zaczynało to już zakrawać na makabrycznie stypizowaną
normę samopoczucia.
Merde.
W polepszeniu nastroju nie pomagało pannie van der Terneuzen na pewno to,
co aktualnie działo się w jej żołądku.
Trawienie strawionego. Wykonywanie skoków przez
poprzeczkę jelit. Ściskanie się kurczowo ścianek, niczym nastolatki na szkolnej
potańcówce. I żar, od czasu do czasu podchodzący do gardła.
Jak również nie pomagała jej świadomość trzech
innych faktów:
1) Zdenerwowania
swojego ledwo zipiącego ojca w sposób iście katastrofalno-dziecinny, a co
za tym idzie, bycia współodpowiedzialną pogorszenia jego stanu zdrowia. Tenże
ze stabilnego stał się nagle niestabilny, aczkolwiek światełkiem w tunelu było
przyczepione do niego przez lekarzy słowo „rokujący”. Wyraz oznaczający
wszystko i równie dobrze nic.
2) Ponownego okłamania
swojego chłopaka w esencjonalnych kwestiach bieżących, np. …
3) ..Konieczności zapłacenia
astronomicznego haraczu niedostosowanym przestępcom z Niemiec i Gruzji.
Dziewczyna przełknęła powoli ślinę, opierając
skołataną głowę o zimną, zaparkowaną szybę miejskiego autobusu.
Do domu, do domu, na Boga!
Zaszyć się i zdechnąć, i nie ciągnąć dalej tego
nędznego żywota, pełnego faili.
Didi przymknęła oczy.
Nagły brak Alvareza u boku bardzo jej odpowiadał.
Oczywiście, poczciwy Latynos zapierał się swojemu półdziennemu zwolnieniu z
posterunku w najżarliwszy możliwy sposób, ale kiedy Reżyserka w krótkich,
żołnierskich słowach wyłuszczyła mu sprawę, która przywiodła ją do nagłego
pragnienia alienacji społecznej, Pan Bodygaurd się poddał. Niechętnie, ale
jednak.
Mimo wszystko nie mógł sobie odmówić odprowadzenia Kamerzystki na przystanek.
Cóż, lepsze to niż tkwienie obok niego w samochodzie
przez kolejne milion godzin, próbując wydostać się na północ Innsbrucka przez
zakorkowane o tej porze ulice miasta. A autobusik zawsze ma jakiś sympatyczny
buspas, dedykowany tylko i wyłącznie jemu, dzięki czemu komunikacja staje się
nad wyraz sprawna i bezproblemowa.
Taaaaaaaaaaa….
Nie myśleć. Byle nie myśleć za wiele.
O, mój biedny żołądeczku.............
*** Już na klatce schodowej rozpoczęła się zabawa.
Żołądek Pani Reżyser podskakiwał niczym Harpun na
widok Koflera albo ona sama na jego widok.. Choć to ostatnie zdawało się nieco
przesadz-
Oooooneeeeee.
Kluczuuuu, kluuuczuuuu, nieeeee..!
I: HARPUN, SPIERDALAJ, NIE WITAJ SIĘ TERAZ ZE-
MNĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄ
Didi ledwo dopadła kibla.
Poszło całe śniadanie i coś jeszcze. Chyba z
wczoraj. Jakieś resztki.
Bleeee.
Dzięki Ci, o Panie, że chociaż klucz w zamku się nie
zaciął, bo inaczej korytarz byłby kolorowy.
Bulgocząco kolorowy.
Skrzek.
Edith wstała z klęczek, otarła sobie twarz zmoczonym
ręcznikiem i przepłukała usta lodowatą wodą z kranu.
Na nic się to jednak nie zdało, bo po chwili znowu
haftowała do spływu.
O, ironio. O, Bożeeeeee-
Eeeeeee.
Ex-Asystentka swojego ojca (o, Stwórco) leżała na
łóżku. Z trudem udało się jej zdjąć z nagle ołowianych nóg buty zimowe, w których
zasuwała po świecie. Ledwo, ledwo rozsznurowała poły płaszcza, ale już nie
miała dość siły, bo go zdjąć, w związku z czym jego poły leżały po obydwu
stronach Polko-Holenderki (czyżby…?) jak odwłok pancerza wielkiej płaszczki.
Didi pomerdała przez chwilę papierosem w dłoni, przyglądając się swoim (zbyt
długim jak na jej gust) paznokciom, a później zaciągnęła się soczyście.
W telewizji, którą włączyła bardziej dla samej chęci
słuchania ludzkich głosów niż dla faktycznej potrzeby kontaktu z mass-mediami,
leciał jakiś film. O jakimś amerykańskim geniuszu, który zrobił znajomych w
jajo i tym samym został jeszcze większym geniuszem. Geniuszem.. no. Po prostu
jeszcze większym geniuszem.
Teraz dyskutował z jakimś kolesiem w nocnym klubie
na temat plusów i minusów zaczynania biznesu w Europie albo o ropie naftowej. Van
der Terneuzen (czyżby…?) nie była pewna, bo niezbyt docierały do niej głosy z
puszki, mimo iż głośność nastawiona była niemal na maxa. No i jakoś niemiecki
gdzieś blondynce uleciał, a myśli w głowie zbiły w jedną masę z waty, z której
od czasu do czasu coś sensownego się urywało, więc możliwe, że ta ropa jest
tylko jakimś tam wymysłem.
Kolejna fala rzygów podeszła Reżyserce do gardła,
ale dziewczyna niezbyt się przejęła szuraniem i bulgotem, jakie odstawiał jej
system trawienny. Obok łóżka bowiem uprzednio postawiła sobie plastikową
miednicę i teraz wszelkie napady konwulsji mogły jej naskoczyć.
Przeniosła wejrzenie na ekran, a później na Owczarkowego,
który spoglądał na swą panią, przekrzywiając łeb i skomląc.
Edith uśmiechnęła się delikatnie, po czym zdusiła
szluga w dłoni, parząc palce. Wrzuciła peta do miednicy i na nowo
zainteresowała się filmem.
Jakiś koleś rozwalał komuś laptopa o biurku, a
później wybuchła między nimi oszczędna w słowach, za to dosadna (chyba), sądząc
po ruchu warg, kłótnia.
Scheisse.
Didi zamknęła oczy. Tylko na moment.
I tak jakby przycięła lekkiego komara.
Pozostawała w stałej łączności ze świadomością i
światem rzeczywistym, więc kiedy Harpun zaczął szczekać jak najęty, Pani
Reżyserka tylko się wyprostowała i uchyliła podpuchnięte od wymiotów oczy.
Nawet się nie przestraszyła jakąś tam napaścią.
Aha, nie zamknęła drzwi.
Aha, no to trudno.
Próbowała wstać, ale opanowała ją taka zimnica, że
tylko wgramoliła się pod kołdrę.
Może to tylko Andreas.
Coś stuknęło, gruchnęło i pies podleciał pod okno.
Schylił się, merdając ogonem jak wachlarzem, a później podniósł w pysku wielkie
pęto kiełbasy.
- Edith.
Dziewczyna spojrzała w prawo.
Może to nie Andreas.
To tylko Pointner.
- Rany boskie, Edith, dlaczego nie zamykasz drzwi na
klucz? Życie ci niemiłe? I dlaczego ten telewizor tak wyje?
Kamerzystka nic nie odpowiedziała na owy nieomal
agresywny zarzut.
Ledwo Czapek wparował do mieszkania, od razu nagana.
Ledwo Czapek wparował do mieszkania, a już coś mu
się, kurwa, nie podoba.
Nagle się interesuje stanem Pani Reżyser? He? A wcześniej
to co? Pierdolenie o Szopenie!
- Zapomniałam – wymamrotała zza kołdry. Potwór tylko
się wykrzywił. Nagle zoczył różową miednicę, dodał dwa do dwóch i spojrzał na
Reżyserkę łagodniejszym wzrokiem.
- Co ci jest? Masz grypę żołądkową? – spytał z troską,
która kiedyś przyprawiłaby Artystkę o śmiech.
Teraz było jej wszystko jedno, czy trener ją
rozszarpie, przytuli czy spoliczkuje. Reżyserce chciało się tylko spać, bolała
ją głowa i praktycznie nie miała nóg ani jelit.
Alexander precyzyjnym manewrem pilota wyłączył
telewizor.
Nic nie szkodzi, film i tak już dawno się skończył.
W dalszej części swego pobytu w mieszkaniu własnego
dziecka… Pointner zrobił coś okropnego: podszedł do Didi, wcześniej
sprawdzając, czy Harpun nie chce czasem rzucić się mu do gardła (najpierw ktoś
musiałby mu odebrać zdobyczne pęto kiełbasy), po czym przyłożył blondynce z
rozpaczliwą miną dłoń do czoła na jedną, okropną chwilę.
W dawnych czasach Edith już dawno by się wyrwała,
zionąc ogniem i na wszelki możliwy sposób broniąc swojej sfery prywatnej, ale
teraz nie miała nic przeciwko temu, żeby ktoś się nią zajął.
Nawet, jeśli miałby być to ten tam..
- Masz gorączkę – poinformował tymczasem blondynkę
Pan Stary. Rozejrzał się po pokoju z galopującą bezradnością. – Posiadasz w tym
mieszkaniu może termometr?
Edith tylko wzruszyła ramionami, co, zważywszy na
opuszczające ją siły, nie było zbyt łatwe.
Nadal jednak nie spuszczała oka z Selekcjonera.
Jej wzrok mówił: „No, i co teraz zrobisz? Pobijesz
mnie?”.
Pointner westchnął rozdzierająco. Przejechał sobie
dłonią po twarzy, podumał przez chwilę jak grecki filozof i rzekł z
przekonaniem, rozczapierzywszy ręce niczym imperator na placu boju:
- Dobrze, Edith, zrobimy tak: nie ruszaj się stąd
ani na milimetr, może, nie wiem, prześpij się, a ja skoczę do najbliższej
apteki i kupię ci coś.. jakieś lekarstwo.
Chyba nie poczuł się podbudowany własną wypowiedzią,
bo wychodząc, dorzucił jeszcze na odchodnym:
- Powinien zbadać cię lekarz.
Brak sił wyraźnie zmartwił Didi. Była to bowiem
idealna okazja, by rzucić w trenera butem.
Potwór wrócił po stu milionach lat, tachając dwie
siaty – jedną z lekami, a drugą z jedzeniem.
Urocze.
No, on chyba oszalał.
Na sam widok żarcia żołądek Kamerzystki ścisnął się
tak, że bała się, czy czasem oczy nie wypadły jej z orbit.
Artystka pomacała somnambulicznie dłonią po szafce
nocnej i, znalazłszy tam butelkę z nadpsutą wodą smakową, zastanawiała się
przez chwilę, jakie jest prawdopodobieństwo, że nie będzie po tym rzygać, kiedy
Pointner, zupełnie znienacka i efektownym uderzeniem, wybił jej butelkę z
dłoni.
Didi spojrzała na niego ze złością i urazą.
- Mógł pan delikatniej – zbeształa selekcjonera
nieswoim głosem, na nowo nurkując pod kołdrą.
Czuła się jak spierdalająca przed ludźmi w otchłań
podwodnej jaskini kałamarnica. Miała macki z płaszcza, oczy z… oczu i wielkie
cielsko z pościeli. Do szczęścia brakowało jej tylko płynów. Z powietrza się
przecież nie napije.
Pointner poczuł się widać zbity z tropu, bo przez
chwilę trwał bez ruchu z przyniesionym przez siebie kubkiem z herbatą jak
ostatni niewierny wśród chrześcijan. W końcu doszedł do siebie, mruknął coś pod
nosem i podał Reżyserce naczynie z dokładnie powiedzianym:
- Uważaj, nie poparz się.
- A wyrzygać mogę? – odgryzła się Didi.
Potwór usiadł na skraju łóżka z miną totalnie
zbolałą, cierpiętniczą, no, zgoła bolesną. Nawet nie kwapił się, żeby
jakkolwiek zareagować na zasłyszaną ripostę.
Ex-Asystentka wypiła małymi łyczkami pół kubka, a
resztę z wysiłkiem położyła na szafce.
Poruszała pod kołdrą zesztywniałymi nogami,
szczelniej otulając się pościelą. Kiedy już schowała się w kokon, wymruczała
zza niego do obserwującego ją z w.w miną trenera:
- Możemy spróbować się porozumieć. Ale tak naprawdę
nigdy nie będziemy rodziną.
- Niby dlaczego? – odbił natychmiast piłeczkę
Pointner, nie zmieniając pozy.
- Zbyt dużo wody upłynęło w rzece, proszę pana –
Didi zmrużyła ślepka. – Pewnych rzeczy nie da się już posklejać.
Na przykład tego, że ona nie ma rodziny, jej matka
jest nie wiadomo, gdzie... Podobnie jej brat. Za do Edith wiedziała, gdzie
niedługo będzie część jej pieniędzy. I co na to powie jej chłopak. Oraz
przyjaciółka. Oraz ochroniarz. Oraz cały świat.
- Pewnych rzeczy? – Potwór aż się zatchnął. – No,
doskonale, że o tym wspominasz!
Wytargał zza pazuchy kurtki pomięty papier i podał
go Didi nagle niepewnym gestem.
- Przypomniałaś mi, po co właściwie tutaj przyszedłem
– wytłumaczył się nieporadnie, gdy Artystka czytała treść dokumentu.
- A gdybym chciała wrócić? – wycharczała po chwili
ciszy, przerywanej tylko mlaskaniem Harpuna i odgłosami imprezy z jej żołądka.
– To co? Nie mogę?
- A chcesz?
Ta rozmowa zaczynała prowadzić donikąd.
Reżyserka chciała coś powiedzieć, lecz żołądek nie
dał jej na to szansy. W porę zdusiła nadtrawione jedzenie (o ile jakieś jeszcze
zostało w jej wnętrznościach), które zawędrowało aż do przełyku i chciało
dalej. Pochyliła lekko głowę, zacisnęła oczy i przez chwilę starała się nie
ruszać ani nawet nie oddychać, żeby tylko nie zacząć tego samego młyna z wymiotami
jeszcze raz.
- Edith..
Pokręciła powolutku głową, że nie, nie potrzebuje
pomocy.
Niech sobie Pointner czeka na zbawienie czy coś.
Nie przyszedł się dowiedzieć o jej stan? Tylko z tym
cholernym zwolnieniem za porozumieniem stron? Co on sobie, u diabła, myślał? Że
papierki są ważniejsze niż ona? Ale dlaczego?
Wyprostowała się powoli i na nowo ułożyła w kokonie.
Wzdrygnęła się raz i drugi.
- Nie chcę wracać – wymamrotała wreszcie. – Uważam
tylko, że ładnie byłoby dać mi szansę.
- Sama sobie zaprzeczasz – odparł cicho Czapek.
- Niekoniecznie – zaparła się Didi. – Mogłabym
pracować w OESV, ale nie z panem. Ale skoro nie..
Wydostała rękę zza sterty kołdry i przyciągnęła
sobie z blatu szafki długopis. Zielony.
- Może być? – spytała kontrolnie Selekcjonera. Ten
kiwnął czerepem.
Reżyserka podpisała, co miała podpisać i oddała
swojemu (teraz już naprawdę) Ex-Szefowi papierzyska.
- Wypracowane pieniądze, oczywiście, dostaniesz –
poinstruował dziewczynę wywyższającym się tonem Czapek.
- Nie chcę ich – warknęła Edith. – Niech je pan
rozdzieli sprawiedliwie między moje przyrodnie rodzeństwo. Taki.. – zawahała
się na chwilę. - .. prezent od starszej siostry.
Zapadła się w kokon.
Alexander westchnął.
- Edith Antonio Habsburg-Lothringen, dlaczego ty
wszystko utrudniasz? Zrozum… Dla mnie to też nie jest łatwe. Świadomość, że..
mam jeszcze jedno dziecko, którego w dodatku nie znam.. I to.. Po tylu latach..
Urwał.
I dobrze.
- Wcale nie utrudniam. Po prostu nie sądzę, żeby
przechodzenie od nieznajomości do całkowitego wielbienia było czymś rozsądnym.
Nie wiedziała, ile Pointner z tego przyswoił, bo
zamknięta wałem z kołdry japa niezbyt precyzyjnie oddawała dźwięki. Sens chyba
jednak do selekcjonera dotarł, bo Czapek pokręcił głową, jakby chciał
powiedzieć: „Nie”.
- Zbytnio hiperbolizujesz. To nie tak ma wyglądać.
Chciałbym tylko…
Pauza.
- No? – ponagliła Ex-Bossa Didi, dźgając go nogą w
żebra.
Alexander uśmiechnął się lekko.
Okej, chyba zbytnio się pośpieszyła z tą zmianą
frontu.
Żołądek Edith nie lubi tego. Nie lubi, bo się kurczy.
Znowu. Kurwa.
- Żebyś nie udawała, że nic się nie stało. I żebyś
spróbowała choć minimalnie się przyzwyczaić…
- Nie.
Grunt to bowiem precyzyjna odpowiedź.
- Możemy spróbować się porozumieć, jasne, o tym
mówiłam już wcześniej. Jakieś tam rozmowy, tego typu sprawy: bardzo proszę,
czemu nie, nie zaszkodzi spróbować. Ale rodzinne obiadki, wizyty u pana
znajomych, bankiety zakładowe: nie, nie, nie. Za wysokie progi, jak dla mnie. I
dla pana chyba też. Czułby się pan niezręcznie. A teraz…
O, cholera!
„Proszę o miednicę” gdzieś się zgubiło. Ale różowe
naczynie było chociaż pod ręką.
*** Edith powoli uchyliła powieki. Jej przenikliwe,
zielone i błyszczące spojrzenie zderzyło się gwałtownie z plamą jasności,
bijącą z lewej strony, więc Didi szybko zacisnęła oczy i pokręciła z niesmakiem
głową. Zarzuciła włosami tak mocno, że grube, splątane pasma spadły jej falą na
policzki. Kilka z nich dostało się dziewczynie do ust. Odgarnęła je leniwym
ruchem bladej dłoni, a później ponownie rzuciła światu prowokacyjne wejrzenie,
tym razem jednak z tajonym elementem niepewności. Wgryzała się napastliwym
wzrokiem w migotającą szarawymi plamkami część pokoju, która pozostawała trochę
dalej poza zasięgiem oddziaływania światła żarówki lampki nocnej. Stwierdziwszy
z ulgą, że nikt się tam nie czai, Edith sięgnęła do szuflady stojącej przy
łóżku szafki. Zanurkowała dłonią w drewnianą czeluść, po czym wyciągnęła z niej
paczkę papierosów i zapalniczkę. Z zadowoleniem zapaliła szluga. I mmmm…
zaciągnęła się głęboko.
Oooo, tego jej było trzeba! Solidna dawka nikotyny
na pewno złagodzi dolegliwości trawienne, jakie przez cały dzień dawały się
Pani Reżyser we znaki.
Didi nie myślała o tym, co powie jej matka (albo Ten
Tam Na P), kiedy nakryje ją z cygaretą, wbitą pomiędzy palce i snującą z
rozświetlonego płomieniem końca trujący, szary i śmierdzący dym.
Zdanie ani jednej, ani drugiej strony nie było dla
niej ważne.
Teraz ważny był tylko papieros. Po raz pierwszy od
dłuższego czasu tak pożądany, a jego palenie - tak namiętnie celebrowane.
Edith pomerdała nogami pod ciężką kołdrą, która
zalegała na jej ciele jak śniegowa zaspa. Trochę się odkryła, żeby czasami nie
wywołać zgubnego w skutkach pożaru, gdy nieuważna, nadpobudliwa iskra wyskoczy
ze szluga prosto na bawełnianą łąkę kwiatową. Perspektywy ognia z flory oraz
własnych, spalonych na wiór kości i tkanek jakoś niezbyt podobały się
Reżyserce.
Osypała popiół do stojącej na blacie szafki nocnej
szklanki z jakimś mętnawym płynem. Prawdopodobnie nie jest to lekarstwo. Hmm..
A może… No, cóż.
Kilka szybkich, duszących wdechów, parę prężnych
wydechów i już było po cygaretce. Didi zmięła niedopałek w palcach i wrzuciła
go tam, gdzie wcześniej wylądował kruszący się wszędzie popiół.
Okej, pora trochę ogarnąć łóżko zanim ktoś ją
nakryje na podpalaniu. Pewnie sam zapach i tak kogoś tutaj niedługo przytarga,
ale lepiej leżeć w czystości niż śmierdzących pamiątkach z nałogu.
Kamerzystka właśnie zgarniała smołowy proszek na
dywan, kiedy dotarły do niej słowa Katarzyny:
- Czy ty jesteś niepoważna, wróbelku? Palisz w
czasie choroby?
Ton był tak pełen rozczarowania, tak zawodzący i
bolesny, że Reżyserka podniosła na rodzicielkę wzrok pełen bezgranicznego
zdumienia.
Didi zamarła wpół ruchu widząc minę mamy. Zaraz
jednak zreflektowała się, szczelniej przykrywając kołdrą. Wzięła w dłonie kubek
z zimną już herbatą i łypnęła na zbliżającą się do łóżka kobietę wzrokiem
małego pisklaka.
- Jak mnie nazwałaś? – szurnęła głosem jak kamień,
bębniąc paznokciem o fakturę trzymanego naczynia.
Katarzyna uśmiechnęła się lekko.
- Wróbelkiem. Mówiłam tak do ciebie, kiedy byłaś
mała.
Klapnęła ciężko na materacu, nieopodal córki.
Edith westchnęła dyskretnie. Tak, pamiętała to
przezwisko. Nawet bardzo dobrze. To zresztą była jedna z niewielu rzeczy, jakie
jej wspomnienia z przeszłości konotowały w związku z matką. Nie, żeby nie miała
mózgu wypchanego reminiscencjami szczęśliwego dzieciństwa, ale jednak Katarzyna
wypełniała w zestawie wspomnień trochę jakby za mało miejsca.
Ech.
- Jak się czujesz? – spytała cicho mama,
przykładając Didi rękę do czoła. – Nie masz już gorączki, to świetnie.
Drewniany ton, jakiego użyła, oraz prostolinijny
uśmiech zdawały się jednak bardziej negować jej radość z owego prostego faktu
niż ją potwierdzać.
- Średniawo –
mruknęła Córka. Posłała matce słaby smile. – Ale nie przejmuj się, bywało
gorzej.
- Cieszę się z poprawy, Edith. A tak w ogóle, widziałaś
już, co wyciągnęłam z twojej skrzynki na listy? – zmieniła temat niczym
piłeczkę ping-pongową Katarzyna. – Popatrz!
Sięgnęła ponad nogi niedomagającego dziecka i podała
mu wielką stertę listów, gazet i reklam.
Zadzwonił jakiś telefon.
- Kochanie, to moja komórka. Zaraz wrócę, a ty
może.. przejrzyj korespondencję!
Matka poderwała się i pomaszerowała żwawo do kuchni,
skąd dobywał się przynaglający sygnał tandetnej melodyjki w stereo.
Okej, dla Reżyserki chwila samotności będzie
lekarstwem, ta rozmowa była jakaś szalona.
Edith opróżniła kubek z lodowatej brei, odłożyła go
na poduszki obok siebie, po czym przysunęła sobie bliżej listy i spółkę.
Rozpoczęła żmudny, acz ciekawy proces selekcji
zdobytego materiału, otwierając precyzyjnym szarpnięciem każdą z kopert oraz
wybebeszając ją niemiłosiernie, z miną pracującego nad najnowszym mechanizmem
zadawania śmierci zabójcy.
Zaproszenie od stacji ORF eins na wzięcie udziału w
ekskluzywnym wywiadzie dla znanej dziennikarki w jej show, emitowanym,
notabene, w najlepszym czasie antenowym.
Zaproszenie podobnej treści od AustriaToday, 3sat i
jakiejś nieznanej, lokalnej stacji.
Zaproszenie od „Kuriera”, „Frankfurter Allgemeine
Zeitung”, „Bild”, „Passauer Neue Presse”, “Die Welt” i “Stern”, również, a to ci
niespodzianka, na wywiad.
Dalej: już raczej nieaktualne powołanie do „sztabu
reprezentacji Republiki Austriackiej w skokach narciarskich” od Pana Potwora,
blablabla.
O, rachunek za prąd! Super.
A to? Znaczek z Amsterdamu?! Zaraz, przecież to list
od Lellony!
To zdumiało Edith najbardziej. Nie spodziewała się
otrzymać choćby słowa od Amelii, a tutaj Holenderka szarpnęła się na
wyprodukowanie całego tomiszcza!
Zacnie, zacnie. I podejrzanie.
Didi bez zbytniego entuzjazmu odłożyła listy oraz
pozostałości z ich opakowań na bok i wzięła się za przeglądanie gazet.
Już pierwsza z nich wcisnęła ją w łóżko. Z
popołudniowego wydania „FAZ” uśmiechał się do niej Mathias.
Edith jęknęła. Mogła się spodziewać, że prędzej czy
później ktoś natknie się na trop jej nieżyjącego chłopaka, ale problem polegał
na tym, iż kompletnie się tego nie spodziewała. Doskonały nastrój jakby diabli
wzięli. Nikotyna gdzieś się podziała, cudowny luz zniknął, a żołądek rozpoczął
nadprodukcję swoich soków, kiedy Reżyserka zaczęła nerwowo przerzucać inne
dzienniki i czasopisma.
Mathias, Mathias, Edith, Mathias, Johannes, Gerard,
Katarzyna, Alexander, Alexander, Alexander z dziećmi i żoną, Alexander z żoną,
Edith z Mathiasem..
-eeeee-mm
-EM.
COOO?
Reżyserka, energicznie machając stronicami
szmatławca, doszukała się w mgnieniu oka pożądanego artykułu. Oczywiście,
najpierw neon po oczach – „DZIEJE DAWNEJ, PIĘKNEJ PARY”, wytłuszczone, żółte,
przyklejone do jej wspólnego zdjęcia z Mathiasem, ZDJĘCIA, KTÓRE KIEDYŚ, NA
JEDNEJ Z IMPREZ, ZROBIŁA IM LELLONA, na którym M. nosił gajer, w którym
wyglądał naprawdę wystrzałowo i który tak bardzo lubiła, ona miała na sobie
jakąś kieckę z kolorowe punkciki, spódnicę przypominającą pierze strusia
przerobione na coś-jak-mini, włosy też miała zrobione, czy też raczej oboje
mieli zrobione włosy, ona miała podkręcone, no tak, na lokówce, i pomalowane
usta, i oczy, w ogóle lekka tapeta jak się patrzy. Podtytuł do tego cuda:
„NIEZNANA HISTORIA TRAGICZNEJ MIŁOŚCI ARYSTOKRATKI I SZAREGO CYWILA”, jakiego
KURWA jakiego JAKIEGO JAKIEGO szarego SZAREGO CYYWILAA? No i te pierwsze słowa
pierdolonego tekstu, który pisał chyba nawalony grafoman, gucio dbając o fakty,
bo Mathias wcale nie był jakiś szary, miał głowę pełną pomysłów, nawet jeśli
były to po pewnym czasssssie pomysły tylko na ttooo jak koncertowo się nagrzać
i jeszcze bardziej dobić swoją biedną dzieeewczynęęę: ICH MIŁOŚĆ OD SAMEGO
POCZĄTKU PRZYPOMINAŁA TANIEC NA LINIE jakiej linie chyba do bungee LINIEEEEE
E-EEEE-BLEEE
-EEEEE.
Edith uspokoiła dopiero solidna porcja torsji, które
wyrzygała, trzęsąc się jak w napadzie krańcowego załamania nerwowego, do starej
jak świat różowej miednicy.
Zaalarmowana krztuszeniem się i bulgotami,
dobiegającymi z pokoju, do pomieszczenia z prędkością wiatru wpadła Katarzyna.
Pomogła córce częściowo dość do siebie, fizycznie, bo na pewno nie psychicznie,
i już chciała spytać o powód ataku, kiedy spojrzała przelotnie na rozwartą
gazetę. Nic nie odrzekła, popatrzyła tylko na Didi porozumiewawczo, po czym
skierowała się dystyngowanym chodem do toalety. Reżyserka wypiła pół butelki
wody niegazowanej, a później, nadal ciężko oddychając, z sercem łomoczącym w
piersi jak kanarek w klatce, zaczęła głębiej wcinać się w artykuł.
Matka wróciła akurat wtedy, gdy Ex-Asystentka
doczytywała ostatnie zdania. Niewiele z niego widziała, bo w połowie zdążyła
się bezgłośnie rozpłakać.
- Skuuuurrrrwiele – zasadziła do mamy po polsku
Didi, zagryzając wargę. – Zrobili z niego ćpuna! Tylko ćpuna!
Wybuchnęła długo wstrzymywanym szlochem. Była tak
zajęta osłabiającym płaczem, że nawet nie zorientowała się, kiedy Katarzyna
przytuliła ją mocno do siebie, a na łóżko wskoczył skamlący Harpun. Kilka razy
trącił Edith nosem w ramię. Dopiero to zachowanie czujnego zwierzęcia trochę
przywróciło Reżyserkę do pionu.
- Mamoooo.. – załkała, przytulając się do
rodzicielki z całych sił. Ta odpowiedziała spokojnie, jedną ręką głaszcząc Didi
po włosach:
- Ciii… Już dobrze… Kochanie, to tylko artykuł,
ciii….!
Dziewczyna wyprostowała się i uśmiechnęła niemrawo
widząc, jak Harpun próbuje poprawić swojej pani humor, podrzucając jedną z
poduszek i łapiąc przy pomocy głośnego kłapania paszczą.
- Mamoo.. – zaczęła nabrzmiałym głosem. Siąknęła
szybko. – Pooosłuchaj, wiesz, co ktoooś tutaj napisał? Zrobił z Mathiasa
naaarkomana. Człowieka, który myślał tylko o dragach. Śpiąąąc, jedząc, graaając
w piłkę nooożną, całując się ze mnąąą.. – opadła na kołdrę jak przekłuty balon.
– Jak można tak wypaczać? Przecież.. ten palant-twórca.. Jakim prawem ocenia?
Czy on znał Mathiasa? Zamienił z nim chociaż słowo? Chociaż widział go na
własne oczy, kiedy jeszcze… Kiedddy.. jeszczee…
- Cśśś – świsnęła Katarzyna, ściskając mocno dłonią
rękę córki. – Uspokój się, wróbelku. Nie możesz się tak denerwować – szybkim
ruchem wytargała psu poduszkę, odrzucając ją aż do drzwi. Zadowolone zwierzę
szurnęło z materaca z takim impetem, że na Didi bryzgnęła fala z pościeli.
Poprawiła ją mechanicznym ruchem. – Kochanie, zbyt emocjonalnie do tego podchodzisz.
Rozumiem, że to bolesne, ale..
- W tym tekście jest pełno nieścisłości – przerwała
matce Pani Reżyser. Zdawała się przebywać w swoim świecie, do którego nie
docierały żadne sygnały z zewnątrz. A już na pewno nie racjonalne argumenty. –
Na przykłaad.. Ten tam pismak twierdzi, że po raz pierwszy rozmawialiśmy ze
sobą w szkole..
- A nie było tak? – rodzicielka zmarszczyła brwi.
Edith parsknęła śmiechem.
- Poniekąd. Po raz pierwszy zobaczyliśmy się w
szkole, fakt, ale po raz pierwszy zwróciliśmy na siebie uwagę.. noo..
- Gdzie? – zapytała delikatnie Katarzyna.
- Na cmentarzu.
Zdziwienie matki stało się jawnie widoczne.
- A konkretniej: na pogrzebie.
Teraz tego zdziwienia nic już nie mogło powstrzymać.
- Ale.. A-aalee..
- Już wyjaśniam. – Edith wyraźnie się uspokajała.
Chwyciła w wolną dłoń butelkę z napojem, opróżniła opakowanie i, od czasu do
czasu trzaskając plastikiem, powiedziała powoli:
- Pamiętasz pogrzeb Hendrijke Beggart? To była
cioteczna kuzynka Mathiasa..
- Zaraz, czy ona aby nie padła ofiarą zabójstwa? –
przypomniała sobie Katarzyna.
- Taak – bąknęła Didi. Wbiła paznokieć w butelkę,
która przy odkształceniu wydała charakterystyczny dźwięk. – Mathias był głównym
podejrzanym.
Matka cicho krzyknęła.
- Żartowałam! – pośpieszyła z zaprzeczeniem córka bezbarwno-ożywczym
tonem. – Cóż, mój były zawsze żartował w ten sposób – wzruszyła ramionami.
Kilka łez spadło jej z oczu na mokre policzki. – W każdym raziee.. Podczas mowy
nad grobem ja nie skupiałam się na wysłuchiwaniu słów innych ludzi, tylko
rozglądałam się po zgromadzonych na uroo-oczystości osobach. No i jakoś tak mój
wzrok zatrzymał się na Mathiasie.. – Edith uśmiechnęła się z rozmarzeniem. –
Boże, jak on wyglądał.. Mamo, musiałabyś go widzieć. Olśniewający. Bezbłędny.
No, wprost do zjedzenia. Wpatrywałam się w niego z czcią i zaszo-szo-kowaniem,
kiee-edy on też na mnie popatrzył. Opuściłam wzrok, ale już do reszty
ceremonii, zamiast modlić się za spokój i zbawienie zmarłej, myślałam
gorączkowo nad tym, jak by tu do niego zagadać. – znowu wzruszyła ramionami.
- I.. co dalej? – nie wytrzymała chwili ciszy mama.
Edith spojrzała na nią trochę błędnie, po czym krótko prychnęła.
- Przy wyjściu z cmentarza nawet nie wiem, kiedy ani
jak, nagle znalazł się obok mnie. Szliśmy przez pewien czas w milczeniu, aż w
końcu, przy bramie, Mathias powiedział, patrząc na mnie życzlii-iiwie i
uśmiechając się tak, że aż zmiękły mi kolana: „Może odprowadzę cię do domu?”.
Ostatecznie, rozstaliśmy się na przystanku tramwajowym. Ale przez ten czas
niezbyt wylewnieee sobie po-ooga-oga-da-daliśmy…
Didi zagryzła wargi, żeby znowu się nie rozpłakać.
Zapadła kilkunastosekundowa cisza.
Nagle trzasnęły drzwi mieszkania. Żadna z kobiet
jednak nie zwróciła na to uwagi.
- Wiesz, jakie jest motto rodziny van der Terneuzen?
– spytała wreszcie cicho Ex-A.
Katarzyna wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu, po
czym wypowiedziała kilka słów po łacinie.
- „Żywimy się tymi, którzy nas gnębią” –
przetłumaczyła po chwili na polski zadowolonym głosem.
Córka kiwnęła głową.
- Dlatego proszę, załatw mi numer do prawnika taty.
Albo twojego, nieważne. – chwyciła mocno otwartą gazetę i uniosła ją lekko
drżącą ręką. – Pozwę tego skurwiela. Nie zostawię tak tego artykułu.
Katarzyna próbowała protestować, ale nic nie udało
się jej wskórać. Edith była kompletnie nieprzejednana. W końcu poprosiła matkę
o opuszczenie pokoju.
- Prześpię się trochę. Strasznie rozbolała mnie
głowa – usprawiedliwiła się Reżyserka ze słabym uśmiechem.
Matka była już przy drzwiach, kiedy Didi zatrzymała
ją półgłośnym spazmem płaczu.
- Wróbelku… - zaczęła Katarzyna, ale nie dane jej
było dokończyć. Córka bowiem wgryzła się w jej niewypowiedzianą prośbę z nową
porcją cierpienia w głosie. Wyznała żałosnym głosem:
- Jaa.. Nadal go kocham, mamo. Tak strasznie mi go
brak pomimo tego, co mi zrobił!
Później znowu trochę sobie popłakała, chowając się
pod kołdrę i nie dając matce dojść do głosu ani nie pozwalając się pocieszyć.
Kilka chwil później zasnęła.
*** Sahara w gardle. Lepka ślina w ustach. Tysiące
piórek, drażniących przełyk, i tysiące igieł, drażniących krtań. Można
było się przyzwyczaić, przywyknąć do fizycznego dyskomfortu. Wszak to nie
pierwsze problemy z systemem trawiennym. I pewnie nie ostatnie. A jednak Pani
Reżyser nie potrafiła okiełznać psychiczną stabilizacją i spokojem walczącego z
chorobą w denerwujący sposób organizmu. Już obudzona z błogiego, leczniczego
snu, w który wpadła z powodu wycieńczenia materiału stresem i lekami, Edith z
galopującą niechęcią wierzgnęła głową spod poduszki. Zrobiła to jednak zbyt
szybko, o czym świadczyła imponująca wręcz masa rzygów, jaka podeszła jej do
gardła. Dziewczyna postanowiła wobec tego choć trochę się opanować, dlatego
też, już spokojniej, sięgnęła ręką po butelkę z wodą niegazowaną i wytrąbiła
bez pardonu całą, krystalicznie czystą zawartość. Właśnie z głośnym
westchnieniem ulgi i samozadowolenia oderwała się od plastikowego pojemnika,
kiedy poczuła, jak ktoś obejmuje ją ramieniem, jednocześnie ciężko siadając
obok.
Edith kuknęła z zaaferowaniem w prawo i o mało nie
uleciała pod sufit z ogarniającego ją rozczulenia, kiedy wymieniła szybkie
spojrzenia z Andreasem.
Woow!
Reżyserka wprost czuła, jak jej policzki pokrywają
się teraz już nie tylko wypiekami wynikającymi z gorączki, ale także z
samoświadomości własnego wyglądu.
Po pierwsze, była spocona, co łatwo można było
wyczuć. Jej włosy były w takim stanie, jakby ktoś polał je rzęsiście oliwą.
Ponadto, Edith mogła się założyć choćby i o swój własny honor, że w tej właśnie
chwili ma błyszczące niezdrowo oczy oraz spierzchnięte usta, teraz jeszcze w
dodatku wykrzywione w wyraz cokolwiek tępy, za pod oczami posiada wielkie,
fioletowe sińce,. Jakby tego było jeszcze mało, siedziała w pokoju, który, co
prawda, był niedawno wietrzony, o czym świadczyła świeżość znajdującego się w
nim powietrza, ale który mimo to pełen był typowo farmaceutycznej woni leków,
kwasu z wymiotów i charakterystycznego dla każdej choroby, ciężkiego zaduchu.
A Kofler, jak zdawały się mówić wszystkie niezbite
dowody, przeleżał obok swojej dziewczyny na łóżku dość dobry czas, kompletnie
ignorując panujący dookoła smród, jakby nie miał nosa albo był całkowicie
nieczuły na zapachy tego świata.
Didi, pobudzona do życia cmoknięciem, jaki Austriak
wycisnął na jej zaczerwienionym policzku, szybko wyciągnęła z nocnej szafki
kilka gum do żucia i władowała je sobie do ust z uśmiechem skończonego
przygłupa. Zaczęła energicznie żuć miętowe kwadraciki, mrucząc przy tym
idiotycznie jak czołg do chwili, w której Andreas, trochę rozbawiony, a trochę
skonsternowany jej zachowaniem, nie przytrzymał żuchwy swojej dziewczyny
zdecydowanym ruchem dłoni.
- Spokojnie – powiedział głosem znamionującym ledwo
wstrzymywany śmiech. – Zaraz ci chyba szczęka odleci. I co, jak później
będziemy się całować?
- Ot, nie będziemy – zachichotała Kamerzystka niczym
zalotna gimnazjalistka, pochylając się w przód. Przycisnęła prawą stronę twarzy
do policzka Koflera, po czym złapała go za rękę, którą skoczek właśnie
przeniósł z pleców Edith na pościel. Naraz uniosła czerep, po czym, spojrzawszy
Andreasowi w oczy buntowniczym wzrokiem, spytała poważnie:
- Jak długo tu siedzisz?
Chyba już kiedyś zadawała to pytanie.
Chyba okoliczności były trochę podobne.
Chyba, a nawet na pewno.
Austriak nawinął sobie na palec pasemko włosów
Reżyserki, a następnie przystąpił do merdania nim na wszystkie strony świata.
Westchnął głęboko.
- Sam nie wiem – przyznał się szczerze, wpatrując
się w poruszany kosmyk. – Godzinę, dwie, trzy..? – wykrzywił się śmiesznie. –
Nie mam pojęcia.
- Doskonale – prychnęła Didi niewyraźnie, walcząc ze
sklejoną kulą gum do żucia, jaka przewalała się jej w ustach. Miętowa świeżość
ogarniała wnętrze jej jamy ustnej delikatnym, błyszczącym zapachem, rozsiewanym
wokoło, kiedy dziewczyna mówiła. Teraz podniosła rękę i potargała Andreasowi
włosy na głowie. – Tak wyglądasz o wiele lepiej. Nie słuchaj rad innych
stylistów – dziki fryz, rodem z buszu jest właśnie tym, co tygryski lubią
najbardziej.
- Interesuje mnie zdanie tylko jednego tygrysa. A
konkretniej – tygrysicy. – Kofler mrugnął do Edith, zaśmiewając się wesoło. Didi
też parsknęła śmiechem, aczkolwiek trochę urwanym.
Najwidoczniej bowiem mentol źle podziałał na jej
skołatany, toczony wirionami żołądek, bo oto teraz szanowny system jelitowy
ścisnął się boleśnie wewnątrz Reżyserki tak bardzo, że ta tylko jęknęła, obejmując
się za brzuch.
Zanim siedzący obok Austriak zdążył zrobić coś
więcej niż wyprodukować grymas pełen przerażonego zaskoczenia, Edith poderwała
się na równe nogi i popędziła do toalety, po drodze o mało nie zabijając się na
kancie mijanej ściany.
Dzięki Bogu, kibel był wolny.
No to blaaaaaaaaaa.
***Spalane żywym ogniem gardło. Tętniący żarem
przełyk. Łzy w oczach. Zaczerwieniona jeszcze bardziej twarz. Przesiąknięta
obrzydliwym smakiem jama ustna. Mokre usta. Biedna Didi klęczała nad ubikacją,
wrzynając błyszczące wejrzenie w okafelkowaną ścianę. Powoli podniosła się
chwiejnie do pionu i podeszła powoli, stawiając kroczek za kroczkiem, do
umywalki. Tam, po szybkim spojrzeniu w lustro, opłukała sobie twarz. Jeden raz.
I drugi. I trzeci. Skapitulowała dopiero przy siódmym. Drżącą ręką chwyciła
ręcznik z wieszaka, po czym wtuliła twarz w miękki materiał. Przez chwilę
dyszała w niego nerwowo, stabilizując oddech, a później, kiedy już jako tako
wróciła do pionu, przytulała się w frotee po prostu dla samego faktu
przytulania czegokolwiek milutkiego. Sesję terapeutyczną przerwało jej dopiero
nerwowe stukanie do zamkniętych drzwi kibla i napastliwe szarpanie za klamkę.
- Edith! Edith! Jak się czujesz? Otwórz!
Wzruszające, jak ten ojcotrener się martwi o swoje
dziecko. Reżyserka, zanim otworzyła, wypiła jeszcze kubek akwy, po czym
pstryknęła zamkiem w drzwiach. Wrota otworzyły się gwałtownie, a oczom
Ex-Asystentki, Aktualnie Chorej i Słabej, ukazali się Pointner oraz Andreas.
Miny mieli cokolwiek zaaferowane.
Super, nawet nie można sobie spokojnie porzygać.
Kiedyś nikt tam się za bardzo Didi nie przejmował, a teraz nagle wszyscy sobie
o niej przypominają.
Jakie to.. dziwne. I.. słodkie.
Niezwykłe.
Edith zrobiła krok w przód..
Nogi gdzieś jej uciekły, a ona wpadła w ramiona
Koflera.
Nie miała siły, żeby myśleć nad tym, co się dzieje,
więc następną rzeczą, jaką zakonotowała, był dopiero fakt znalezienia się w
łóżku. Zamrugała ze zdziwieniem.
Obraz, przez chwilę rozmyty, nagle się wyostrzył.
Didi spoglądała więc z dezorientacją na Potwora, który wyglądał tak, jakby za
chwilę miał albo się rozpłakać, albo coś roztrzaskać.
Andreas natomiast klęczał obok szafki nocnej,
trzymając w dłoniach kubek z wystającą z niego słomką. Na ten widok Edith
niepomiernie się ucieszyła. Pochyliła się lekko, zaciskając gwałtownie zęby na
wydłużonym, zrolowanym plastiku, a później zamknęła oczy, przystępując do
szybkiego pochłaniania napoju.
Ktoś pogłaskał ją po głowie.
No to szkoda, że Didi się nie dowiedziała, kto, bo
zanim z powrotem uchyliła oczy, nagle bardzo się klejące, otaczająca ją masa
ludzka zdążyła się zreorganizować.
Skoczny Austriak gdzieś wybył, kubek zaś trzymał
Pointner, więc to pewnie on był odpowiedzialny za to bardzo wspierające
mizianie we włosach.
Reżyserka przestała pić. Wypuściła z ust słomkę,
która na chwilę przykleiła się jej do dolnej wargi, a później wygodniej
umościła się na pastelowo-kolorowych poduszkach. Uśmiechnęła się do ojca
bolesnym smilem, na poły przepraszającym, a na poły tępym. Trener w odpowiedzi
też się uśmiechnął, ale jakoś niezbyt się do wykonywanej czynności przyłożył, w
związku z czym serdeczny grymas trwał może sekundę, a później zniknął z
prędkością światła.
- Lepiej? – świsnął, zaciskając palce dookoła kubka.
Edith tylko machnęła głową.
- Może.. chciałabyś coś zjeść? Dawno nic nie jadłaś,
dlatego jesteś taka osłabiona. Masz ochotę na coś lekkostrawnego…? – indagował
dalej Pointner, choć trochę bez przekonania.
Chyba podejrzewał, że otrzyma przeczącą odpowiedź.
Aczkolwiek zrealizowanie niemego oczekiwania i tak go trochę wpieniło.
Niestety, Potworowi zabrakło pary, żeby zbesztać chorą córkę, więc tylko
wymruczał coś niezrozumiale w kołnierz swego szarego jak popiół swetra.
Didi poklepała go po zaciśniętej na kubku dłoni, nic
nie mówiąc.
Pointner tylko łypnął na nią podejrzliwie.
- Nie martw się – wycharczała Reżyserka. – Już to kiedyś
przechodziłam, jestem zaprawiona w bojach. No, serio. – dodała widząc, że
Potwór nie za bardzo jej wierzy. – Jak mi nie wierzysz, zapytaj matkę. Choć ona
może się za bardzo nie orientować w moich chorobach.. – dorzuciła złośliwie, po
czym zaniosła się kaszlem. Opadła wycieńczona na poduszki.
- Właśnie, a propos Katarzyny… - zaczął Czapek i
przerwał. Didi tylko kopnęła go nogą w żebro, jak przedtem.
No, gadajże!
Podziałało.
- No.. My.. Myśleliśmy, że jesteś w ciąży –
dokończył Potwór niemal na bezdechu.
Reżyserka tylko parsknęła śmiechem.
- Mogłam się tego spodziewać, jak Boga kocham -
parsknęła, patrząc na ojca z politowaniem. – I co, Andreas Wam rozjaśnił
poglądy? Poszerzył horyzonty? Zwierzył się, że jeszcze z nim nie spałam?
Prychnęła, krzyżując ręce na brzuchu.
Zapadła cisza.
- Edith, to nie tak..
Znowu ta pauza.
- Coś ma pan dziś problemy z mówieniem, panie
ojcotrenerze – wbiła Potworowi szpilę Didi. Ten tylko posłała jej urażone
spojrzenie.
- Martwiliśmy się – wysyczał. – Myślisz, że nikt się
tobą nie interesuje, ale to nieprawda. Ja.. My…
- Dobra, dobra. – machnęła ręką Reżyserka, nie mogąc
dłużej znieść tego łamanego jak krzywa bełkotu. – Martwicie się. I dlatego grzebiecie
mi w życiu. Co wam do mojego łóżka? Ty i matka nawet nie dajecie mi w tym
względzie dobrego przykładu!
Już mówiąc ostatnie zdanie wiedziała, że
przesadziła. Pointner wyglądał tak, jakby nie do końca mógł uwierzyć w to, co
właśnie usłyszał. Na chwilę zapadł się w siebie niczym uklepany śnieg, zupełnie
nie rozumiejąc, dlaczego dopiero co odnalezione dziecko poczyniło mu
cynicznie-słuszną uwagę na temat moralizatorskiego temperowania zachowań.
Zaraz jednak się opanował. Odchrząknął w zaciśniętą
pięść, po czym posłał Edith wrogie spojrzenie. Oooooo.
- Widzę, że bardzo doceniasz naszą troskę – wypluł z goryczą. - Cóż, skoro tak
FANTASTYCZNIE sobie radzisz sama, to może sobie pójdę. Dobrej nocy!
Powstał z honorem rosyjskiego cara, przy okazji
prostując głowę w nagłym napadzie syndromu Pogardy Dla Świata. Nie uraczył Didi
ani jednym pieprzonym spojrzeniem.
Ale dziewczyna niezbyt się tym przejęła. Obeszło ją
to niczym zeszłoroczny śnieg, spadające liście, opady deszczu w Tajpej,
szumiąca Amazonka, wyprzedaż na bazarze we Władywostoku… Stop.
- Zaczekaj!
Trener zatrzymał się idealnie na progu pokoju.
Reżyserka natychmiast w duchu pogratulowała sobie odwagi i odwiecznego
pielęgnowania we wnęrtrzu ludzkich uczuć. Nie zraziło ją nawet
zaszczuto-nieuprzejme spojrzenie ojca, nagle jej rzucone. A może zdziwione,
pytające, że wreszcie nie tytułuje go „pan”? Ohohoho. Grunt to bowiem.. coś
tam.
- Zaczekaj. – poprosiła znowu Edith słabym głosem. Z
jawnym wysiłkiem, wyraźnie męcząc się nad wypowiadaniem dalszych słów, powiedziała:
- Przepraszam, ojcotrenerze. Byłam po prostu
zaskoczona i zdenerwowana. Nie bierz sobie do serca tego, co mówiłam; jestem
chora i nie do końca ogarniam, co, gdzie, jak i kiedy… powinnam rzec. Teraz mi
wstyd. Bo ty się mną zajmujesz, a ja zachowuję się jak smarkula. Rozwydrzona.
Na-nawet bardzo. O wiele za bardzo….
Słowa wypływały z jej ust nieświadomie płynną
kaskadą. Każdy wyraz – jedna fala, a więc mamy dziś niezły przypływ! Reżyserka
mówiła, mówiła, słowa szumiały, a jej w połowie tyrady mózg odmówił
posłuszeństwa, narządy artykulacyjne skapitulowały, a oczy się zamknęły.
Mimo to dukała dalej, niewyraźnie:
- J-j-j-aa.. Jest mi głupio. I w-w-w-styd-dd..
Raptownie poczuła ucisk w dłoni. Edith nawet nie
musiała uchylać powiek, żeby wiedzieć, kto postanowił wybaczyć niedawny
nietakt. Uśmiechnęła się lunatycznie.
Pointner usiadł. Stęknął materac. Didi nadal nie
otwierała oczu. Było jej dobrze. Po prostu. Ciepło, bezpiecznie, spokojnie..
No, właśnie – bezpiecznie. Oto słowo klucz. Dusza jej falowała w uciszonym,
monotonnym rytmie.. HGUwtyeryxmloimfep.
- Na-na-naprawdę nie chciałam powiedzieć tych
wszystkich rzeczy wcześniej.. By-byłam głupia. I to jak! Zapomnij o tym, co ci
nawrzucałam u Luizy, przy Francuzie i reszcie. Szok, stres, psychotropy – nazwij
to, jak chcesz, ale ja nie umiałam sobie dać z tym.. Nie umiałam dać z tym
rady. To znaczy, nie umiałam sobie dać z tym rady. A właściwie..
- Ciiii! Już dobrze. Nie męcz się. Przecież.. w
gruncie rzeczy, nic wielkiego się nie stało.
Didi rozchyliła powieki w samą porę, żeby zobaczyć,
jak dłoń Pointnera ląduje na jej głowie. Selekcjoner znowu pogłaskał ją po
włosach. Głaskał i głaskał i głaskałby pewnie jeszcze wiek, ale w połowie owego
seansu terapeutycznego Reżyserka niezdarnie przechyliła się w bok.
Spojrzała na ojcotrenera nieokreślonym wzrokiem i albo się
jej zdawało, albo on poczuł się urażony tą ucieczką. Ale czego chciał?
Walnęły ją słowa: Za wcześnie.
To wszystko dzieje się za szybko.
Ex-Asystentka nagle zapragnęła pójść do baru i upić
się w sztok. Ale nieee. Nie da rady. Jest niedomagająca, przykuta do łóżka. O
alkoholu może sobie pomarzyć. Może kiedyś. A może nie powinna była się odsunąć.
Może w ogóle powinna przyjechać po Amsterdamie gdzie indziej, a nie do Austrii.
A może i dobrze, że nie może się upić. Bo pewnie już by leżała w rynsztoku. A
może nie powinna była przyjechać tutaj po Amsterdamie. A może właśnie nie tak.
Może Może Może Może Może Może Może Może Może Może
Może Może Może Może Może
Pointner coś do niej mówił, ale Edith nawet nie
próbowała udawać, że słucha.
Ponownie pochłonął ją sen.
****Edith już od kilkunastu chwil nie spała, ale
jakoś nie chciało jej się budzić lulających na stojąco sów w myśl zasady „Niech
sobie pośpią, kochane zwierzątka!”. Spoglądała więc tylko czułym spojrzeniem to
na Anarchię, to na Konstytucję i próbowała walczyć z mdłościami, które coraz
wyraźniej podchodziły jej do gardła.
Myślała gorączkowo nad tym, co jest lepsze: zarzygać
całą pościel, z sobą włącznie czy poruszać śpiące ptaszyska, ryzykując
poharatanie całego ciała do krwi i kości? A może Didi powinna jakoś dyskretnie
wysmyknąć się spod kołdry..? Ale jak…?!
Jej obiekcje rozwiało pojawienie się Ojcotrenera.
Pointner przybył i zamarł. Sekundę później otworzył japę z wyraźnym zamiarem
powiedzenia czegoś, ale widać się rozmyślił, bo zamknął usta. Potem zrobił
rozpaczliwą minę, przejechał sobie z niedowierzaniem ręką po twarzy i wydukał
stłumionym głosem, świdrując córkę rozedrganym spojrzeniem:
- E-E-E… Dito.. Dziecko.. Ed-d-d-d-ith…
Edith! Co one tutaj.. Co one.. One..
Przerwał. Dito-Dziecko posłało ojcu spłoszone
spojrzenie zahukanego przedszkolaka, nic nie mówiąc.
Za to do powiedzenia miała coś najwyraźniej Kontu.
Obudziła się w połowie rozwiniętego monologu Czapka i, zderzając się z nim
swoim rozespano-błądzącym spojrzeniem, znienacka poderwała się wzwyż, cudem nie
chlastając Edith skrzydłem w twarz. Zgrabnie wylądowała na ramie łóżka, sycząc
jak żmija zygzakowata, przy okazji rozcapierzając skrzydła w postawie cokolwiek
bojowej.
Anarchia otworzyła ślepia i tylko popatrzyła na
siostrę z bezbrzeżnym politowaniem. Później ziewnęła, szturchnęła Didi dziobem
w policzek i wskazała łbem okno.
Ach, tak.
Ex-Asystentka spojrzała z niemą prośbą na
Selekcjonera, obok którego zdążyła się w międzyczasie zmaterializować
Katarzyna.
- Może któreś z was…? – poprosiła słabym głosem
Didi. Swoje słowa kierowała głównie do nadal nieobecnego duchem Czapka, bo
matka miałam taki wyraz twarzy, jakby nagle zapragnęła przećwiczyć rzucanie do
celu.
W Edith.
Oo.
Pointner, wracając z manowcy do świata żywych,
zamrugał powiekami. Spojrzał z przerażeniem na nastroszoną Konstytucję, po czym
zrobił krok w bok. Sowa nastroszyła się jeszcze bardziej, uniemożliwiając
trenerowi dalszy wypad w stronę okna. Jeszcze bardziej rozjuszyła ją szybkość,
z jaką Czapek cofnął wysuniętą w szczytnym celu stopę.
Wobec tak dojmującej porażki, rolę Odźwiernej
postanowiła na chwilę przejąć Katarzyna, ale jej próba również zakończyła się
niepowodzeniem.
Konstytucja po prostu splunęła jej pod nogi.
Edith westchnęła. Na tym koniu raczej daleko nie
zajedzie. Pan na P i matka okazali się kompletnie bezużyteczni – tak to jest,
kiedy człowiek nie interesuje się swoim otoczeniem i zwierzętami, które
mieszkają w jego domu.
Albo takimi, które kiedyś mieszkały…
Dita wstała, uprzednio popchnąwszy Anarchię trochę
za mocno w lewo. Sowa zahaczyła szponem o kołdrę, zostawiając na jej
powierzchni wypruty odcinek, zaraz jednak poderwała się ochoczo do lotu
spostrzegłszy, że właścicielka otwiera okno.
- Już was nie ma! – krzyknęła Edith, machając trochę
bezradnie rękami. Ana’ wyleciała z pokoju radosna niczym skowronek, przedtem
żegnając się panną van der Terneuzen kokieteryjnym mrugnięciem lewego oka.
- Kooooo’….– poprosiła Didi, rozciągając sylabę.
Konstytucja łypnęla na Reżyserkę z konsternacją.
Westchnęła, jeszcze raz syknęła na Pointnera i Katarzynę, a później wzbiła się
w powietrze, strącając Potworowi czapkę z głowy i niszcząc misterny fryz
Katarzyny, po czym zniknęła przy pomocy otwartego okna.
Edith dopiero teraz zauważyła, że zza matki kukają
na nią w popłochu Thomas i Dzieciątko. Zachichotała bezmyślnie.
Ale cyrk!
****Później wszystko potoczyło się szybciutko. Panna
z Kamerą została w trybie natychmiastowym zamknięta w Pokoju (Zwierzeń) razem z
Nadobnym Selekcjonerem, złym jak tygrys i zdenerwowanym jak hiszpański byk.
Katarzyna natomiast oddelegowana została do kuchni, gdzie, z miło-sympatycznym
uśmiechem przyklejonym do twarzy, usiłowała przez kilka chwil zabawić skoczków
rozmową. Na jaki temat miała się toczyć konwersacja, Edith się już nie
dowiedziała. Co więcej, nie miała nawet czasu, żeby rozważyć w duchu wszystkie
możliwe opcje, bo Pointner sarknął, nadal wałęsając się po pokoju jak po
wybiegu:
- Tym razem naprawdę przegięłaś, moja panno.
Ohohohohohoho!
OHOHOHOHOHOOOHOOO!
Dita kaszlem zamaskowała pełen tajonej ironii
śmiech, jaki, wraz z kilkoma procentami soków żołądkowych, podszedł jej do
gardła.
Szkoda tylko, że Potwór nie dał się wywieść w pole.
Łypnął na blondynkę z odrazą, jakby ta oznajmiła mu, że w dzieciństwie lubiła
bawić się w kontenerach na śmieci, wpychając sobie co smaczniej wyglądające
kawałki resztek do ust.
- Mogłabyś choć raz zachować powagę! – huknął jak
monsun.
Edith przybrała na buzię wstrząśnięto-pokutną minę
zarezerwowaną właśnie dla Sytuacji Takich Jak Ta.
No, pora zaatakować.
- Bo.. Bo ty nie rozumiesz! – walnęła z mocą,
patrząc na trenera rozeźlonymi oczami.
- Ach, tak! – zdumiał się uprzejmie Czapek.
Cholerny. – JA nie rozumiem?! Co to ma być, przytułek dla zwierząt? Kupić ci
jeszcze gekona do kompletu?! Boże… - oklapł niespodziewanie. – Edith, przecież
te zwierzęta… Roznoszą zarazki.. A ty jesteś chora.. W dodatku otwierasz okna
po nocy, żeby je wpuścić do środka; wtedy jest największy ziąb, a ty, znając
życie, wstając z łóżka nawet się nie okryłaś szlafrokiem i nie założyłaś
klapek… Choć i to za mało! Jak możesz tak o siebie nie dbać! – zakończył z
werwą, jakoś tak trochę bezwładnie lądując tyłkiem na potarganej przez
Konstytucję kołdrze. Podparł głowę dłońmi i westchnął.
Ojej.
Didi zrobiło się trochę głupio, ale postanowiła tego
zbyt jaskrawo nie okazywać.
Po co rzucać sobie kłody pod nogi?
Oczywiście, rozumiała, że trener się o nią troszczy,
bo ganiają go wyrzuty sumienia za to, iż wcześniej się nie zainteresował tym,
czy czasem podczas jego nadprogramowych randek z Katarzyną nie doszło do
powstania hmmmmm jakiegoś dziecka. Poza tym, późno się dowiedział o fakcie
zostania tatą i tak dalej, i tak dalej w tym stylu.
A mimo to… Edith ponownie poczuła się nieswojo na
myśl, że ktoś się nią interesuje. Że komuś na niej ZALEŻY. A tym kimś jest
akurat RODZIC, czyli osoba, która kiedyś umiała okazać swoje wsparcie i dobrą
wolę, zanim nie skupiła się na pracy i samym sobie.
Ech. Merde.
Dziewczyna wzięła w dłonie kubek z wodą zimną jak
Bajkał i wlała sobie trochę płynu do gardła. Usadziła tym czające się tuż za
węgłem wymioty. Odetchnęła ciężko, po czym powiedziała powoli, ważąc słowa oraz
bawiąc się naczyniem:
- To nie tak, że chciałam sobie zaszkodzić… Nie
chciałam zaszkodzić komukolwiek – dorzuciła szybko, zauważając pełen napaści
wzrok, jakim obrzucił ją Ojcotrener. Popatrzyła na niego z uwagą. Wzruszyła
ramionami. – Chciałam po prostu trochę z nimi pobyć.. Niech pan.. Daj spokój,
nie ma o czym mówić..! Martwi mnie tylko to, że znowu dały dyla. Tym razem z
tego Zakładu Ornitologicznego. Gdzie ja je mam teraz umieścić? Nie chcę zlecać
tego matce – charknęła silnie. – Ona.. nie rozumie sów. Niekoniecznie moich. Zresztą,
doprecyzuję: ona nie rozumie i nie lubi zwierząt. Z wzajemnością, co przecież
było widać. A powiem więcej: Katarzyna rzucała się nawet wtedy, gdy pewnego
pięknego dnia, kiedy chodziłam do podstawówki, przytargałam do domu złotą
rybkę, kupioną na wyprzedaży w sklepie zoologicznym.
Dita przyoblekła twarz w prosząco-błagający materiał
miny. Maksymalnie rozwodniła swój wzrok, w czym wybitnie pomógł jej nagle
ściśnięty niczym rzemieniem układ trawienny, a później przeniosła Dogłębnie
Spanielowe spojrzenie na zdezorientowanego ojca. Zamrugała oczkami, uśmiechając
się ładnie. Pozwoliła, by niewypowiedziana prośba zawisła w powietrzu, aż w
końcu… No!
- Ty chyba nie chcesz, żebym ja.. Nie.. Wykluczone!
– lapnął Pointner, patrząc w oczy swojej byłej pomocnicy z nieskrywaną paniką.
Kaszlnął, rozzłoszczony. – Edith, nie wymagaj ode mnie, żebym z własnej woli
podchodził do tych narwanych zwierząt. Mają twój temperament, szczególnie ta
większa. Wiem, że jak się do niej zbliżę, zostanę bez ręki, a, zdziwisz się,
kiedy ci to powiem, posiadanie wszystkich kończyn jest w moim zawodzie czasem
bardzo przydatne! Poza tym, coś czuję, że mniejsza sowa raczej nie przyleci mi
z pomocą, kiedy jej siostra będzie mnie patroszyć! – zakończył z emfazą Potwór.
Chyba dopiero teraz zorientował się, że nie ma na
głowie swojej znanej, przesławnej czapki, bo wstał z łóżka z nieokreśloną miną,
podszedł do ściany i podniósł nakrycie głowy z podłogi. Didi na chwilę zapadła
się w poduszki, pogrążając się w myślach. Na kilkanaście sekund zapadła cisza,
aż wreszcie przerwała ją Pani Reżyser, podnosząc rozczochrany czerep i
spoglądając na wyprostowane plecy ojca, wpatrującego się w aktualnie w
rozciągające się za oknem Alpy.
- Proszę – zaczęła słabo, zwracając na siebie uwagę
Selekcjonera. – Proszę, zrób to dla mnie. Nie musisz do nich podchodzić, nie
musisz w ogóle NIC z nimi robić, tylko.. Pozwól im tutaj zostać. Nie każ im się
wynosić..
Wbiła w trenera błyszczące zielonym blaskiem oczy.
- PROSZĘ – dodała jeszcze cicho.
Pointner westchnął rozdzierająco, przetaczając
wzrokiem po suficie.
- No, dobra – oznajmił w końcu polubownym tonem, po
czym wykrzywił się jak szakal po natknięciu się na niezły kawał dobrego żarła.
– Zajmę się tymi.. wielkimi, białymi monstrami, ale mam jeden warunek.
Dita kiwnęła głową zachęcająco.
No, proszę. Jeszcze będzie stawiał warunki!
- Zjesz coś i wreszcie zajmiesz się porządnym
leczeniem – walnął Potwór pewnie.
Edith skinęła głową.
W tej samej chwili do drzwi pokoju ktoś zapukał, a
po chwili w szparze zamajaczyły głowy Thomasa i Gregora.
- No, właźcie, ileż można czekać! – przywitała kolegów
trochę sztywno panna van der Terneuzen.
Czyli jednak nie miała halucynacji i dwójka
radosnych sportowców rzeczywiście wpadła, aby ją odwiedzić.
Koniec jest bliski.
Trener spojrzał na blondynkę kontrolnie.
- Pamiętaj o umowie – rzucił jeszcze ni to wesoło,
ni to napominająco, po czym wyszedł, odprowadzony zaciekawionymi spojrzeniami
swoich podopiecznych i zdenerwowanym wzrokiem córki.
Umowa, umowa.
Bla, bla, bla, bla.
Ale co słowo, to słowo.
__________________________________
Drodzy Czytelnicy!
Przyznaję, są w tej części partie, które nie są może najwyższych lotów, ale, w ostateczności, postanowiłam wkleić właśnie podobnie nierówny rozdział.
Coś się dzieje dobrego, coś się dzieje złego - i oby pogoda ducha wreszcie zatryumfowała!
Serdecznie pozdrawiam,
Słońce, słońce, ja obiecuję, ja niedługi tu przybędę i skomentuję, obiecuję, a ja sów na wiatr nie rzucam! Ty wiesz :) I dziękuję za życzenia, a zwłaszcza za pamięć, nawet jeśli trochę spóźnioną :D
OdpowiedzUsuńI zapraszam Cię do Hajnusów. Chyba wracam do żywych, a przynajmniej mam taką nadzieję.
<3
tak się spieszyłam, by Ci to napisać, że jeszcze ujowe literówki zrobiłam. żal mi samej siebie :(
UsuńObiecałam, więc jestem. Otóż....
OdpowiedzUsuńJeeeeeeeeeeeej, jak ja tęskniłam! Za Tobą oczywiście! I za Edith również! Zawsze tak mam, że jak sobie nowy, pięknie długi rozdział (wielbię długość rozdziałów u ciebie<3) u ciebie przeczytam, to tak jakoś mnie nawenia... może więc niedługo u mnie będzie następny. Ale ja przecież nie przyszłam tu robić sobie kryptoreklamy, no helloł! Ależ ze mnie egoistka. Dobra, do tematu!
Hektor. Heroiczny (i) Efektowny Kierowca (na wymyślanej na poczekaniu przez Edith) Trasie (a zarazem) Ochroniarz Rodzinny. Ha, rozkminiłam jego imię! :D Też chcę takiego Hektora! Chcę, chcę, chcęęęęę. Tak bardzo! Znajdź mi go, proooooooszę! Bo kto by tak dobrze czytał w moich myślach, wiedział, czego właśnie potrzebuję i jeszcze potrafił od razu zaspokoić ów potrzebę, kto by na mnie nie krzyczał (nigdy!), mimo że właśnie zrobiłam najgorszą głupotę ever i mogłam kogoś zabić/potrącić/poharatać/uszkodzić (oczywiście niechcący), zawsze by mnie ochronił, uspokoił, ocieplił, ululał, zahamował zapędy myślowe.... jeju, gdzie jest mój Hektor?!
No tak. Ja nie jestem arystokracją. Raczej chłopstwem.
Andreas. Czy ja mówiłam, że go lubię, a potem, że się na nim zawiodłam i już go odlubiłam? No to teraz lubię go na nowo. Tak, cała ja i moje zmienne humory. Jest tu taki troskliwy, słodziaszny i w ogóle, ale wiemy dlaczego. Próbuje zamazać swoje krzywdy. I tak trochę mu to wychodzi. Ale poniekąd wpędza naszą panią reżyser w poczucie winy. Bo mówić mu czy nie mówić? Szczerość to ważna rzecz. Ale nie wiem, ile Baribal byłby w stanie znieść. Takie rewelacje! Głowa Edith ledwo je kojarzy, a co dopiero on. Poza tym bałabym się jego reakcji. Wydaje mi się, że mogła by być nie współmierna z tym, jak powinien zareagować. Wciąż pokładam w nim duże nadzieje, że jednak ogarnie i zapanuje odrobinkę nad wpadaniem w kłopoty przez Edith, ale po ostatnich wydarzeniach nie wiem, czy go nie przeceniam. Andreasie, taki apel do ciebie - nie zawiedź mnie,eeeee, znaczy Edith! Bo jego obecność przy niej w ciągu najbliższych wydarzeń będzie baaaaaardzo potrzebna.
Johannes. Kolejny mężczyzna w życiu reżyserki. I okazuje się, że jednak o wiele ważniejszy niż sama Edith myśli. To co że nie jest jej biologicznym ojcem, skoro dla niej zawsze nim będzie? Prawdziwym. Ta sytuacja w której aktualnie się znajdują - jego zdrowie i jeszcze ci cali szantażyści pokazuje, że w jej żyłach bardziej płynie krew Johannesa niż Pointnera.
No i teraz mój ulubieniec. Czapek. jaki się z niego troskliwy tatuś zrobił. Hohoho. W sumie jemu też pewnie trochę dziwnie w tej sytuacji w jakiej się teraz znajduje. Tak samo jak Edith. A że oni charakterki to mają (może to odrobinę rodzinne), to będzie im trudno się ze sobą dogadać. Ale trzeba chcieć, bo jak się chce, to wychodzi. Podobno. Wydaje mi się, że będzie miedzy nią a Potworkiem lepsza komitywa niż między nią a Katarzyna. Boże, ta kobieta mnie to szału doprowadza każdym swoim ruchem. Jak ja jej nie cierpię. Tu niby taka troskliwa super mamusia, a wszyscy wiemy, jak jest naprawdę.
Szkoda mi Edith. Ta cała sytuacja ją złamała. To widać, po jej ostatnim zachowaniu. Jest jak nie ona. Nawet jej język już nie jest tak cięty jak kiedyś. Liczę jednak że to się szybko zmieni. Że wróci do siebie, do zdrowia i kopnie w tyłek te wszystkie problemy. W końcu ma Andreasa. Hektora. Luizę. Thomasa. Ojca. A nawet ojcotrenera. I dzięki nim będzie jej łatwiej.
Przepraszam za zwłokę. Za nieskładnie. I za niewystarczający komentarz, niewspółmierny do treści. Beznadzieja. Uściślam od razu - ja beznadzieja. Nie ty i rozdział.
Hajnusy wesoło machają i do siebie na świeżynkę zapraszają!
OdpowiedzUsuń<3
Ja nie wiem, co z tym blogspotem jest ostatnio, ale ja jestem święcie przekonana, że Ci pisałam, że mam dla Ciebie coś, co Ci się na pewno spodoba, a teraz tu wchodzę i widzę, że nie ma komentarza... dokładnie tak, jak dziś stało się z komentarzem Twoim u mnie. Więc ponawiam informację i zapraszam tu:
OdpowiedzUsuńhttp://odurzona-emocjami.blogspot.com/2016/01/mr-mrs.html
A ponadto cieszę się że wróciłaś i na zbliżającą się nowość! :D
<3 <3 <3