sobota, 10 listopada 2012

Luiza (10): A dajcie mi wszyscy spokój...


Luizę obudził dźwięk telefonu. Przez moment leżała zdezorientowana rozglądając się po swoim nowym mieszkaniu. Zmierzyła niemrawym wzrokiem najbliższy kąt. W oczy rzuciło się jej duże czarno-białe zdjęcie powieszone tuż obok drzwi. A telefon nadal dzwonił. Dziewczyna nie miała jednak ani siły, ani ochoty się podnieść, by go odebrać. Wpatrywała się w zdjęcie. Przedstawiało park jesienią, starą ławkę, na tle nagich drzew i pokrytą liśćmi. W tle jakaś rozmazana para trzymała się za ręce. Iskierka miłości w tym szarym, pozbawionym kolorów świecie. Luiza powoli podniosła się z łóżka i spuściła nogi. Dotknęła bosymi stopami zimnej posadzki. W telefonie po przeciągłym „biiiiiiiiiiiip” odezwał się głos Herberta, nakazujący Luizie odebranie jakiś próbek w drodze do pracy. W tym momencie Polka przypomniała sobie o zbrodni. Jej serce natychmiast zaczęło mocniej bić. Podkuliła nogi i przycisnęła je do klatki piersiowej. Oparła brodę o kolana, a później wydała z siebie przeciągły jęk. Miała ogromnego kaca. Kaca moralnego. Co ona najlepszego narobiła! Całowała się ze swoim… podopiecznym! Z kimś, z kim miała pracować przez najbliższe miesiące; z kimś kogo traktowała jak swojego przyjaciela. Teraz wszystko przepadło, przyjaźń została zniszczona. Przez ułamek sekundy przez głowę Luizy przemknęła nadzieja, że to był tylko sen, lecz rozum utwierdził ją w brutalnej rzeczywistości. Jak ona teraz miała pokazać mu się na oczy? Miała zadzwonić? Niee… co ona sobie wyobrażała? Jak mogła na to pozwolić…?!
Położyła z powrotem bose stopy na posadzce i pomaszerowała do kuchni. Po przeszukaniu kilku szafek wreszcie znalazła słoik z kawą. Zaparzyła sobie siekierę. Czuła się jakby dostała obuchem w głowę. Nie miała najmniejszej ochoty iść do pracy. Marzyła o powrocie do łóżka i przespaniu całego dnia, obudzeniu się nazajutrz i odkrycia swojego szalonego snu. Jakby tego było mało, chciała jeszcze porozmawiać dziś z Thomasem.
Obładowana tubkami, flaszeczkami i saszetkami z różnymi żelami, kremami i balsamami Luiza przestąpiła próg gabinetu szefa. Zaraz, także swojego gabinetu. Odłożyła pudło na biurko i odwiesiła płaszcz na wieszak. Dmuchnęła ciepłym powietrzem w zaciśnięte, zmarznięte dłonie, poczym rozpoczęła rozpakowywanie towaru. Poranny kac moralny i chandra ustępowały powoli rozdrażnieniu. Fakt, że całowała się z Gregorem zaczął ją po prostu wkurzać. W fascynującym zajęciu przeszkodził jej dzwoniący telefon.
- halo? – bąknęła po naciśnięciu zielonej słuchawki.
- cześć… - odpowiedział nieśmiało ktoś po drugiej stronie.
- Thomas?! – zapytała upuszczając z wrażenia buteleczkę z jakimś płynem. Gdyby była ze szkła, na pewno roztrzaskałaby się w drobny mak.
- mam nadzieję, że nie przeszkadzam – obwieścił dosyć przyjemnym głosem, przynajmniej na tyle, że nie zapowiadał nadchodzącej katastrofy .
- nie, skąd – zaprzeczyła Luiza, czując jednocześnie, że jej ciało zaczyna drętwieć.
- miałabyś czas, żeby dziś do mnie wpaść? Chciałbym porozmawiać .
- ja… - zająknęła się, chciała mu odpowiedzieć, że absolutnie nie. Nie ma takiej opcji, nie ma jej w domu, nie ma jej w pracy, nie ma jej w Austrii. Najlepiej powiedzieć, że wyjeżdża w kosmos – jasne… – wycedziła przez zęby bez przekonania. Innego wyjścia nie było. Im bardziej odwlekałaby tę rozmowę, tym stałaby się trudniejsza.
- świetnie. Będę czekał.
O ile dla Thomasa rozmowa miała być „świetna”, to dla Luizy miała być męczarnią. Po raz kolejny miała udowadniać komuś, że nie jest trucicielką. A tym kimś nie był nikt inny tylko główny aktor przedstawienia. Przedstawienia, w którym Luiza czuła się jak marionetka, sterowana przez kogoś z góry, pociągającego za odpowiednie sznureczki. Z warknięciem przypominającym charkot wściekłego wilka, założyła płaszcz i wyszła z gabinetu.

Podczas drogi do szpitala z trudem opanowała drżenie rąk. Pomimo że nie miała się czego bać, nie była w stanie się uspokoić. Thomas nawet, gdyby chciał ją udusić własnymi rekami, nie miał na to wystarczająco dużo siły. Przynajmniej jeszcze nie teraz… pocieszająca perspektywa. Nie ma to jak czekać na wyrok. Chociaż Luiza zdawała sobie sprawę z tego, że przesadza i popada w paranoję, to wisielczy nastrój nie pozwalał wyklarować w jej umyśle nieco bardziej pozytywnych odczuć. Albo chociaż neutralnych. Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi od sali Thomasa. W tym samym momencie pożałowała swojej decyzji. I to gorzko. Naprzeciwko Thomasa stała Christine. Wyglądała niesamowicie. Niczym siostra bliźniaczka. Spojrzała na Luizę. Na jej twarzy zagościł szok i panika. A Polka? Polka w tym momencie przeszła na ciemną stronę mocy. Wpatrywała się w źródło swoich problemów i pozwalała, żeby wzbierający gniew opanował ją w całości. Przez ułamek sekundy w jej umyśle przemknęły obrazy z upokarzającego zatrzymania, pobytu w więzieniu, gnojenia przez Pointnera. Jej starania o uniewinnienie i powrót do pracy. Jakieś niejasne sprawki trenera. Poczuła jak w skroni zaczyna pulsować jej krew. Przypomniała sobie nawet wczorajszy wieczór z Gregorem. Akurat to zdarzenie nie miało z resztą niczego wspólnego, ale to nic. Wszystko się teraz liczyło, byleby mogło jej tylko dodać sił. Poczuła się jakby właśnie wyciągała świetlny miecz Jedi. Niewiele myśląc zaczęła podchodzić do Christine. Ta widząc wzburzoną Luizę cofnęła się o kilka kroków. Thomas wyprostował się na łóżku. Miał tak samo przerażony wzrok jak jego była dziewczyna. 
- jak śmiałaś w ogóle tutaj przyjść – wycedziła Luiza tonem głosu przypominającym syk rozjuszonego grzechotnika – przyszłaś dokończyć swoje dzieło? No to masz pecha moja droga! – kontynuowała nadal się zbliżając. 
- Luiza… co ty chcesz zrobić?! – zapytał Morgenstern starannie dobierając każde słowo.
- o mało nie niszczyłaś mi życia – mówiła powoli Polka nie spuszczając Christine z oka i zupełnie ignorując pytanie Moriego. – wrobiłaś mnie. Wykorzystałaś to, że jesteśmy do siebie podobne, bo niby dlaczego nie? Pomyślałaś, że się uda. Nie ważne, że zniszczysz komuś życie! Ważne, żebyś mogła się odegrać! ODEGRAĆ ZA SWOJE CHORE AMBICJE! – wykrzykiwała. Stanęła tuż przed Christine, która opierała się już placami o ścianę. Nie miała żadnej drogi ucieczki. Chyba, że za jej plecami nagle zmaterializuje się jakieś tajemnicze przejście. Na nic takiego jednak się nie zanosiło – jak możesz tutaj jeszcze przychodzić? Jak możesz pokazać się Thomasowi? Jak możesz spojrzeć mu w oczy?! 
- uspokój się! – wykrzyknęła Osaczona, stojąc jak słup – o co ci chodzi? Zwariowałaś…?! – dodała starając się zrobić minę niewiniątka. Jednak jej twarz na zawsze wykrzywiona w grymasie wyższości nie znała innej mimiki. Spojrzała w geście rozpaczy na Moriego. Ten jednak w ciężkim szoku nie był w stanie nawet mrugać. Nadal nikt nie wyjaśnił mu całego zamieszania. 
- zwariowałam? Możliwe! – obwieściła Luiza z teatralnym śmiechem – w końcu sama doprowadziłaś mnie do takiego stanu.
- nie zbliżaj się do mnie! – zarządziła Christine grożąc Polce przed nosem palcem wskazującym. Marnym jednym paluszkiem. Myślała, że nim może ją zatrzymać. O, jakże się myliła. 
- o nie, moja droga – strąciła palec rywalki. – to ty nie waż się do mnie zbliżyć! Nigdy więcej! Bo sprawię, że twoja śliczna buzia już nigdy nie będzie podobna do mojej!
- grozisz mi? – zapytała Christine ze swoja miną pełną wyższości.
- jeszcze nie. To jest dopiero ostrzeżenie. I radzę ci, żebyś się do niego dostosowała!
- odejdź ode mnie WARIATKO! Nie będę słuchała twoich żałosnych oskarżeń! – wybuchła otrząsając się z szoku – otrułaś Thomasa, a teraz chcesz zrzucić na mnie swoją winę!
<<PLASK>>
Tego dla Luizy było już za wiele. Nie chciała zniżać się do takiego poziomu, ale oskarżenie z ust podejrzanej o zatrucie zabodło ją tak bardzo! Christine na oczach Thomasa jawnie z niej kpiła i chciała ją jeszcze bardziej pogrążyć. O nie, nie tym razem. Już dosyć tego pomiatania. Niech Christine wie, że nie pójdzie jej z nią tak łatwo. Już nie. Zacisnęła usta i wymierzyła napuszonej panience siarczysty policzek. Zaskoczona stanęła jak wryta dotykając się w czerwoną część twarzy i z otwartymi ustami spojrzała na Thomasa. Ten mimo że nie został spoliczkowany miał taką samą minę. Spojrzał zdezorientowany na Polkę po czym ponownie na Christine.
- Thomas, zrób coś! – zapiała niczym kogut o poranku. Thomas spuścił wzrok. Zagryzł wargę i zabłądził wzrokiem po podłodze.
- Christine, czy ty… - nie dokończył.
- nie! – zaprzeczył czym prędzej klon Luizy – przecież wiesz, że ja cię ko…
- …wyjdź – przerwał jej w połowie słowa chowając twarz w dłoniach.
- Tho… - starała się cos powiedzieć.
- …wyjdź! I proszę, nie wracaj…
Luiza opadła na krzesło. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Nie myślała nic. Miała w głowie totalną pustkę. Jej ciało drżało, a serce waliło jak oszalałe. Pomimo tego, nie była w stanie myśleć nad niczym. A trzeźwy umysł był jej teraz bardzo potrzebny. Bo atrakcje dopiero się zaczynały. Czekała ją w najbliższych chwilach poważna rozmowa z Thomasem. Tylko dlaczego to akurat ona musiała wszystko mu tłumaczyć? Dlaczego żaden jego kumpel z drużyny nie mógł tego zrobić? Znali się przeciecz dłużej. 
Opuściła głowę i otworzyła oczy. Thomas tymczasem bacznie się jej przyglądał. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Po raz kolejny. Jego zimne oczy wbijały się w Luizę. Niemal zadawał jej ból.
- a więc to ona? – zapytał wypranym z emocji tonem głosu.
- jeszcze nie wiadomo… - odpowiedziała Polka spuszczając wzrok.
- opowiedz mi wszystko – poprosił z łagodniejszym wyrazem twarzy. Możliwe, że nie zagreguje jak Luiza na widok Christine…
Luiza wyprostowała się na krześle i rozpoczęła monolog. Thomas nie przerwał jej ani jeden raz. Siedział na łóżku i nadal bacznie wpatrywał się w dziewczynę. Jego wyraz twarzy zmieniał się z obojętnego, przez lekko przestraszony po autentyczny szok, gdy dziewczyna po kolei opowiadała o bankiecie, jego zasłabnięciu, przybyciu policji, zatrzymaniu, oskarżeniach i powiązaniach Pointnera z jakimiś dziwnymi ludźmi. Nie oszczędziła mu żadnych szczegółów. Chciała mieć za sobą tę rozmowę, bez niepotrzebnych niedomówień. 
- czyli to Christine za wszystkim stoi? – zapytał ponownie Thomas. Jego oczy błyszczały, a na ich dnie gromadziły się łzy. Luiza nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ten silny skoczek, którego oglądała w telewizji dzierżącego zwycięstwa, siedział teraz naprzeciwko niej niczym bezbronne dziecko i był o krok od uronienia łez. Chciała usiąść obok niego i mocno go przytulić, ale nie wiedziała czy to dobry pomysł.
- jeszcze nic nie wiadomo – odpowiedziała wymijająco. Tej wiadomości chciała mu oszczędzić. Nie chciała, żeby dowiedział się, że jego była dziewczyna dopuściła się do czegoś podobnego – a… co ona tutaj w ogóle robiła?
- chciała ze mną koniecznie o czymś porozmawiać. Mówiła, że ma niewiele czasu, bo wyszła za kaucją i lada chwila może z powrotem iść do więzienia. Nie miałem pojęcia o czym mówi. Do teraz…
- bardzo mi przykro, Thomas. Naprawdę. I przepraszam, że tak tu wpadłam… pewnie chciałeś z nią porozmawiać, a ja wam nie dałam na to szansy…
- twoja reakcja była zrozumiała – odpowiedział łagodnie skoczek unosząc lekko lewy kącik ust – mnie również jest przykro – dodał po chwili. – przykro mi, że musiałaś tyle przejść. I przepraszam za wczoraj. Za moje zachowanie. Byłem po prostu w szoku.
- przestań, nie przepraszaj mnie. Jesteś absolutnie ostatnią osobą, która powinna to robić – oburzyła się Polka. – i nie martw się o mnie. Teraz ty jesteś najważniejszy. Musisz jak najszybciej dojść do siebie. Twoi koledzy z drużyny bardzo mi pomogli w ostatnim czasie. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. I ciebie też – uśmiechnęła się nieśmiało.
- dzięki za szczerość – odezwał się Thomas. Jego twarz już nie przypominała kamienia. Jego policzki lekko się zaróżowiły, ale pod oczami nadal miał lekkie sińc.e – to dla mnie wiele znaczy. I wybacz, że znów musiałaś do wszystkiego wracać.
- jeszcze raz mnie przeprosisz albo powiesz, że ci z mojego powodu przykro, to cię palnę. I nie żartuję – powiedziała poważnie Luiza, na co Morgenstern odpowiedział jej uśmiechem. Coraz lepsza atmosferę przerwał im lekarz, który właśnie wszedł do Sali.
- dzień dobry! – krzyknął od drzwi rażąc świetnym humorem. – jak się dziś czuje nasz pacjent?
- nie najgorzej – odpowiedział Thomas. W sumie nie kłamał. Może różnica w porównaniu do poprzedniego dnia nie była porażająca, to mimo wszystko wyglądał nieco lepiej – niech mi pan powie, ile będziecie mnie tutaj jeszcze trzymać?
- a co się pan tak wyrywa? źle panu u nas? – śmiał się nadal lekarz. Swoją drogą, dziwny facet – cierpliwości. Jeszcze trochę – odpowiedział nieco poważniej zerkając na kartę z wynikami badań. – wszystkie parametry w normie, ale musimy pana poobserwować.
- nie da się tego jakoś przyspieszyć? – drążył Thomas. – rozumie pan, sezon! – puścił oczko do lekarza.
- zobaczymy – odpowiedział ten, drapiąc się po brzuchu. – tym czasem niech pan odpoczywa – rzekł, po czym odwiesił kartę i skierował się ku drzwiom.
- aha! – zawołał jeszcze – jak przyjdzie do pana fizjoterapeuta, to niech do mnie zajrzy. Musimy ustalić warunki pana rehabilitacji
- panie doktorze… - zatrzymał go Morgi. Spojrzał na Luizę, która siedziała cicho i przysłuchiwała się rozmowie – tak właściwie… to mój fizjoterapeuta właśnie tutaj jest!
„świetnie!”pomyślała Luiza. Po raz kolejny będzie musiała zbierać szczękę z podłogi.


Luiza siedziała w swoim gabinecie zawalona papierami. Jeżeli bycie asystentką fizjoterapeuty ma tak wyglądać, to powodem do dumy to nie jest. Ale już niedługo… Polka miała ruszyć pełną parą zaraz po wyjściu Thomasa ze szpitala. Do tej pory zajęcia miał ze szpitalnym fizjoterapeutą. „Osobisty Fizjoterapeuta Thomasa Morgensterna”… - nieźle brzmi. Ale zadanie to miało tez drugą stronę medalu. Lu mogła się domyślać, co o tym pomyśle powie Pointner… Dziewczyna głośnio westchnęła i wczytała się w instrukcje od lekarza Thomasa. Szczerze mówiąc, poczuła się jak idiotka. „Wskazówki”, które dał jej doktor musiała znać po pierwszym semestrze studiów. Czytała dalej z nadzieją, że znajdzie informację o tym, że noga zgina się w kolanie… Ale dobrze, jest skrupulatny i w sumie chwali mu się to. Chwali się też to, co powiedział Thomas. „Któż inny mógłby mnie przywrócić skokom?” – brzmiało Luizie w głowie „Najpierw wpadasz tu i miażdżysz Christine, a potem stajesz w mojej obronie, jesteś idealną kandydatką”. Te słowa były jak miód dla jej duszy. Ale po co duszy miód…? Nieważne. Polka oparła się wygodnie na krześle, założyła ręce za głowę i uśmiechnęła się do siebie. Odepchnęła się i obróciła na biurowym krześle o 180 stopni. Wyjrzała przez okno. Na zewnątrz wiał wiatr, a z nieba padał deszcz zmieszany z płatkami śniegu. Zima w Alpach przychodziła dosyć wcześnie. Dziwne jest to życie – rozmyślała dziewczyna. Nie lubiła zimy, za to kochała lato, a los rzucił ją w miejsce, gdzie zima była najważniejszą częścią roku. Odepchnęła się powrotem w stronę biurka i chwyciła słuchawkę telefonu. Wybrała odpowiedni numer i czekała na odpowiedź
- recepcja, słucham? 
- cześć Anette, tu Luiza, połącz mnie proszę z Edith, nie pamiętam numeru.
- cześć Luiza, niestety, ale Edith nie ma, wyjechała z Pointerem.
- a… aha… - wydukała zszokowana – ok., dzięki, miłego dnia – rzuciła uprzejmie po czym nie czekając na odpowiedź odłożyła słuchawkę. Wyjechała? Z trenerem? No to pięknie. Pomimo to Luiza poczuła tak jakby… ukłucie? Ale skoro Edith chciała to zachować w tajemnicy to jej sprawa. Dziewczyna zabrała się znowu do papierów gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- proszę – odpowiedziała, nie podnosząc głowy znad dokumentów.
- o, cześć! – zapiszczało coś, uchylając drzwi.
- Julia? – zaskoczona Polka wytrzeszczyła oczy – co ty tutaj robisz?
- szukam Herberta, chciałam go podpytać o Thomasa – odparła równie zaskoczona. – a ty co tutaj robisz?
- Herberta teraz nie ma, a ja… no cóż… pracuję tutaj.
- naprawdę?! Nie wiedziałam, że tutaj– wrzasnęła, po czym szybko zamknęła drzwi i usadowiła się po drugiej stronie biurka. Luiza siedziała i patrzyła na nią zdezorientowana trzymając nadal plik kartek w dłoniach – byłaś u Thomasa?! – zapytała i czekała na odpowiedź z miną psa, któremu macha się kością przed nosem. Ok., to było niemiłe porównanie.
- t… tak, właśnie wróciłam.
- i co? I co u niego? – świergotała z nadal tak samo wyczekującą miną.
- c… coraz lepiej – jąkała się Luiza nadal nie mogąc powrócić do ładu po burzy śnieżnej, która opanowała jej gabinet – napijesz się czegoś? – zaproponowała podnosząc się z miejsca.
- ależ siedź! – zawołała Julia podnosząc się z fotela. – sama się obsłużę – po czym podeszła, a nawet niemal podbiegła do stolika i nalała sobie z dzbanka gorącej herbaty. Nalała również dla Luizy i postawiła jej kubek przed nosem z taką ekspresją, że kilka kropel wydostało się z wewnątrz. Miała szczęście, że nie oparzyła Polki, ani nie zlała jej dokumentów. Luiza siedziała oszołomiona drugim uderzeniem burzy. Żałowała, że nie jest teraz owadem. Mogłaby wytworzyć pancerz, który uchroniłby ją przed kolejnym atakiem – opowiadaj! Co u niego? Kiedy wyjdzie ze szpitala? Jak się czuje? Mówił coś…
- …powoli! – zatrzymała ją Luiza, pomagając sobie gestem ręki. - po kolei. Czuje się coraz lepiej, wyniki ma dobre, samopoczucie… też ok – tu skłamała, ale nie miała ani ochoty ani upoważnienia do udzielania takich informacji. Trzymała się oficjalnej wersji dla prasy. – jest teraz na obserwacji, może niedługo wyjdzie ze szpitala.
- oh! To całe szczęście! – wzniosła ku niebu oczy blondynka. – biedny Thomas, że coś takiego musiało mu się przydarzyć! – lamentowała, wymuszając jednocześnie wzrokiem na Luizie potwierdzenia własnych słów.
- taak…- wydukała Polka.– a tak w ogóle, to co ty tutaj robisz?
- ach, wpadłam odwiedzić moich chłopców! – zaświergotała Julia niczym skowronek z szerokim uśmiechem. – ale u Thomasa jeszcze nie byłam. Wolałam najpierw dowiedzieć się, jak się czuje. Nie chcę go odwiedzać w szpitalu, bo na pewno jest zmęczony i ma dużo gości
- ależ powinnaś! – nie zgodziła się Luiza. – na pewno wniosłabyś tam powiew świeżości! – dodała ze śmiechem na ustach. Na pewno wniosłaby powiew. Tylko, że jego siła mogłaby wszystko roznieść, a potem wywiać na cztery strony świata.
- w takim razie pozdrów go ode mnie! – bardziej rozkazała niż poprosiła. – mówiłam ci, że specjalnie przyjechałam z Australii? Ach, mówiłam! – roześmiała się i poklepała dłonią w czoło. – jestem taka zakręcona!
Luiza żałowała, że nie może teraz widzieć własnej miny. Musiała być bezcenna. Spoglądała na Julię z szeroko otwartymi oczami i z mimowolnym uśmiechem na twarzy. Słuchała jej świergotu i śmiała się razem z nią. Mimo że praktycznie jej nie znała, to zapałała do niej autentyczną sympatią. Powiew świeżości jaki niosła swoja osobą mógł być trochę destrukcyjny, ale był wciągający.

________________________________________________

Witam ;) Oj wiemy, wiemy, że troszkę tutaj jest zaległości, ale postaramy się wziąć w garść i się poprawić :) Mamy nadzieję, że nie zniechęca Was to do czytania. Przynajmniej macie więcej czasu na zapoznanie się z postami xD 
Mam nadzieję, że pozostawicie po sobie ślad i pod tym rozdziałem. U Luizy trochę gorąco. I mogę zdradzić, że to dopiero początek... Czekam na Wasze zdanie i gorąco pozdrawiam ;) 

Nitro

niedziela, 14 października 2012

Edith (13): Że co, proszę? / From Ga-Pa with love



Edith sunęła szybko korytarzem, dzierżąc w rękach stertę teczek i zapakowanych w folie ochronne dokumentów. Odkąd przyszła, robiła już 25 przemarsz tą trasą, co powoli zaczynała odczuwać w nogach.
Ale chociaż rano pomyślała i ubrała buty z wygodną podeszwą. Za to pogratulowała sobie w duchu kolejny raz.
Szczerze mówiąc, Pani Reżyser nie wyobrażała sobie siebie, zaiwaniającej po śliskiej podłodze raz po raz w butach na obcasie bez zaliczenia wywrotki albo imponującej gleby. Płaskie buty zatem okazały się jak najbardziej na miejscu.
Chociaż tyle.
Edith otworzyła sobie łokciem drzwi do świątyni Anny-Sekretarki, po czym wparadowała do środka, objuczona papierami. Zrobiła kilka kroków w przód i z niemałą ulgą położyła przyniesione dokumenty na biurku swojej najnowszej koleżanki z pracy. Później uśmiechnęła się przyjaźnie do blondwłosej Austriaczki zza sterty papierzysk, na co znajoma odpowiedziała przerażonym wyrazem twarzy.
 - Co ja mam z tym zrobić? - pisnęła, chwytając się za głowę.
Van der Terneuzen wzruszyła ramionami.
- Nie wiem - skwitowała bez współczucia. – Ten facet, do którego posłał mnie Pointner po prostu kazał mi to tutaj przywlec. Stwierdził, że Ty będziesz wiedziała, co z tym zrobić. To jakieś zestawienia za zeszły miesiąc.
Najwyraźniej ostatnie słowa powiedziały Annie więcej, niż Pani Reżyser, bo sekretarka pokraśniała, pokiwała czerepem, mówiąc: „Tak, tak”, poprawiła się na fotelu obrotowym i zaczęła z miną znawcy przeglądać podejrzane papiery. Reżyserka rzuciła jej lekkie pożegnanie, a następnie wyszła.
Trzasnęła drzwiami.
Uff, ostatnie zadanie wykonane!
Czy teraz będzie mogła iść na naprawdę zasłużoną kawę?
 - Edith!
Nie, nie będzie mogła.
Artystka spojrzała w prawo, skąd nadciągał już w jej stronę Potwór. Minę miał wyjątkowo pochmurną. Ups, chyba zapowiada się niezłe gradobicie. Parasole w dłoń!
 - Słucham pana, panie Pointner - zagaiła grzecznie, uśmiechając się i starając się zdusić w zarodku ewentualny huragan. Niestety, mina Czapka nie zmieniła się ani o milimetr.
 - Przestań się wydurniać – wygłosił napominająco niczym kurator nieletniego.
Och, jakie to miłe. Mimo wszystko, Edith nie wiedziała za co zostaje przeczołgana.
..Centrala?
 - Czym zasłużyłam sobie na pański gniew? - spytała z polotem, wbijając wzrokiem samurajski miecz w gardło Potwora.
Ów westchnął rozdzierająco, jakby musiał dźwigać na ramionach całe sklepienie niebieskie, i rozpoczął wyjaśniającą tyradę:
- To normalne, że nie wiesz. Miałaś zanieść Walterowi Hoferowi dokumenty kadry, prawda? Jak to jest więc możliwe, że te dokumenty otrzymał zupełnie ktoś inny? Natomiast na biurku Hofera znalazło się, co zapewne szalenie Cię zaciekawi, zestawienie biznesowe za zyski od sponsorów, które powinna dostać Anna.
Reżyserkę zatkało.
 - Hmm.. Pomyliłam się. Przepraszam! - dodała szybko, widząc, jak Pointner zapada się w swojej złości coraz bardziej. - To dopiero mój pierwszy dzień, szefie. Muszę się nauczyć wielu rzeczy, a nie dostałam od pana nawet najmniejszej wskazówki co do tego, jak mam wykonywać swoje obowiązki i co wchodzi w ich zakres - wytknęła bezlitośnie.
Podziałało.
 - Brak doświadczenia i krótki staż działają dziś wyjątkowo na Twoją korzyść. A teraz pośpiesz się i napraw swój błąd. Później nadaj to – wepchnął jej do rąk paczkę, w której znajdował się chyba cały dorobek Huty Sendzimira – i przynieś mi potwierdzenie wysłania.
Pięknie.
- Kiedy będę mogła iść na przerwę? - spytała jeszcze dramatycznie Edith, kiedy Pointner odchodził.
Facet odwrócił się z sadystycznym uśmiechem na ustach.
Oho, chyba nieprędko.
 - Jak nadasz paczkę, idź coś zjeść - wyrzucił z siebie sztywno, po czym odwrócił się i pomaszerował korytarzem.
Jakieś pytania?
****Ciepło kawy rozlało się po ciele asystentki Czerwonej Czapki niczym woda w specjalnie wyżłobionym zagłębieniu. Mmm..!
Edith westchnęła i otworzyła oczy. Ułożyła wygodniej nogi na krześle, które chwilowo zaanektowała dla swojej osobistej wygody, poruszyła palcami u nóg, aby polepszyć w nich krążenie, i znowu upiła łyk kofeinowej lury. Spojrzała na kanapkę z serem oraz warzywami, kupioną w kafeterii, i przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy to malutkie quasi-śniadanko dostatecznie wypełni jej żołądek do godziny 16. Cóż, zawsze jeszcze mogła zapchać się naprędce jakąś pierwszą lepszą zupą czy choćby... Rozmyślania przerwało jej niepewne: „Cześć”, dobiegające z góry. Pani Reżyser podniosła energicznie głowę i zamarła.
Uśmiechał się do niej nie kto inny, tylko Kofler. Wyglądał całkiem nieźle.. Zaraz. Stop.
 - Zjeżdżaj - warknęła Reżyserka, łapiąc do ręki strawę. Wgryzła się w kanapkę i zaczęła mielić ją w zębach z zapałem krowy żującej trawę na łące. Niestety, Andreas nie okazał się zbyt posłuszny. Prawdę mówiąc, potraktował komendę swojej znajomej jako swoiste zaproszenie do rozmowy.
Co za oszołom.
Van der Terneuzen spiorunowała Koflera wzrokiem, gdy ten bezceremonialnie odsunął sobie krzesło przy jej stoliku i zasiadł na nim z niewyraźną miną. Tak, wyglądał genialnie, ale to jeszcze nie powód, żeby z nim gadać.
Ani, żeby mu wybaczać.
Och, czyżby?
 - Edith..- zaczął, ale ta momentalnie mu przerwała:
 - Proszę, oszczędź mi tego. Mam przerwę w pracy, chcę ją wykorzystać jak najlepiej. Odejdź.
 - Nie odejdę.
Pani Reżyser spodobał się ów przejaw buntu. Oto układny, łagodny niczym Miś Paddington, Kofler zaraz ukaże swe prawdziwe, despotyczne oblicze.
Jupi!
Edith rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
 - Doskonale. Więc chociaż się nie odzywaj - usadziła Austriaka, odgryzając kolejny kęs z kanapki.
Andreas westchnął.
 - Posłuchaj.. Głupio mi z powodu tego, co się wczoraj stało..
 - To zaiste wzruszające - wymamrotała dziewczyna.
 - Nie spodziewałem się zobaczyć Ines w swoim domu. Zerwaliśmy.. dwa tygodnie temu. Szkoda, że informacja o tym w całości do niej nie dotarła..
 - Może nie dotarła, bo jej o tym nie powiedziałeś? - nie wytrzymała Edith.
Kofler rzucił jej urażone spojrzenie.
 - Powiedziałem - zapewnił żarliwie. - Ale ona nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Ciągle do mnie wydzwaniała, nachodziła mnie.. Tak, jak wczoraj. - urwał na chwilę. - Weszła, bo nie zamknąłem drzwi.
Łączymy się z Tobą w bólu, Andreasie.
 - Wspaniała historia - mlasnęła Edith znad kubka z kawą. Otarła usta. - Wiesz co, zadzwoń może do jakiegoś tabloidu. Niech to opublikują. Ludzie lubią takie tanie sensacje.
 - Jesteś niesprawiedliwa - burknął nerwowo doprowadzony do ostateczności Kofler. - Nie dajesz sobie nic powiedzieć.
To akurat była prawda. Ale co tam!
 - Mogłeś się przyznać do tego, że Inesita Cię nęka - wbiła mu szpilę Pani Reżyser. - W ogóle, mogłeś powiedzieć, że niedawno zakończyłeś związek. Wczoraj, zanim wymusiłeś na mnie pocałunek, była po temu idealna okazja.
 - Wymusiłem?!- nie dowierzał Kofler. - Jak możesz.. Przecież..
 - Byłeś nieszczery! - kontynuowała atak Edith. - Dlaczego się nie przyznałeś?
 - Bo jestem głupi - powiedział z przekąsem Andreas i parsknął śmiechem. Dziewczyna też się roześmiała, choć Bóg jej świadkiem, że mimowolnie.
 - Edith.. - zaczął po chwili ciszy znowu Kofler. - Związek z Ines jest SKOŃCZONY. Nie ma go już i nie będzie. Uwierz mi.
Pani Reżyser spojrzała mu w oczy z naburmuszoną miną.
 - Wczoraj byłam bardzo przybita.. - powiedziała tonem obrażonego dziecka. Pociągnęła teatralnie nosem. – ..oraz wstrząśnięta. To dlatego wybiłam szybę w Twoim karmazynowym samochodzie, za co już teraz bardzo Cię przepraszam. Ale sam rozumiesz, ten incydent był swego rodzaju wyższą koniecznością.. – zamiauczała na koniec.
Andreas westchnął, po czym kuknął na Reżyserkę z przewrotnym uśmiechem na ustach.
 - Co do szyby.. Nie martw się, znajomy mechanik obiecał załatwić mi identyczną, tyle że w całości, po kosztach. Ma ściągnąć ją do siebie z jakiegoś serwisu. A jeżeli chodzi o Twoje urazy psychiczne.. Może zabiorę Cię do kina? – urwał, najwyraźniej sam przerażony właśnie rzuconą w eter propozycją.
Edith zachichotała chochlikowato, zamierzając nieco pomóc Koflerowi w wyartykułowaniu bardziej, jak na jej gust, stosownych słów.
Hihihihi.
 - W nocy nie mogłam spać, później usnęłam dopiero po północy i to po prochach nasennych, w wyniku czego zaspałam do pracy – wygłosiła z doskonale odwzorowanym smutkiem w głosie.
 - Dobra, kino było głupim pomysłem. To może jakaś restauracja?
 - A rano.. – kontynuowała coraz bardziej rozbawiona Artystka. – …byłam w proszku. Nie mogłam się przygotować właściwie do wyjścia.
To półprawda, ale Andreas chyba nie musi sobie tym zaprzątać umysłu, prawda?
 - Moja droga, przecież zamku Ci nie kupię. Jakkolwiek dobrze zarabiam, nie stać mnie na takie cuda – stwierdził prostolinijnie Kofler, ucinając rozwijającą się w niebezpiecznym kierunku dyskusję niczym ostrzem noża.
Równocześnie z van der Terneuzen wybuchnęli śmiechem.
 - To co? Zgoda? - przypieczętował polaryzację znajomości Austriak, wyciągając rękę do Edith.
Ta uścisnęła ją mocno i potrząsnęła nią energicznie.
- Zgoda, punkt dla Ciebie – powiedziała dosadnie, a następnie wymierzyła w Andreasa nieustępliwe spojrzenie spreparowane naprędce z uprzedniej słodkiej minki. - Zamku mi nie musisz kupować, ale chyba mam pomysł na to, jak możesz mi się odwdzięczyć – oświadczyła, rozpływając się w zalotnym uśmiechu.
****W totalnie lepszym nastroju, na powrót wypełniona miłością do świata i ludzi, Dziewczyna Z Kamerą raźnym krokiem nieomal wpłynęła do gabinetu Anny.
 - Czy pan Pointner jest u siebie? - ćwierknęła z werwą skowronka, myślami będąc daleko, daleko stąd.
Och, Reżyserka czuła się taka lekka! Jak piórko! Albo i dwa.
Lalalalala!
Gdyby nie nużąca praca, byłoby wręcz idealnie!
Ile zostało do 16? I jakie jest prawdopodobieństwo, że mniej niż 5 minut?
Sekretarka Potwora pokręciła przecząco głową, podczas gdy jej koleżanka nadal bujała się po Świecie Całkiem Szczęśliwych.
 - Wybiegł od siebie jak po ogień. Zdaje się, że poszedł do szatni. Albo do Hofera. Już sama nie wiem - odpowiedziała nieco chaotycznie, przeszukując z uporem dokumenty zawalające jej biurko.
Yhmm. Aha.
 - Dobra, dzięki za info - odparła prostolinijnie Pani Reżyser, czując, jak pozytywne fluidy wyparowują z jej organizmu nieomal z prędkością światła. Ach, ta proza życia… Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Miałam tu przyjść po dalsze instrukcje a propos swojej pracy. Może Tobie nasz supertrener coś przekazał?
 - Nie, nie - zbyła ją Anna. - Pamiętałabym.
Edith nie wątpiła.
 - Okej. To ja się zbieram. Pójdę go poszukać - powiedziała dla ogólnej informacji, po czym pomachała koleżance i wyszła z pomieszczenia, kierując się w stronę szatni.
****Wspomniane już kilka razy szatnie okazały się całkowicie wymiecione z jakichkolwiek ludzi. Pani Reżyser trudno było w to uwierzyć. Jak to, nikt dziś nie ma treningu ani mini-polignonu na hali sportowej? Zrozumiała owe dziwaczne wyludnienie dopiero po kilku chwilach, kiedy, krążąc między gablotami z osiągnięciami sportowców, pucharami za świetne wyniki z niezliczonych zawodów oraz poustawianymi na podłodze drewnianymi krzesłami, zauważyła na jednej ze ścian wydrukowane oświadczenie o tym, że z powodu remontu „szatnie w najbliższych dwóch tygodniach zostają wyłączone z eksploatacji”.
Cóż za składniowa finezja.
Ale zaraz, skoro po szatniach nie można się pałętać, to kto, u Boga Ojca, nie domknął drzwi do jednego z pomieszczeń?
Czyżby Potwór?
Ha!
Pewnie urządza sobie z kimś potajemne schadzki w podziemiach.
Pewnie zmysł romantyzmu poważnie u niego szwankuje.
Pewnie coś w tym jest.
Taak..
Edith cicho postąpiła do drzwi i otworzyła je cichutko. Z oddali dobiegły ją jakieś niezbyt wyraźne głosy.
Wślizgnęła się do szatni, bezszelestnie zamknęła wrota i przeszła w stronę ścianki z dykty, która oddzielała od siebie poszczególne części szatni.
 - I tak nic nie zamierzasz z tym zrobić? - usłyszała stłumiony głos Louisa-Francuzika.
O, bingo!
Artystka podeszła jeszcze bliżej i po cichu usiadła na ławce. Przybliżyła głowę do dykty.
No, mówcie coś!
Może zapukać w tę ściankę?
Hahahaha!.. Dobra, średni pomysł. Chyba, że chce się skończyć w kawałkach..
 - Nie wiem, co mam zrobić - wyznał po kilku sekundach pauzy Pointner tą swoją paryską francuszczyzną. - Ta dziewczyna może mi zaszkodzić. A właściwie – nam.
 - Wiem o tym - sapnął Louis. Westchnął. - Ale skąd, u licha, ona o mnie wie? Ta cała Luiza.. Przecież jej tam nie było! Do cholery, jestem pewien, że w tym zasranym klubie nie było nikogo nieproszonego!
O-o.
 - Chyba, że o czymś nie wiemy - dodał bystro Alexander.
Edith zesztywniała. Jak to, takie newsy padają zewsząd ledwo ona weszła do szatni? O, Stwórco, co za niebywały fart!! Ale teraz.. Teraz.. Czapek..No, chyba jej nie wsypie? Panie Szefie, panie Pointner, NIEEEE!
 - Co masz na myśli? - zainteresował się Francuz.
Panie Potworze, Panna van der Terneuzen, jakkolwiek wibrysowata i krnąbrna, już nigdy nie będzie mylić dokumentów, NAPRAWDĘ. Nauczy się robić dobrą kawę, choć przecież od tego jest Anna. Będzie miła. Nie będzie się spóźniać. Nie..
 - Ja? Nic. To znaczy, miałem pewien pomysł, ale idiotyczny - wycofał się Czapek.
Dzięki Ci, o Bossie! Żyj w zdrowiu i pokoju. Pani Reżyser poczuła, jak głośno wali jej serce. Miała tylko nadzieję, że owe dźwięki iście cielesne nie są słyszalne za ścianką. Chciała się poruszyć, ale nie mogła. Bała się, że ławka zacznie skrzypieć. A wtedy.. Gulp. Szykowna trumienka, a przed tym konfrontacja z dwoma Gangsterskimi Wspólnikami. Choć może nie będzie tak źle.. Jak by nie było, Asystentka nie chce tego sprawdzać. Nie teraz. NIE! Boże, uchowaj. Pomiłuj!
 - Mimo wszystko... - zaczął Louis. - Ta, jak jej tam, Luiza, może nam poważnie zaleźć za skórę. Trzeba znaleźć sposób, żeby przestała się interesować sprawą Thomasa.
Edith zmarszczyła brwi. O czym oni gadają, na Mahometa? Co takiego zrobiła Polka? … I nagle Reżyserkę oświeciło. Poczuła, jak robi jej się gorąco z bezsilnej złości, której za nic nie można się pozbyć. Cholera! Pewnie Lu wypaplała o tym, że widziała Francuza podczas siedzenia pod stołem w tym popieprzonym pokoju z kamerami. Pani Reżyser zacisnęła pięści. Czy ta Stadnicka nie myśli?!
 - Spróbuj stanąć jej na drodze - parsknął cynicznie Pointner. - Louis, ona jest zdesperowana. I to nawet bardzo, skoro użyła tego zdarzenia jako karty przetargowej.
 - Może ją przekup?
 - Zwariowałeś? Ona jest cholernie uczciwa. Jeszcze mnie nagra na dyktafon, a później poleci do swojego przełożonego i wypierdolą mnie stąd na zbity pysk. A do tego NIE MOŻE dojść - zastrzegł kategorycznie Czapek.
 - Alex, mój miły, pomyśl. Nie masz najmniejszego pojęcia co do tego, co powoduje tą chorą dziewczyną? Jakiś, choćby pozornie najgłupszy, pomysł? - nie ustępował dalej Louis.
Edith znowu zesztywniała. O, drogi Panie Pointner..
 - Właściwie, mam.. - zaczął Potwór. Przerwał na chwilę, po czym znowu podjął wątek: - Chyba wiem, od kogo mogę się dowiedzieć czegoś o Luizie.
Że co, proszę?
Zaraz… NIEEE!
 - Od kogo?
 - Moja asystentka, ta, którą przyjąłem na miejsce Christine, jest jej koleżanką.
Louis aż mlasnął, natomiast Panią Reżyser zdrowo zatrzęsło.
Co z tego trenera za kawał skurwiela! A ona już zaczynała o nim dobrze myśleć!
Jak widać, uprzejmość nie ma najmniejszego sensu.
 - Nie mówiłeś, że masz nową asystentkę.. Zaraz, czy ona aby nie nazywa się Edith van der Terneuzen?
Zapadła chwilowa cisza.
 - Skąd to wiesz? - odpowiedział ze ściśniętym gardłem Potwór.
Właśnie, dobre pytanie, Ty cholerny Francuzie!
 - Alex, mam swoje źródła - ćwierknął Louis. - Musiałem się o niej czegoś dowiedzieć, choćby ze względu na Twoje dobro. A teraz, skoro zacząłem się nią interesować, chyba nieprędko przestanę. Panienka van der Terneuzen to taka fascynująca persona... Pewnie ma to po rodzicach - zaśmiał się jak szakal.
Co tu jest grane, co oni robią?
 - Louis.. - zaczął ostrzegawczo Pointner, ale ów mu przerwał:
 - Nie miałem nic złego na myśli, kolego. Ale, na przykład, ten jej ojciec.. Johannes, tak? Może być dla nas wiążący. A Ty podobno go znasz.
Podobno to prawda.
Potwór wycharczał coś niezrozumiale.
 - Młodość? Ach, czymże jest młodość, Alexandrze! Posłuchaj – postaraj się odnowić kontakty z panem van der Terneuzen, dobra? Nie wiem, wkup się w łaski jego córki, syna, żony.. - zaśmiał się znowu.
No, Pointner, bądź mężczyzną! Przylutuj mu w ryj! Niech przestanie z nich szydzić, na litość boską, albo Edith za chwilę chyba sama rozwali tę pieprzoną ściankę z dykty i przy okazji samego Louisa!
 - Masz coś na myśli? - warknął Alexander.
 - Skądże - parsknął cicho Francuz. - Ale, ale. Chyba miałeś zrobić coś, żeby Christine znowu pracowała w OSV, czyż nie? Więc?
 - Wiesz równie dobrze, jak ja, że to niemożliwe. Nie teraz, kiedy ma sprawę, a dowody, jakimi jest obciążona, jeszcze nie zostały zweryfikowane - wykpił się umiejętnie Potwór.
 - To nie mój problem. Alex. Tylko Twój. Pamiętasz naszą umowę? A może Ci ją przypomnieć?
 - Nie - chlasnął Pointner ledwo słyszalnym głosem. Westchnął.
 - Podziękuj panience Luizie, Pointex - rzekł wesoło Louis. - Teraz już nie tylko ja jestem przeciwko Tobie, ale także i ona. Ciekawi mnie, jak z tego wybrniesz, skoro oboje mamy dowody na Twoje niechlubne sprawki.
Edith, całkowicie przejęta i niemal na granicy ataku serca, była zdolna jedynie do silniejszego zaciśnięcia pięści na skraju ławki.
 - Zamknij się - warknął zdenerwowany Monster.
 - Oj, odnoś się do mnie grzeczniej albo cała Austria.. Zaraz, co tam Austria! Cała Europa, cały świat! Dowiedzą się, jakim skurwielem byłeś 20 lat wcześniej.
Rozległ się odgłos plaśnięcia. Reżyserka z wrażenia aż wstrzymała oddech. Czyżby? Przyłożył mu jednak?! Oklaski, konfetti, ludzie, dajcie szampana..!
 - Pożałujesz tego, Alex - mruknął po chwili zduszonym głosem Louis.
Tak, dostał w gębę! Huraa!
- Zmuś mnie - odparł tylko głosem imperatora Pointner, po czym do Pani Reżyser dobiegł odgłos szybkich kroków oddalającego się w stronę wyjścia trenera.
**** Edith zaciągnęła się papierosem, wstrzymała toksyczny dym w płucach przez kilka sekund, po czym powoli wypuściła go ustami. Zatupała nogami i jedną ręką poprawiła pasek płaszcza.
Dzięki Bogu, udało się jej wyleźć z szatni zaraz po tym, jak wyniósł się z niej zapuchnięty Louis-Francuzik. Facet po rozmowie z Pointnerem był tak wzburzony, że nawet nie zawracał sobie czerepa dbaniem o zachowywanie jakichkolwiek środków bezpieczeństwa — wypadł z szatni niesiony gniewem i upokorzeniem, nie fatygując się zamykaniem drzwi na klucz.
Ów fakt Artystka wykorzystała w zupełności. Policzyła do dziesięciu, przydreptała do wyjścia i wyjrzała na korytarz. Widząc pustkę, poczuła się cudownie lekko, więc już bez najmniejszego strachu wyszła z szatni i schodami w górę, na parter. Tam od razu udała się do kibla, odczekała tam kilka chwil, po czym wyeksmitowała się przed budynek.
Miała nadzieję, że nikt nie widział jej, jak wychodziła z nieczynnej szatni. Już bardziej wolała, żeby ktoś poświadczył fakt jej bytowania w toalecie.
Stuknęły drzwi wyjściowe i na szczyt schodów wpadł Potwór z zaaferowaną miną. Na widok Edith rozluźnił się na ułamek sekundy i nawet udało się mu wyprodukować na ustach coś, co od biedy można by uznać za Miły Uśmiech Pełen Zadowolenia, ale na widok papierosa jego nastrój znowu zmienił się błyskawicznie.
Chyba KTOŚ zapomniał, że Pani Reżyser dawno temu wpadła w szpony zgubnego nałogu.
Edith spojrzała na niego obojętnie. Wygięła leniwie usta.
 - Jak się pan ma, szefie? - zapytała poufale.
 - Zgaś tego cholernego papierosa! - warknął w odpowiedzi Pointner.
Dziewczyna z westchnieniem wykonała polecenie.
 - Rak zeżre Ci płuca - pienił się dalej Czapek, ale ona miała jego słowa w głębokim poważaniu.
 - Tak, panie Pointner - odprała zrezygnowanym tonem.
 - Powinnaś się ograniczać.
 - Tak, panie Pointner.
To go chyba ostatecznie wrąbało i zdziwiło jednocześnie.
 - Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! - spytał wreszcie podniesionym tonem.
Van der Terneuzen popatrzyła uważnie na swojego przełożonego.
 - Tak, panie Pointner - odpowiedziała powoli.
Czapek westchnął.
 - Podobno mnie szukałaś - zmienił bezsensowny temat. - Odpowiedz coś innego, n«tak, panie Pointner», albo zmniejszę Ci pensję z dwóch tysięcy euro na dwieście.
Aha. Pewnie myśli, że jest zabawny i fajny, tylko dlatego, że wtytał Louisowi w jego francuską twarz.
Myli się.
 - Szukałam - odparła wobec tak dojmującej groźby finansowej Edith. Nie była pewna, czy taki śmieszny szantaż w ogóle był możliwy, ale wolała się nie odzywać. Po co napytać sobie nowej biedy? - Miał mi pan dać listę rzeczy do zrobienia na popołudnie.
- Istotnie - powiedział Potwór tonem Mędrcy ze Wschodu. - Ale mam ją w swoim gabinecie.
 - To co my tu jeszcze robimy? - spytała zaczepnie Panna przestępując z nogi na nogę. Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów, ale widząc minę Pointnera szybko cofnęła ruch. Uśmiechnęła się promiennie do swego bossa, jakby nagle przypomniała sobie najlepszy żart wszechczasów.
 - Obserwuję Cię. A teraz chodź - nakazał Czapek nieznoszcącym sprzeciwu głosem.
No, to w drogę.
Człapu-człapu.
****Edith usadowiła się wygodnie naprzeciwko Potwora i założyła nogę na nogę. Uzbroiła się błyskawicznie w duchu na rozpoczęcie batalii o obronę czci oraz godności Luizy, choć, szczerze mówiąc, liczyła na to, że szatniane słowa Pointnera o możliwości jej inwigilacji w tym zakresie okażą się tylko niewinną grą słowną. Niczym wielkim.
Ou, jakże się myliła!
Czapek rozpoczął przesłuchanie zaraz po tym, jak podał Pani Reżyser kartkę z zapisanymi pięcioma punktami, wśród których największy niepokój wzbudził w Edith punkt 4., zaczynający się od słów «Odebrać zamówione kombinezony i kaski».
Czy to NA PEWNO jest skierowane do niej?
 - Hamm, panie Pointner..?
 - Słucham - Alexander podniósł na nią wzrok znad skórzanej teczki na dokumenty. Dziewczyna o mało nie padła, kiedy zobaczyła na jego nosie okulary. Jakoś nie mogła się przyzwyczaić do widoku Potwora — Intelektualisty.
Bez obrazy, of course.
 - Co oznacza punkt numer cztery «Odebrać zamówione kombinezony i kaski»? - spytała bezmyślnie.
Pointner zrobił swoją słynną minę polującego żarłacza białego.
 - Której części nie rozumiesz? «Odebrać», «zamówione» czy «kombinezon»? - wbił szpilę po raz nie wiadomo już, który.
 - «Kaski» - odgryzła się szybko Pani Reżyser. - Nie, na serio, panie szefie. Gdzie ja mam po to jechać? Zapomniał Pan napisać.
 - Zostaw to, Anna się tym zajmie.
 - Ale..
 - Bez dyskusji.
Ach, tak. I kto mówił Pannie, kiedy podpisywała umowę, że zawsze jest «otwarty na dialog z pracownikiem»? Pic na wodę! Ściema!
Może wypadałoby napisać jakąś skargę do Strasbourga.
«Pointner notorycznie podkopuje moje poczucie własnej wartości. Zaraz, właściwie nie podkopuje — wjeżdża w nie taranem, objuczony kałasznikowami i w okularach a la Arnold Schwarzenegger, wprowadza demolkę totalną, a następnie, zamiast po prostu zniknąć, rozbija tam obóz i gotuje wodę na herbatę na kuchence elektrycznej.»
 - Edith?
 - Tak? – odpowiedziała wspomniana, mrugając szybko. Cholera, znowu odpłynęła!
Lepiej, żeby wracała do pionu. Chyba zdrowy rozsądek (ha, ha) i przenikliwość umysłu (jeszcze większe HA) zaraz się jej przyda.
 - Od jak dawna znasz Luizę?
Dziewczyna wbiła w Pointnera podejrzane, nieprzyjazne spojrzenie.
Zaczyna się zabawa.
 - Od kilku dni - wycedziła zimno.
Potwór wzniósł ręce w geście pojednania.
 - Spokojnie. Nie musisz się od razu nakręcać - uśmiechnął się sztucznie. - Nie mam nic złego na myśli.
Tak. To jasne.
I prawdziwe tak, jak fakt, że nie ma pan czerwonej czapki na głowie. Swoją drogą, czy ona do pana przyrosła?
Edith wymruczała coś niezrozumiale.
Szkoda tylko, że Potwór nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
 - Przyjąłem ją z powrotem do pracy - spróbował z innej strony.
 - Taki był warunek MOJEGO przyjęcia się tutaj - wytknęła bezlitośnie Pani Reżyser.
 - Taaak - westchnął Pointner. - Cóż, nie do końca..
HMMM?
 - Więc mnie pan oszukał, tak? Nie zamierzał jej pan zatrudniać? - okej, pora na wbicie mu celnej wykałaczki w ciało szkliste. Hej, chyba nie ma takiego powiedzenia... - A może ona odkryła jakąś pana tajemnicę?
Ostatnie zdanie kompletnie zastrzeliło Czapka. Na ułamek sekundy jego twarz zastygła niczym truchło mumii, a później wpuściła na swój teren Ostateczne Zblazowanie.
 - Co też Ty mówisz, Edith..- zaczął, ale ona mu przerwała:
 - Więc DLACZEGO mnie pan o nią wyptyuje? To musi mieć jakieś drugie dno!
Była bezlitosna i wiedziała o tym. Ale nie miała wboru. Musiała bronić siebie i Luizę.
Zwłaszcza Lui.
Potwór wyglądał naprawdę marnie. Tak, jakby usilnie myślał nad jakimś mglistym wyjściem z tej patowej sytuacji.
 - Edith...
Powiedzieć czy nie powiedzieć o tym, że ukryła się cichaczem za dyktą i o wszystkim wie? Te dylematy egzystencjalne!
 - Tak, panie Pointner?
 - Musisz coś dla mnie zrobić.
Okej, najwyraźniej podczas tej beznadziejnej rozmowy będą dziś na zmianę zaskakiwać siebie na zmianę.
 - Och, MUSZĘ? - parsknęła.
 - To polecenie służbowe – walnął trener surowym tonem.
- W takim razie zamieniam się w słuch.
Potwór roześmiał się zduszonym głosem.
 - Pojedziesz do Garmisch. Zaraz - przerwał, widząc wzburzoną minę swojej asystentki.- Pozwól mi skończyć - znowu wescthnął. - Przywieziesz stamtąd dokumenty, które .. wskazują na .. pewne niechlubne rzeczy związane z moją przeszłością.
 - Jak pan to ładnie ujął! - zachwyciła się Edith. - Tak poetycko!
Pointner rzucił jej bezlitosne spojrzenie.
 - Czy mogłabyś zachować powagę?
 - Tak panie szefie - kiwnęła z zapałem głową Pani Reżyser.
Czego jak czego, ale braku talentu aktorskiego nikt nie może jej zarzucić. Hihihi!
 - Uwierz mi.. Gdybym mógł, wysłałbym kogoś innego, ale .. muszę polegać tylko na Tobie. Mam nadzieję... że mogę Ci zaufać - dokończył melodramatycznie.
Och, czy ktoś ma chusteczkę higieniczną?
 - Dobra, dobra, panie Pointner. Cieszę się z tego, iż obdarzył mnie pan tak daleko idącym zaufaniem, ale może przejdźmy teraz do meritum, okej? - ponagliła go dziewczyna. - GDZIE znajdę to, co chce Pan dostać?
 - Zakopane. W ziemi.
Bardziej idiotycznej odpowiedzi van der Terneuzen się nie spodziewała.
 - Co? - pisnęła tylko bezradnie.
- Zakopane. W ziemi - powtórzył z naciskiem Czapek. Otworzył szufladę biurka, wyjął z niej mapę Ga-Pa i rozłożył na blacie.
 - Podejdź tutaj - kiwnął na Edith, która zrobiła kilka kroków z miną średniowiecznej męczennicy za wiarę. – Zobacz - wskazał jej palcem jakiś szlak. - Pójdziesz tędy, w górę, drogą pod kolejką Eckbauerbahn, skręcisz tutaj.. A Twój cel będzie gdzieś w tym rejonie - zatoczył kółeczko nad mapą.
 - Hmm.. - mruknęła Pani Reżyser uciesznie. - Wie pan co, panie Pointner? A może.. Może pan sam by pojechał po te dokumenty? Niech mnie pan źle nie zrozumie - zastrzegła od razu. - Naprawdę, chciałabym panu pomóc. Ale ja w wspinaczce górskiej jestem lewa. Beznadziejna. Gorzej niż nul, niż zero. Pewnie się tam zgubię i umrę z odwodnienia. Serio - potwierdziła z mocą, widząc zdumioną minę Czapka. Selekcjoner odchrząknął, na ucho Reżyserki dość niepewnie.
 - Pojechałbym sam, ale..
 - Louis panu zagraża? I nie chce się mu pan narazić nieostrożnymi zagraniami?
Pointner obdarzył Artystkę przerażono-zdumionym spojrzeniem.
 - Skąd Ty, na litość boską.. - zaczął głosem z dna studni, po czym urwał.
Na kilka sekund zapadła krępująca cisza, przesycona niedowierzaniem malującym się na twarzy Bossa oraz silnym procesem myślowym, ciśniętym przez jego Asystentkę.
 - Dobra, przyznam się bez bicia, panie szefie - mruknęła wreszcie Artystka, wznosząc ręce w markowanym geście kapitulacji. Cóż, teraz już nie mogła się wycofać. Westchnęła. - Podsłuchałam pana rozmowę z tym Francuzem - wymamrotała ledwo zrozumiale, kukając na Bossa z przestrachem i dziecinnym błaganiem o wybaczenie. - Szukałam pana! – zakrzyknęła wraz, cofając się i opuszczając ręce, kiedy Pointner energicznie wstał. - Iii.. Przyszłam do tej szatni. Była otwarta, więc weszłam.
 - I tak od progu wszystko usłyszałaś, co? - warknął cynicznie Czapek, okręcając Edith wzrokiem garotę dookoła szyi. - Boże, dziewczyno..
 - Przecież logiczne, że podeszłam bliżej - syknęła ona. - Niech mi pan da już spokój! Okej, podsłuchałam, no, przyznaję, to nieładnie..
 - Nieładnie?! Nieładnie??!! - pieklił się Pointner. - Lepiej, żeby Louis się o tym nie dowiedział.
Cel-pal.
 - Nie dowie się. Chyba, że pan mu powie - stwierdziła spokojnie Edith.Wyłamała sobie palce w lewej dłoni. - Poza tym.. Noo.. Ja też nie zamierzam nic mówić o tym, czego się dowiedziałam.
Zapadła cisza. Alexander oddychał ciężko, jakby przebiegł co najmniej dziesięć razy trasę maratonu albo bawił się zardzewiałymi wiadrami w nosiwodę.
Van der Terneuzen tymczasem szybko coś sobie w myślach kalkulowała, wciąż znęcając się nad kośćmi swych paliczków. Nagle przestała. Wyprężyła się dumnie i walnęła:
 - Pojadę.
Pointner spojrzał na swoją asystentkę z niechęcią.
 - Nie musisz.
- Muszę.
- Nie musisz.
 - Och, do cholery! – wkurzyła się bezsensownie Edith. - Muszę! Niech pan mi pokaże tę powaloną mapę! - podeszła energicznie do stołu i szarpnęła za płachtę materiału, rozdzierając ją na pół.
 - Ups.
Alexander zerknął z rozbawieniem na plan Ga-Pa.
- Przynajmniej wyrwałaś sobie właściwy segment - odpowiedział z promiennym zadowoleniem.
****Chrzęstu, chrzęstu. Chrzęstu, chrzęstu. Chrzęstu, chrzęstu pewnie jeszcze dwieście milionów razy.
Reżyserka nabrała głęboko powietrza do płuca i zatrzymała się. Spojrzała w górę.
Cholera!
Szła dopiero od 20 minut, a już nie miała siły. Nie chciało się jej nawet myśleć o tym, ile metrów zostało jej jeszcze do pokonania. Wyciągnęła z kieszeni spodni mapę i przyjrzała się jej krytycznym wzrokiem.
Skóra głowy pod peruką, którą ubrała na wyraźne życzenie Czapka — Kommandant, swędziała ją niemiłosiernie, lecz Edith postanowiła na wszelki wypadek nie zmieniać swojego image'u.
Czuła się obserwowana.
W zasadzie, zawsze tak się czuła, kiedy była w gęstym lesie.
A co dopiero mówić o poczuciu zagrożenia w mglisty dzień. W lesie. W górach. Przy niemalże zerowym doświadczeniu wspinaczkowym i braku jakiejkolwiek orientacji w terenie.
Zagryzła zęby.
Hmm, co tam powie nam owa rozerwana, sfatygowana jak przednie zęby niedźwiedzia polarnego, mapka?
Do wskazanego przez Pointnera skrętu w prawo zostało jej jakieś 500 metrów, co raczej zgadła niż faktycznie obliczyła. Złożyła plan i włożyła go na stare miejsce, po czym wyszargała z małego plecaka bidon i przyssała się do niego niczym pijawka do wystającej żyły.
Już na samo porównanie ją zemdliło, a teraz jeszcze przypomniała sobie ów szczęśliwy inaczej fragment rozmowy z Katarzyną, który stanowił istotny element ich wczorajszej, wieczornej rozmowy.
Po standardowej wymianie uprzejmości, Edith zdała matce pokrótce relację ze swojej pracy, starannie omijając nazwisko Potwora, aż wreszcie wypaliła je mamie w najmniej spodziewanej chwili:
 - O, wiesz co? Zupełnie zapomniałam Ci powiedzieć, kto jest moim szefem! To Alexander Pointner, trener austriackiej kadry skoczków narciarskich. Pewnie go kojarzysz z TV, prawda?
Katarzyna zamilkła, a Edith pogratulowała sobie w duchu dobrego rozegrania.
 - Wiesz, córeczko.. - zaczęła niepewnym głosem matka. Pani Reżyser łapczywie wchłaniała jej słowa w swoje ucho. - W zasadzie.. <westchnienie> Alex i ja byliśmy kiedyś parą. I to przez dość długi czas.
 - Zdaje się, że coś o tym wspominałaś - ćwierknęła Córka niewinnie. - Ale nie przywiązywałam do tego dużej wagi. Teraz to co innego! No, opowiedz mi o tym, jak się spotykaliście!
Dziewczyna wepchnęła bidon do plecaka, zarzuciła go na ramię i wznowiła wędrówkę wzwyż, nadal analizując rozmowę z Katarzyną.
Matka nie przejawiała zbytniego entuzjazmu w zakresie ujawniania tajemnic przeszłości, ale Edith nie miała zamiaru wypuścić z rąk czegoś, co mogła zdobyć za kilka chwil. Tak kręciła, smęciła i prosiła, aż wreszcie mama, kapitulując, zdołała wykrztusiś z siebie, że «związek z Alexandrem nie był tym, na czym opierała się w życiu najbardziej» oraz, że ów «zostawił ją pełną wewnętrznej pustki».
 - Wszystko pięknie, ładnie, mamo, ale przyznaj sama — gdybyś nie poznała ojca, pewnie pielęgnowałabyś swój związek z moim szefem jak manikiurzystka paznokcie klientek.
Katarzyna odcięła się szybko, mówiąc coś o tym, iż «drogi losu są niezbadane, a ścieżki uczucia zawikłane», ale Pani Reżyser i tak swoje wiedziała.
 - On o Tobie często myśli, mamo..
Artystka zaklęła, kiedy przez przypadek potknęła się o wystający z ziemi korzeń. Udało się jej jednak zachować równowagę, co poczytała sobie za niebagatelny sukces. Poprawiła perukę i ruszyła dalej.
Katarzynę zaszokowała informacja o tym, że Potwór celebruje w sobie jakieś piękniejsze uczucia do niej, ale starała się za wszelką cenę to zbagatelizować.
Wręcz zamieść pod dywan.
Przepychały się tak jeszcze słownie przez kilka chwil, aż wreszcie matka ucięła temat Pointnera kategorycznym cięciem.
 - Nie mówmy o nim więcej, kochanie. To zamknięty rozdział, do którego nie mam zamiaru wracać.
 - Ale powiedz mi jeszcze, czy byłaś z nim szczęśliwa!
Katarzyna na to pytanie odpowiedziała chwilą ciszy oraz westchnieniem: «Dzisiaj w Szwajcarii jest taka piękna pogoda! A jak tam Innsbruck?»
Czyli, że była happy i czuła się super, ale z jakiegoś powodu nie chciała się do tego przyznać.
Cóż, nie musiała się wysilać.
Edith znowu się zatrzymała. Na litość boską, w takim tempie dojdzie do tych chrzanionych dokumentów za sto lat! Głupi Pointner, że też nie miał gdzie schować dowodów swojej pieprzonej winy, tylko w zimnej, mokrej, górskiej ziemi! Chyba powinna się cieszyć, że nie mieszkają na terenach depresyjnych, bo pewnie kazałby się jej taplać w bajorze w masce do nurkowania albo w batyskafem rodem z 1223 roku.
Wescthnęła, wznawiając marsz.
Czuła się niewyspana, było jej zimno i bolała ją głowa. Rano wstała o 5, żeby o 6 złapać pociąg do Ga-Pa, na który, oczywiście, się spóźniła, więc musiała zaiwaniać na autobus. Będąc na miejscu, pod skocznią, w restauracyjnym kiblu przebrała się w zamroczoną prochami Ritę Hayworth, a później, chcąc nie chcąc, wykupiła grzecznie bilecik i ruszyła szlakiem ku swojej zgubie. Albo nie! Raczej ku swej chwale.
Próbowała sobie przypomnieć, czy na parkingu przed skocznią natknęła się na jakieś dziwnie albo podejrzanie wyglądające osoby, ale jej umysł uczynnie ukazał jej tylko facjatę tego sadystycznego faceta, który okładał kijem dwa rmłode rottweilery, zakutane w szmycz i liche kagańce.
Jakkolwiek brzmi to niczym kiepskie science-fiction, faktycznie miało miejsce. Co więcej, z Panią Reżyser w jednej z ról pierwszoplanowych. Dziewczyna bowiem, widząc tak jawne odskoczenie od ustalonej normy zachowania wobec zwierząt, podeszła sprężystym krokiem do podstarzałego animofoba i wyrwała mu kij z ręki. Ten o mało nie zabił jej wzrokiem, ale Edith miała to głęboko gdzieś. Nie namyślając się wiele, walnęła starca drewnem w plecy, aż ten jęknął, a później palnęła mu mowę na temat właściwego traktowania zwierząt. Niestety, psy niezbyt były zainteresowane jej przemową, więc wykorzystały okazję i wyrwały się swemu właścicielowi, radośnie poszczekując. Jeden z nich ściągnął nawet materiałowy kaganiec i poszarpał go w zębach, warcząc uciesznie. Oczywiście, trochę zmieszana Artystka i totalnie wyprowadzony z równowagi gość próbowali przywołać do siebie rottweilery, ale o ile Zero i Ufo odpowiadały na miłe wołania Edith, podchodząc bliżej oraz merdając przykrótkimi ogonami, o tyle na widok faceta spieprzały o dziesięć metrów w przód. Ostatecznie dziewczyna machnęła ręką na pomaganie niewyżytemu właścicielowi, rzuciła mu szybko lekkie słowa otuchy i zwinęła się w stronę szlaku, zanim gość zdążył się zorientować, co się dzieje.
Okej, tutaj chyba należy wreszcie skręcić.
Asystentka spojrzała w górę, słysząc szum sunącej po linie kolejki Eckbauerbahn. Pomachała do jadących w wagoniku turystów i na nowo wdarła się w chaszcze, knieje i mgłę. Przeszła 100 metrów po glinianej, nierównej powierzchni, aż w końcu dotarła do wielkiego świerka.
Czy to nie o nim mówił Pointner?
Rozejrzała się po okolicy z tryumfalnym wyrazem twarzy, ale ów szybko jej zrzednął. Pisnęła ze złości.
Wokół było dziesięć razy więcej dużych świerków.
Kurwa!
No cóż..
Licząc na swoje szczęście oraz wrodzoną bystrość, Pani Reżyser przyklękła przy drzewie, które jako pierwsze rzuciło się jej w oczy, po czym zsunęła na ziemię plecak. Wytagrała z niego plastikową łopatkę, wescthnęła niczym szwajcarski galernik, po czym wbiła narzędzie w ziemię.
Pracę przymusową czas zacząć.
**** Godzinę później Edith nadal ryła w glebie, ale już pod piątym z kolei drzewem, i to coraz bardziej wzburzona. Rzucając wyrafinowane kalumnie na głowę swojego bezmyślnego szefa, energicznie machała łopatką w tę i z powrotem.
Wolała nie myśleć, jak wygląda, za to obiecała sobie, że po powrocie do domu wypruje Pointnerowi flaki.
Dzięki Bogu, nikt nie przechodził dzisiaj tą trasą, więc istniała szansa na to, że obejdzie się dzisiaj bez ostatecznego upokorzenia.
Van der Terneuzen poprawiła spadającą perukę i znowu dziabnęła łopatką w glebę.
Metal odbił się z głuchym odgłosem od czegoś, co było pod nim.
Może to faktycznie te ryśnięte dokumenty.
A jak nie, to może chociaż jakiś bardzo wartościowy, starodawny skarb.
Edith napięła mięśnie, chwyciła palcami okutanymi w rękawiczki robocze przedmiot znajdujący się w brązowej mazi, i pociągnęła w górę.
Zbyt mocno. Plastikowa teczka, wyglądająca na XVIII-wieczny zabytek, wypruła z ziemi niczym chiński smok, a siła gwałtownego ruchu dziewczyny powaliła Pannę do tyłu. Dziewczyna upadła z głuchym «Och!» prosto w igliwie.
Ale co tam! Miała wreszcie teczkę!
Mogła zbierać się do domu.
Jupi!
 - Dzięki Ci, panienko.
Pani Reżyser pomyślała błyskawicznie, że chyba śni. Albo ma zwidy. Czy ktoś coś do niej mówił…? I skąd się wzięły szelesty, chrzęst..?
 - Nam by się nie chciało ryć tyle czasu w ziemi, nie, Franz?
Rozległy się beznadziejne, bezmyślne śmiechy przypominające końskie rżenie. Edith, ledwo panując nad strachem, który bezceremonialnie rozprzestrzeniał się po całym jej ciele, uklękła i wycelowała przerażone spojrzenie na dwóch barczystych mężczyzn, którzy nagle wyłonili się nie wiadomo, skąd.
Dzieci Mgły.
I Debilizmu, sądząc po inteligentnym śmiechu i tonie głosów.
 - Śliczna jesteś, cukiereczku, w tej peruce - stwierdził jeden z nich.
 - Niom, słodziutka. Landryneczka. Ale weź sobie popraw te sztuczne włoski, trochę Ci się przekrzywiły.
Faceci znowu wybuchnęli niedostosowanym śmiechem.
 - Ej, Linz, patrz, jak się wystraszyła - sapnął nagle Franz. Wyciągnął z kabury pistolet, na widok którego Edith o mało nie dostała zawału. - Wstań, dziewuszko. Uspokoisz się, jak oddasz nam te brzydkie dokumenty, które masz w łapkach.
 - No - potwierdził elokwentnie Linz.
 - Po moim trupie.
Pani Reżyser zamarła. Nie spodziewała się w ogóle odzywać, a tutaj nagle jej podświadomość wykazała tak daleko idącą inwencję, i to do tego wyrażoną tak pewnym głosem!
Głosem Rambo.
Dzieci wyglądały na zdziwonych.
Teraz Artystka powinna wyjąć swojego mausera i rozkwasić im łby, plamiąć posoką górski szlak.
Szkoda tylko, że nie miała spluwy.
AAAAAA!!
 - Patrz, Linz, widziałeś to? Edith przepowiada swój koniec. Kotku — zwrócił się do niej Franz. - Nie musisz się bać ani mówić takich brutalnie prawdziwych zdanek. Jak nam oddasz teczkę, nikt Ci nic nie zrobi. Odejdziesz sobie do taty, mamy i wszyscy będą szczęśliwi.
Asystentka zacisnęła zęby, kiedy Linz zaczął się do niej zbliżać, oraz wzmocniła uchwyt na teczce. Gorączkowo myślała nad tym, jak się bronić.
Krzycz, Edith! Drzyj się!
Otwarła paszczę, artykułując mocne «Aaa» niczym bohaterka kiepskiego horroru.
Boże, ratuj!
Głos nagle uwiądł jej w gardle. Nie!!
Zaczęła się cofać, ale walnęła plecami w pień świerka.
Świetnie!!!!!!
Zaraz zginie, nawet nie zaznawszy w pełni uroków życia. Franz wycelował w nią pistolet.
 - Odsuń się – zastopował zbliżającego się Linza głosem jak chlaśnięcie bicza.
-  Ona nie zwieje. Cukiereczek nie ma dokąd - rzekł z uśmiechem zawodowego mordercy na pół etatu.
Edith poczuła, że cała drży i na zmianę to dostaje uderzeń gorąca, to oblewa się zimnym potem. O, panie Pointner...Te pana cholerne grzeszki..Te zasrane kartki ze zmarzniętej ziemi.. Niech pan chociaż każe wyryć na nagrobku swojego etatowego żeńskiego popychadła, że «do końca spełniała swoje obowiązki i...».
Nagle z lewej strony dobiegł do Edith zduszony warkot, a już w następnej chwili Zero przeciął powietrze niczym jastrząb kikujący na mysz, i z impetem spadł na Linza. Zwalił go na ziemię, warcząc i wgryzając się w jego gardło.
Pani Reżyser była tak zdębiała, że nawet nie wydała z siebie pisku. Siedziała tylko na mokrej glebie, patrzyła na psa, na krzyczącego Linza, na zdezorientowanego Franza, i myślała, kiedy ta tragedia wreszcie się skończy.
Linz miotał się, próbując zrzucić z siebie rottweilera. Franz nagle obudził się z drętwoty i wymierzył psu siarczystego kopniaka. Zero zaskomlał i odpadł w bok. W tej samej chwili Ufo wzbił się w powietrze z prawej strony i przewrócił Franza na plecy. Ten krzyknął i zamachnął się ręką z pistoletem, który zatoczył łuk i spadł prosto pod nogi Edith. Ta szybko go zabrała.
No, dalej, uciekaj!
Mężczyźni dalej wyli niczym zarzynane antylopy na sawannie, walcząc z Zero i Ufo, więc Artystka szybko złapała swój plecak i dała dyla w gąszcz, potykając się na śniegu i walających się po runie pnączy krzaków, szczepcząc niczym nawiedzona, zwiewna pensjonarka:
 - Dziękuję Wam, pieski. O, BOŻE! O, BOŻE! Dziękuję. O, BOŻE! O, BOŻE!
****Artystka błądziła i błądziła po lesie już od paru godzin. Była głodna, bo zdążyła zjeść już cały zapas żarcia, jaki ze sobą miała, chciało się jej pić i czuła, że zaraz zamarznie. Ogarniała ją coraz większa panika. Pomimo kręcenia się w kółko nie spotkała ani żywego ducha, raz tylko dosłyszała z daleka skowyt psa, a następnie żarliwe ujadanie i paniczny krzyk, a później dźwięk taranowanych krzaków. Później jeszcze raz nieomal wpadła w sidła jakichś podejrzanych ludzi, ale w porę usłyszała ich głosy, tak że udało jej się schować w płożących krzakach i pędach. Ludzie odeszli tak szybko, jak się zjawili.
No dobra, strach strachem, ale:
a) Edith miała spluwę. Chyba nabitą, bo Franz, jakkolwiek głupio wyglądał, najpewniej był profesjonalistą, i
b) jeżeli nie wyjdzie, zginie marnie, a jej zwłoki zostaną znalezione za dwa wieki w stanie końcowego rozkładu.
Pani Reżyser przełknęła głośno ślinę. Skręciła w prawo i zaczęła powoli schodzić w dół zbocza. Raptownie silny wiatr zadął z północy, o mało nie zwalając jej z nóg.
Poczuła na twarzy pierwsze płatki śniegu. Spojrzała w górę.
Niebo było ciemne, spowite przez ciężkie chumry.
Pięknie.
****Van der Terneuzen, która z krańcowego wyczerpania zaczynała już widzieć siebie w kategorii Człowieka z Lasu, wyszła na asfaltową drogę późnym popołudniem. Na widok znajomej okolicy o mało się nie rozpłakała.
Boże, przecież to była droga do Partnachklamm!
OOO!!
 - Jupi!! - krzyknęła Edith i kilka razy okręciła się w kółko. Momentalnie poczuła się o niebo lepiej. Mimo iż powoli zamieniała się w sopel lodu, a jej włosy dawno przestały przypominać normalny twór boski (perukę gdzieś zgubiła), Pani Reżyser miała wrażenie, że narodziła się na nowo.
Teraz po prostu wyjdzie sobie pod skocznię w Ga-Pa i przekima w jakimś hotelu. Grunt, że ma to, po co przyjechała.
Niesiona chęcią jak najszybszego zakosztowania ciepła oraz błogiego spokoju, ruszyła biegiem w stronę wyjścia ze szlaku.
Niestety, biegnąc nie patrzyła pod nogi, więc już po chwili leżała na drodze, masując sobie tyłek.
Cholera, na czym ona się wywaliła? Na kłodzie?
Podeszła bliżej. Przydrożna latarnia oświetlała wirujące w powietrzu płatki śniegu, które zdążyły już przykryć całą okolicę kilku centymetrową warstwą puchu, oraz..
Edith poczuła, jak robi się jej niedobrze. Zaczęła kaszleć ze zdenerwowania, o mało nie wypluwając sobie płuc i nie krztusząc się własną śliną. Dziewczyna oparła dłonie na kolanach i pochyliła się lekko wprzód. Cholera!!
Chwilę później udało się jej unormować oddech. Upadła na kolana i podczołgała się do osoby, która leżała bez życia na asfalcie i wyglądała, jakby rozprawił się z nią tabun samurajów walczących nie mieczami, ale pięściami zahartowanymi w najbardziej brutalnym kick-boxingu.
Osoba-kłoda.
Osoba-kłoda-Pointner.


________
Drodzy Czytelnicy!

Wreszcie udało mi się złapać na tyle czasu, aby zedytować me dzieło, a później wrzucić tutaj powstały po korekcie tekst. Serdecznie przepraszam za zwłokę w dbaniu o podtrzymywanie Waszego niesłabnącego zainteresowania losami Edith i spółki oraz komentowaniu Waszych najnowszych literackich dokonań. Obiecuję, że w najbliższym czasie nadrobię wszelkie zaległości. A tymczasem - życzę miłych wrażeń i doznań podczas lektury kolejnej, ciągnącej się jak karmel, części naszej trzymającej w napięciu historii. :D
PS Z powodu pojawiających się wciąż problemów z netem nie wiem, czy ten post jest taki, jaki być powinien (szwankuje mi podgląd). Dlatego też za wszystkie dziwne rzeczy z góry przepraszam, ale nie mam wpływu na ich potencjalną modyfikację. 

Pozdrowienia!